Początki Opactwa Matki Bożej w Fontgombault sięgają XI w. Odrodzone w 1948 r. przez mnichów z Solesmes, ma już pięć własnych fundacji. Wywiad Dom Jeanem Pateau, Opatem Fontgombault[1].
La Nef: Jaki jest pożytek z oddanego kontemplacji mnicha w społeczeństwie tak utylitarnym i „połączonym z siecią” jak nasze, tak oddalonym od modlitwy i życia duchowego?
Dom Jean Pateau: Święty Benedykt chciał, aby jego mnisi składali trzy śluby: stałości, przemiany obyczajów i posłuszeństwa. Sądzę, że dziś mnich w sposób szczególny przemawia do świata przez ślub stałości. Świat już nie słyszy przesłania płynącego z przemiany obyczajów i posłuszeństwa. Klasztor nawet przez swoje budynki kieruje myśli do stałości. Wspólnota żyjąca w klasztorze, nauka tam przekazywana również wpisują się w tę perspektywę trwania, tradycji. Porzucając świat goniący za zmianą, w którym nie ma żadnych stałych punktów orientacyjnych, ludzie przybywają do klasztoru, aby szukać u mnichów stałości sprzyjającej kontaktowi z Bogiem. Nawet niewierzący, turyści zaglądający do nas na chwilę, odczuwają tę różnicę. Sam Bóg jest źródłem stałości monastycznej. Mnich daje świadectwo, że człowiek może żyć „połączony” z Niebem, a nie tylko z siecią. „Mnichem jest ten, kto kieruje swe spojrzenie tylko na Boga, swoje pragnienie – tylko do Boga, kto jest przywiązany tylko do Boga; kto chce służyć tylko Bogu i żyjąc w Bożym pokoju, stawać się źródłem pokoju dla innych” (św. Teodor Studyta).
Kontrast między światem a klauzurą wydaje się być dziś większy niż kiedykolwiek przedtem. Skąd w takim razie biorą się mnisze powołania? Czy znajdują się młodzieńcy w jakiś sposób przygotowani do tej ascezy przez wcześniejsze życie, czy też do klasztoru trafiają ludzie tacy, jak cała dzisiejsza młodzież: żyjący bieżącą chwilą i bojący się jakiegokolwiek zaangażowania?
Trzeba przyznać, że młodzi ludzie przychodzący do nas są bardzo różni. Zależnie od środowiska, w jakim wzrastali, ich droga do życia monastycznego będzie łatwiejsza lub trudniejsza, krótsza lub dłuższa. Lęk przed zaangażowaniem jest dość powszechny. Problem zaczyna się, gdy ten lęk trwa dłużej. Święty Benedykt podaje takie kryterium rozeznania: „Trzeba badać troskliwie, czy nowicjusz prawdziwie szuka Boga”[2]. Każde z tych ma tu swoją wagę: prawdziwie, szukać, Boga.
Jak w kilku słowach przedstawiłby Ojciec powołanie benedyktyńskie i waszą duchowość?
Powiedziałbym, że jest to życie rodzinne pod ojcowską władzą opata, poświęcone wychwalaniu Boga przez uroczyste odprawianie Bożego Oficjum, czyli Służby Bożej (nazywanej w Regule wprost: Opus Dei – Dzieło Boże, gdyż to Bóg jest jego autorem), a także przez uświęcenie całego dnia za pośrednictwem pracy fizycznej i miłości braterskiej. Mnich uświęca się w kontakcie z tym, co święte, z pięknem przychodzącym od Boga, ale także wracającym do Niego, mającym Go jako przedmiot. Mnich zatem uświęca się przez piękno liturgii i piękno rodziny, w której istoty grzeszne starają się wprowadzać w życie Boskie przykazanie miłości Boga i bliźniego.
