A On rzekł do nich: «Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare» (Mat. 13:52).
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza. (Łuk. 11:23).
Wiele ostatnio mówi się o zagrożeniach ze strony różnych ideologii. I bardzo słusznie, gdyż ideologie mają to do siebie, że są podróbkami, fałszywkami Prawdy Absolutnej, ucieleśnionej w Jezusie Chrystusie, w Jego Ewangelii. A nic, co odrzuca Ewangelię nie może do Prawdy prowadzić, prowadzić do życia (J 14:6).
Być może, jedną z najczęstszych współczesnych form bałwochwalstwa jest samoubóstwienie, polegające na przypisywaniu sobie boskich właściwości i uprawnień. Jak zauważył abp Fulton Sheen, prawda jest prawdą nawet wówczas gdy nikt jej nie uznaje. Dlatego, że prawda jest zupełnie względem człowieka autonomiczna – nawet prawda o nim samym. A powinnością rozumnych dzieci Bożych jest, nieco parafrazując św. Tomasza Akwinatę, „uzgadnianie” rozumu z prawdą o rzeczach, zjawiskach, o nas samych. Realizacja tej powinności wymaga pokory – być może najważniejszego warunku życia w prawdzie. Pokora broni nas przed pokusą bezczelnej uzurpacji zawłaszczenia prawdy – pokusą zajęcia miejsca Boga, jedynego, prawdziwego Źródła i „Właściciela” prawdy. Czym innym jest więc silne przekonanie o zgodności swojego rozumu w danej kwestii z prawdą (choć nawet w przypadku bardzo silnego, szczerego przekonania, nie możemy zapominać, że na tym świecie widzimy jedynie „cienie na ścianie jaskini”, a pełnię prawdy zna jedynie Bóg), a czym innym jakiś rzekomo „należący się”, „wysłużony”, czy „zapracowany” „abonament” na prawdę... Prawdę w jakiejkolwiek sprawie. Czy śladów takiego „abonamentu” samo-ubóstwiającego się człowieka nie odnajdujemy w manifestach typu „prawda jest z nami?”
Chyba najczęściej popełnianym przez współczesnego człowieka świętokradztwem jest gwałt na prawdzie, sytuacyjnie wykorzystywanej jako środek mający uwiarygodnić kłamstwo ideologii. Skuteczność tej metody w zwodzeniu i uwodzeniu całych narodów czy grup społecznych została brutalnie udowodniona przez wodzów bolszewickiej i nazistowskiej rewolucji. Niestety, upadek obu totalitarnych systemów nie oznacza jednoczesnego tryumfu prawdy w życiu człowieka i społeczeństw. Można wręcz odnieść wrażenie, że systemowo zarządzana przez Lenina czy Hitlera metoda gwałtu na prawdzie uległa w ostatnich czasach daleko idącej demokratyzacji. Usamodzielniła się jako autonomiczny, światopoglądowo (pozornie) neutralny „wirus”, atrakcyjny dla wszelkich ideologii, niejednokrotnie wzajemnie się zwalczających.
Czy deklaracja wierności Ewangelii, Kościołowi, Tradycji, stanowi wystarczającą gwarancję wolności od ideologii? Niestety nie. Próbującemu odnaleźć swoje miejsce we wspólnocie wiary współczesnemu katolikowi coraz trudniej jest poruszać się w labiryncie „katolickich” narracji, budowanych nie tyle na jedynej Prawdzie Ewangelii, co na postawach stricte ideologicznych. A przecież, nasz Pan, jednoznacznie sprzeciwił się takim „monopolistycznym” i wykluczającym zapędom swoich uczniów (Mk 9:40).
Czy naszym ewangelicznym powołaniem nie jest odnajdywanie i gromadzenie rozproszonego dobra, którego źródłem jest Bóg? Czy gromadzenie z Jezusem nie oznacza odnajdywania elementów Jego Prawdy nie tylko w swoim najbliższym środowisku, ale także wśród tych „owiec zagubionych”, choćby to były jedynie niewielkie drobiny prawdy? Czy nie oznacza to również gotowości pokornego uznania, że życie poganina może się czasem okazać bogatsze Prawdą niż moje własne (Rz 2)?
