Teologia poetów
2022.03.09 19:56

Chore lilie, czyli kultura wyczerpania i Edgara Allana Poego mitologia rozpadu

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy. 

 

ciemności dał mi za mieszkanie,
i tam pozostawił, jak tych, co dawno pomarli
Lm 3,6 

 

Nie jestem pewien, co skłoniło mnie do tego, abym akurat teraz powrócił do Zagłady domu Usherów Edgara Allana Poego. Jest to przecież, patrząc na sprawę trzeźwo, „książka zbójecka”, jak najdalsza od wewnętrznego ładu, pokoju i słonecznych przestrzeni, które pokochałem w pewnym (co prawda, wciąż młodym) wieku. 

Bliski mojemu sercu Henry Wadsworth Longfellow nie lubił i nie był lubiany przez Poego. Nie da się bowiem pogodzić liryki wyważonej, spokojnej oraz odpowiedzialnej za ocalenie czytelnika z ustawicznym kontemplowaniem otchłani. Twórczość Poego cechuje się oczywiście wyjątkową wartością artystyczną. Ale moje sympatie są zdecydowanie po stronie niepopularnego dziś Longfellowa. Uosabiał on bowiem to, co Żydzi nazywają „odpoczynkiem”, szalom, a my tutaj, na Podhalu, ślebodą. Przez całe najeżone trudnościami, a nieraz po prostu ciężką dolą życie chodziło mu o etos walki z własnymi demonami, aby „ziemię tę uczynić swoim domem i cieszyć się pokojem” (zob. Ps 37,3). Tymczasem barokowa proza Poego oplata czytelnika niczym bluszcz albo dzikie wino, z każdą kolejną stroną coraz gęściej i ciaśniej, aż w pewnym momencie orientujemy się, że spowija nas ciemność. 

Może kiedy tym razem sięgałem po Zagładę domu Usherów, kierowała mną pamięć zakończenia noweli, czyli straszliwego opisu upadającego pałacu. Obraz ten utkwił we mnie na długie lata jako literacki przykład wewnętrznego skonfliktowania, które doprowadza do klęski cały ród i jego tradycję, niezależnie od tego, jak wielowiekowa i monumentalna by była. Prawdą jest też to, że chociaż Poe był niegdyś jednym z częściej czytanych przeze mnie autorów, to już wówczas miewałem niejasne przeczucia, że poznawany przez wielu właśnie w wieku nastoletniego buntu i miotania, pozostaje, koniec końców, dość niezrozumiałym pisarzem.

Nieco później Zagłada domu Usherów powracała jako bodaj najdoskonalsza obok Pani na Shalott Alfreda Tennysona literacka figura neurozy. Jeśli wierzyć Karen Horney, podstawowym stanem życia osoby neurotycznej jest ciągły i nieokreślony lęk, którego skutkiem staje się zamknięcie w „ja”, a tym samym – mniejsze lub większe odejście od zewnętrzności. Warto zauważyć, że już sama wrażliwość językowa Poego dobrze odpowiada opisowi psychiatrycznemu zaburzeń lękowych. Konstrukcję noweli spajają bowiem trzy kluczowe i natrętnie powracające pojęcia: trwoga, przeczucie oraz tęsknota. „Przeczuciem” nazwalibyśmy tutaj stan oczekiwania tragicznego końca, takiego jaki spotkał również Panią na Shalott, kiedy zdecydowała się zejść z wysokiej wieży i wypłynąć na jezioro. Wiadomo, że kiedy jeszcze bezpiecznie zamieszkiwała swoją komnatę, ulotny błysk lusterka przestrzegł ją przed zejściem na dół, do innych, zwyczajnych ludzi. Nie wiadomo było wtedy, co mogłoby się złego stać. Moc złego uroku napawała jednak lękiem. Tragedia oczywiście nadchodzi, ale – trzeba to przyznać – przywołana z głębokości duszy. 

