Dom Delatte
2019.05.21 20:43

Komentarz do Reguły: Rozdział IV. Jakie są "narzędzia" dobrych uczynków (III)

Lękać się dnia sądu (Łk 12).

Drżeć przed piekłem (Łk 12).

Całą duszą pragnąć życia wiecznego (Ps 74(73), Flp 1, 23).

Śmierć nadchodzącą mieć codziennie przed oczyma[1].

Tak jak rozsądne jest rozpoznanie źródła, z którego wypływają nasze działania, tak konieczne jest również rozeznanie, dokąd one nas wiodą. W tych czterech zdaniach Nasz Święty Ojciec przypomina nam, abyśmy myśleli o naszych rzeczach ostatecznych: śmierci, sądzie, niebie albo piekle. Całe nasze życie przyjmie inną fizjonomię, zależnie od tego, czy uznamy je za spacer, czy za podróż. W pierwszym przypadku tylko od nas zależy, jak będziemy wyglądać i jak będziemy się poruszać. Jeśli jednak jest to podróż, jeśli mamy określony cel, do którego zmierzamy, jeśli okoliczności tej podróży są takie, że niedługo się ona kończy, być może w sposób nieoczekiwany, byłoby czymś po prostu strasznym nie dotrzeć do celu, a głupim – bezcelowo przechadzać się tu i tam. Nie mamy prawa zapominać o czekającym nas Sądzie Bożym. Nie mamy prawa oddalać od siebie wizji przerażającego piekła, jakby ona nas nie dotyczyła! Chrześcijaństwo nie jest rozdwojone; skoro stworzenie raz już upadło ze stopni tronu Bożego aż do najgłębszej otchłani, nie możemy czuć się bezpieczni, jeśli wciąż nie troszczymy się o osiągnięcie przeznaczonego nam celu. Zdążamy do niego. Nasz Pan sam nazwał się „Tym, który przychodzi” (Ap 1, 4); ci, którzy mają duszę zwróconą ku Niemu przez wiarę, nadzieję i miłość, czynią swoim słowa Ducha i Oblubienicy: „Przyjdź, Panie Jezu!” (Ap 22, 20).

Jest jednak coś o wiele lepszego niż strach przez Sądem Bożym – to pragnienie wieczności, stały głód widzenia Pana i bycia z Nim na zawsze. Święty Benedykt wskazuje jednym słowem prawdziwy charakter tego pragnienia: ma ono być duchowe, nadprzyrodzone[2]. Niekiedy ludzie młodzi, gdy się nawrócą, gdy buzuje w nich pierwsza gorliwość, gorąco pożądają wieczności ze zmysłową wręcz łapczywością, z ciekawością, która może być sama w sobie usprawiedliwiona, ale jednak zmieszana jest z niedoskonałością. U niektórych pragnienie to rodzi się z nadwrażliwego sumienia, które wciąż wyrzuca im zdarzające się codziennie sytuacje, w których zasmucają Boga. Inne dusze z kolei są znużone, bojaźliwe, pragnące już skończyć z trudami życia duchowego. Ale pragnienie nieba ma większą wartość, gdy budzi się przy końcu naszych dni. Przywiązanie do uroków tego życia nigdy nie rośnie bardziej niż wtedy, gdy życie to zmierza do końca. Jakże niewielu jest tych, którzy, gdy namiot ich życia jest już zużyty, proszą Boga, aby szybko go zwinął.