Po motu proprio Ecclesia Dei z 1988 r. wasze opactwo powróciło do nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego. Jakie jest wasze stanowisko w kwestii liturgii? Jak ta kwestia ewoluuje od 1988 r., zwłaszcza po motu proprio Summorum pontificum Benedykta XVI?
Porządek liturgiczny w opactwie jest trochę niestandardowy. We Mszy konwentualnej używamy rytu bliskiego do mszału z 1965 r, który jest formą pośrednią między mszałem z 1962 r. a mszałem współczesnym. Jednak uroczystości i wspomnienia świętych obchodzimy według nowego kalendarza. Nie ulega wątpliwości, że od 1988 r. „prawa obywatelskie” mszału z 1962 r. zostały ugruntowane, a sytuacja liturgiczna w Kościele – uspokojona. Tak zwany stary ryt został nazwany „nadzwyczajną formą rytu rzymskiego”. Zważywszy na to, że stara liturgia zawiera bezcenne skarby, tak w obrzędach, jak i w śpiewie gregoriańskim, byłoby bardzo wskazane, aby Kościół w większym stopniu umożliwiał swoim wiernym korzystanie z tego bogactwa. Liturgia osiągająca swój cel to liturgia, która wprowadza w kontakt z Bogiem. Nie jest konieczne, aby wierny wszystko rozumiał. Konieczne jest jednak, aby rozumiał, że to, w czym uczestniczy, jest święte i prowadzi go do świętości. Jestem głęboko przekonany, że wzajemne oddziaływanie na siebie dwóch mszałów, które zaproponował papież Benedykt, przyniosłoby wielką korzyść Kościołowi. Wzbogacenie Nowego Porządku Mszy Świętej o możliwość używania formuł Ofiarowania (Offertorium) ze starego mszału oraz wykonywania tradycyjnych gestów adoracji (znaki Krzyża, przyklęknięcia) byłoby odpowiedzią na oczekiwania wielu kapłanów. Czemu mielibyśmy się ich lękać? Powrót do świętości w liturgii ułatwiłby wiernym uczestniczenie we Mszy świętej. Zobaczmy, jak wraca popularność parafialnych procesji i lokalnych obchodów ku czci świętych. Piękna liturgia przyciąga całe rodziny i młodzież. Nie da się temu zaprzeczyć. Liturgia jest miejscem spotkania wspólnoty z Tym, który jest samą Prawdą, miejscem, gdzie Bóg mówi swoje imię: „Jestem, który jestem” (Wj 3,14). Człowiek pragnie po wielokroć słuchać tych słów.
Niedawno zakończył się tzw. synod amazoński, który podobnie jak przedtem synod poświęcony rodzinie i adhortacja Amoris laetitia będąca jego owocem, wzburzył część wiernych i zdaje się dzielić Kościół, zwłaszcza w kwestiach wyświęcania żonatych mężczyzn i jakiejś formy diakonatu dla kobiet. Jak Ojciec postrzega te wydarzenia, patrząc na nie z pozycji mnicha, który jest poza światem? Co powiedziałby Ojciec zaniepokojonym wiernym?
