Recenzje
2014.05.15 20:27

Jak bywało przed Soborem

Książka nie jest najświeższa. Wydano ją 10 lat temu. A jednak te wspomnienia warto teraz przypomnieć, bo choć kończą się w latach bezpośrednio powojennych myślę, że ciągle mogą wzbogacić naszą wiedzę o Kościele przed ostatnim Soborem. Ani nie było z nim tak źle, jak to usiłują twierdzić bałwochwalcy tegoż Soboru, ani nie był tak idealny, jak to zdają się twierdzić najbardziej twardogłowi  tradycjonaliści. Wręcz przeciwnie – ludzkie słabości zdają się być niezmienne i, przedziwne, dotyczyć tych samych problemów.

Zdarzyło mi się już zresztą o tej książce wspominać, choćby tutaj, kiedy jako przyczynek do historii reform rzymskiego brewiarza autorstwa Pawła Milcarka, opublikowanej w "Christianitas", przytaczałem opinię prymasa Hlonda, wypowiedzianą w 1945 roku, że wobec obciążenia „duchowieństwa liniowego” obowiązkami duszpasterskimi, oficjum należy bardzo ograniczyć. W szczegółach propozycja Prymasa szła w kierunku ograniczenia większego nawet, niż to, co ostatecznie znalazło swój wyraz w posoborowej Liturii Godzin.

Myślę o Wspomnieniach abp. Józefa Gawliny (Katowice 2004).

 

 

Choć autora i mnie dzielą ponad dwa pokolenia, obaj pochodzimy z pogranicza polsko-niemieckiego, z Kresów zachodnich. To pod pewnymi względami najbardziej peryferyjna część Polski, jakby najmniej obecna w ogólnopolskiej pamięci dziejowej. Stąd duża wartość początkowej części wspomnień. Józef Gawlina urodził się w Strzybniku, w powiecie raciborskim, w 1892 roku. W Raciborzu chodził do gimnazjum. Wydalono go stamtąd za polskość. Był jednym z dwóch tylko uczniów, którzy deklarowali, że w jego domu rodzinnym mówi się wyłącznie po polsku. Odrzucony w kilku kolejnych gimnazjach, został w końcu przyjęty do nowo powstającego gimnazjum w Rybniku. I tam długo nie zagrzał miejsca, choć pozwolono mu zdawać maturę jako eksternowi. Po maturze wstąpił do wrocławskiego seminarium. Potwierdzeniem siły jego powołania niech będzie fakt, że nie wycofał się, choć z góry mu zapowiedziano, że z taką, polska przeszłością, na żadne probostwo liczyć nie może. Mimo to droga do kapłaństwa nie była prosta. Zaczęła się I wojna światowa. Powołany do wojska służył najpierw we Francji. Po kilku miesiącach został ciężko ranny. Wraca do Wrocławia. Usiłuje się dekować. Nawet podgania studia teologiczne. W 1917 roku zostaje jednak wysłany na front bliskowschodni, do Syrii i Palestyny. Pod koniec wojny trafia do brytyjskiej niewoli i przebywa w niej prawie do końca 1919 roku. Wraca do Wrocławia, kończy studia i wreszcie w czerwcu 1921 roku, w gorącym okresie po plebiscytowym i w trakcie III powstania śląskiego z rąk kardynała Adolfa Bertrama przyjmuje święcenia kapłańskie. Przenosi się na polską stronę Górnego Śląska. Szybko zyskuje zaufanie Augusta Hlonda, najpierw administratora apostolskiego tej części archidiecezji wrocławskiej, która znalazła się w II Rzeczypospolitej, a potem od 1925 roku pierwszego biskupa katowickiego. Szybko stają przed nim trudne zadania. W jednej z parafii rozwiązuje spór à la dzisiejsza Jasienica. Tworzy Akcję Katolicką. Potem, w 1927 roku zostaje delegowany do Warszawy, gdzie praktycznie z niczego tworzy Katolicką Agencję Prasową, odpowiednik dzisiejszego KAIu. Po trzech latach wraca do swojej diecezji, w 1931 roku zostaje proboszczem parafii św. Barbary w Chorzowie. I stąd w 1933 obejmuje biskupstwo polowe.

