W najnowszym numerze Więzi ukazał się artykuł Małgorzaty Wałejko pt. „Nie – Dobra Nowina. Bóg polskich kazań”. Myślę, że nie wypaczę intencji autorki jeśli podam poniższy cytat jako kwintesencję całości: „Od lat z rosnącym bólem słuchamy z mężem kazań w różnych polskich kościołach. Dotkliwie boli nas sposób, w jaki Pan Bóg jest przedstawiany z wielu ambon; oczywiście nie ze wszystkich, ale z wielu. (…) Piszę ten tekst, ponieważ mam przekonanie, że znaczna część kazań w polskich kościołach oddziela ludzi od Boga, powoduje, że wychodzą oni z kościoła z poczuciem bycia miernym, „do niczego” i myślą, że długo jeszcze, jeśli w ogóle, nie będą mogli doskoczyć do takiego poziomu duchowego, by zasłużyć na przyjaźń Boga. Wychodzą więc zrezygnowani – ale tak z lekka, bez przesady, bo czegóż mają żałować? Przyjaźni z Kimś, kto tylko wymaga, z szacownym, owszem, autorytetem „z urzędu”, o którego (słusznych) żalach osłuchali się od lat? Albo przyjaźni z Kimś, kto wręcz grozi palcem i jest postrachem?(…) Niektórych to już nie razi. Ja jednak nie mogę pogodzić się z wizją, wedle której na miłość Bożą mamy zasługiwać... To przecież kłamstwo – i to na najważniejszy temat. Ten Bóg nie jest Bogiem Ewangelii!”
Zdarza się usłyszeć w naszych kościołach niemądre kazanie – to z pewnością prawda. Jednak nieco irytuje mnie stosowane przez Wałejko uogólnianie. Może dlatego, że moje doświadczenie są pod tym względem zgoła odmienne. I to nie dlatego, że przecież, jak pisze w polemice na swoim blogu ks. Wojciech Węgrzyniak, „nigdy w historii Polski nie było tak dobrze z kazaniami jak jest dzisiaj! Nigdy dziesiątki tysięcy nie słuchało rekolekcji przez Internet! Nigdy żaden polski duchowny nie gromadził tylu co Szustak czy Pawlukiewicz! Nigdy nie było takich możliwości odsłuchania kazań, jakie są dzisiaj: w samochodzie, w Internecie, na spacerze z mp3! (formaty do wyboru: audio, video, prywatne strony z tekstami, setki książek). Nigdy w Polsce nie było tylu samochodów, autobusów, rowerów i pociągów, żeby dojechać do innego kościoła!” Nie dlatego, bo myślę przede wszystkim o własnej parafii, gdzie mieszkam od kilkunastu lat, przez którą w tym czasie przewinęło się kilku księży w różnym wieku, wyświęconych pomiędzy 1972 a 2012 rokiem, formowanych w seminariach w Pelplinie, w Gnieźnie i, ci najmłodsi, już w Bydgoszczy. Musze zupełnie szczerze powiedzieć, że przez ten czas nieraz bywało, że nie z każdą myślą ich kazanie się godziłem, zdarzało się im pomylić fakty, ale nigdy nie czułem, że ktoś może wyjść z homilii czy kazania zgorszony.
Nie chodzi jednak o dyskusje o indywidualnych doświadczeniach. Zdecydowanie bardziej intryguje mnie przemożne przekonanie tak p. Wałejko jak i ks. Węgrzyniaka, o „wszechmocności” sztuki kaznodziejskiej. O tym, że złe kazania koniecznie muszą zniechęcić do wiary, a dobre zapełnić budynki kościelne po brzegi. Zawsze ciśnie się wtedy na usta pytanie – jak ocenić kazanie św. Pawła na ateńskim Areopagu. Nie mam wątpliwości, że wypełniło ono kryteria, które dobremu kaznodziejstwu stawia p. Wałejko. A jednak efekt był mizerny….
A co jeszcze ważniejsze taka koncentracja na kaznodziejstwie jest jakoś skażona protestantyzmem. Zupełnie ginie tutaj stara, katolicka zasada lex orandi, lex credendi. A może to właśnie tutaj trzeba szukać korzenia problemów, które sygnalizuje Autorka „Więzi”?
