Jeśli ludziom możnym pragniemy przedstawić jakąś sprawę, ośmielamy się czynić to jedynie z najgłębszą pokorą i szacunkiem. Z o ileż większą pokorą i czystszym oddaniem musimy zanosić nasze prośby przed oblicze Boga, Pana wszechświata[1]!
Z łatwością zauważymy, że ten rozdział nie jest powtórzeniem rozdziału poprzedniego. W rozdziale 19. mowa jest o modlitwie konwentualnej i oficjalnej, o uroczystej audiencji, której Pan udziela. Sugeruje to użyte w tytule łacińskie słowo disciplina, które wiąże się ze ceremoniałem wspólnotowym. W rozdziale 20. chodzi o modlitwę prywatną. Aby odrzucić niebezpieczeństwa zbyt wielkiej swobody zostawionej każdemu, św. Benedykt przypomina o czci, reverentia, z którą zawsze powinniśmy przystępować do Boga. Porównanie, od którego Nasz Święty Ojciec rozpoczyna ten rozdział, ma swoje źródła zarówno w jego nadprzyrodzonej wrażliwości, jak i w lekturach[2]. Ale jest też możliwe, że w ten sposób nawiązał do ówczesnych obyczajów rzymskich. Społeczeństwo nie było jeszcze wówczas zdemokratyzowane i spłaszczone. Arystokracja była bardzo wpływową grupą społeczną. Gromadziła się wokół niej nie tylko armia niewolników, ale także szeroka klientela złożona z ludzi wolnych lub wyzwolonych, którzy byli związani ze swoimi patronami i których nazywano przyjaciółmi, towarzyszami albo po prostu klientami. Każdego dnia przychodzili oni, aby pozdrowić swojego patrona albo zabiegać o jakąś łaskę, oddając mu przez czołobitność to, co otrzymywali od niego w postaci środków materialnych i gwarancji bezpieczeństwa. Wirgiliusz zauważa, że rolnik wiodący prosty żywot jest wolny od natarczywości tych klientów:
„Prawda, że w jego chacie, skoro słońce błyśnie,
Tłum chcących go powitać, do drzwi się nie ciśnie”[3].
Klienci byli jakby rodziną patrona, podlegali jego rządom i byli włączeni w jego interesy. Ich prośba przypominała więc dyskretną sugestię dotyczącą tego, co im się wydawało słuszne. „Przedstawiali jakąś sprawę”, sugerowali (suggerere) – jak powie św. Benedykt. Słowa te nabierają wielkiej wartości teologicznej, gdy odniesiemy je do naszej modlitwy. Jeśli możnych tego świata ośmielamy się o coś prosić „jedynie z najgłębszą pokorą i szacunkiem”, jeśli dobre maniery i wzgląd na własny interes nakazują nam odpowiednio do takich ludzi się zwracać, to z jak wielką pokorą, z jak czystym oddaniem powinniśmy przedstawiać nasze prośby Bogu, Panu wszechświata!
Pokora, jak wiemy, rodzi się z uświadomienia sobie, kim jest Bóg i kim my przed Nim jesteśmy. Ani nasze zażyłe relacje z Bogiem, ani łatwość, z jaką pozwala nam zbliżyć się do siebie, ani pokorne formy, jakie On sam przyjmuje, gdy do nas zstępuje – nic nie powinno umniejszać naszego szacunku. Traktowanie Boga jak równego nam, jak człowieka, który zawarł z nami umowę i z którym mamy jakieś rachunki – to jeden z najpewniejszych znaków złudzenia. Gdy Pan w Ewangelii zachęcał nas do modlitwy ufnej, nalegającej, a nawet natrętnej, w żadnym razie nie zamierzał usprawiedliwić niestosownego tonu domagania się, czy wręcz żądania, w którym niekiedy formułowane są prośby – i to jakie prośby! – źle uformowanych chrześcijan. Niezależnie od tego, jak wielka jest nadprzyrodzona godność, do której Bóg nas wyniósł, nigdy nie może być ona powodem tego, abyśmy wywyższali się sami, abyśmy wzrastali w zuchwałości i zapominali, kim jest Bóg.
