Jedna z tradycji modlitewnych nazywa Królową nieba i ziemi mianem Porcyjki. Była zatem kimś jeszcze mniejszym niż skromna porcja chleba udzielana w komunii. Łacińskie słowo portiuncula oznacza dosłownie „drobinkę”, „niewielką cząsteczkę”, „grudkę ziemi”. Wpierw imię to nosił mały kościółek w Asyżu (czasami uważany za kaplicę), w którym mogła pomieścić się tylko garstka wiernych. Codziennie sprawowano tam Eucharystię, podnosząc do adoracji, a następnie rozdając wiernym jeszcze mniejszą hostię. A przecież w tej cząstce chleba skrył się niezmierzony Bóg, Ten sam, który w małym stworzeniu, niewielkiej dziewczynie zmieścił pełnię łask, pozdrawiając Ją ustami anioła: Zdrowaś, łaski pełna.
Na samym początku Ewangelii według św. Jana, zaraz po słynnym prologu na temat Słowa, które stało się ciałem, pojawia się postać proroka i chrzciciela. A oto jakie było świadectwo Jana – mówi pierwsze zdanie opowieści o Jezusie Chrystusie. Oto nad brzeg Jordanu przybył nieznany, tajemniczy człowiek, którego orędzie miało wyrwać naród wybrany z uśpienia. Treść tego nauczania była niewygodna: ludzie nie są na ogół szczęśliwi, nie są doskonali i czyści nawet w swojej pobożności, wcale nie są samowystarczalni, ani też wielcy i znaczący. Każdy potrzebuje odnowienia symbolizowanego przez obmycie ciała z brudu i pyłu. Jeżeli człowiek nie przyzna przed samym sobą, że jest głodny i potrzebujący, a jego wyobrażenia nie są prawdą, nie będzie mógł otworzyć się na niebo. Tymczasem Zbawiciel jest już blisko. Wielu ludzi oburzyło się na to nauczanie nieznajomego pustelnika. Dlatego wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: Kim ty jesteś? A wtedy on oświadczył wyraźnie: Ja nie jestem Mesjaszem. A gdy zapytali go: Może więc jesteś Eliaszem? odpowiedział: Nie jestem. – Czy jesteś prorokiem? – odparł również: Nie! Wreszcie musiało paść pytanie: Co ty sam mówisz o sobie? A on im odpowiedział: Ja jestem głosem wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską – jak powiedział prorok Izajasz (J 1, 19-23)[1]. Jan Chrzciciel był oczywiście prorokiem, ponoć największym, jaki kiedykolwiek pojawił się w Izraelu. Pan Jezus zaświadczył o nim, że przez życie niósł go duch Eliasza, czyli płomień Bożej miłości oraz żarliwość w służeniu Jego sprawie. Ale on sam temu wszystkiemu zaprzeczył. Mówił jedynie: Nie, nie jestem. Chciał tym samym pokazać, że wobec Boga nie stara się być nikim wielkim: był zaledwie głosem, niewidzialną i szybko milknącą falą dźwięku, która spełnia się dzięki przekazywaniu życiodajnej prawdy.
