Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie
Łk 21,18
(...) człowiek znienacka staje twarzą w twarz z niewidzialnymi siłami, które rządzą jego życiem.
Życie ze swej strony rządzi tymi siłami, dyktuje im odpowiedź, której od nich oczekuje,
i wskazuje drogę, którą będą je musiały prowadzić.
Romain Rolland, Dusza zaczarowana
Wszyscy, którzy mieli okazję osobiście poznać Jana Kasprowicza, kojarzyli jego osobę z twardą bryłą granitu. Trzecia, i chyba jedyna kochająca żona poety (a przy tym, jak udowadniają Dzienniki, wnikliwa obserwatorka jego życia, dzieła i duchowości), Maria Kasprowiczowa z domu Bunin, pisała o nim w takich słowach:
(...) on jest jak przyroda. Jest jej kosmiczną siłą, jej najpotężniejszym przejawem. Utwory jego są równie potężne, jak on. Cierpienie karmiło je w jednakim stopniu (...). Wyrazy „zaklęte Tatry” i wyraz „tęsknica” działały magicznie na moją wyobraźnię. Kasprowicz wydawał mi się tajemniczym królem nieznanych gór.
Nie jest to jedyne literackie świadectwo, z którego wyłania się obraz Kasprowicza jako duszy szlachetnej, niezłomnej i twardej. W tym samym duchu mówili o nim przyjaciele, sąsiedzi oraz prości ludzie, których spotykał na Podhalu. Wszyscy mogli powtórzyć za Marią, że „źródła jego siły są niepożyte, jak niepożyte są pokłady gór”. Ale podobne opinie formułowali również najważniejsi intelektualiści epoki. Dla przykładu filozof i krytyk literacki, Stanisław Brzozowski, widząc w Kasprowiczu wielkiego twórcę katolickiego, twierdził, że poeta ten, ilekroć sięga po pióro, „staje się krajobrazem, wsią, lasem, wiejskim pogrzebem, ale wszystko to – to zawsze ono, samotne, olbrzymie, potrzaskane, cyklopowe serce”. Mówiono, że Kasprowicz to tatrzańska skała, ale także człowiek Augustynowy, gdyż jego dusza pozostała niespokojna, dopóki na starość nie odnalazła światła i nie spoczęła w Bogu. Dlatego innym równie adekwatnym obrazem tego twórcy byłby biblijny Jakub walczący z aniołem (zob. Rdz 32,23-29). Nieustanne zmagania z niebem są czymś, co rzeczywiście naznaczyło bodaj wszystkie tomy wierszy autora Księgi ubogich. „To dusza, która wydźwignęła Boga – pisał Brzozowski – wieczna jak on, szamoce się i grozi, bluzga krwią, buntuje się, błaga, to znowu on łyska gniewem, gromi piorunem, spływa dżdżem łaski, wskrzesza rzeźkiem, wiosennem tchnieniem”. Religijność Kasprowicza elektryzowała współczesnych mu intelektualistów, poddanych melancholii i zniechęceniu, a przecież nadal łaknących transcendentnego sensu. Nic więc dziwnego, że chętnie widziano w tym twórcy nowego wieszcza, a nawet kogoś na kształt poety-proroka. Adam Ważyk nie bez powodu nazwał go później „jedyną naturą religijną wśród ówczesnych poetów”.