Czystość pojawia się w tym krótkim rozdziale aż trzy razy. Powinniśmy to słowo rozumieć nie tylko w sensie ścisłym, jako oddalenie od niskich pożądliwości, ale także w sensie szerszym, jako oderwanie od wszelkich pragnień dotyczących rzeczy stworzonych, brak jakiegokolwiek niższego dodatku (tak jak nie ma żadnego dodatku w czystym metalu). Nasza modlitwa będzie skuteczna, tylko wtedy, gdy będziemy mogli powiedzieć Bogu: „Bez wątpienia są we mnie dążenia, które Ty widzisz, o Panie, i które nie podobają się Tobie, a o których ja nie wiem. Nie chcę ich, tak jak Ty ich nie chcesz, i wyrzekam się ich”. Gdy nasza wola, przez którą czegoś chcemy albo nie chcemy, jest wolna od jakichkolwiek nieuporządkowanych przywiązań, Bóg utwierdza nas w prawdziwej czystości. Ale św. Benedykt nie mówi po prostu o czystości, mówi o „czystym oddaniu”, czystej pobożności, puritatis devotione. We współczesnym rozumieniu pobożność to płomień miłości, to ta cnota gorliwości w służbie Bożej, która sprawia, że wypełniamy wszystkie nasze obowiązki względem Niego bez żadnego ociągania, wytrwale i z radością. Ale łacińskie słowo devotio ma znaczenie nie tyle może odmienne, co głębsze. Oznacza ono przynależność, oddanie, podporządkowanie jako pewien stan, sytuację stałą, ciągłą, a nawet prawnie usankcjonowaną. W tym przypadku to słowo znaczy podległość wybraną i umiłowaną, dobrowolne podporządkowanie się Bogu i wszelkiemu Boskiemu prowadzeniu. W rozdziale 18. słowo devotio było użyte w tym samym znaczeniu: „Nadmierną bowiem opieszałość w służbie Bogu i brak pobożności okazują ci mnisi (…)”, nimis inertem devotionis suae servitium ostendunt monachi. A liturgia prosi Matkę Bożą, aby wstawiała się pro devoto femineo sexu. Puritas to wyzwolenie od wszelkiej obcej podległości, która mogłaby zagarnąć dla siebie jakąś część naszej miłości i naszego działania, devotio to pełnia naszej przynależności do Pana.
A i to należy wiedzieć, że nie wielomówstwo, lecz tylko czystość serca i łzy skruchy zasługują w oczach Boga na wysłuchanie[4].
Opisawszy w trzech słowach dyspozycje wewnętrzne, z którymi winniśmy przystępować do Boga, św. Benedykt przechodzi do zewnętrznej i bardziej materialnej strony modlitwy. Tak jak sam Pan Jezus[5], jak św. Augustyn[6], jak Kasjan[7] i wszyscy Ojcowie, zachęca nas do unikania wielomówstwa. Kult żydowski nie był jedynym, który – dzięki wysiłkowi kapłanów – stał się trudnym i skomplikowanym rytualizmem, religią gestów i słów. Rytualizm i wielomówstwo opanowały także kulty pogańskie, szczególnie rzymskie. „A modląc się nie mówcie wiele, jak to czynią poganie, którzy mniemają, że dla wielomówności swojej będą wysłuchani”, powiedział Pan (Mt 6,7). Jednakże to nie wielość słów tworzy rzeczywistości modlitwy. Modlimy się słowami tylko po to, aby kiedyś uwolnić się od słów, i w ciszy czcić, wychwalać i kochać „Piękno, które zamyka usta”. „Duchem jest Bóg, a ci, którzy go czczą, winni mu cześć oddawać w duchu i w prawdzie” (J 4,24). Modlitwa ma swoje źródło w sercu; istnieje modlitwa serca, która nie wyraża się w słowach. Ta modlitwa zawsze jest wysłuchana, gdyż to sam Duch Święty ją pobudza i kształtuje: „Także i Duch wspomaga niemoc naszą, gdyż nie wiemy należycie, o co się modlić mamy, ale sam Duch błaga za nami wzdychaniem niewysłowionym” (Rz 8,26). Modlić się w czystości naszego serca to – jak już powiedzieliśmy – wznosić przed oczy Boga i do Jego serca pragnienie i czułą zażyłość duszy wolnej, oczyszczonej z przyziemnych trosk, zjednoczonej z Nim w całkowitej zgodności woli.