Trzeba rozmyślać o śmierci. Nie ma w niej nic strasznego dla mnicha. To pogaństwo, to nasza wyobraźnia i nasza zmysłowość przyzwyczaiły nas do łączenia tego ostatniego momentu ze strachem. Ideę albo raczej wyobrażenie śmierci nieodmiennie łączymy ze scenami pożegnania i łez, z żałobnymi śpiewami, z odstraszającymi zwłokami i grobami. Nasze oczy dziecka widziały śmierć w postaci szkieletu dzierżącego wielką kosę w dłoni albo trupiej czaszki nad skrzyżowanymi piszczelami. Bez wątpienia śmierć jest znakiem grzechu i kary za grzech. Ale jest również prawdą, że sam Pan spróbował tego gorzkiego napoju i uwolnił nas od wielkiego strachu, jaki śmierć wzbudzała wśród starożytnych. „Skoro więc dzieci otrzymały udział we krwi i ciele, to również On sam chciał mieć w nich udział, aby przez śmierć mógł pokonać diabła, dzierżącego władzę nad śmiercią, i aby uwolnić tych, którzy bojąc się śmierci, całe życie podlegali niewoli” (Hbr 2, 14-15). Jeśli patrzymy na śmierć jako na ostateczne spotkanie z Tym, którego szukaliśmy i kochaliśmy tak długo w wierze, nie jest możliwe, abyśmy odczuwali jakiś zabobonny lęk wtedy, gdy ona się zbliża. Jest ona dla nas prawdziwym zjednoczeniem, uroczystym ślubem, rzeczywistym początkiem wszystkiego. „Tak, ale czyż nie ma słabości w moim życiu?” – można by zapytać. Odpowiemy na to: pracuj, aby je pokonać i za nie zadośćuczynić. Należy kochać Boga we wszystkim, także w Jego sprawiedliwości i w Jego czyśćcu. Trzeba już teraz zgadzać się na kary, które będzie musiał wobec nas zastosować, i z zamkniętymi oczami zanurzać się w Jego nieskończonym miłosierdziu. Czyż nie podążamy ku śmierci z duszą całkowicie obmytą we Krwi Pana i całą przenikniętą Jego pięknem? Czyż Bóg nie zechce rozpoznać w nas tylko swego własnego Syna?

Zupełnie łatwo przychodzi nam rozważać śmierć w ogóle albo śmierć kogoś innego i te rozważania nie są pozbawione użyteczności. Ale przede wszystkim dobrze jest rozważać naszą własną śmierć, śmierć tego konkretnego i jednostkowego bytu, którym jesteśmy. Może nie po to, aby przewidzieć jej formę, raczej po to, aby zawczasu zgodzić się na wszystkie gorycze z nią związane, na wszelkie warunki, w jakich nastąpi, na wszystkie okoliczności szczegółowe: „Śmierć nadchodzącą mieć przed oczyma”. W tym stałym powracaniu do śmierci powinien być zawarty akt miłości doskonałej. Doświadczenie dobrze wskazuje, że śmierci się nie improwizuje. Jeśli nie jest dobrze przygotowana, wyćwiczona, nie wychodzi dobrze. Nie chodzi o to, aby przygotowywać sobie na tę okoliczność jakiś sceniczny makijaż, przewidywać pozy, szykować wielkie przemowy i patetyczne pożegnania, śmierć powinna być naturalna. Ale właśnie po to, by była naturalna (przecież umiera się tylko raz, „postanowiono, że człowiek umrze jeden raz” [Hbr 9, 27]), wypracujmy w nas takie dyspozycje, które uczynią ją „cenną wobec Pana” (por. Ps 116(115), 15). Święty Benedykt chciałby, aby ta myśl i ten wysiłek towarzyszyły nam codziennie po to, abyśmy mogli oswoić się ze śmiercią, zanim nadejdzie, aby nas nie zaskoczyła, być może także po to, by nieco ukrócić przesadną radość z życia ziemskiego.

W każdej chwili strzec swego postępowania.

Uważać za rzecz pewną, że Bóg patrzy na nas na każdym miejscu[3].