Jednym z najwcześniejszych i z pewnością najważniejszych wspomnień, jakie Jan Kasprowicz zachował w pamięci i sercu, było uczucie bojaźni, którego doznał jako chłopiec w dniu, w którym po raz pierwszy usłyszał dźwięk kościelnych organów. Jak twierdził, przez muzykę przemówiła do niego wówczas jakaś wielka tajemnica. Poeci mają oczywiście skłonność do uwznioślania swoich wspomnień. Patrząc jednak na dalsze zmagania wewnętrzne dorosłego już Kasprowicza, nietrudno uwierzyć, że moment, w którym usłyszał organy, zarazem cudowne i przerażające, na trwałe uformował jego duchowość. Było to doświadczenie przypominające „bojaźń i drżenie” Blaise’a Pascala, który pewnego dnia zdał sobie sprawę z nicości ludzkiej egzystencji wobec potęgi kosmicznej otchłani. Jeżeli majestat stworzenia jest tak przytłaczający dla ludzkiego rozumu, to o ileż bardziej okazuje się takim nieskończona i wieczna potęga Boga. Francuski myśliciel pisał o tym nagłym przebłysku świadomości w iście dramatyczny sposób: „Przestrzenią wszechświat ogarnia mnie i pochłania jak punkt (...); wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni przeraża mnie”. Można domniemywać, że przed podobną ciemnością stanął Kasprowicz, kiedy próbował zgłębić tajemnicę istnienia. Tak przynajmniej twierdził, a warto wierzyć w szczerość jego słów, skoro cała jego spuścizna poetycka była autobiograficzna w sposób podobny do Wyznań św. Augustyna. Nieco egzaltowany, ale wciąż trafny opis fizjonomii poety zostawił zresztą zaprzyjaźniony z nim inny wybitny twórca młodopolski, Antoni Lange. Napisał on mianowicie, że Jan Kasprowicz
(…) to duch niepodległy a wielmożny, który z niewiadomej planety zestąpił na naszą ziemię – i wrósł korzeniami swej jaźni w jeden jej zakątek, wnosząc w nią wszystkie promienie jakie z nim razem tu spłynęły z nieznanego krańca nieskończoności; to też powiedział nam on o Bogu i człowieku prawdy nieznane, językiem tajemniczych symbolów w potężnej muzyce organowej (…).
W słowach Antoniego Langego pobrzmiewa przekonanie o tym, że Kasprowicz był, jako poeta i myśliciel, twórcą dogłębnie religijnym. Rzeczywiście, w każdym jego dziele, niezależnie od tego, czy było akurat pisane z perspektywy materialistycznej czy mistycznej, punktem centralnym pozostawały symbole chrześcijaństwa. One za każdym razem przerażały i budziły nadzieję, wywoływały gniew, bądź skłaniały do pokuty. Ale Lange wskazuje na coś jeszcze. Jego zdaniem utwory Kasprowicza miałyby sięgać najwyższych sfer ludzkiej egzystencji i duchowości. One rzekomo przekazywały pewien odblask nieskończoności. A więc zawierały świadectwa napięcia pomiędzy tajemnicą nieogarnionego Boga a szamotaniną niedoskonałego człowieka, który staje wobec tej rzeczywistości świadomy absurdalności swojego położenia. Jak bowiem mówi Pismo, dwie są otchłanie, a głębia przyzywa głębię hukiem Twych potoków (Ps 42,7). Pod tym względem Kasprowicz byłby kimś podobnym do Alberta Camus. Obaj twórcy (choć polski poeta żył wcześniej) opiewali postawę odważnego i heroicznego mierzenia się z bezsensem istnienia. Dalej pisze Lange:
(…) przemawiał drogocenną mową bogów, jako jeden z jej arcymistrzów, który umiał się wznieść na najwyższe szczyty swej sztuki (…); dla „niewielu szczęśliwych” będzie on zawsze umiłowanym przewodnikiem na posępnem wzgórzu Śmierci i Żywota.
Sformułowany przez Langego opis cechuje się oczywiście typową dla Młodej Polski egzaltacją, lecz zawarty w nich opis spuścizny poetyckiej Kasprowicza jako niespokojnego twórcy, okazuje się niezwykle trafny. Wszystkie zbiory wierszy tego poety, ujęte w porządku chronologicznym, składają się bowiem na wielkie dzieje duszy. Jest w nich miejsce na kontemplację gęstego cienia śmierci (czyli nietzscheańskie spoglądanie w otchłań, kiedy to otchłań spogląda w nas), jak i pełnego blasku życia oraz ponownego rozkwitu. Pomiędzy kolejnymi tomami zachodzi przy tym ciągłość, a nie zerwanie. Duchowa droga Kasprowicza, wiodąc – jeśli można się tak wyrazić – od „piekła” rozpaczy i metafizycznego buntu, przez czyściec tęsknoty za wiecznością, aż po niebo pojednania się z Bogiem i światem w duchu św. Franciszka z Asyżu, rzeczywiście stała się jedynym w swoim rodzaju zapisem wędrówki „nowoczesnego człowieka”. Jest to z jednej strony literatura traktująca o dramacie zbawienia, a z drugiej – zapowiadająca (i przezwyciężająca) melancholię oraz absurd egzystencji, który naznaczył zachodnie myślenie w XX wieku. To także poezja o wychodzeniu duszy z otchłani, z owej Kierkegaardowskiej „choroby na śmierć”, aby na nowo odnaleźć żywego i obdarowującego życiem Boga.