„Łzy skruchy”, conpunctione lacrimarum, To sformułowanie jest zaczerpnięte z Kasjana[8], którego konferencje modlitwie warte są przeczytania. Kasjan często mówi o prawdziwej czystości serca i o czystej modlitwie[9]. Spróbujmy określić, czym jest skrucha, choć dzieło „O naśladowaniu Chrystusa” mówi nam, że lepiej jej doświadczać niż ją opisywać. Skrucha to wzruszenie wewnętrzne, które jest w nas powodowane światłem wiary, pamięcią o naszych grzechach i myślą o Bożych dobrodziejstwach. Wielokrotnie w Regule Nasz Święty Ojciec łączy modlitwę ze łzami, tak jakby te dwie rzeczy naturalnie były ze sobą związane. W rozdziale 52. mówi: „jeśli też kiedy indziej ktoś zechce modlić się w samotności, niech wejdzie po prostu i niech się modli, nie na cały głos, lecz ze łzami i z głębi serca” (52,4). Sam św. Benedykt, wiemy to od św. Grzegorza, miał dar łez, a tym, co zaintrygowało dobrego Teopropusa, była nie tyle obfitość i długość łez, ale głęboki smutek, którego były przejawem: „Wszedłszy jednego dnia do celi Benedykta, znalazł go gorzko płaczącego. Czekał długo, a mąż Boży nie przestawał płakać, przy tym wbrew swoim zwyczajom nie modlił się, lecz smucił się płacząc. Gość zapytał wreszcie, co jest przyczyną tak wielkiego żalu” (D 17). Dar łez jest uważany za najmniejszy z darów charyzmatycznych, ma on jednak swoją wartość, gdyż przeciwstawia się pysze i nie pozostawia miejsca na żadne rozproszenia w modlitwie, można powiedzieć, że zatapia je wszystkie.
Dlatego też modlitwa powinna być krótka i czysta, chyba że natchnienie łaski Bożej skłoni nas do jej przedłużenia. Wspólna jednak modlitwa niech będzie zawsze krótka, a na znak dany przez przełożonego wszyscy razem powstaną[10].
Święty Benedykt kończy konkluzją praktyczną. Nasza modlitwa powinna być krótka i czysta, krótka po to, aby być czystą[11]. Tak modlili się mnisi egipscy, na co zwrócili uwagę św. Augustyn i Kasjan. Woleli oni wchodzić w kontakt z Panem przez szybkie i liczne akty strzeliste, niż przez długie modlitwy, w których często formułuje się wiele zbytecznych próśb[12], w których człowiek zajmuje się przede wszystkim sobą i które mogą przynieść złe owoce zmęczenia, otępiałości i marazmu. Wspomnijmy jeszcze o nieuniknionym niebezpieczeństwie, na które były narażone w czasach św. Benedykta, i są narażone obecnie, niektóre intelekty mniej wyrobione, niektóre dusze gorzej uformowane, które niejako z urzędu mają uczestniczyć w dłuższej modlitwie. Do modlitwy myślnej, która miałaby trwać nieco dłużej, konieczne jest uprzednie nabycie odpowiednich umiejętności. W przeciwnym wypadku, już po chwili ma się wrażenie, że wszystko zostało powiedziane, a myśl zaczyna błąkać się gdzie indziej. Człowiek co i raz przywołuje ją do porządku, ale ona znów ucieka w innym kierunku. Niekiedy nawet nie pamięta się o tym, aby ją sprowadzać z powrotem. Czas mija na najróżniejszych rozważaniach i po upływie pół godziny człowiek pyta sam siebie, jaki był udział Boga w tej modlitwie, która właśnie znienacka się zakończyła. Przy okazji od razu dowiadujemy się wiele i o naszej religijności, i o naszych potrzebach, a nawet o naszej teologii!