Znamy już cel naszego życia. Teraz św. Benedykt wskazuje nam niektóre praktyki, które pomogą nam do niego dotrzeć. Częste wspominanie śmierci prowadzi nas do dobrego wykorzystywania życia. Jest bezpośredni i konieczny związek między tym, czym jesteśmy, a tym, czym będziemy – to przez dzieła tego życia komponujemy naszą wieczność. „W każdej chwili strzec swego postępowania” to znaczy nie żyć w stanie zamroczenia, to znaczy być osobą, a nie rozbitkiem, bytem, który sam sobą rządzi, a nie zwierzęciem pozbawionym rozumu, to miarkować swoje postępowanie i uzgadniać je z prawem, to nie zostawiać próżnym i bezowocnym żadnego z tych dni, które Pan dał nam ze względu na Siebie: „Nie pozbawiaj siebie dni szczęśliwych, niech ci nie umknie nic z dobrych pragnień” (Syr 14, 14)[4]. „Strzec swego postępowania” to także chętnie przykładać się do nadprzyrodzonego wychowania siebie samego, przez świadomą zgodę na to wszystko, czego Bóg od nas żąda. Dwa pierwsze rodzaje wychowania: to, które odbieramy w rodzinie, i to, które odbieramy od naszych nauczycieli, choćby nie było w nich żadnych braków, choćby były konsekwentne i niesprzeczne, nie wystarczyłyby jednak do ukształtowania całego człowieka. Musi on nie tylko przyjąć te oddziaływania, ale także samodzielnie podjąć tę pracę bez wytchnienia. Łaska jest zasadą naszego działania, a jest nam ona przeobficie dawana właśnie po to, aby z dnia na dzień udoskonalać nasze postępowanie i zabezpieczyć je przed wszelkimi nękającymi nawrotami egoizmu.

„Uważać za rzecz pewną, że Bóg patrzy na nas na każdym miejscu”. To zalecenie musiało być bardzo ważne dla św. Benedykta, skoro ustawicznie je powtarza: w Prologu, w opisie pierwszego i ostatniego stopnia pokory, w rozdziale 19 zatytułowanym Jak należy śpiewać psalmy. Tę samą myśl znajdujemy w liturgii Kościoła:

Z niebiosów Bóg nasz spogląda,

Co bada wszystkie dni nasze:

Przenika dusze i czyny

Od rana aż do wieczora[5].

Ta przestroga jest tak naturalna, że może być skierowana do wszystkich: do każdego chrześcijanina i do mnicha, do dziecka i do człowieka dojrzałego: „Bóg na ciebie patrzy!” Nie wydaje się, by ci giganci ducha, którymi byli patriarchowie, podążali do doskonałości z przekonaniem innym od tego. Pismo Święte wydaje się mówić wszystko o ich świętości, gdy opisuje ją w tych kilku słowach: „żył w zażyłości z Bogiem” (Rdz 5, 24), „czynił wszystko to, co podoba się Panu” (2 Krl 22, 2). Pan nie daje też innego programu Abrahamowi: „żyj ze Mną w zażyłości i bądź bez skazy” (Wj 17, 1).

Przykazanie to ma najwyższą skuteczność. Imperatyw prawa moralnego jest prawdziwie kategoryczny tylko wtedy, gdy widzimy w nim coś więcej niż tylko normę estetyczną, gdy wiemy, że Bóg jest tego prawa nie tylko autorem, ale także gwarantem i stróżem. Nasze życie moralne potrzebuje świadka, rolę tę zarówno poganie, jak i świeccy kierownicy sumień przypisują przyjaźni. Czyniąc swoją maksymę Epikura i Platona, Seneka napisał w Liście XI do Lucyliusza: „Winniśmy obrać sobie jakiegoś prawego człowieka i mieć go zawsze przed oczami, aby żyć tak, jakby on się nam przyglądał, i wszystko czynić, jakby on widział. (…) Odpada znaczna część występków, gdy mają być popełnione w obecności jakiegoś świadka”[6]. Dla nas to nie jest fikcja, to żywa rzeczywistość; i nie chodzi tu o zwykłego świadka, ale o osobę, która jest jednocześnie świadkiem i podmiotem działającym, nie chodzi o człowieka, ale o Boga. Jako chrześcijanie mówimy: „Nikt nie grzeszy, widząc Boga”, nemo peccat videns Deum. Niemożność grzeszenia przez wybranych pochodzi stąd, że są na zawsze utwierdzeni w dobru przez nieprzerwaną kontemplację piękna. Nasza wiara może w pewien sposób uczestniczyć w tym przywileju wizji uszczęśliwiającej, wytrwałe ćwiczenie się w „życiu w obecności Bożej” może doprowadzić do stałej dyspozycji, do stanu podobnego do świadomości siebie samego.

