Jedną z zapoznanych, a dla wielu po prostu niewygodnych, prawd jest ta, że w obszarze edukacji, tak jak w naturze wszystkich instytucji jest stwarzanie przywilejów i decydowanie o ich rozdziale (Roger Scruton). Dlatego jedni – w imię egalitaryzmu – chcą zniszczyć cały system edukacji, a inni odpowiednio go „zmodyfikować”. Tymczasem nie można dążyć do zacierania istniejących obiektywnie różnic między ludźmi; dotyczą one charakteru, gustu, zdolności oraz przeznaczenia do różnych funkcji w życiu społecznym (wynikających chociażby z płci). Nie wszyscy ludzie mogą być panami, ale nie przynosi to im ujmy czy szkody, ponieważ pan, tak jak Dionizos czy Demokles, żyje z mieczem wiszącym nad głową. […] porządek nie jest naruszeniem naturalnej równości, ale ucieleśnieniem zamysłu Opatrzności... (Russell Kirk).
Choć słowo „elita” – rozumiane jako arystokracja ducha – nie ma dziś dobrej prasy, to szkoły nie mogą rezygnować z ideału jakim jest kształtowanie szlachetności ducha. Jak zauważa Russel Kirk, szlachetne urodzenie nigdy nie było jednoznaczne ze szlachetnością ducha. Chodzi tu o połączenie ideałów szlachectwa i etyki chrześcijańskiej. Mamy więc do czynienia z arystokracją ducha. Takie właśnie elity winny być kształtowane przez nasze szkoły. Szkoła powinna być miejscem, w którym uczniowie spotykają się ze swoimi mistrzami-nauczycielami, aby pod ich kierunkiem stawać się mądrzejszymi, aby pracować nad swoim charakterem, rozwijać cnoty, jednym słowem: wzrastać w wymiarze doczesnym i nadprzyrodzonym – każdy we właściwej sobie mierze. Owe elity muszą charakteryzować się umiłowaniem Prawdy, Dobra i Piękna. A wtedy nie zabraknie mądrej troski o dobro wspólne, nie będzie również bicia pokłonów przed różnego rodzaju bożkami.
Pójście w edukacji ścieżką egalitaryzmu zawsze kończy się równaniem w dół i zastosowaniem do oceny procesu edukacji jednego kryterium: przydatności i swoiście rozumianej aktualności wiedzy. A o tym, co jest „przydatne” i „aktualne” ma decydować najczęściej sam uczeń, ewentualnie urzędnik realizujący określoną „linię polityczną”. Obiektywny porządek rzeczy nie liczy się zupełnie. Pojawiają się przedziwne propozycje przedmiotowe i programowe, rezygnuje się z kluczowych pytań, a stosowane w nauczaniu metody mają służyć jedynie wzbudzeniu i chwilowemu podtrzymaniu zainteresowania uczniów.
Niech wolno mi będzie znowu zacytować słowa Rogera Scrutona – z którym nie zawsze mi po drodze, ale w tym wypadku zgadzam się z jego diagnozą zupełnie: „Edukacja” zrodziła również nową klasę biurokratycznych ekspertów, „edukacjonistów”, którzy dyktowali sposób prowadzenia lekcji szkolnych, kierując się utopijnymi teoriami, z których nie przebijała świadomość, co naprawdę znaczy niewiedza. „Nauczanie skoncentrowane na dziecku” stało się zatem ortodoksją w szkole podstawowej, pospołu z „rewolucją przydatności”, czyli zasadą uzgadniania treści nauczania z zainteresowaniami dzieci, które jeszcze sobie tych zainteresowań nie wyrobiły.
Opis ten doskonale pasuje do sytuacji naszej oświaty, bo w kraju autora powyższego cytatu, dawno zaczęto zdawać sobie sprawę z negatywnych konsekwencji takiego modelu szkolnictwa.
Przesunięcie punktu „ciężkości” z nauczyciela na ucznia doprowadziło do sytuacji, w której winę za to, że dziecko się nie uczy, zrzuca się nie na brak dyscypliny, ale jej nadmiar. Preferuje się relacje partnerskie w miejsce odniesienia mistrz – uczeń, a „metoda aktywna” staje się jedyną aprobowaną metodą nauczania. Trzeba przyznać, że czasami bywa to wygodne również dla wielu nauczycieli. Prawdziwy dramat jest wtedy, gdy nauczyciel nawet nie wie, że można pracować inaczej. Sytuację komplikuje jeszcze bardziej fakt, że przymus edukacyjny powoduje ogromną trudność w postrzeganiu autorytetu nauczyciela, jako delegowanego przez rodzinę – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dlatego tak ważna jest w tym obszarze daleko posunięta ostrożność rządzących, którzy nie mogą zapominać, kto jest pierwszym i naturalnym wychowawcą dziecka. Na pewno nie jest nim państwo.
Zgadzam się ze stwierdzeniem, że kondycję danego społeczeństwa i państwa można oceniać przez pryzmat obowiązującego modelu edukacji. Jak jednak ta ocena wypada w naszym wypadku, niech każdy odpowie sobie sam.
Artur Górecki
Artur Górecki (1975) doktor historii, ukończył także studia filozoficzno-teologiczne i zarządzanie oświatą; autor książek poświęconych historii społecznej i życiu religijnemu w XIX i na początku następnego stulecia, artykułów, przyczynków naukowych i recenzji; współzałożyciel i redaktor czasopisma WychowujMy!; nauczyciel i wieloletni dyrektor placówek edukacyjnych różnych szczebli; dyrektor Departamentu Kształcenia Ogólnego i Podstaw Programowych w MEiN; propagator edukacji klasycznej.