Kiedy Pan objawił się w płonącym krzewie, sam o sobie powiedział: Ja jestem Tym, który jest (Wj 3, 14). Słowa tyleż tajemnicze, co uderzające swoją powagą. Nieco później filozofowie chrześcijańscy wyjaśniali, że Bóg nie tylko stworzył świat, by odtąd stale podtrzymywać go w istnieniu, ale On sam przedstawił się wręcz jako Byt sam w sobie, nie mający przyczyny, początku ani końca[2]. Jest, który jest – w sensie absolutnym i najbardziej dosłownym. On jest Istnieniem. Pismo Święte mówi nawet, że rzeczywistością jest sam Chrystus (Kol 2, 17), zaś w trakcie Mszy świętej wierni wyznają, że jest On jednocześnie „światłem ze światłości”. Oznacza to, że Bóg istnieje jako jasność, która nie ma źródła, ale świeci sama z siebie, tak że wszelkie istnienie znajduje w niej swoje źródło i podstawę. A więc w porównaniu z Jego nieskończoną wielkością, wszystko inne musi pozostać nieskończenie małe. Czym są rzeczy przemijające wobec wieczności, niedoskonałe wobec doskonałych, ograniczone wobec absolutnych? W pewnym sensie „niczym”. Maryja również – jak pisał siedemnastowieczny Jej czciciel – będąc stworzeniem nie jest większa od najmniejszego atomu, a raczej jest „niczym”[3]. Ale przecież Bóg pokochał to, co tak małe, nikłe i nietrwałe jak lekki podmuch wiatru, który zjawia się i za chwilę znika (Jk 4, 14). W miłości Chrystusa każda „niewielka cząsteczka” staje się czymś wielkim i jaśniejącym. Niech za wzór posłuży Maryja: skoro była w porządku natury tak drobną „porcyjką” stworzenia, to przecież dzięki pełni łask została wielką Królową nieba i ziemi[4].
Wielu współczesnych katolików podchodzi do kultu maryjnego z pewną ostrożnością, obawiając się, że nadmierne zaangażowanie w różaniec albo cześć dla Niepokalanej doprowadzi do ubóstwienia Jej osoby. Tymczasem Kościół w pewnym sensie „u-bóstwił” Najświętszą Pannę. Widzi Ją przecież jako całkowicie pozostającą u Boga. Kim jest ta, co się wyłania z pustyni, wsparta na oblubieńcu swoim (Pnp 8, 5) – ten fragment biblijnej pieśni miłosnej chyba najlepiej pokazuje, na czym tak naprawdę polega królowanie Maryi. Bóg zbliżył się do człowieka jako absolutne Życie, natomiast Najświętsza Panna spoczęła na Nim jako Jego Oblubienica. Wcześniej została oczywiście wybrana do tej wielkiej godności, ale także w tym odsłania się Ona jako „drobna”, a zarazem „potężna”. Przyglądając się tej prawdzie św. Tomasz z Akwinu doszedł do wniosku, że Maryja czerpie z tego wsparcia na oblubieńcu swoim swego rodzaju nieskończoną godność, Cornelius à Lapide dodał, że po świętości Boga nie można sobie nawet wyobrazić świętość większą od Najświętszej Panny, a papież Pius XII przyznał Jej niemal Boską godność[5]. Nie kontrastuje to bynajmniej z Jej „małością” wobec Chrystusa, ponieważ w sprawach duchowych wielki jest ten, kto się nie wywyższa. Im bardziej człowiek skrywa się w Panu, tym mocniej jaśnieje Jego światłem. Tak oto Maryja była po Bogu największa.
W pokorze chodzi przede wszystkim o prawdę. Ta zaś wymaga, aby porzucić sny o wielkości, a następnie w pokoju ducha zawierzyć samego siebie Bogu, który jako jedyny jest prawdziwą Wielkością. Pan Jezus powiedział na ten temat następującą przypowieść: Gdy będziesz zaproszony na ucztę, nie zasiadaj na pierwszym miejscu. Bo może się zdarzyć, że zostanie zaproszony ktoś godniejszy od ciebie, a wówczas ten, który ciebie i jego zaprosił, przechodząc powie ci: Ustąp temu twoje miejsce. A wtedy musiałbyś ze wstydem zająć miejsce ostatnie. Lecz ty, gdy będziesz zaproszony, idź i zajmij ostatnie miejsce, aby gdy przyjdzie ten, który cię