Recenzje
2024.07.30 13:13

Bóg Abrahama, Izaaka, Jakuba i Józefa Wittlina

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 

 

Jacek Hajduk, Józef Wittlin w Ameryce. Klasycznie obcy, Warszawa 2023, s. 256

 

Nie tak dawno ukazała się nakładem wydawnictwa Więź książka Józef Wittlin w Ameryce. Klasycznie obcy. Autorem tej biografii jest filolog klasyczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego Jacek Hajduk. Nie powinno dziwić, że temat podjął klasycysta, albowiem tłumaczenie homerowej Odysei to z pewnością opus magnum Wittlina. Pracował nad tym przekładem od wczesnej młodości. Pierwsza edycja ukazała się 100 lat temu, kiedy tłumacz miał 28 lat. Następna w 1931 i wreszcie ostatnia w 1957. Choć kolejne wydania były dogłębnie przejrzanymi i przeredagowanymi wersjami poprzednich, to za każdym razem był to owoc wytężonej pracy tłumacza przykładającego wielką wagę do starannego doboru słów i tajników poetyckiego warsztatu.  Józef Wittlin w Ameryce nie jest jedynym wkładem Jacka Hajduka do wittlinologii. W ostatnich tygodniach doprowadził on do dwujęzycznego wydania Odysei. Obok greckiego oryginału umieszczono pierwszy przekład Wittlina.

Hajduk w krótkim wstępie wyraźnie zaznacza, że jego książka ma być odbiciem “w biografii tłumacza - tułacza historii” wittlinowskiego przekładu Odysei. Jednocześnie zastrzega się, że jest to tylko “jedno z wielu możliwych zbliżeń do Wittlina”. Zatem i ja powiem od razu, że książkę Hajduka przeczytałem z ciekawością, ale w tej recenzji gównie wskażę na to, czego mi w niej zabrakło, a co z punktu widzenia przyjętej przez autora optyki jest zaskakujące. 

Zanim przejdę do sprawy, na początek muszę wskazać na pewną przesadę, tak autora jak i wydawcy, która wyraża się w stwierdzeniu, że  Wittlin „z Polski uciekał nie przed Hitlerem, ale przed rodakami” (s.130), użytym także w odredakcyjnym blurbie na czwartej stronie okładki. Jest bowiem prawdą, że na wiosnę 1939 Wittlina wraz z Tuwimem i Słonimskim, brutalnie zaatakowano za mniej czy bardziej realny pacyfizm ich twórczości i że atak ten zamienił się wręcz w nagonkę, której motywem było ich żydowskie pochodzenie. I rzeczywiście Wittlin w lipcu 1939 z Polski wyjechał. Wyjechał sam, bez żony i córki, po to, aby, usunąć się z pola widzenia atakujących. A tak się akurat szczęśliwie złożyło, że otrzymał wówczas francuskie stypendium, z którego postanowił skorzystać. Planowany powrót do Polski uniemożliwili mu najpierw Hitler, a potem Sowieci. I to zwłaszcza ta druga sprawa, odmowa powrotu do Polski jako sowieckiego protektoratu, spowodowały, że w kraju został skazany na damnatio memoriae.

A sprawa wspomnianej kampanii przeciwko poetom o żydowskich korzeniach miała przecież, przynajmniej w odniesieniu Wittlina, swój powojenny epilog. Można sądzić na podstawie jego listów, że choć nie zapomniał swoich zranień i krzywd, był w stanie je wybaczyć mając na uwadze postawę wielu polskich narodowców w czasie wojny. Dotyczyło to także Jerzego Pietrkiewicza, który pod pseudonimem Eugenia Zdebska, był inicjatorem i głównym piórem nagonki. Jednocześnie Wittlin nie spodlił się się uległością wobec komunistów, więc nie musiał zagłuszać wyrzutów sumienia pryncypialnym potępianiem endecji.

Być może zresztą akt wybaczenia wynikał u Wittlina z autentycznego nawrócenia na chrześcijaństwo. Tymczasem Hajduk zbywa tę sprawę krótką wzmianką, że chrzest w Kościele katolickim przyjęty dopiero w 1953 roku był „aktem raczej o podłożu kulturowo-intelektualnym aniżeli duchowym”. I jeszcze przypisem, że Wittlinowi w zostaniu pisarzem żydowsko-amerykańskim „nie pomagało, że był konwertytą”.

Dla Żyda konwersja z judaizmu na chrześcijaństwo, a zwłaszcza na katolicyzm, to prawdziwa odyseja. Opowieść o tym może być jednak, z punktu widzenia współczesnego biografia, wejściem na pole minowe. Może dlatego Hajduk dotyka sprawy tylko w takim śladowym wymiarze?