Tak, nawet za mury naszej klauzury docierają te obawy, ta niepewność tak wielu wiernych i kapłanów. Bardzo boleję, widząc jak zaufanie, a nawet miłość do Kościoła, do Ojca Świętego są wystawione na ciężką próbę. Ustanawiając Eucharystię, Pan powiedział „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22,19). Sprawując sakramenty, Kościół nie wymyśla, ale przypomina i uobecnia. Mówił o tym, choć w innym kontekście, Benedykt XVI: „Ani artyści, ani w ogóle ludzie sami z siebie nie odkrywają tego, co mogłoby być godne Boga i piękne. Bóg poleca Mojżeszowi, co i jak ma wykonać w najdrobniejszych szczegółach. Kreacja artystyczna odtwarza wzór ukazany przez samego Boga. Tworzenie zakłada wpatrywanie się w archetyp, transpozycję kontemplacji do widzialnego świata. W tym sensie kreacja artystyczna w Starym Testamencie jest «patrzeniem z Bogiem» i jest czymś zupełnie innym niż kreatywność, rozumiana dziś jako robienie czegoś od nowa”[3]. Sądzę, że poczucie zagrożenia wiernych jest zdrowym odruchem wiary wobec czegoś, co bardziej przypomina kreatywność niż „patrzenie z Bogiem”. To „patrzenie z Bogiem” jest wymagające. Jego konsekwencją jest uznanie za swoje, umiłowanie i poszanowanie wieków Tradycji Kościoła. Chodzi więc o coś więcej niż o zrobienie czegoś od nowa, żeby rozwiązać problemy duszpasterskie albo doczepić się do dekadenckiego społeczeństwa. Cóż zatem powiedzieć wiernym? Zaufajcie Panu i módlcie się. Zawsze kochajcie Kościół i Ojca Świętego. Wspierajcie się nawzajem bez obmowy. Ideologie i ideolodzy, nawet wpływowi, przeminą. „Bóg przebacza zawsze, człowiek czasami, a natura nigdy”. Szczerze wątpię w to, że do rozwiązania aktualnych problemów można dojść przez majsterkowanie. Raczej należałoby skoncentrować się na przesłaniu Chrystusa, głoszonym i przeżywanym w całej jego integralności.
Idąc w ślad za samym papieżem, wielu sądzi, że dzisiejsze problemy Kościoła związane są z odziedziczonym po trydenckiej przeszłości klerykalizmem. To hasło wykorzystywane jest nie tylko do tłumaczenia nadużyć seksualnych w Kościele. Co Ojciec o tym sądzi? Jak można inaczej wytłumaczyć zatrważającą skalę wspomnianych nadużyć seksualnych?
Przyznam, że często zastanawiam się nad znaczeniem słowa „klerykalizm”. Chciałbym, żeby przynajmniej było wiadomo, co ono dokładnie oznacza, a co ukrywa. Opowiadano mi niedawno, jak świeccy odpowiedzialni za organizację pogrzebu pewnej pani i jej rodzina ostro sprzeciwiali się temu, żeby jej pogrzeb miał charakter religijny, tzn. żeby znajomy ksiądz odprawił pogrzebową Mszę świętą, choć taka była wyraźna wola zmarłej, zresztą od dawna zaangażowanej w życie parafii. Twierdzili, że wszystko zostało już postanowione i nie będą tego zmieniać. Jeśli uznamy, że klerykalizmem jest nadużycie władzy na tle religijnym albo w związku z kultem religijnym, to mamy tu do czynienia z przypadkiem klerykalizmu, nawet jeśli czynu dopuścili się świeccy.
Odpowiadając na sformułowaną przez reformację tezę Sola Scriptura (tylko Pismo), Sobór Trydencki wzmocnił hierarchiczną i widzialną strukturę Kościoła, czyniąc kapłaństwo jej najistotniejszym elementem. Sobór Watykański II – widząc Kościół przede wszystkim w perspektywie tajemnicy komunii – zawarł w swoim nauczaniu nowe elementy, które umożliwiły doprecyzowanie tej zbyt jednostronnej wizji. Niestety, bardzo szybko okazało się, że niektórym nie tylko o to chodziło. Dowodzą tego współczesne, ochoczo podchwytywane przez media wystąpienia podważające „trydencką koncepcję kapłaństwa”, a w rzeczywistości samą ideę kapłaństwa ustanowionego przez Chrystusa, taką jak ją przekazuje Tradycja. W tym kontekście z upodobaniem wracam do słów wypowiedzianych przez Benedykta XVI z balkonu Bazyliki św. Piotra zaraz po jego wyborze: „Po wielkim Janie Pawle II, kardynałowie wybrali mnie, prostego i pokornego robotnika w winnicy Pana. Pociesza mnie to, że Pan potrafi działać, posługując się nawet takimi niedoskonałymi narzędziami. Powierzam się waszej modlitwie. W radości Zmartwychwstałego Pana, ufni w Jego ustawiczną pomoc idźmy naprzód. Pan będzie nas wspierał, a Maryja, Jego Najświętsza Matka, będzie u naszego boku. Dziękuję bardzo”. Wszystko zostało powiedziane. Antidotum na klerykalizm jest pokora i pragnienie pracy z Panem i dla Pana, niezależnie od tego, czy ów klerykalizm uznamy za związany z reformą trydencką, za efekt uboczny ostatniego soboru, czy też za owoc ideologii mających swoich propagatorów i w kościołach lokalnych, i w całym Kościele powszechnym, którzy niekiedy działają pod osłoną zręcznie manipulowanych prac synodalnych. Walka z klerykalizmem to nie uleganie pokusie ideologicznego majsterkowania po to, żeby uzyskać skuteczniejsze kapłaństwo, lecz pełna zgoda na to, że Pan ma swoje drogi, i znajduje upodobanie w posługiwaniu się narzędziami, które w naszych oczach są niewystarczające – ludźmi, których jest niewielu, którzy są cieleśni, a więc słabi, biedni i grzeszni.