 

 

Sakrę, z rąk kardynała Hlonda przyjmuje w swoim dotychczasowym kościele parafialnym. Biskupstwo polowe nie było wtedy łatwym kawałkiem chleba. Z jednej strony episkopat nastrojony raczej endecko. Z drugiej uzależnienie w wielu sprawach wojskowych od sanacji. I, last but not least, nuncjusz żądający unikania sporów z rządem, na co pewnie nie mały wpływ miał wielki szacunek i uznanie Piusa XI względem Marszałka Piłsudskiego. Bardzo interesujące są też wspomnienia z lat II wojny. Choćby te dotyczące wizyt w Rzymie i audiencji u Piusa XII: dwukrotnie pomiędzy wrześniem 1939 a czerwcem 1940 (przystąpienie Włoch do wojny), i potem wiele razy po za zajęciu Wiecznego Miasta przez aliantów. Biskup Gawlina, nie szczędzi tez krytycznych uwag generałowi Sikorskiemu i jego otoczeniu za próby wywierania nacisków na sprawy kościelne.

Należy może zaznaczyć, że od strony formalnej, Wspomnienia spisywane w latach 1945-1948, przetykane są zapiskami o charakterze dziennika z tych lat, również niezmiernie interesującymi, ukazującymi sposoby wypracowywania zasad jurysdykcji personalnej w nadzwyczajnych sytuacjach, na przykład względem Polaków, którzy w czasie wojny znaleźli się na terytorium Niemiec. A może należałoby powiedzieć "obywateli polskich", co oznaczało również Ukraińców grekokatolików.

Wracając jednak do wspomnień z okresu międzywojennego zaakcentować należałoby dwie sprawy. O spojrzeniu księdza, a następnie biskupa Gawliny na kwestię społeczną oraz o problemach z licznymi sprawami o stwierdzenie nieważności małżeństwa, dotyczącymi najważniejszych osób w państwie ze sfer wojskowych, trafiających przed sąd kurialny biskupa polowego.

Ale po kolei. Najpierw sprawy społeczne. (Myślę, że poświęcone tym sprawom strony Wspomnień są ciekawym uzupełnieniem artykułu Krzysztofa Wołodźki o społecznych postawach polskich kapłanów z najnowszej "Christianitas" 53/54). Myślę, że najlepiej przemówią cytaty. 

Sprawa z roku 1930, Gawlina jest wtedy urzędnikiem Kurii w Katowicach:

Sprawy społeczne na Śląsku szły niedobrze. Kapitał znajdował się w ręku zagranicznym (..), który się wcale nie liczył ze sprawiedliwością społeczną. Gdy razu pewnego dyrekcja kopalni w Nowej Wsi ciężko zawiniła, powodując śmierć 17 górników, Ks. Biskup [Arkadiusz Lisiecki] przybył na pogrzeb. (…) W obecności przybyłych również pięćdziesięciu dyrektorów kopalń, wygłosił kazanie nad trumnami o poszanowaniu zdrowia i życia robotników, na co mu przedsiębiorcy oświadczyli, że ich obraził. (s. 67n)

Kolejny cytat, dotyczący już czasów proboszczowania w Chorzowie i lat wielkiego kryzysu:

Gdy huta [znajdująca się na terenie parafii] wydaliła wszystkich robotników, a tylko część ich z powrotem przyjęła przy zaniżonej o wiele płacy, spowodowałem uchwałę całego dekanatu przeciwko podobnym metodom, cytując dyrektywy encykliki Quadrogesimo anno, jak postąpić należy, gdy przedsiębiorstwo się nie rentuje. (I tu były niesprawiedliwie wielkie pobory dyrekcji, która np. na remont jednego tylko mieszkania dyrektorskiego wydała 80 000 zł., podczas gdy robotnik z głodu ginął). (s. 78)