Żeby nie poprzestać na teorii, przytoczę parę przykładów zaśmiecania, a zarazem kompromitującego i gorszącego wykrzywiania Prawdy Ewangelii, obecnego na co dzień w przestrzeni licznych katolickich mediów. Wiele z nich dotyczy wolności człowieka w odniesieniu do świata przyrody, gdy wprowadzane regulacje i ograniczenia dotyczące korzystania z niej przedstawiane są jako anty-chrześcijańskie, czy zgoła anty-ludzkie. Jako przejawy anty-kultury śmierci przedstawia się działania zmierzające do dekarbonizacji gospodarki, ograniczenia zanieczyszczania powietrza w środowiskach miejskich, postulaty poprawy ochrony przyrody, czy sugestię zmniejszenia spożycia mięsa. Można by zapytać dzielących się takimi przemyśleniami: gdzie się podział rozsądek, który, zgodnie z myślą św. Tomasza, nie powinien zaprzeczać doświadczeniu prawdy? Próbując wyjaśnić anty-przyrodnicze postawy licznych katolickich publicystów i działaczy dochodzę do wniosku, że mogą one wynikać zarówno z jakiegoś intelektualnego lenistwa jak i olbrzymiej luki katechizacyjnej Kościoła w czasach posoborowych.
Wystarczy przejść się do pierwszego-lepszego muzeum regionalnego, któregoś ze starych polskich miast, by przypomnieć sobie jak wyglądał ład planowania przestrzennego i ustroju gospodarczego średniowiecznego miasta egzekwowany np. prawem magdeburskim. Co ma wspólnego z obroną chrześcijaństwa dzisiejsze wymachiwanie szabelką w obronie libertariańskich wolności? Czy wprowadzony przez Chrobrego zakaz polowania na bobry, czy też pięć wieków późniejsze Statuty Litewskie, regulujące i ograniczające wykorzystanie puszcz, wynikały z tego, że dla Piasta i Jagiellonów ważniejszy był dobrostan jakiegoś zwierzaka niż życie swoich poddanych, którym groziły surowe kary łamanie prawa? Czy podejmowane od średniowiecza działania na rzecz zakazu spalania węgla kamiennego (zwanego wówczas „sea coal”) w angielskich miastach były przejawem samobójczych, depopulacyjnych, ciągot dzieci Albionu?[1]
Nie raz zżymam się, gdyż oczywistości jakie wyniosłem z domu, szkoły podstawowej i wczesnej katechezy (koniec lat sześćdziesiątych...), podawane są w obowiązkowym dziś, gazetowej jakości, ekologicznym sosie. A przecież nadal 90 proc. Polaków to katolicy, których Katechizm jednoznacznie interpretuje Dekalog i jego zastosowanie do życia również we współczesnym świecie. Czy z Piątego Przykazania nie wynika bezpośrednio zakaz zatruwania siebie, sąsiada i jego rodziny? Czy Siódme Przykazanie nie ma żadnego odniesienia do katolickiej cnoty umiarkowania, wymagającej ograniczenia, a nawet rezygnacji z nadmiarów i luksusu – szczególnie gdy jego kosztami obarczamy słabszych i bezbronnych? Czy notorycznym przejawem łamania tych dwóch Bożych Przykazań nie jest m.in. brak poszanowania środowiska naturalnego, Bożego stworzenia, konsumpcyjny styl życia? Problem w tym, że integralną, opartą na Dekalogu, solidną katechezę człowieka, obowiązującą we wszystkich przejawach jego życia - od dzieciństwa po starość, zastąpiono hasłami i „tematycznymi latami”, które musi wypełnić opracowany przez specjalistów określony program i harmonogram przeróżnych „iwentów”. Jest więc rzeczą zupełnie zrozumiałą, że jeśli, wśród wielości „palących” zagadnień, którym należy poświęcić uwagę w ramach takiego modelu katechezy, znajdzie się miejsce dla spraw dotyczących środowiska naturalnego, nauczający głos Kościoła musi robić wrażenie mizernej kalki działalności różnych laickich „środowisk tematycznych”.
Można więc zrozumieć mechanizm rodzenia się postaw reakcyjnych, wobec natrętnej (i często denerwująco naiwnej) „ekologicznej” narracji, w którą wpisują się też zupełnie niemądre postulaty czy manifesty. Jest to jednak ze wszech miar mechanizm psychologiczny, który dla swojego uwiarygodnienia potrzebuje quasi-katolickiej ideologii. Ideologii, która dla swej legitymizacji zawłaszcza i wykorzystuje Prawdę Ewangelii. Czy religijna obojętność, krytyka, a nawet wrogość wobec Kościoła niektórych przedstawicieli organizacji ekologicznych, uprawniają katolika do tego, by za kryterium podziału między tym co dobre i złe, słuszne i niesłuszne, prawdziwe i fałszywe, uznać afiliację wyraziciela danego stanowiska? Czy raczej nie powinniśmy rozpoznawać te rozproszone po różnych środowiskach ułomki Prawdy, by je razem z Chrystusem zbierać i gromadzić? By ludzie mogli dostrzec w Kościele bezcenny Boski depozyt Jedynej Prawdy?
