Duchowość
2017.05.03 18:27

Księżyc pod jej stopami

Nowożytni literaci katoliccy, adaptując Magnificat do praktyki duchowej, zalecali wdzięczność w każdej życiowej okoliczności. Ostatecznie wszystkie wydarzenia, radosne czy bolesne – za wyjątkiem grzechu ciężkiego[1] – dopuszczone zostały przez tego samego miłującego Ojca. Nic w życiu ludzkim nie dzieje się przypadkowo. Tradycyjna teologia Kościoła, skoncentrowana na stałej opiece Boga, poucza wręcz: diligentibus Deum omnia cooperantur in bonum („tym, co choć trochę miłości Bożej posiadają, wszystko prawdziwie wychodzi na dobre”)[2]. Z tego też powodu Apostoł Paweł wielokrotnie radził: „Bądźcie zawsze radośni, módlcie się nieustannie i za wszystko dziękujcie Bogu, gdyż taka jest Jego wola względem was” (1Tes 5, 16-18). Sformułowania typu „zawsze”, „nieustannie” i „za wszystko” wskazują nie tyle na jakąś konkretną czynność, ile raczej na całościowy sposób życia. Być może dają się one odczytać również w świetle retorycznego zwielokrotnienia, podkreślającego wytrwałość we wdzięczności, jak gdyby analogicznie do „proszenia”, „szukania”, „kołatania” (zob. Mt 7, 7) w Jezusowej nauce o modlitwie błagalnej. Tam, gdzie zaleca się cierpliwość, zakłada się wszakże istnienie trudów i przeciwności.

Pismo Święte wielokrotnie przestrzega przed smutkiem jako przed poważną pokusą w życiu duchowym. W wielu natchnionych tekstach pogoda serca przedstawiana jest wręcz jako niezbędna podstawa prawdziwej pobożności: bez niej niewiele mogą pomóc czuwania, pobożne lektury czy długie modlitwy[3]. „Nie poddawajcie się przygnębieniu, bo radość w Bogu jest waszą siłą” (Ne 8, 10) – mówi Nehemiasz, a Księga Przysłów dodaje: „Gdy serce jest szczęśliwe, ciału również dobrze, a duch przygnębiony wysusza kości” (Prz 17, 22). Jeszcze dobitniej myśl tę formułuje Księga Syracha: „Uważaj, byś nie popadł w smutek, który niszczy, i nie dopuszczaj do siebie czarnych myśli. Serce pełne radości – oto życie człowieka, a pogoda na co dzień przedłuża nasze życie. Otrząśnij się ze zmartwień, pociesz swoje serce, uwolnij się od smutków, bo zgubiły już wielu, a nie przynoszą nikomu najmniejszej korzyści” (Syr 30, 21-23). Chodzi tu oczywiście o tzw. «smutek tego świata», różny od «smutku, który dokonuje zbawiennego nawrócenia» (zob. 2Kor 7, 10). Ten pierwszy jest zazwyczaj wyrazem nieufności wobec zamiarów Boga, bądź też niedostatecznego zdania się na Jego wolę. Dlatego też Paweł Apostoł zachęcał Koryntian: „czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” (1Kor 10, 31). Z kolei już na początku Listu Jakuba można przeczytać: „Za powód do radości, bracia, poczytujcie sobie również doświadczenia, które na was spadają” (Jk 1, 2). Warto zwrócić uwagę, że oryginał mówi o „pełnej radości” (πασαν χαραν), a przy tym nie różnicuje doświadczeń (πειρασμοις ποικιλοις), pośród których należy zachować wdzięczność wobec Boga. A więc należy Go uwielbiać w każdej okoliczności, podobnie jak czynili to młodzieńcy wrzuceni do ognistego pieca. „Chodzili [oni] pośród płomieni wielbiąc Boga i wysławiając Pana: Błogosławcie Pana, chłodzie i upale, chwalcie Go i wysławiajcie na wieki!” (Dn 3, 24.67).