Jeśli chodzi o nadużycia seksualne w Kościele i ich skalę, to dziwi mnie bardzo, że nie sytuuje się ich we współczesnym kontekście prawie całkowitego liberalizmu w kwestiach związanych z seksualnością. Do tego, co wiąże się z odżywianiem i z przekazywaniem życia, kieruje nas instynkt naturalny konieczny do zachowania życia i trwania rodzaju ludzkiego. Grzech wykorzystał ten naturalny instynkt i uczynił z niego pole pogoni za przyjemnością, nawet za cenę fizycznego zniszczenia innego człowieka, jak to się dzieje w przypadku aborcji (choć społeczeństwo ten fakt neguje), albo – co obecnie często wychodzi na jaw – psychicznego okaleczenia słabszego, czego doświadczają wykorzystywane dzieci, kobiety, a także niektórzy mężczyźni. Ciało ludzkie staje się przedmiotem handlu. Te nadużycia, długo ukrywane przez przesiąknięte ideologią permisywizmu społeczeństwo – nie tylko przez Kościół, ale również w instytucjach edukacyjnych, sportowych, a przede wszystkim w rodzinach – teraz są powszechnie ujawniane. We wstępie do swojej drugiej encykliki Laudato si Papież Franciszek, cytując swojego poprzednika, mówił o ranach zadawanych środowisku naturalnemu i społecznemu człowieka przez nieodpowiedzialne zachowania ludzkie: „Ale wszystkie one są w istocie spowodowane tym samym złem, czyli ideą, że nie istnieją niepodważalne prawdy, które kierują naszym życiem, a więc wolność ludzka nie ma granic. Zapominamy, że «człowiek to nie tylko wolność, którą sam sobie tworzy. Człowiek nie stwarza sam siebie. Jest on duchem i wolą, ale jest też naturą»”[4]. Ideologia czyni nasz intelekt jeńcem woli, podczas gdy w odpowiedzialnym działaniu ludzkim to intelekt – przez prawdę – określa ramy działania woli. Nasze społeczeństwo, niezdolne do zakwestionowania siebie, do podjęcia trudu rozpoznania prawdy o człowieku i podporządkowania się jej, dostrzega sytuacje zwiastujące klęskę, które rozrastają się na niespotykaną skalę i jest ich coraz więcej, i szuka kozłów ofiarnych. Kościół jest pierwszy na liście, gdyż zawsze jest uważany za obrońcę moralności, za obrońcę człowieka, który w darze od Boga otrzymał duszę i ciało. Gorliwe śledzenie błędów Kościoła, to przykładanie się do dzieła jego zniszczenia, które podjęto już bardzo dawno temu. To jednocześnie niedostrzeganie, że Kościół jest prawdopodobnie ostatnim miejscem, w którym brzmią skierowane do człowieka słowa prawdy o jego naturze i słowa miłosierdzia. To, co powiedziałem, w żadnym razie nie ma na celu usprawiedliwienia pełnego winy milczenia, zamierzonej niewiedzy i strachu przed łatwymi do przewidzenia konsekwencjami w świecie pozbawionym litości. Zmierzam tylko do tego, aby winy ludzi Kościoła widzieć we właściwym kontekście. Chciałbym przede wszystkim zachęcić wszystkich do rachunku sumienia w sprawie medialnego i prawnego promowania tak wielu bezeceństw, które już od dawna stały się obyczajami naszej chorej ludzkości.