Z recenzowanej książki nie dowiadujemy się bowiem niczego o tym, jak wyglądało żydowskie życie religijne młodego Wittlina. Czy i jak praktykował judaizm, kiedy od tych praktyk odszedł? Czy kiedy w połowie lat dwudziestych wyjeżdża m.in. do Włoch jako stypendysta polskiego rządu, i kiedy rodzi się jego fascynacja św. Franciszkiem z Asyżu jest jeszcze wierzącym żydem, czy już człowiekiem bezreligijnym? Nina Taylor-Terlecka w eseju Ja, Józef Wittlin z pokolenia Judy pisze, że nie znał języka przodków (nie jest jasne co ma na myśli – jidysz czy hebrajski?) oraz, choć bez zupełnej pewności, że nie uczestniczył w żydowskich obrzędach religijnych. 

Prawdą jest, że od tych pierwszych franciszkowo-asyskich fascynacji (publikowane w prasie polskiej relacje zasiały ziarno późniejszej konwersji innego pisarza żydowskiego pochodzenia, Romana Brandstaettera) do czasu przyjęcia przez Wittlina sakramentu chrztu minęło blisko trzydzieści lat. Jakiż to jednak argument przeciwko duchowemu wymiarowi tego aktu? Z bibliografii do książki Hajduka wynika, że znane są mu prace profesora KUL, Ryszarda Zajączkowskiego, badającego archiwum wittlinowskie, m.in. jego notatniki, zdeponowane w warszawskim Muzeum Literatury. W dostępnych artykułach prof. Zajączkowskiego można znaleźć takie cytaty z tych notatników (w nawiasach rok ich powstania):

„Najwyższą rangą, najwyższą dystynkcją – jaką człowiek może osiągnąć – jest świętość.” (1951)

„Mówisz, jakbyś był jednym z pierwszych Chrześcijan. – Nie ma innych Chrześcijan – tylko pierwsi! Albo będą na świecie sami pierwsi Chrześcijanie, albo jacyś ostatni.” (1951)

„Ja przestałem poszukiwać pomocy ludzkiej. Zdałem się całkowicie na łaskę Ducha Świętego (Uśmiech ironiczny na ustach katolików).” (1956)

„23 maja nie zawinąłem do spokojnego, bezpiecznego portu, z którego moja skołatana łódź, czy mój statek nie wyruszy na pełne burzliwe morze. Przeciwnie: teraz dopiero będę się borykał z nawałnościami. 23.V.1953 dopiero wystawiłem flagę, pod którą będę pływał.” (1953)

„Mój Chrzest. Do tej pory strzelałem ślepymi nabojami – od dziś będę strzelał ostrymi. Otrzymałem przez sakrament Chrztu ostrą amunicję.” (1953)

Jeszcze bardziej zdumiewający jest sposób w jaki Hajduk w jednym z rozdziałów książki, pt. „Blaski i nędze” odwołuje się do słynnego eseju Wittlina z paryskiej Kultury (9/1959) „Blaski i nędze wygnania”. To polska wersja przemówienia wygłoszonego 2 lata wcześniej na nowojorskim spotkaniu PEN Club in Exile. Punktem wyjścia do swojego wystąpienia Wittlin uczynił maryjną antyfonę Salve Regina, gdzie mowa jest właśnie i o wygnańcach (exsules, filii Haeve), i o wygnaniu (post hoc exilium). Mówiąc do pisarzy, przymusowych emigrantów, wskazuje jakby trzy stopnie ich wygnania, kolejno od najbardziej specyficznego do najbardziej uniwersalnego. Najpierw więc chodzi o pisarzy pracujących w materii słowa, odciętych od swojego naturalnego otoczenia, gdzie tworzywo ich sztuki, ojczysty język, jest żywy i jest narzędziem komunikacji ich czytelników. Tej sprawie poświęcona jest największa część tekstu  i tylko tym rozumieniem wygnania zajmuje się Hajduk, co wydaje się być dość osobliwe. Poziom drugi, trochę zdradzający młodopolskie fascynacje urodzonego w 1896 roku Wittlina, ujmują słowa, że „każdy, naprawdę oryginalny, artysta jest cudzoziemcem we własnym kraju”. I wreszcie poziom uniwersalny, dotyczący wszystkich ludzi, zostaje podsumowany w ostatnich zdaniach tekstu „Wróćmy do tego, od czegośmy zaczęli te luźne dywagacje. Jeżeli, jak chce autor Salve Regina, życie nasze na ziemi jest wygnaniem, musieliśmy na to wygnanie przynieść z sobą jakieś mgliste pojęcia o raju utraconym dzięki naszym grzesznym rodzicom. Wśród grozy życia i piekła na ziemi raz po raz odzywa się w nas nagle tęsknota do czegoś, co nie jest piekłem, ani grozą, ani wygnaniem. Kto wie, czy misją pisarzy i artystów nie jest wychwytywanie i postaciowanie tych właśnie tęsknot i przeczuć. Sądzę, że pracując na wygnaniu, mniej lub bardziej anonimowo, możemy zbliżyć się do tych artystów, którzy w średniowieczu przygotowywali duszę człowieka do innego, już nie wygnańczego bytu.” 

