Felietony
2021.05.18 22:03

Ale słowa nigdy nas nie zranią?

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy. 

Kilka lat temu pewni latynoscy przyjaciele opowiedzieli mi o ponuro zabawnym, aczkolwiek być może groźnym incydencie w metrze w Waszyngtonie. Rozmawiali o czymś niewinnym, a przedmiotem ich dyskusji okazało się być coś, co przypadkiem miało czarny kolor. Powtórzenie hiszpańskiego słowa negro wywołało agresywne spojrzenia, a w końcu groźby słowne pewnych Afroamerykanów, którzy nie mówiąc po hiszpańsku usłyszeli właśnie powtórzenie tego słowa i założyli, że moi latynoscy przyjaciele są rasistami.

Ważną lekcją wynikającą z tego anegdotycznego epizodu jest to, że będzie nieustannie dochodzić do nieporozumień między nami, jeśli nie będziemy gotowi nauczyć się wzajemnie naszych języków. A ma to nawet zastosowanie do naszego własnego języka. Musimy znać nasz własny język w sposób, który umożliwi nam dokładną interpretację tego, co inni mówią. Jeśli nie zrozumiemy sensu słowa używanego przez naszych bliźnich, nie zrozumiemy tego, co mają na myśli, nawet jeśli zrozumiemy inne słowa, których używają. Jest to w szczególności prawdziwe z uwagi na to, że sens słowa może ulec z biegiem czasu zmianie.

Weźmy na przykład na pozór takie niewinne słowo angielskie jak nice – miły. Jak takie miłe słowo może w ogóle wywołać obrazę? Zdziwilibyście się!

Etymologicznym źródłem słowa nice jest łacińskie nescius, co oznacza „niedouczony”, a czego współczesnym angielskim ekwiwalentem jest wyraz nescious. W zgodzie z tymi łacińskimi źródłami słowo nice w języku średnioangielskim znaczyło w rzeczywistości „głupi” (stupid). Gdyby ktoś powiedział Chaucerowi: „Have a nice day”, co współcześnie znaczy tyle, co „Miłego dnia”, mógłby dostać od niego w nos! W czasach Szekspira (początki nowożytnego angielskiego) nice zaczęło oznaczać coś pokrewnego słowu fastidious – wybredny, drobiazgowy, od czego wywodzi się współczesny wyraz nicety – subtelność, niuans. Jeśli zatem ujrzymy słowo nice użyte w Opowieściach kanterberyjskich albo w Kupcu weneckim będziemy mylnie rozumieć to, co się mówi, jeśli nie będziemy znali języka, którym się mówi, nawet jeśli język ten jest na pozór nasz własny. Paralele z epizodem w waszyngtońskim metrze są dość oczywiste.

To samo można powiedzieć o angielskim słowie na „n” (od nigger – czarnuch), które stało się tak obraźliwe, że jego użycie jest ściśle zakazane. Ci, którzy go używają są postrzegani jako nice w pierwotnym rozumieniu tego słowa, czyli niedouczeni albo głupi, ale zdecydowanie nie nice we współczesnym rozumieniu. Jeśli słowo to pojawia się ustach członka Ku Klux Klanu, wszyscy wiemy, że w zamierzeniu ma być obraźliwe, ale jeśli wypowiada je Afroamerykański raper, nie tylko postrzega się je jako akceptowalne, ale jako pewną formę komplementu w stosunku do osoby, do której się odnosi. Ta sama zasada stosuje się do sposobu, w jaki słowo na „n” jest wykorzystywane w różnych czasach w różnych kulturach. Sens słowa na „n” zmienił się z biegiem czasu, tak samo jak sens innego słowa na „n”, czyli nice.