Dlaczego nieustana wdzięczność jest tak istotna dla życia duchowego? Przede wszystkim dlatego, że stanowi najbardziej adekwatną odpowiedź człowieka na poznanie prawdy o Bożej Opatrzności. Czymże się martwić – pytali święci wszystkich czasów – jeżeli sam odwieczny i wszechwiedzący Pan jest Pasterzem? Z jakiego powodu mielibyśmy popadać w smutek, jeśli nadrzędnym celem ziemskiej egzystencji jest pozyskanie Chrystusa? Być może Jego drogi są kręte i trudne, ale przecież „jedenże to Bóg, co i chmury zbiera, i co rozświeca niebo słońcem złotym”[4]. On sam, razem z Maryją i gronem zbawionych, zna szerokość i głębokość swoich własnych zamysłów, wiernemu pozostaje w tej sytuacji jedynie ufać. „Trzeba więc poddać się bez reszty wszystkiemu, co Bóg rozporządza wobec nas” – pisał św. Alfons Maria de Liguori, dodając: „Dlatego w pełnym pokoju należy przyjąć wszystkie zesłane przez Boga wydarzenia, zarówno pomyślne, jak i przeciwne: taki stan życia i takie zdrowie, jakie Jemu się podobają”[5]. Przez to człowiek pomaga w wypełnieniu zamysłów Ojca, oczyszczając się jednocześnie z rozmaitych doczesnych przywiązań.

Rzeczywiście szczęśliwy, spokojny i zadowolony jest więc ten, który w pełni poddał się woli Bożej[6]. Oddaje on swojemu Stwórcy nie jakiś znikomy dar, ale – w ślad za Maryją, mówiącą: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1, 38) – poświęca całego siebie, wraz ze wszystkimi władzami swojej duszy. Zwłaszcza w trudnych chwilach modlitwa dziękczynienia staje się ofiarą na cześć Opatrzności. „Ofiarą” – ponieważ wymaga najczęściej przekroczenia naturalnego ciążenia ku smutkowi i troskom w obliczu próby[7]. Na sposób duchowy obrazuje to następujący werset Księgi Rodzaju: „Przyprowadził Abram zwierzęta i porozcinał je na połowy” (Rdz 15, 10). Osoba zanosząca dziękczynienie musi niejednokrotnie rozpłatać swój naturalny, przyziemny sposób myślenia, symbolizowany przez zabitą zwierzynę. Można powiedzieć, że dopiero kiedy święci Pańscy nauczyli się dziękować za każdy zesłany im krzyż, „coś na kształt rozpalonego pieca lub płonącej pochodni zaczęło się przesuwać między połowami zabitych zwierząt” (Rdz 15, 17). Intuicje powyższe znała już zresztą tradycja wczesnochrześcijańska, utrwalona na przykład w dziesiątym przykazaniu Pasterza Hermasa:

 

Odrzuć od siebie smutek, rzekł mi, gdyż jest on bratem wątpliwości i gniewu (…); smutek jest najgorszy ze wszystkich duchów, najgroźniejszy dla sług Bożych i (…) więcej od innych niszczy człowieka (…). Gdy człowiek wątpiący zaczyna coś robić i z racji wątpliwości mu się to nie udaje, smutek wstępuje w jego serce, zasmuca Ducha Świętego i Go wypędza (…). Przyodziej się w radość, która zawsze jest miła Bogu i zawsze Mu się podoba. Każdy bowiem człowiek radosny postępuje dobrze i myśli dobrze, a smutkiem gardzi[8].

 

Dziękczynienie stanowi także istotny element w modelu modlitwy według szesnastowiecznego mistyka, św. Piotra z Alkantary. W swoim Traktacie o modlitwie i medytacji zalecał on wpierw przywołanie obecności Bożej i prośbę o światło Ducha Świętego, aby następnie można było przystąpić do owocnej lektury duchowej, jak również do dłuższej medytacji przeczytanego tekstu. Rozważanie w sercu pobożnych treści poprzedzać miało dziękczynienie, które z kolei powinno płynnie przechodzić w ofiarowanie Opatrzności siebie samego i swojej własnej woli. Dopiero na końcu chrześcijanin miał prawo przedstawić swoje błagania[9]. Zasadniczą część stanowiło jednak uwielbienie, które – postępując w świetle wiary – jesteśmy winni Bogu w każdym czasie. Im głębsze zjednoczenie naszej woli z wolą Boga (który widzi przecież szczęśliwy skutek przykrych wydarzeń i przykry skutek pozornej pomyślności), tym trwalsza radość i wdzięczność. Dziękczynienie powinno być przy tym długie, niespieszne, sięgające samego korzenia rozmaitych zamysłów serca. W tym miejscu – jak wynika z pism św. Montforta czy św. Liguoriego – pojawia się potrzeba uczestnictwa chrześcijanina w bogactwach Niepokalanego Serca Maryi[10]. Opisaną wyżej postawę modlitewną tradycja katolicka upatrywała bowiem przede wszystkim w Najświętszej Dziewicy, która „zachowywała wszystkie słowa [Chrystusa], rozważając je w swym sercu” (Łk 2, 19). Niektórzy autorzy twierdzili nawet, że jej wniebowzięcie i ukoronowanie było jedynie pieczęcią całego jej ziemskiego życia, nieustannie zorientowanego na uwielbienie Boga, zawsze wdzięcznego, z radością poddanego rozporządzeniom Mądrości Przedwiecznej[11].