I wreszcie czasy biskupie w przedwojennej Warszawie:

Wewnętrzne nastawienie konserwatystów i ziemiaństwa do chłopów było zarozumiałe i negatywne. Gdy po pogrzebie [...] zostałem zaproszony na kawę, wśród wielu dygnitarzy – zwłaszcza hrabiów, usłyszałem wiele narzekań na chłopów i ich rzekome rozzuchwalenie. Zabrałem więc głos i broniłem warstwy włościańskiej (…). Podkreślałem konieczność rzetelnego i szczerego podejścia do ruchu ludowego, aby chłopi nareszcie nabrać mogli zaufania, iż nie gra się z nimi znów gry nieuczciwej. Uczciwości żądałem również od sfery ziemiańskiej, na co mi jeden z obecnych prałatów (sam syn organisty): Ma ekscelencja rację, że musimy więcej zajmować się chłopstwem, inaczej cham gotów nas zamordować, na co odpowiedziałem: tego słowa nie było wolno prałatowi użyć, jako człowiekowi, prałatowi i księdzu i pożegnałem się. Śmieszny snobizm niektórych szedł tak daleko, że woleli pochodzić od Włochów, Francuzów, imigrantów szkockich, „generałów” napoleońskich itp., lecz nie broń Boże od poczciwego ludu polskiego. (s.143)

Wspomnienia o sądzie biskupim w ordynariacie polowym autor zaczyna takimi słowy:

W Polsce przedrozbiorowej, jak wiadomo, panowało wśród szlachty życie rozwiązłe. Biskupi, zresztą też ze szlachty pochodzący, pobłażali stosunkom tak dalece, że Benedykt XIV [poł. XVIII w.] żalił się w kilku listach, iż widocznie biskupi polscy nie wierzą w nierozerwalność i sakramentalność małżeństwa. (s.112n) (Ciekawe nota bene byłoby dotrzeć do tych listów papieskich.)

Dalej bp Gawlina zauważa, że ograniczenie możliwości kontaktów z Rzymem w zaborze rosyjskim skutkowało utrwaleniem się tam dawniejszego rozluźnienia. Stąd powstające spory pomiędzy nim a pracownikami jego kurii i sądu, wywodzącymi się przeważnie z dawniejszej tzw. Kongresówki.

Zauważyłem głęboką różnicę między pojmowaniem procesów małżeńskich, jakiego się nauczyłem w seminarium we Wrocławiu, a poglądami moich sędziów (…). Defensor vinculi został przeze mnie zwolniony, ponieważ zamiast bronić węzła małżeńskiego, dawał stronom pragnącym „rozwodu” – a klientela ta była wśród oficerów bardzo liczna, gdyż szedł zły przykład z góry – wskazówki, jak prawo obchodzić. (s.113)

Otrzymaliśmy – sądziłem wówczas, że tylko ja sam – nieprzyjemne listy Kongregacji de Sacramentis. Przekonałem się jednak później, że Mons. Bacci jeszcze ostrzejsze wysłał do kardynała Kakowskiego [arcybiskupa warszawskiego, który udowadniał, że musi być łagodniejszy, ponieważ w jego diecezji, w przeciwieństwie do zachodnich diecezji polskich, nie ma sądów cywilnych] i do kardynała Verdier w Paryżu, które sam czytałem w 1940 roku. (s.115)

Jeżeli miałbym wyrazić zastrzeżenia, to gównie do pracy redakcyjnej, gdzie można było lepiej opracowywać noty o niektórych postaciach pojawiających się na kartach Wspomnień, i w których to notach zdarzyło się kilka drobnych błędów.

 

Piotr Chrzanowski


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.