Oczywiście, Nasz Święty Ojciec w żadnym razie nie chce ograniczyć czasu, który nasza gorliwość chciałaby dać Panu. Mówi nawet wprost o sytuacji, w której natchnienie łaski skłania nas do przedłużenia modlitwy. Taki zapał modlitewny jest jak najbardziej zgodny z Regułą, pod warunkiem jednak, że nie ucierpi na tym praca, którą na mocy posłuszeństwa mamy wykonywać, ani jakiekolwiek inne nasze obowiązki. Z drugiej strony, aby unikać złudzeń i wszystko ofiarowywać Bogu w posłuszeństwie, nie należy wprowadzać do naszego planu dnia i do naszych zwyczajów dłuższych stacji modlitewnych bez zgody opata. Nasze konstytucje określają minimalną ilość czasu, który każdy powinien poświęcić na modlitwę. Daj Boże, żeby zawsze w duszach monastycznych było tyle wyczucia swojego powołania, aby w tej kwestii przełożeni nie musieli niczego sprawdzać, ani niczego się obawiać! Nikt jednak nie chce narzucać nam jakiejś „metody” modlitwy, nikt nam nie broni mówić do Boga w spokojnej medytacji nad Pismem Świętym czy tekstami liturgicznymi. Lectio divina, które nakazuje Reguła jest czymś więcej niż tylko zwykłym przygotowaniem do modlitwy. To właśnie pamiętając o tym przywileju dwóch godzin czytania duchowego, św. Benedykt mógł zachęcać do tego, aby modlitwa mnichów była krótka po to, żeby była czysta.
Ostatnia dyspozycja tego rozdziału podyktowana jest roztropnością. Nawet jeśli każdemu bratu wolno dodać coś do swojej modlitwy prywatnej, jeśli łaska Boża go do tego skłania, nierozsądne byłoby oczekiwanie, że cała wspólnota dołoży długie dodatkowe modlitwy do swojego codziennego dzieła liturgicznego. Święty Benedykt poleca zatem, aby modlitwa konwentualna była „zawsze krótka”, omnino brevietur, i aby wszyscy razem wstawali na znak dany przez przełożonego. O jaką modlitwę tu chodzi? Kasjan opowiada o tym, jak mnisi egipscy po każdym psalmie modlili się chwilę stojąc w ciszy, potem padali na twarz i zaraz wstawali, a w końcu jednoczyli się z intencją mnicha recytującego kolektę: Cum autem is, qui orationem collecturus est, e terra surrexit, omnes pariter eriguntur, ita ut nullus nec antequam inclinetur ille genu flectere nec cum e terra surrexit remorari praesumat, ne non tam secutus fuisse illius conlusionem, qui precem colligit, quam suam celebrasse credatur[13]. Ale św. Benedykt nigdzie nie pisze o modlitwie prywatnej ani o kolekcie po każdym psalmie. Zostały one zastąpione antyfonami. Wydaje się natomiast czynić w tym miejscu aluzję do modlitw kończących oficja (zob. rozdział 67.)[14], z których część odmawiano w ciszy, tylko w myśli. Przy tej modlitwie schylano się lub padano na twarz, do opata zaś należało podanie sygnału na jej zakończenie. Jak czytamy w żywocie św. Benedykta, choć ta konwentualna cicha modlitwa była krótka, była jednak zbyt męcząca dla pewnego mnicha z klasztoru Pompejanusa, którego mały czarny diabeł wyciągał na zewnątrz: „Był pewien mnich, który nie mógł wytrwać spokojnie na modlitwie. Skoro tylko bracia pochylali się pogrążając w modlitwie, wychodził zaraz na zewnątrz (…). Przybył zatem mąż Boży do owego klasztoru. A gdy w oznaczonej godzinie, po zakończeniu psalmodii, bracia oddali się modlitwie (…)” (D 4,1-2). Święty Benedykt nigdzie nie pisze o modlitwie wspólnotowej różnej od Służby Bożej czyli Dzieła Bożego, Opus Dei: „Po zakończeniu Służby Bożej niech wszyscy (…) wyjdą w najgłębszym milczeniu. (…) A jeśli (…) ktoś zechce modlić się w samotności, niech wejdzie po prostu i niech się modli” (52, 2,4).