W świecie Zagłady domu Usherów nikt nie pyta o możliwość ratunku, nikt go nie oferuje, ani o niego nie prosi. Zagłada wydaje się tyleż straszliwa i nieuchronna, co w jakiś paradoksalny sposób upragniona. Tak u Pani na Shalott, jak u ostatniego z Usherów daje się wskazać dążenie do spełnienia się klątwy; wmówionej samemu sobie, bądź nie, tego oczywiście nie możemy być pewni. Wiele wskazuje na to, że klątwa spełnia się samą mocą lęku, który miałby przed nią przestrzegać. Narastające obawy nie chronią przed ukrytym widmem. W tym tragicznym zapętleniu one same są tym widmem.

Ale nowela Poego odsłania nam również tajemnicę przyczyny ciążącego nad rodem przekleństwa: jest nim pogrzebanie żywcem siostry bohatera, rzeczywistym czy urojonym, na pewno jednak nieumyślnym, i na pewno piętnującym dom wizją nieuchronnej zagłady. I rzeczywiście, zmarła wraca do życia, zjawia się którejś nocy, aby wymierzyć karę, ale – co ciekawe – nie w imieniu własnym, lecz w imieniu życia zmarnowanego przez oczekiwanie klęski. Mówiąc inaczej, powracająca z krainy śmierci siostra Ushera nie zabija brata w akcie osobistej zemsty. Jej rolą jest raczej uśmiercenie tego, co już od dawna trwało w marazmie. 

Ostateczna ruina pałacu byłaby zatem dziełem sprawiedliwości czy moralnej równowagi, którą zaburzyła jałowość i bezpłodność egzystencji ostatniego z Usherów. Trop ten wydaje się tym bardziej adekwatny, że właściwie jako czytelnicy nie jesteśmy nawet pewni co do istnienia siostry Ushera (tego życia pogrzebanego), przynajmniej w takim wymiarze, w jakim widzi ją bohater. Wiemy jedynie, że była bliźniaczo podobna do brata. Zobaczona w trumnie, zdawała się taka sama jak on. Jej chwilowy powrót do żywych stanowiłby dokładną odwrotność pełnej nadziei modlitwy Psalmisty: Tyś mnie wyprowadził, o Panie, z królestwa śmierci, wyłączyłeś mnie spośród rzeszy zmarłych i przywróciłeś do życia (Ps 30,4). Oto paradoks: u Poego powrót zza grobu nie ujawnia triumfu nad śmiercią, ale przeciwnie –  znamionuje męczącą niemożność skonania do końca.  

***

Zagłada domu Usherów poddaje się jednak nie tylko interpretacji psychologicznej. Ciemności spowijające tę opowieść niosą także pewne znaczenia i rozpoznania metafizyczne. A nawet więcej: snują wizję człowieka i świata, przed którą przestrzegał Longfellow, nawet wtedy, gdy z uznaniem nazwał Poego „wrażliwą duszą podrażnioną jakimś nieuchwytnym wyczuciem zła”. To wizja naznaczona tragizmem, a jednak chętnie przejęta przez pokolenie końca wieku.

Wspomniane wyżej uśmiercenie siebie za życia to stan diabelski w tym sensie, w jakim św. Augustyn mówił o egzystencji szatana: ponieważ odciął się od swojego ontologicznego źródła, czyli Boga, pozostaje na zawsze w sferze niebytu. Zło jest bowiem brakiem dobra. Dlatego przepojenie złem skazuje szatana na bycie cieniem, dokładnym przeciwieństwem tego, co ewangelia nazywa życiem w pełni (J 10,10). Będąc kimś takim, kona w agonii przez nieskończoność, w każdej sekundzie istnienia, gdyż nie może znaleźć dla siebie żadnej bytowej podstawy. Jest, jak pisze William Peter Blatty, najdosłowniej „nikim” (pozostając, oczywiście, osobą). Dlatego biblijną figurą szatana był faraon, który jęczy śmiertelnie zraniony (Ez 30,24). Jęk ten uświadamia nas, czytelników, że śmierć za życia nie daje spokoju nawet wtedy, gdy rozpacz zadaje ostateczny cios: 

Śród strasznych i tym razem już ostatecznych skurczów przedśmiertnych pociągnęła go za sobą na ziemię nieżywego; zabiła go, jak przepowiedział, trwoga. 