Mamy jednak do czynienia z sytuacją kryzysu w Kościele. To wrażenie potwierdzają liczby ukazujące bardzo niski poziom praktyk religijnych i małą liczbę powołań w krajach Europy Zachodniej. Czy wszystko to nie jest znakiem istotnego upadku wiary wśród chrześcijan? Jak mogło tak szybko do tego dojść?
Dotykamy tu kluczowego pytania, będącego często tematem tabu: Dlaczego tak wiele wspólnot chrześcijańskich, tak wiele rodzin chrześcijańskich nie daje Kościołowi powołań? Dlaczego jest coraz mniej młodych ludzi, którzy – na wzór Chrystusa i naśladując Go – chcą oddać wszystko? Od dziesięcioleci Kościół był upokarzany przez społeczeństwo. Mówiono o nim „opium dla ludu”, a niekiedy nawet „opium dla małego ludku (petit peuple)”[5]. Nie jestem jednak pewien, czy tylko to upokarzanie powoduje ograniczenie praktyk religijnych i spadek liczby powołań. Gdy słucham wypowiedzi chrześcijan, kapłanów, a niekiedy nawet biskupów, zastanawiam się, kto wyznaje wiarę Kościoła w całej jej integralności? Ci, którzy walczą o przemianę kapłaństwa, o desakralizację funkcji kapłana, nie zrozumieli, jak sądzę, czym jest kapłaństwo katolickie. Aby zrozumieć, czym ono jest, trzeba w całkowicie oddanym kapłanie, zakonniku czy zakonnicy spotkać Chrystusa. Duch krytyczny poddaje w wątpliwość wszystko, co nie jest oczywiste dla zmysłów, wszystko, co wydaje się być nieużyteczne w codziennym życiu. A Bóg nie jest oczywisty. Powołania kapłańskie lub zakonne też nie są oczywiste. Czy młody człowiek mógłby w takich okolicznościach zaangażować całe swoje życie, jeśli nie przenikałoby go głębokie pragnienie bycia całkowicie oddanym uczniem Pana?
Sytuacja jest rzeczywiście niepokojąca. Czy jednak, mimo wszystko, można spodziewać się lepszego jutra, odnowienia wiary w Kościele? Czy mógłby Ojciec podać konkretne przykłady dające nadzieję? Czy Ojca zdaniem Francja ma do odegrania jakąś szczególną rolę w tej przyszłej odnowie?