Jest bardzo mało prawdopodobne, by pisarz białej rasy, który użył słowa na „n” wiek temu, rozumiał je w znaczeniu, jakie nadaje mu członek Ku Klux Klanu, tak samo jak nie rozumiałby go w ten sposób raper. To słowo było rzeczownikiem, który po prostu oznaczał „czarny” odnośnie danej osoby. Używano go jako wariantu słowa negro, ponieważ słowa black – czarny nie stosowano jako rzeczownika, ale jako przymiotnik. Można było mówić o black horse – czarnym koniu, black night – ciemnej nocy czy black person – czarnej osobie, ale wydawałoby się dziwne, nie mówiąc już o tym, że niegramatyczne, gdyby użyto słowa black – czarny jako autonomicznego rzeczownika, chyba że na oznaczenia samego koloru. Oskarżanie pisarza z epoki wiktoriańskiej lub edwardiańskiej o bycie rasistą z powodu użycia słowa na „n” jest zatem tak niesprawiedliwe, jak oskarżenie moich latynoskich przyjaciół o rasizm z powodu użycia słowa negro. Nie mają oni na myśli tego, co myślimy, że na myśli mają, ponieważ nie mówimy ich językiem.

Tragikomedia sytuacji polega na tym, że nie wiemy już, jak rozmawiać o zagadnieniach rasowych w sposób racjonalny. Cała kwestia jest tak napięta, że zostaje skryta welonem eufemizmu. Nie można na przykład mówić o coloured people – „kolorowych”, co postrzega się jako protekcjonalne, ale jest dopuszczalne mówienie o people of colour – ludziach danego koloru (przynajmniej, kiedy ostatni raz to sprawdzałem). Jest – jak sądzę – akceptowalne mówienie o kimś, że jest black – czarny, ale słowo negro, które oznacza to samo, jest zabronione. Nie mówimy już tym samym językiem, ponieważ już nie wiemy, jakim językiem mówić. Co jest bezpieczne? Co jest akceptowalne? Co może wywołać obrazę? Co może spowodować, że zostaniemy „unieważnieni” (cancelled)?

Na wypadek, gdyby moja śmiałość choćby mówienia o takich sprawach wydawała się obraźliwa, niech wolno mi będzie powiedzieć jasno, że jedyną odpowiedzią na problemy związane z rasą jest posłuszeństwo przykazaniu Chrystusa, byśmy kochali swojego bliźniego. Jako chrześcijanin przyjmuję jednoznaczną równość wszystkich moich bliźnich, która jest zakorzeniona w ich przyrodzonej godności jako osób ludzkich stworzonych na obraz Boga. Jest taką samą anatemą dyskryminowanie kogoś z powodu jego koloru skóry, jak dyskryminowanie dzieci z powodu ich niedogodności.

W Anglii, która ma wiele parzących pokrzyw, mówi się, że czasami konieczne jest chwycenie pokrzywy, co oznacza po polsku „chwycenie byka za rogi”. Musimy podjąć coś, ponieważ jest to konieczne, nawet jeśli zaboli. Szczere i odważne używanie rozumu jest konieczne, jeśli mamy zacząć mówić tym samym językiem. Niegotowość zrobienia tego prowadzi do nietolerancji „kultury unieważnienia”, tzw. cancel culture, która nie jest w żadnym razie nowym zjawiskiem. Zaczyna się ona od zakazywania słów i palenia książek, a kończy zakazywaniem i paleniem ludzi; kończy się ona tym, że dysydenci są „unieważniani” gilotyną, gułagiem czy komorą gazową. Alternatywa jest dużo bardziej ludzka. Wszystkie kultury, obojętnie czy dzieli je czas, przestrzeń czy kolor skóry, muszą podjąć konieczny trud zrozumienia siebie nawzajem. Wymaga to nauki, jak rozmawiać ze sobą i – co ważniejsze – jak słuchać się nawzajem.

Joseph Pearce

Źródło: theimaginativeconservative.com

tłum. Jan J. Franczak

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Joseph Pearce

(1961), Anglik z pochodzenia, szef publikacji książkowych w Augustine Institute, redaktor naczelny „St. Austin Review”, portalu „Faith and Culture” oraz redaktor serii wydawniczej Ignatius Critical Editions. Wykłada literaturę dla Homeschool Connections i współpracuje z portalem „Imaginative Conservative”. Jest autorem wielu książek poświęconych literaturze, m.in. biografii Chestertona, Oscara Wilde’a, Hilairego Belloca i Aleksandra Sołżenicyna. Także trzech książek o katolicyzmie Szekspira i jego dramatów. W Polsce wydano m.in.: „Pisarzy nawróconych” i „Wyścig z diabłem”.