Złe myśli przychodzące do serca natychmiast rozbijać o Chrystusa i wyjawiać je ojcu duchownemu.

Strzec ust swoich od złej i przewrotnej mowy (Ps 34(33), 14)[7].

Nie mieć upodobania w wielomówstwie (Prz 10, 19).

Nie wypowiadać słów czczych lub pobudzających do śmiechu (Mt 12, 36; 2 Tm 2, 16).

Nie lubować się w nadmiernym lub głośnym śmiechu (Syr 21, 20)[8].

Sentencje 48 i 49 miały charakter ogólny. Zapraszały nas do czuwania nad swoim postępowaniem, podając jednocześnie motyw tego czuwania, którym jest czuwanie samego Boga. Teraz Święta Reguła wchodzi w szczegóły. Nasze akty to najpierw akty wewnętrzne: myśli, dyspozycje. Widzieliśmy już w Prologu, w tekście podobnym do instrumentu 50, że powinniśmy sprawować skrupulatną kontrolę nad uczuciami i myślami, które się w nas pojawiają. Gdy uznamy je za złe i niebezpieczne, powinniśmy roztrzaskiwać je o tę skałę, którą jest Chrystus. Takie postępowanie daje mocną gwarancję odrzucenia każdego nieuporządkowanego poruszenia w samym jego początku, gdy ono nie nabrało jeszcze wigoru, a nasze siły pozostają nienadwątlone. Łatwiej jest ugasić iskrę niż pożar. Autor O naśladowaniu Chrystusa (I, 13) przypomina w tym kontekście wers Owidiusza: „Przeszkadzaj początkom, za późno przygotowywać lekarstwo, gdy choroby przez długie opóźnienia nabrały mocy”.

Innym doskonałym zabezpieczeniem jest wyciągnięcie Kakusa z jego groty, pełne prostoty otwarcie swej duszy nie tylko przed spowiednikiem, ale też przed swoim opatem, swoim mistrzem nowicjuszy, przed przełożonym, który wzbudza w nas złe myśli. Nasz Święty Ojciec uczyni z tego sposobu postępowania oddzielny stopień pokory[9]. Dlatego też poświęcimy tej sprawie więcej uwagi w komentarzu do rozdziału siódmego.

Nasze akty to jednak nie tylko ukryte myśli i dyspozycje, ale także słowa i zachowania zewnętrzne, które te myśli i dyspozycje wyrażają. Święty Benedykt radzi nam, abyśmy ich także pilnowali i czuwali nad nimi. Rozmowy powinny być monastyczne, trzeba zatem zakazać tego wszystkiego, co byłoby niestosowne albo wątpliwe. Gdy wiele mówimy, pojawia się niebezpieczeństwo powiedzenia tego, o czym lepiej byłoby zamilczeć, a także zawsze niebezpieczeństwo rozproszenia, zgódźmy się więc na unikanie wielomówstwa. Nasz Święty Ojciec dodaje: „Nie wypowiadać słów czczych lub pobudzających do śmiechu”. Nie chodzi mu tu w żadnym razie o wprowadzenie zakazu nadprzyrodzonej radości ani zabronienie tego rozradowania, które jest niekiedy znakiem i narzędziem doskonałości[10]. Chodzi o rubaszną wesołkowatość, o temperament nieopanowany i hałaśliwy, o śmiech prostacki i wstrząsający. Święty Benedykt rozwinie jeszcze tę myśl w innym miejscu Reguły.

Słuchać chętnie czytania duchownego.

Często znajdować czas na modlitwę (Łk 18, 1; Kol 4, 2).

Dawne swoje grzechy codziennie ze łzami i wzdychaniem na modlitwie wyznawać Bogu (Ps 6, 7).

A na przyszłość poprawić się z tych grzechów.

Nie spełniać zachcianek ciała. Nienawidzić własnej chęci (Gal 5, 16; Syr 18, 30).

Poleceń opata we wszystkim słuchać, nawet jeśliby on, co nie daj Boże, sam inaczej postępował, mając wówczas w pamięci ten nakaz Pana: Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie (Mt 23, 3).