Po Wielkim Piątku przychodzi poranek Zmartwychwstania. Uczeń Chrystusa jest człowiekiem nadziei, gdyż jego nadzieja jest zbudowana na Chrystusie Zmartwychwstałym. Tak, są powody nadziei, trzeba tylko skierować spojrzenie we właściwą stronę. Gdy odwiedzam wspólnotę Małych Sióstr Uczennic Baranka, której dom oddalony jest o parę kroków od naszego opactwa, gdzie dwie siostry zdrowe i osiem z zespołem Downa wspólnie prowadzą życie modlitwy i pracy, mówię sobie, że są miejsca pełne nadziei. Kościół pozostaje blisko najsłabszych. Myślę również o hojnej ofierze życia wielu biskupów, kapłanów, zakonników i ludzi świeckich. Bóg wie o tym wszystkim. Chętnie mówię młodym: „Tak, warto pójść za Chrystusem przyjmując powołanie do kapłaństwa lub do życia zakonnego. Cieszcie się, że teraz jesteście w lepszej sytuacji niż apostołowie, nie spodziewajcie się jednak, że zawsze tak będzie. Ta dobra sytuacja to nie jest zwykły program życia ucznia Chrystusa. Życie Waszego Mistrza przyniosło swoje owoce przez Krzyż!”. Długo i na próżno można biadolić nad sytuacją Kościoła w świecie, nad tym, co się dzieje w Rzymie, zapominając przy tym, jak pilną sprawą jest, abyśmy wszyscy byli świadkami żyjącego w nas Chrystusa. Świat jest pełen mediów rozsiewających kłamstwa, nienawiść i smutek, pracujących nad degradacją społeczeństwa, podsycających rozdźwięki między ludźmi. Temu światu brakuje jednak pośredników budujących zgodę między ludźmi, między Bogiem a człowiekiem. Brakuje mu ludzi pokoju, współczucia, miłosierdzia i wybaczenia. Brakuje mu kapłanów, zakonników i zakonnic całkowicie oddanych Bogu. Brakuje mu chrześcijan przekonanych, że przesłanie Chrystusa w całej swej integralnej prawdzie – niecukierkowe i niebędące efektem majsterkowania – jest piękne, jest płodne. Jednym słowem, światu brakuje świadków. Czy pełne bólu wołania ludzi naszych czasów z bezkresnych pustyń świata wybrzmią w sercach młodych, hojnych ludzi? Wezwanie o pomoc przynagla do szybkiego działania. Jestem pewien, że odpowiedź nadejdzie.
Jaka jest o rola Francji? Często zarzuca się Francuzom brak pokory. Zbawienie przychodzi od Chrystusa. Ale prawdą jest, że „najstarsza córa Kościoła” ma obowiązek dawać przykład. Módlmy się, aby Duch Święty każdego dnia coraz bardziej udzielał biskupom darów rozumu i męstwa, aby głosili naukę w porę i nie w porę (por. 2 Tym 4,2). Módlmy się także, aby kapłani i wierni przyjmowali autentyczne nauczanie Kościoła. Oby nie pozwolili się manipulować przez modne obecnie idee i media, często tylko z nazwy katolickie – ostatnich obrońców minionych ideologii, które dawno już ukazały swoją bezpłodność. Wierzę, że Francja powróci do swojej roli o tyle, o ile będzie kochała Maryję, wierną i kochającą służebnicę, na której pokorę Pan wejrzał.
W 2017 r. opublikował Ojciec książkę dotyczącą zbawienia dzieci, które umarły nieochrzczone[6], w której broni Ojciec stanowiska, że Bóg udziela tym dzieciom zbawienia. Uznaje też Ojciec teorię „otchłani dzieci nieochrzczonych”, limbus puerorum, za należącą do przeszłości. Czy zechciałby Ojciec w kilku słowach przedstawić nam swoje poglądy, a potem powiedzieć, jak ta książka została przyjęta, szczególnie w kręgach teologicznych? Czy sądzi Ojciec, że wypowiedź Magisterium na ten temat jest bliska?