Czy to, że jakiś postulat pada z ust lewicowca czy liberała, że pojawia się w pakiecie szerszej, obcej nam agendy, wystarczy by uznać go za wyraz ataku na cywilizację chrześcijańską, a jego treść za oszustwo? Do kogo podobny jest ktoś, kto w imię wolności od ideologii zaprzecza odczuwalnym przecież na każdym kroku zmianom klimatycznym, kto straszy kroczącym przez Europę eko-terrorem, zamykającym miasta przed autami z silnikiem Diesla i faworyzującym transport zbiorowy, kto w postulacie ograniczenia spożycia mięsa dopatruje się zamachu na wyjątkową godność człowieka? Czy nie do krnąbrnego dziecka, które na złość rodzicom gotowe jest odmrozić sobie uszy? Czy brak możliwości wykazania ze stuprocentową pewnością przyczynowo-skutkowego związku działalności człowieka ze zmianami klimatycznymi[2] wystarczy, by negować lub bagatelizować wpływ człowieka? Czy w imię swobody grillowania, palenia w piecach węglem, poruszania się kopcącym Dieslem naprawdę jesteśmy gotowi poświęcić zdrowie swoich bliskich? Czy zachowanie naszej wyjątkowej godności Dzieci Bożych wymaga od nas obrony systemu przemysłowej produkcji zwierząt, by współczesny, z reguły nie pracujący fizycznie konsument pochłaniał mięso, w ilościach niewyobrażalnych dla swojego ciężko pracującego przodka? Czy satysfakcja z utrzymania tego irracjonalnego, subsydiowanego, systemu masowego marnotrawstwa i zatrucia będzie wystarczającą rekompensatą za zniszczenie małych rodzinnych gospodarstw - ostoi tradycji, odpowiedzialnego podejścia do dóbr natury i źródła prawdziwie zdrowej żywności?[3]
W zasadzie, można by zakończyć nieco uszczypliwym zestawieniem tych kilku retorycznych pytań, gdyby nie głębszy, duchowo-religijny wymiar ideologicznego zaczadzania przestrzeni Kościoła. Jak uczy Katechizm, każdy grzech, nawet najbardziej osobisty, zatruwa całą społeczność wiernych. A co dopiero, gdy mówimy o działalności z istoty publicznej, np. publicystyce, przyznającej sobie prawo reprezentowania katolickiej myśli. Szczególnie, gdy dzieje się to w czasach zamętu, gdy błąkającemu się po labiryncie półprawd i zwodniczych idei człowiekowi trudno jest dosłyszeć słabnący i coraz mniej jednoznaczny głos hierarchii Kościoła. Wtedy, zamiast głosu pasterza, znacznie łatwiej wyłowić z pozoru ultrakatolickie pohukiwanie bałwochwalcy i uzurpatora.
Andrzej Bobiec
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
[1] Peter Brimblecombe (1976) Attitudes and Responses Towards Air Pollution in Medieval England, “Journal of the Air Pollution Control Association”, 26:10, 941-945, DOI: 10.1080/00022470.1976.10470341
[2] W naukach przyrodniczych, nawet w ściśle kontrolowanych warunkach laboratoryjnych, w jakich prowadzone są badania farmakologiczne, których wynik decyduje o dopuszczeniu zastosowania danego leku, uzyskanie takiej pewności nie jest możliwe. Badanie procesów zachodzących w skali globalnej, na których przebieg wpływa bardzo wiele czynników, z natury rzeczy obarczone jest znacznie szerszym marginesem niepewności. Postęp naukowy, jaki dokonuje się m.in. dzięki stale rosnącej efektywności pozyskiwania i opracowywania potężnych zasobów informacji, umożliwia tworzenie modeli, które coraz lepiej pozwalają nam zrozumieć istotę obserwowanych zjawisk i odpowiedzialnych za nie czynników. Dlatego, jeśli w ogóle mamy uznać, że poznanie przez człowieka otaczającego go świata przyrody ma jakikolwiek sens, negowanie istotnych przesłanek wynikających z prowadzonych przez niego badań, dotyczących naszych życiowych interesów, byłoby czymś z gruntu nieroztropnym, jeśli nie - po prostu - głupim.
[3] Współczesne przemysłowe rolnictwo produkuje wystarczająco dużo żywności dla ok. 11 mld ludzi. Jednak 40 proc. tej produkcji jest marnotrawione.