Nie pragnąć, by nas nazywano świętymi, zanim nimi zostaniemy; lecz najpierw świętym zostać, by nazwa ta odpowiadała prawdzie.

Przykazania Boże codziennie w czynach wypełniać (Syr 6, 37)[11].

Dwie pierwsze sentencje wskazują na środki praktyczne, które najskuteczniej zwalczają każdy zły zwyczaj i zapewniają życiu monastycznemu właściwy charakter i powagę. Zamiast narażać się na popadnięcie w gadulstwo i rozproszenie, mnich oddaje się studiowaniu spraw nadprzyrodzonych i modlitwie. Ma polecone ukochanie ksiąg świętych i zasmakowanie w słowie Bożym: „Szczęśliwi ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je” (Łk 11, 28). Wiara przychodzi do nas przez słuch: „Wiara rodzi się ze słuchania” (Rz 10, 17), i być może dlatego Reguła mówi o słuchaniu, a nie o czytaniu. Równie dobrze można to wytłumaczyć, wskazując, że słowo „słuchać” sprawiało, że 55 „narzędzie” stawało się dostępne dla wszystkich mnichów, także dla tych, którzy nie umieli czytać. Modlitwa staje się łatwa dla tych dusz, które wciąż obcują z nauką Pisma Świętego i świętych. Można sądzić, że św. Benedykt pamiętał to, co Sulpicjusz Sewer napisał o św. Marcinie: „Nigdy nie minęła ani jedna godzina, ani jedna chwila, w której by nie oddawał się modlitwie lub nie zajmował się lekturą duchową. Lecz także podczas czytania, albo jeśli robił przypadkiem coś innego, nigdy nie odrywał ducha od modlitwy”[12].

Z medytacją i modlitwą mnich złączy ducha pokuty. Jego wewnętrzna bliska zażyłość z Bogiem nie uwalnia go od ciągłego przypominania sobie, że jest grzesznikiem. Zastąpi więc światową wesołkowatość płynącymi z serca „łzami i wzdychaniem”. I na ile ten żal jest szczery, na tyle będzie czuwał, aby ponownie nie popełniać starych błędów, będzie się też usilnie starał zmienić swoje obyczaje[13].

Nasza czujność powinna obejmować dwa źródła zła, które są w nas: ducha i ciało, gdyż to cały człowiek został zraniony. I choć wydaje się, że zachcianki ciała są najbardziej niebezpieczne, te, które związane są z „własnymi chęciami”, są dużo bardziej podstępne i z całą pewnością zasługują na nienawiść, której domaga się św. Benedykt. Jak czytamy w Księdze Mądrości Syracha: „Nie kieruj się swymi żądzami, powstrzymuj swoje pragnienia” (18, 30).

Właśnie po to, aby pomóc nam zwyciężać egoizm we wszystkich postaciach, Pan chce zamienić naszą wolę własną na swoją wolę Boską. Wola Boska objawia się za pośrednictwem władzy stworzonej, tj. w naszym przypadku – przez opata. Nasz Święty Ojciec wskazuje nam zatem program doskonałości i bezpieczeństwa, gdy pisze: „Poleceń opata we wszystkim słuchać, nawet jeśliby on, co nie daj Boże, sam inaczej postępował, mając wówczas w pamięci ten nakaz Pana: Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie”.

Następnie św. Benedykt przestrzega nas żartobliwie przed subtelną pokusą, która może narodzić się w duszach zakonnych. Nie wypada zbyt szybko sądzić, że doszło się do zjednoczenia przemieniającego. Jeśli mnich podziwia samego siebie i stara się, aby współbracia go kanonizowali, jest to znak nieomylny, że jest jeszcze daleko od świętości. W Liście do Celancji, który przypisywany jest św. Hieronimowi, znajdujemy tę samą przestrogę dla adresatki: „Strzeż się, abyś gdy zaczniesz pościć i umartwiać się, nie uważała się już za świętą”[14]. Zacznijmy od tego, żeby zostać świętymi, jeśli chcemy, aby tak nas nazywano i aby nazwa ta odpowiadała prawdzie. A w tym celu starajmy się każdego dnia budować całkowitą zgodność między naszymi uczynkami a przykazaniami Bożymi.