Podkreślmy najpierw, że o teorii „limbusu” nie wspomina Katechizm Kościoła Katolickiego, który w tej sprawie podaje taką naukę: „Jeśli chodzi o dzieci zmarłe bez chrztu, Kościół może tylko polecać je miłosierdziu Bożemu, jak czyni to podczas przeznaczonego dla nich obrzędu pogrzebu. Istotnie, wielkie miłosierdzie Boga, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni (por. 1 Tm 2,4), i miłość Jezusa do dzieci, która kazała Mu powiedzieć: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im» (Mk 10,14), pozwalają nam mieć nadzieję, że istnieje jakaś droga zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu. Tym bardziej naglące jest wezwanie Kościoła, by nie przeszkadzać małym dzieciom przyjść do Chrystusa przez dar chrztu świętego (1261)”. Kwestia, którą trzeba rozważyć, polega na tym, czy można tylko mieć nadzieję na zbawienie tych dzieci, czy też właściwe rozumienie Pisma Świętego, a zwłaszcza wspomnianych słów św. Pawła, może doprowadzić do pozytywnego twierdzenia o ich zbawieniu. Dodajmy jeszcze bardzo mocny tekst Izajasza: „Czy może kobieta zapomnieć o swym niemowlęciu? Czy może nie miłować dziecka swego łona? Lecz gdyby nawet ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie!” (Iz 49,15). Tylko Kościół może dokonać autentycznej wykładni Pisma Świętego, tylko on ma władzę rozpoznać w Piśmie rzeczywistą wolę Boga dotyczącą zbawienia tych dzieci. Przy udzielaniu łaski zbawienia Bóg nie jest związany sprawowanymi przez nas sakramentami. W mojej książce staram się wykazać, że taka wola Boga jest zgodna z Jego naturą, jest z nią spójna. Przeszkodą do wydania doprecyzowującej wypowiedzi Magisterium w tej kwestii może być obawa o poddanie w wątpliwość konieczności chrztu dzieci. Dlatego też sądzę, że gdyby Kościół miał się pozytywnie wypowiedzieć o zbawieniu tych dzieci, dobrze by było w tym samym dokumencie przypomnieć o spoczywającym na rodzicach obowiązku jak najwcześniejszego ochrzczenia swoich dzieci. To, że Bóg zadziała, gdy sakrament nie zostanie udzielony z powodu zaniedbania rodziców albo z powodu niemożliwości jego udzielenia (poronienie albo aborcja), w żadnym razie nie oznacza, że człowiek powinien zwalniać się z wykonania swojego obowiązku. Czyż rodzice wraz z kapłanem mogą zrobić coś piękniejszego od wprowadzenia dziecka przez sakrament Chrztu do wspólnoty łaski, którą jest Lud Boży?! Książka została dobrze przyjęta w kręgach teologicznych. Niektórzy żałowali, że ogranicza się tylko do myśli św. Tomasza z Akwinu, co niezupełnie odpowiada prawdzie. Muszę powiedzieć, że to przede wszystkim kobiety składały poruszające świadectwa po przeczytaniu tej książki. Jej druga część, może bardziej przystępna, przywróciła im nadzieję i radość. Nie wiem, czy Magisterium przewiduje doprecyzowujący dokument w tej kwestii. Sądzę, że gdyby został wydany, spotkałby się z bardzo dobrym przyjęciem we współczesnym świecie. W tym świecie pełnym pogardy, który wykorzystuje całą naturę, a w niej i ludzką cielesność, byłaby to okazja do mocnego i donośnego potwierdzenia, że Bóg nie skąpi swojego miłosierdzia, lecz zbawia to, co zostało zniszczone przez aborcję albo przez niedoskonałości natury.
tłum. Tomasz Glanz
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
[1] Wywiad opublikowany w La Nef, styczeń 2020, nr 321, rozmawiał Christophe Geffroy.
[2] Reguła św. Benedykta, 58,7.
[3] Benedykt XVI, L’esprit de la musique, Artège 2011, s. 69.
[4] Franciszek, Encyklika Laudato si, 6; cytat wewnętrzny: Benedykt XVI, Przemówienie w Bundestagu, Berlin, 22 września 2011 r., AAS 103 (2011), 664.
[5] Wyrażenie petit peuple oznacza w języku francuskim wszystkich mieszkańców baśniowego świata: wróżki, elfy, krasnoludki, gnomy itp. (przyp. tłum.)
[6] Dom J. Pateau, Le salut des enfants morts sans baptême, Paryż 2017.
(1969), mnich benedyktyński, opat Opactwa Najświętszej Maryi Panny w Fontgombault.