Jakie pożytki dla duszy płyną z ćwiczeń duchowych, skupionych na ustawicznym dziękczynieniu? Bez wątpienia metodycznie praktykowana wdzięczność wprowadza w serce człowieka pokój, uniezależnia jego wnętrze od światowych przeciwności, pozwala w nich wręcz dostrzec szansę na zrodzenie szczególnych cnót albo większego dobra. Święci dają do zrozumienia, że nie ma prawdziwego szczęścia poza oddaniem się wszystkim wyrokom Opatrzności. I odwrotnie: szczęśliwy jest każdy, kto naprawdę powierzył się woli Bożej, nawet jeśli musi doświadczyć rozmaitych przeciwności. Najistotniejszą racją do przyjęcia takiej postawy staje się dla niego poznanie troskliwej miłości Bożej, obecnej choćby na krzyżu: „Powiedzcie ludziom o zbolałych sercach: Odwagi, nie bójcie się! Popatrzcie, oto wasz Bóg” (Iz 35, 4). Człowiek taki osiąga prawdziwe panowanie, staje się jak „królowie ziemscy” (Ap 21, 24), a wolność, którą dzięki temu zdobywa, okazuje się koroną z nieba. „Żyj radosna – pisał św. Franciszek Salezy. – Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w ranie Jego boku, nie martwy się niczym. Kroczmy żwawo i ufnie wraz z Nim”[12]. Podobnie brzmiały nauki św. Klaudiusza de la Colombière:

 

Sądzę, iż w tym momencie ów szczęśliwy człowiek zdobywa doskonałą wolność, której nic nie może mu odebrać ani zakłócić, bowiem nie istnieje żadna władza ani żadna moc zdolna mu zaszkodzić albo go choćby na chwilę wytrącić z równowagi (…). Wreszcie szczęście człowieka, którego wola poddana jest woli Bożej, jest szczęściem stałym, niezmiennym i wiecznym. Żadna obawa nie mąci jego radości, gdyż żadne zdarzenie nie może mu jej odebrać[13].

 

Dwunasty rozdział Apokalipsy zaczyna się od maryjnego obrazu: „Niewiasta obleczona w słońce. Miała pod stopami księżyc, a na głowie koronę z dwunastu gwiazd” (Ap 12, 1). Pierwsza część zacytowanego wersetu wydaje się dość czytelna. Kojarzy się ona bowiem z okryciem mocą Najwyższego (zob. Łk 1, 35), zapowiedzianym przez anioła w dniu zwiastowania. O ile podczas ziemskiego życia Duch Święty zanurzył Maryję, swoją Oblubienicę, w poznaniu Bożej radości i pokoju, o tyle w domu Ojca błogosławieństwo to rozbłysło pełnią światła, aby odtąd rozdzielane było pomiędzy dzieci Niewiasty. „Obleczenie w słońce” można więc rozumieć jako najwyższy stopień owego shalom, czyli spoczynku w miłości Boga. O czym mówi jednak druga część wersetu? Zdaniem wielu współczesnych egzegetów, podobnie jak większości Ojców Kościoła, księżyc poddany pod stopy Niewiasty symbolizuje zmienność, nietrwałość albo brak stabilności[14]. Księga Syracha mówi na przykład, że „niemądry jest zmienny jak księżyc” (Syr 27, 11). Maryja wskazywałaby zatem na panowanie nad kapryśnością ziemskich przypadków: dzięki nieustannej wdzięczności za wszystko, ufności oraz poddaniu się woli Bożej rzuciła przecież pod swoje stopy złośliwości Fortuny. Teraz, kiedy została ona Królową wyznawców (Regina Confessorum), a przy tym Królową pokoju (Regina pacis), rozdziela ona łaskę stabilnego wytrwania pośród przeciwności. Wskazuje ona nie tylko na prawdę, że wobec wszelkich okoliczności sam Bóg wystarcza, ale również na dziękczynienie jako jedyne źródło stałego szczęścia. „W tym ukryta jest tajemnica spokoju – dopowiadał siedemnastowieczny pisarz ascetyczny – zawsze pogodnej twarzy i wewnętrznej równowagi prawdziwych sług Bożych”[15]. Bez tej wewnętrznej dyspozycji dusza nie jest w stanie odnaleźć rzeczywistego pokoju w zmiennej jak księżyc doczesności.