zaprosił, mógł ci powiedzieć: Przyjacielu, posuń się wyżej! Wtedy okryjesz się chwałą w oczach współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony (Łk 14, 8-11). Chrystusowi nie chodzi oczywiście o dosłowne „samo-poniżenie”, ale o odstąpienie od pragnienia stawiania samego siebie na świeczniku, o uszczuplenie samego siebie, po to, aby dzięki temu dać Bogu wolną przestrzeń do działania. Uniżenie się przed Chrystusem nadaje człowiekowi prawdziwą wielkość. Cała reszta to oszukiwanie samego siebie: po cóż gonić za własną chwałą, zatracając jednocześnie radość z rzeczy drobnych? Wystarczy spojrzeć na dzieje Starego i Nowego Przymierza: Bóg często (a może najczęściej) powoływał ludzi, którzy byli słabi, zalęknieni, pełni wątpliwości, niedoskonali, niezdolni... Ich rękoma czynił wielkie rzeczy, a ich ustami – przekazywał słowa wzbudzające w innych prawdziwe życie. I wreszcie pojawiła się Maryja, która – choć cała czysta i cała święta, dalece doskonalsza od innych – uniżyła się przed Panem. Przewyższała blaskiem wszystkie anioły, a mimo to nigdy nie postawiła siebie w centrum. Wolała być ziarenkiem, które rzucone na glebę serca wyrasta Bożą miłością. Wolna przestrzeń w Jej sercu napełniona została bogactwami nieba. Dlatego teraz, kiedy króluje na niebie i w Kościele, nadal pozostaje rzeczniczką wielkości w pokorze.
Porcyjunkula, ten benedyktyński kościółek, stoi niczym świadectwo i wezwanie do zgodnego z zamysłem Boga, zdrowego uniżenia. Niezwykłe są też przydrożne kapliczki, drewniane albo z kamienia, ozdobione kwiatami i ziołami, czasem zdarte i wynędzniałe od deszczu i słońca; albo te schowane w cieniu drzewa, postawione pośrodku polany, gdzie rzadko pojawiają się ludzie, zanurzone w wysokiej trawie. Każda z nich jest milcząca i ukryta za sprawami tego świata, ale kiedy zostanie odnaleziona – przypomina o modlitwie w każdym czasie. Są podobne do tych najmniejszych, którzy w Królestwie niebieskim będą największymi. Każda z nich może być przecież „łaskami słynąca”.
Michał Gołębiowski
[1] W tym tekście cytuję teksty biblijne za wydaniem Starego i Nowego Testamentu w tłumaczeniu bpa Kazimierza Romaniuka (Biblia Warszawsko-Praska), Kraków 2005.
[2] Zob. E. Hugon, Zasady filozofii. Dwadzieścia cztery tezy tomistyczne, tłum. A. Żychliński, Warszawa 2015, s. 15.
[3] Zob. L.M. Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, tłum. A. Kuryś, Warszawa 2016, s. 29-30.
[4] Pełnię łask interpretowano w Kościele jako biblijne określenie prawdy o Niepokalanym Poczęciu. Nawet najwięksi święci, choć zostali obdarzeni wieloma łaskami, nie mogli pochwalić się jednak pełnią łask, ponieważ do końca życia popełniali mniejsze czy większe grzechy. Niepokalana była tylko jedna. Ponieważ miała nosić w łonie czystego Syna Bożego, sama musiała być zupełnie oczyszczona z jakiejkolwiek skazy. To jedyne w swoim rodzaju wyjęcie Maryi spod prawa grzechu (którego Bóg dokonał właśnie po to, aby w godny sposób mógł się w Niej począć Jezus Chrystus) spowodowało, że pod koniec życia została porwana z ciałem i duszą do nieba. Tam, w Królestwie Bożym, Najświętsza Panna została ustanowiona Królową nieba i ziemi jako wierna towarzyszka wszystkich cierpień i radości Pana Jezusa. Maryja to także nowa Ewa współpracująca z dziełem Chrystusa, nowego Adama. On jest Królem, który wyznaczył sobie Królową i ustanowił Ją pomocnicą w Jego dziele.
[5] Zob. Tomasz z Akwinu, Summa Theologiae I. q. 25, a, 6, ad 4; Pius XII, Fulgens Corona I, 2; Pius XII, Ad Caeli Reginam III, 9.
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.