Młody Kasprowicz utracił wiarę religijną, po czym zwrócił się ku świeckiej i złudnej ewangelii socjalizmu. Wiersze z tego okresu charakteryzują się wielką siłą witalną, którą poeta kanalizował poprzez bunt przeciwko niesprawiedliwej doli chłopów oraz wezwania do rewolucji. Są to utwory przewrotnie religijne. Kasprowicz korzysta w nich bowiem z języka liturgii i modlitwy, choć po to, aby uderzyć w bezradną słabość chrześcijan oczekujących na powrót Zbawiciela. Nie warto czekać na wieczność. Chrystus jest wściekłym, pragnącym przewrotu uciśnionym ludem. Podobnie jak to było w przypadku innego ateistycznego „poety religii”, Charlesa Leconte’a de Lisle, socjalistyczne marzenie, wybuchając gwałtownym ogniem, nagle zgasło, zostawiając po sobie rozpacz. Zło okazało się siłą, której nie da się w tym świecie na zawsze przezwyciężyć. O ile jednak Leconte de Lisle pogrążył się w mrocznym cynizmie, o tyle Kasprowicz nie utracił żywotnych sił. Tworząc bluźniercze i obrazoburcze hymny Ginącemu światu (1901), postanowił zrzucić z piedestału wszelką świętość. Jak pisał Antoni Lange, „nasze bluźnierstwo – to tylko modlitwa/rozpaczliwa i groźna jak ostatnia bitwa”, a słowa te doskonale odpowiadają pełnym bólu wersom Hymnów. Częstokroć mówi się przy tej okazji o manicheizmie wczesnego Kasprowicza. Wydaje się jednak, że lepiej mówić o religijnej transgresji. A ściślej: o prowokowaniu milczących niebios, aby wzruszyły się panującą na ziemi niesprawiedliwością, bezsensem i śmiercią.
Napisany niewiele wcześniej tom wierszy Kasprowicza, czyli Krzak dzikiej róży w ciemnych Smreczynach (1898), rzuca nieco światła na tę „noc ciemną”. Poeta mówi w nim o katabazie, czyli o wchodzeniu duszy w mroczne czeluści. Życie jest naznaczone cierpieniem i tragiczne, bo skazane na potępienie. Pełno tam opisów Tatr, które symbolizują wrogą człowiekowi siłę. Są to tajemne rozpadliny i potoki, które przemawiają głosem przedwiecznego zła. Kasprowicz staje wobec nich tak, jak Pascal wobec potęgi kosmosu, kiedy uświadomił sobie, że człowiek jest we wszechświecie najwątlejszą trzciną. Przy tej okazji zazwyczaj mówiono o manicheizmie poety. Jest w tym być może sporo racji, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę mroczny i fatalistyczny „mistycyzm” rozwijany przez Kasprowicza. Bardziej adekwatny wydaje się jednak interpretacja, zgodnie z którą chodziło tutaj o kontemplację rozpaczy spowodowanej odkryciem absurdalności ludzkiego losu pozbawionego Boga. Ten stan duszy został wyraziście opisany w wierszu, który Kasprowicz ogłosił drukiem w 1912 roku:
W ciemności schodzi moja dusza,
W ciemności toń bezdenną,
Pól elizejskich już nie widzi,
Zawisła nad Gehenną.