Tradycja katolicka nazwała Maryję mianem Przyczyny naszej radości (Causa nostrae laetitiae) oraz Pocieszycielki strapionych (Consolatrix afflictorum). Ona jako pierwsza, poprzez swoje Wniebowzięcie, została wprowadzona do „radości pana swego” (Mt 25, 23), dlatego jest dla Kościoła pośredniczką pocieszeń, jakie płyną z miłości i troski Chrystusa. Podobnie w dwunastym rozdziale Apokalipsy można przeczytać, że Maryi jako uosobieniu Kościoła dano „dwa skrzydła orła wielkiego, by mogła polecieć do swego miejsca na pustynię” (Ap 12, 14). Wspomniane „skrzydła orła wielkiego” oznaczają pomoc Bożą, jak również dar kontemplacji, który pozwala na wyciszenie się i przyjęcie uzdrowienia w miejscu odosobnionym, w zakamarkach twierdzy wewnętrznej (por. Oz 2, 16: „Dlatego ją uwiodę i wyprowadzę na pustynię, i będę do jej serca przemawiał”). Można to jeszcze głębiej zrozumieć przez odwołanie do Psalmu 55: „Gdybym tak miał skrzydła jak gołąb, poleciałbym daleko stąd i żył w pokoju. Odleciałbym daleko i na pustyni spędzałbym noce. Udałbym się na miejsce bezpieczne, wolne od niepogody i burzy” (Ps 55, 7-9). Nawałnice są koniecznością doczesnego życia. Dziękczynienie i wdzięczność stają się jednak niezawodnymi „skrzydłami”, a ufne przyjęcie woli Bożej – „miejscem bezpiecznym”. Przy Wniebowzięciu i ukoronowaniu Maryi na Królową nieba i ziemi uwieczniona została zatem modlitwa Magnificat: „Uwielbia dusza moja Pana i duch mój rozradował się w Bogu, Zbawicielu moim” (Łk 1, 46-47).

Radość zwiastowania nie zamknęła się wyłącznie w Niepokalanym Sercu. Z niego przelewa się na wiernych, którym brakuje wina duchowej pociechy (zob. J 2, 3: „Matka Jezusa rzekła do Niego: Nie mają już wina”). A więc każdy chrześcijanin może zbliżać się do radości Chrystusa przez udział w wierze Jego Matki, żywej Drabiny Jakuba. Jest to ufność „[niezachwiana] jak skała, która sprawi, że pozostaniesz mocny i niewzruszony pośród burz i zamętu”[16]. Stąd jedna z modlitw do Maryi brzmi:

 

Najświętsza Dziewico rozradowana w Panu, błogosławimy Cię, bo uczysz nas odkrywać skarb naszej wiary, abyśmy mieli w sobie radość. Jako nasza Matka oddalasz od nas mrok zwątpienia, braku nadziei, przywracając nam radość odkupionych przez Pana. Twoja dusza zawsze radowała się  w Bogu, bo żyłaś pełnią zawierzenia Jego miłości. Wolna od grzechu, doświadczałaś bliskiej więzi z Panem. Radowałaś się w Nim nawet pośród doświadczeń, których nie brakowało na Twojej drodze. Rozradowana Królowo i Matko, pomóż nam wejść w głębię prawdziwej radości. Pomóż doświadczać obecności Jezusa w naszym życiu, aby nie tracić radości, która jest darem Jego Ducha. Bądź nam pocieszycielką w strapieniach. Pomagaj nieustannie kierować nasz wzrok na Boga, który jest radością swojego ludu. Prowadź nas do pełnej radości w Jezusie, naszym Zbawcy[17].