Dom Paul Delatte OSB
tłum. Tomasz Glanz
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
[1] DE REVERENTIA ORATIONIS. Si, cum hominibus potentibus volumus aliqua suggerere, non praesumimus nisi cum humilitate et reverentia, quanto magis Domino Deo universorum cum omni humilitate et puritatis devotione supplicandum est.
[2] św. Bazyli, Reg. contr., CVIII, zob. też: Reg. brev., CCI, św. Jan Kasjan, Conlat., XXIII, VI.
Zob. też: Tertulian, De Oratione, XVI, P.L., I, 1173-1174): Siquidem ireverens est assidere sub conspectu, contraque conspectum ejus, quem quam maxime reverearis, ac venereris; quanto magis sub conspectu Dei vivi, angelo adhuc orationis astante, etc.; św. Efrem, Paraenesis, XIX (Opp. graec. lat., t. II, s. 95).
[3] Wirgiliusz, Georgicae, l. II, 461-462, cyt. za: Georgiki Wirgiliusza, tłum. F. Frankowski, Warszawa 1818, s. 55.
[4] Et non in mtiloquio, sed in puritate cordis et conpunctione lacrimarum nos exaudiri sciamus.
[5] Mt 6,7 i nast.
[6] Epist. CXXX ad Probam, 20, P.L. XXXIII, 501-502.
[7] Inst., II, X; Conlat. IX, XXXVI.
[8] Conlat., IX, XXVIII.
[9] Monachi autem illud opus est praecipuum, ut orationem puram offerat Deo, ninil habens in conscientia reprehensibile (Rufin, Hist. monach., c. I, Rosweyde, s. 453).
[10] Et ideo brevis debet esse et pura oratio, nisi forte ex affectu inspirationis divinae gratiae protendatur. In conventu tamen omnino brevietur oratio, et facto signo a priore pariter surgant.
[11] Zob. św. Tomasz z Akwinu, S. Th.,II-II, q. LXXXIII, a. 14, Utrum oratio debeat esse diuturna.
[12] Hoc praecipue est in oratione petendum, ut Deo uniamur (S. Th., II-II, q. LXXXIII, a. 1, ad 2).
[13] Inst., II, VII, zob. też: II, X. W Regule św. Pachomiusza czytamy: Cumque manum percusserit stans prior in gradu, et de scripturis quidpiam volvens memoriter, ut, oratione finiente, nullus consurget tardius, sed omnes pariter levabunt (VI).
[14] Kasjan wspomina o modlitwie kończącej oficja: Satis vero constat illum trinae curvationis numerum, qui solet in congregationibus fratrum ad concludendam synaxin celebrari, eum qui intento animo supplicat observare non posse (Conlat., IX, XXXIV). Dom S. Bäumer uważa, że zamiast słowa curvationis powinno być orationis, a także, że zamiast supplicat powinno być non supplicat (Hist., du Bréviaire, t. I, s. 149, przyp. 1).
(1848-1937), mnich benedyktyński, drugi następca Dom Prospera Guerangera w benedyktyńskim opactwie św. Piotra w Solesmes, któremu przewodził w latach 1890-1921. Requiescat in pace!