W górze nad losem mojej duszy
Boleje anioł biały,
A tutaj szyki potępieńców
Szyderczo się zaśmiały.
Szydzą z mej duszy potępieńce,
Że cząstka jasnej mocy,
Co rodzi słońca, niema władzy,
By złamać berło nocy.
Z czasem bunt poety przygasał, zostawiając po sobie samotność. Wiersze z tego okresu przedstawiają smutny, jałowy i wyludniony krajobraz wewnętrzny. Doskonale obrazuje tytułowy wiersz zbioru Ballada o słoneczniku (1908), który otwiera wyznanie: „Stary, oślepły słonecznik/Sam jeden mi jeszcze pozostał/Z wszystkich mych kwiatów-przyjaciół/W tym zachwaszczonym ogródku”. Wkrótce jednak słonecznik zaczął usychać i tracić liście, tak że należało skrócić jego cierpienie. Ostatnim słowem była śmierć. Filozoficzny pesymizm tego zbioru miał oczywiście swoje źródła w życiowym kryzysie Kasprowicza. W tym czasie jego druga żona, Jadwiga, uwiedziona przez słynnego wówczas pisarza i skandalistę, Stanisława Przybyszewskiego, na zawsze opuściła spokój góralskiego domu, a poeta coraz częściej łagodził swój ból nadużywaniem wina.
Jałowa ziemia zaczęła jednak obrastać kwieciem. Niedoceniany współcześnie tom Chwile (1911), którego znaczną część zajmują osobiste liryki kontemplujące przyrodę, łączą w sobie symbolizowaną przez wiatr melancholię i nieoczekiwane przebłyski nadziei. W wierszach tych zaczął pojawiać się Bóg bliski człowiekowi. Taki, który cicho towarzyszy duszy w jej dramatach i radościach, i toczy z nią przyjacielskie rozmowy. Zwiastunką pogody stała się również Maria Bunin, którą Kasprowicz spotykał raz za razem podczas podróży do Włoch. W swoim Dzienniku wspomina ona, że poeta sprawiał wówczas wrażenie kogoś rozdartego pomiędzy dniem i nocą, a więc oddzielonego od świata i toczącego ciągłe wewnętrzne spory. Nie da się ukryć, że wrażliwość Marii, kobiety odznaczającej się głębokim wewnętrznym pokojem, pomogła Kasprowiczowi na nowo przemyśleć istotę życia. Już wkrótce miała powstać Księga ubogich (1916), czyli najwybitniejsze osiągnięcie poety, a przy tym jeden z najbardziej wyrazistych w literaturze polskiej świadectw religijnej nadziei. Dzieło okazało się pełne akceptacji oraz zachwytu nad stworzeniem jako językiem, którym przemawia Bóg. Wszystko, zarówno życie, jak i śmierć, świadczą o dobroci Boga. Także wszystkie przeszłe doświadczenia odsłaniają swój sens, budując wizję mistycznej pełni. Jeden z utworów tego zbioru mówi:
Przestałem się wadzić z Bogiem –
Serdeczne to były zwady:
Zrodziła je ludzka niedola,
Na którą nie ma już rady (...).
Nie ruszał-ci On naprzeciw
W rynsztunku wspaniałym dziwie,
A tylko na tronie Swym siedząc,
Uśmiechał się pobłażliwie...
Ostatnie dwa tomy wierszy Kasprowicza, Księga ubogich (1916) oraz Mój świat. Pieśni na gęśliczkach i malowanki na szkle (1926), należą do najbardziej pogodnych dzieł literatury polskiej. To także liryka religijna, a poniekąd także mistyczna, rozpisana na wyjątkowo proste obrazy. Nie ma w niej wzniosłej filozofii, a jednak znajduje się w niej ogrom zachwytu nad cudownością codziennej rzeczywistości. To, co się jawi, jest dobre i jaśniejące. Bóg przemawia do człowieka za pomocą niezliczonej ilości małych, zazwyczaj niezauważalnych dóbr.
Michał Gołębiowski
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
-----
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.