 

Michał Gołębiowski

 

[1] „Trzeba się zastanowić nad tym, że każda nasza czynność składa się z dwóch części: z moralnej przyczyny i z zewnętrznego działania. Pierwszą rządzi nasza wola i to powoduje, że nasze działanie jest grzechem lub cnotą. Zewnętrzne działanie dopełnia się z mocy woli Bożej. Jeżeli nawet Bóg nie chce grzechu prześladującej cię osoby, pozwala na to, a grzech prześladowcy, który jest moralnym złem, Bóg wykorzystuje w spełnieniu swoich pełnych mądrości i dobroci zamiarów” (A.M. de Liguori, Droga do świętości. Ścieżka cnót i rad ewangelicznych, Kraków 2017, s. 278-279).

[2] E. Hugon, Zasady filozofii. Dwadzieścia cztery tezy tomistyczne, tłum. A. Żychliński, Warszawa 2015, s. 245.

[3] Zob. A.M. de Liguori, Droga do świętości. W stronę doskonałości, Kraków 2016, s. 289.

[4] J. Kochanowski, Pieśń IV [Fragmenta] [w:] tegoż, Dzieła polskie, oprac. J. Krzyżanowski, Warszawa 1978, s. 535.

[5] A.M. de Liguori, Medytacje pasyjne. Medytacje różańcowe, Kraków 2011, s. 195.

[6] A.M. de Liguori, Duchowe drogowskazy, za którymi powinna postępować dusza pragnąca świętości [w:] tegoż, Droga do świętości. W stronę doskonałości, jw., s. 317.

[7] Św. Liguori, inaczej niż filozofowie stoiccy, nie potępia smutku i wyrazów cierpienia. Niejednokrotnie opowiedzenie Bogu i ludziom o swoim bólu otwiera serca ludzkie na miłość i łaskę pokoju, nie należy jednak pogrążać się w niepokoju: „Jeżeli chory, zamiast cierpliwie znosić swoje cierpienia i splatać z nich niewiędnące wieńce zasług, gniewa się, szemrze, narzeka, niecierpliwi – czy to przynosi mu ulgę? Czy nie ulegając woli Bożej, nie pomnaża cierpienia, nie wpada z własnej winy w najcięższą mękę utraty pokoju?” (A.M. de Liguori, Droga do świętości. Ścieżka cnót i rad ewangelicznych, jw., s. 271-272).

[8] Pasterz Hermasa XL, 1-2; XLI, 2; XLII, 1 [w:] Pierwsi świadkowie. Pisma Ojców Apostolskich, tłum. A. Świderkówna, Kraków 2010, s. 240-241.

[9] Zob. Piotr z Alkantary, Jak człowiek powinien się modlić? O modlitwie i medytacji, Kraków 2002, s. 74-91.

[10] „Im bardziej więc pozyskasz życzliwość tej dostojnej Władczyni i wiernej Dziewicy, tym więcej w twoim postępowaniu będzie czystej wiary: wiary czystej, która sprawi, że nie będziesz się troszczył o to, co zmysłowe i nadzwyczajne” (L.M. Grignon de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, [214], tłum. A. Kuryś, Warszawa 2016, s. 241)

[11] Zob. A.M. de Liguori, Medytacje, jw., s. 205-207.

[12] Franciszek Salezy, Wybór pism, tłum. J. Rybałt, Warszawa 1956, s. 330.

[13] Jean-Baptiste Saint-Jure, Zaufanie Bożej Opatrzności. Źródło pokoju i szczęścia, tłum. L. Danilecka, Warszawa 2011, s. 123-124.

[14] Zob. A. Jankowski, Apokalipsa świętego Jana. Wstęp – przekład z oryginału – komentarz, Poznań 1959, s. 205-206; por. R. Borowczyk, „Niewiasta” w pismach Janowych [w:] Matce Chrystusa, red. T.M. Dąbek, Kraków 2001, s. 118-119.

[15] Jean-Baptiste Saint-Jure, jw., s. 125.

[16] L.M. Grignon de Montfort, jw., s. 241.

[17] Nowenna przed uroczystością Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny [w:] B.M. Hanusiak, Nowenny na cały rok, Kraków 2017, s. 168-169.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.