W ten sposób kończy się choroba, którą późniejszy poeta, Stanisław Korab Brzozowski, zamknął w dekadenckiej miniaturce lirycznej na temat więdnącej lilii:

Ziejąc zatrute, zgniłe tchnienie,
Stęchłych wód tonie ołowiane
Leżą, bezwładnie odrętwione,
Wsłuchane w martwe swe milczenie.
Patrząc na wód tych czarne tonie,
Białością swoją przerażona,
Chłonąc wyziewy ich zatrute
Lilia omdlałe schyla skronie.

Jak wspomniano, Zagłada domu Usherów mówi nie tylko o uporczywym przeczuciu (a tym samym przyciąganiu) klęski. Jest też tęsknota, która najmocniej wyraża się w wyobrażeniu „dziejów bajecznych”, świata idealnego, baśniowego, odrealnionego, a przez to kontrastującego ze smutną rzeczywistością obumierającego rodu. W ten sposób dodatkowo intensyfikuje ona domniemaną ohydę realności. Bohaterowie noweli są bladzi, bezkrwiści, zgaszeni, jakby już sama ich fizjonomia zdradzała niechęć do przynależności do świata namacalnego i prawdziwego. To również podobieństwo z poematem Tennysona, tym bardziej, że cierpienie chwili obecnej jest u Poego silnie estetyzowane. Pani na Shalott nie zagłębiała się w toczący ziemię rozkład, była zbyt wyniosła na swojej wieży. Wciąż jednak całe jej życie zdradzało konflikt pomiędzy tym, co na dole i realne, a tym, co eteryczne i piękne.  

I wreszcie: trwoga, i to taka, która trwoży się sobą samą. Czytamy wyznanie chorowitego Ushera: 

Zgubi mnie to żałosne szaleństwo, musi mnie zgubić (...). Lękam się przyszłych zdarzeń nie dla nich samych, lecz dla tego, co przyniosą. Wzdrygam się na myśl o każdym, najbardziej nawet błahym wypadku, gdyuż może on pogłębić nieukojoną rozterkę mej duszy. Nie przeraża mnie niebezpieczeństwo, lękam się tylko jego nieuniknionego następstwa: grozy. W mym skołataniu, w mym zrozpaczeniu czuję, iż wcześniej czy później nadejdzie chwila, gdy postradam życie i rozum w walce z potworną chimerą: TRWOGĄ. 

To stan duszy, który św. Franciszek Salezy nazwał „lękaniem się lęku przed lękiem”; bardzo wyniszczający demon. Wszystko to prowadzi do specyficznego wyczerpania, któremu mnisi pustyni nadali nazwę acedii. Greckie słowo ἀκηδία odnosi nas do zobojętnienia i braku mocy. Usher także, stojąc wobec nacierającej klęski, przyjmuje zupełnie bierną postawę. Nie pozostawia potomka, nie troszczy się o pamiątki przodków, trwa w swym pożałowania godnym stanie, więdnąc na ciele i duszy niczym lilia, którą umiłowali sobie młodopolscy naśladowcy Poego. Nieco później drobiazgowego opisu tego stanu duszy dokona Joris-Karl Huysmans, autor przepełnionej duchowym znużeniem i przepychem powieści Na wspak, a być może jeszcze doskonalej, bo w odniesieniu do wyprzedzającej intuicji „rzucenia w istnienie”,  Wacław Berent piszący Próchno.

A co jeśli, pomyślałem wreszcie, Zagłada domu Usherów to w istocie moralitet, którego przedmiotem jest konsekwencja wielkiej rezygnacji, także (rozciągając wymiar egzystencjalny na bardziej ogólny) w wymiarze naszego wpływu na kulturę. 

Michał Gołębiowski

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.