Bardzo jestem ciekawy, kiedy słyszała ostatni raz kapłana odmawiającego w czasie Mszy św. taką modlitwę: Również nam, Twoim grzesznym sługom, ufającym w Twoje miłosierdzie, daj udział we wspólnocie z Twoimi świętymi Apostołami i Męczennikami: Janem Chrzcicielem, Szczepanem, Maciejem, Barnabą, Ignacym, Aleksandrem, Marcelinem, Piotrem, Felicytą, Perpetuą, Agatą, Łucją, Agnieszką, Cecylią, Anastazjąi wszystkimi Twoimi Świętymi; prosimy Cię, dopuść nas do ich grona nie z powodu naszych zasług, lecz dzięki Twojemu przebaczeniu. To oczywiście fragment starożytnego Kanonu Rzymskiego, do czasów posoborowej reformy liturgii jedynej modlitwy eucharystycznej w rycie rzymskim (jak i we wszystkich innych rytach łacińskich poza mozarabskim), który teoretycznie jest w Mszale bł. Pawła VI, ale wybierany przez Księży jest nader rzadko. Na ogół słyszymy takie oto, współczesne kompozycje, w których nie znajdziemy tak jednoznacznego podkreślenia, że tylko Boże miłosierdzie i przebaczenie może nas dopuścić do grona zbawionych: Daj nam udział w życiu wiecznym z Najświętszą Bogurodzicą Dziewicą Maryją, ze świętymi Apostołami i wszystkimi świętymi, którzy w ciągu wieków podobali się Tobie, abyśmy z nimi wychwalali Ciebie. (ME II) lub Niech [Chrystus] nas uczyni wiecznym darem dla Ciebie, abyśmy otrzymali dziedzictwo z Twoimi wybranymi, przede wszystkim z Najświętszą Dziewicą, Bogurodzicą Maryją, ze świętymi Apostołami i Męczennikami, i wszystkimi Świętymi, którzy nieustannie orędują za nami u Ciebie. (ME III)
Nie jestem pewien czy modlitwa z Kanonu odpowiadałaby Wałejko w zupełności, bo jednak kapłan w naszym imieniu wyznaje w niej naszą grzeszność. Tymczasem czytając tekst w „Więzi” chwilami odnoszę wrażenie, że samo wspomnienie o niedostatkach naszej natury jest dla Autorki niewłaściwe. Mam nadzieję, że to jednak tylko polemiczny animusz i chęć pognębienia skrupulanctwa oraz obrazu Boga jako mściwego sędziego, powodują pewną jednostronność przekazu.
Do refleksji nad zasadą lex orandi lex credendi jak i nad słabością reformy liturgicznej bł. Pawła VI skłaniają i takie sformułowania z więziowego artykułu: „Cyklicznie, na rozpoczynający się Adwent i Wielki Post, słyszę zachętę duszpasterską: «To jest dobry moment, by zrobić sobie rachunek sumienia, zapytać siebie: Ile postąpiłem przez ostatni rok w życiu duchowym? Czy nareszcie coś drgnęło? Zobaczyć te zaniedbane Msze, spowiedzi...». A na koniec Mszy: «Przyjmijmy Boże błogosławieństwo, byśmy mogli przez pełnienie dobrych czynów zasłużyć na spotkanie z Bogiem”.»
Sądzę, że każdy kogo ta opisana sytuacja oburza, powinien zapoznać się np. z tekstami kolekt na niedziele adwentowe w zwyczajnej i nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Dla przykładu zobaczmy jedynie jak się zaczyna Adwent (i w ogóle cały rok liturgiczny) „zwyczajny”: Wszechmogący Boże, spraw, abyśmy przez dobre uczynki przygotowali się na spotkanie przychodzącego Chrystusa, a w dniu sądu, zaliczeni do Jego wybranych, mogli posiąść Królestwo niebieskie, a jak „nadzwyczajny”: Wzbudź swą potęgę, prosimy Cię, Panie, i przybądź; niech Twoja opieka wyzwoli nas od niebezpieczeństw grożących nam wskutek naszych grzechów, a Twoja moc niech nas zbawi.
Owszem reformatorzy Mszału, bawiąc się modlitwami niczym klockami lego, upchnęli i tę drugą modlitwę w nowej jego wersji, w formularzu na dzień powszedni. To jednak trochę co innego niż I Niedziela Adwentu. Jej oracja nadaje charakter całości okresu, trudno więc się dziwić kapłanom wypowiadającym zachęty, które z takim oburzeniem cytuje Wałejko. Tym bardziej, że i w następne niedziele zmiany mają podobny charakter. Modlitwy „trydenckie” stale podkreślają dwie podstawowe prawdy: że nosimy w sobie skutki grzechu pierworodnego, i że bez Bożej łaski i miłosierdzia nic dobrego uczynić nie możemy, że tylko na nich możemy się opierać. Modlitwy „posoborowe” mają charakter bardziej zewnętrzny, w pewnym sensie dopełniający. Nie jest moim zamiarem ich postponowanie. Często wzięte są one z dawnych sakramentarzy, tak jak te „nadzwyczajne”, ale właśnie ta ich dopełniająca treść czyniłaby je doskonałymi modlitwami w nowych formularzach na dni powszednie, których w zwyczaju dawniejszym nie było i nie ma. Pozostawienie bez zmian starych, może i blisko 1400 lat, liczących formularzy niedzielnych i dodanie nowych na dni tygodnia, byłoby prawdziwą reformą, z zachowaniem istoty, a nie sztucznym fabrykowaniem przy biurkach uczonych liturgistów nowej formy. Formy, która jak widać przynosi rezultaty dla wielu mocno gorszące.
Piotr Chrzanowski
(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.