Wypadałoby zwrócić uwagę na jeszcze jeden element, który podany jest w wyżej cytowanych notatkach Wittlina. Chodzi o dzienną datę przyjęcia przez niego sakramentu Chrztu świętego. W 1953 roku Zesłanie Duch Świętego wypadało 24 maja. Wittlin został ochrzczony w przeddzień, a więc w Wigilię tej uroczystości. Jednocześnie należy pamiętać, że było to jeszcze przed reformą Piusa XII z 1955 roku, o której mówi się, że dotyczyła obchodów Wielkiego Tygodnia, ale prawdą jest też, że de facto zniosła uroczysty obchód Wigilii Zesłania. Liturgia ta była bardzo podobna do liturgii Wigilii Wielkanocnej. Nie obejmowała pierwszej części, czyli poświęcenia ognia i paschału. Czytano także 6 zamiast 12 proroctw ze Starego Testamentu. Sam sposób odczytywania tych lekcji, jak i następujące po niej liturgia chrzcielna, ze śpiewem Litanii do Wszystkich Świętych oraz sama Msza miały już tę samą strukturę.

Owszem, Mszał dopuszczał odprawianie w ten dzień Mszy cichych, z pominięciem całego obrzędu wigilijnego. Mogło więc tak być, że tego dnia Wittlin przyjął Chrzest w skromnym obrzędzie gdzieś w bocznej kaplicy lub nawet w zakrystii. Na miejscu badaczy prześledziłbym dokładniej notatniki bohatera, bo być może są w nich wzmianki o samym przebiegu uroczystości. 

Przesłanką przemawiającą za uroczystym charakterem przyjęcia Wittlina do Kościoła katolickiego, jest postać kapłana, który go do przyjęcia tego sakramentu przygotowywał. Taylor-Terlecka we wspomnianym eseju podaje, że był nim Johannes Oesterreicher. Tak jak Wittlin był to cesarsko-królewski Żyd, tyle że z Moraw, a nie z Galicji, który po wybuchu II wojny trafił do Stanów Zjednoczonych. Jeszcze w Europie przyjął Chrzest w Kościele katolickim, a następnie został kapłanem. Angażował się w dialog z judaizmem, miał wpływ na treść dotyczącego judaizmu fragmentu deklaracji Nostra aetate. Nie jest wykluczone, że postać tej miary mogła też być świadoma celów i ideałów ruchu liturgicznego i stąd wybór tego szczególnego dnia na Chrzest Wittlina. Bo przecież w zakrystii, w prostym obrzędzie,  można go było udzielić każdego innego dnia.

Jacek Hajduk, tak jak zapowiedział przedstawił swoje ujęcie życiowej odysei Wittlina. Szkoda, że zajął się tylko aspektem geograficznym i literackim tej tułaczki. Znacznie ciekawszy i znacznie bardziej poruszający wymiar duchowego powrotu bohatera do Itaki, do Boga Abrahama, Boga Izaaka i Boga Jakuba, został de facto pominięty. Uwagę tę kieruję też do wydawcy tej biografii, którym jest przecież środowisko nie tylko przyznające się do swojej chrześcijańskiej tożsamości, lecz również żywo zainteresowane relacjami z judaizmem!

Można by zapytać, dlaczego człowiek przez dziesiątki lat cyzelujący przekład homerowej Odysei został chrześcijaninem, katolikiem? Innymi słowy, jak pytał Platon w Prawach: „Czy starożytne podania mogą zawierać dla nas jakąś prawdę?” Jeżeli ktoś widzi w tym sprzeczność, w takim sensie w jakim Hajduk zdaje się przeciwstawiać ducha kulturze i intelektowi, to moim zdaniem stawia siebie i innych przed fałszywym wyborem. Wiara buduje na kulturze. Jesteśmy istotami cielesno-duchowymi i nie możemy przeżywac swojej wiary inaczej niż w kontekście żywych w naszej wspólnocie mitów i opowieści, otaczającego nas krajobrazu i przyrody, dokonań materialnych i intelektualnych poprzednich pokoleń.

W związku z Odyseją przychodzą mi na myśl dwa przykłady przenikania się jej treści z kontekstem żywej wiary chrześcijańskiej. Rok temu zwiedzałem w Akwitanii ruiny średniowiecznego opactwa Sauve-Majeur, będące częścią Trasy Pielgrzymkowej św. Jakuba, wpisanej na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Kapitele kolumn w jednej z absyd północnego transeptu obrazują mit o Odyseuszu i syrenach. Jan Maciejewski w książce Już pora. Miesiące i godziny przedstawia bardzo ciekawą propozycję tego, jak odczytywać Odyseję w świetle wiary i jej ucieleśnienia w integralnej, ośmioczęściowej liturgii godzin. Rozważając hymn seksty (Zgaś niezgodę, co rozpala, | Grzesznych żarów stłum porywy; | Sługom swym daj zdrowie ciała. | W serca - pokój wlej prawdziwy) przywołuje cytaty zarówno z Ojców jak i scholastyków, którzy komentowali te myśli przywołując opowieść o Odysie przywiązanym do masztu. Rozwinięcie tego to jednak temat na kolejną recenzję. 

Piotr Chrzanowski

-----

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

 


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.