Dom Paul Delatte OSB

tłum. Tomasz Glanz

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

----- 

[1] Ta praktyka, zalecana przez Pismo Św. (Syr 7, 36; Mt 24, 42 i nast.), była dobrze znana starożytnym mnichom: Cogita apud teipsum et dicito: Utique non manebo in hoc mundo nisi praesenti hac die; et non peccabis Deo (…). Ponatque sibi mortem ante oculos (Reg. S. Antonii, XLI, XLV). Oportet monachum ut semper lugeat, semper suorum sit memor peccatorum et omni hora ponat sibi mortem ante oculos suos (Verba Seniorum; Vitae Patrum,III, 196, Rosweyde, s. 529). Diem iudicii timere. Gehennam expavescere. Vitam æternam omni concupiscentia spirituali desiderare. Mortem cotidie ante oculos suspectam habere.

[2] Chodzi o słowo spirituali, które w polskim przekładzie oddane jest przez sformułowanie „całą duszą” (przyp. tłum).

[3] Actus vitæ suæ omni hora custodire. In omni loco Deum se respicere, pro certo scire.

[4] Przypomnijmy sobie modlitwę z prymy: „Panie, Boże Wszechmogący, któryś dozwolił nam doczekać początku tego dnia, ochraniaj nas dzisiaj swoją mocą, abyśmy się nie skłonili do żadnego grzechu, lecz w swoich słowach, myślach i uczynkach pełnili Twoją wolę”.

[5] Zwrotka hymnu z czwartkowych laudesów:

Speculator adstat desuper,

Qui nos diebus omnibus,

Actusque nostros prospicit

A luce prima in vesperum.

[6] Cyt. za: http://biblioteka.kijowski.pl.

[7] Dom Butler wskazuje jako źródła: Ingenio malo pravoque (Sallust. Catil.,V), Malo pravoque consilio (Lucifer Calig., Mor. esse pro Dei fil., VI. P.L., XIII, 1019).

[8] Cogitationes malas cordi suo advenientes mox ad Christum adlidere et seniori spirituali patefacere. Os suum a malo vel pravo eloquio custodire. Multum loqui non amare. Verba vana aut risui apta non loqui. Risum multum aut excussum non amare.

[9] Już Kasjan wypowiedział na ten temat niezwykle ważne słowa: Nullas penitus cogitationes prurientes in corde perniciosa confusione celare, sed confestim ut exortae fuerint eas suo patefacere seniori, nec super earum iudicio quicquam suae discretioni commitere, sed illud credere malum esse vel bonum, quod discusserit ac pronuntaivit senioribus examen. (…) Generale et evidens indicium diabolicae cogitationis esse pronuntiant, si eam seniori confundamur aperire (Inst.,IV, IX).

[10] Zob. św. Bazyli, Reg. fus., XVII.

[11] Lectiones sanctas libenter audire. Orationi frequenter incumbere. Mala sua præterita cum lacrimis vel gemitu cotidie in oratione Deo confiteri. De ipsis malis de cetero emendare. Desideria carnis non efficere. Voluntatem propriam odire. Præceptis abbatis in omnibus oboedire, etiam si ipse aliter – quod absit – agat, memores illud dominicum præceptum: Quæ dicunt facite, quæ autem faciunt facere nolite. Non velle dici sanctum antequam sit, sed prius esse quod verius dicatur. Præcepta Dei factis cotidie adimplere.

[12] Vita B. Martini,XXVI, cyt. za: Sulpicjusz Sewer, Pisma o św. Marcinie z Tours, Kraków 2012, s. 96.

[13] Te same wskazania znajdujemy w Regule przypisywanej św. Antoniemu (XXV, XXX, XLIV).

[14] List 148, 22, P.L., XXII, 1214.


Dom Paul Delatte OSB

(1848-1937), mnich benedyktyński, drugi następca Dom Prospera Guerangera w benedyktyńskim opactwie św. Piotra w Solesmes, któremu przewodził w latach 1890-1921. Requiescat in pace!