Traditionis custodes
2021.08.24 12:45

Życie "bez papierów". Katolik i Kościół po "Traditionis Custodes"

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy. 

Istnieją ludzie "bez papierów" (les sans papiers) - tak nazywa się osoby, których człowieczeństwa co prawda ani się nie podważa, ani nie można by podważyć, ale których obecność nie jest formalnie rozpoznawana przez prawo pozytywne. W związku z tym z jednej strony nie odbiera się im prawa do życia, ale z drugiej strony ich prawo do obecności tu czy tam jest prekaryjne, czyli niestabilne, podlegające nieustannemu badaniu i kwestionowaniu, zależne od łaski silnego.

W takiej sytuacji znalazł się obecnie - po Traditionis Custodes Franciszka - klasyczny ryt rzymski (nazywany do niedawna za Benedyktem XVI "formą nadzwyczajną" lub "starszą formą" rytu rzymskiego). Używam tej analogii, aby uwyraźnić dwuznaczność, której zrozumienie i interpretowanie będzie obecnie ogromnie ważne w dalszych losach rytu klasycznego.

Określmy ową dwuznaczność z całą możliwą wyrazistością: z jednej strony ryt klasyczny - jak człowiek "bez papierów" - został pozbawiony normalnych praw, a więc tak jak ktoś bez "karty pobytu" ma ściśle reglamentowane możliwości funkcjonowania w społeczności zorganizowanej; z drugiej strony - mimo to istnieje nadal, nie uległ anihilacji i nie przestał być podmiotem niezbywalnych uprawnień właściwych jego naturze.

Prawnikom-kanonistom zostawiam precyzyjne i kompetentne opisanie perspektywy pierwszej, czyli ograniczeń i możliwości zawartych w prawodawstwie Traditionis Custodes. Ze swojej strony ograniczam się do stwierdzenia ogólnego - i po części prowizorycznego, wymagającego korekt. Stwierdzam mianowicie, że w świetle prawa pozytywnego tworzonego przez Papieża (najwyższą władzę również w dziedzinie liturgii) ryt klasyczny jest obecnie czymś (!) czego obecność i dostępność w strukturach Kościoła została z jednej strony odgórnie ograniczona (przez np. wykluczenie - co do zasady - z kościołów parafialnych), a z drugiej - uzależniona od aktualnej aplikacji owych ograniczonych możliwości przez biskupa miejsca. Oczywiście, zważywszy, że biskupi zawsze kierują życiem liturgicznym diecezji, nie byłoby niczym niezwykłym oddanie im decyzji - lecz w rozważanym przypadku decyzja ta, ujęta arbitralnie, jest w zasadzie jedyną podstawą ewentualnej (dalszej) obecności rytu klasycznego w diecezji. Co więcej, w odróżnieniu od zachęcającego biskupów wezwania z motu proprio św. Jana Pawła II Ecclesia Dei (1988) oraz oczywiście w odróżnieniu od ducha i litery Benedyktowego Summorum Pontificum (2007)[1], dokument Franciszka, czytany razem z listem papieża do biskupów, wydaje się zniechęcać biskupów do jakiegokolwiek pasterskiego solidaryzowania się z wiernymi przywiązanymi do rytu klasycznego.

Krótko mówiąc, dokument Franciszka mówi mniej więcej tak do biskupa: co prawda ja, papież nie widzę racji dla kontynuowania obecności liturgii tradycyjnej w Kościele, widzę raczej jego minusy i z góry przekreślam pewne możliwości, które były stosowane dotąd - ale jeśli ksiądz biskup zobaczy jednak jakieś względy, to może wydać zgodę w wąskich ramach, traktowaną jako element stanu przejściowego w przystosowaniu niektórych wiernych do "nowego porządku". Intencja prawodawcy jest dość jasna - co jednak, pamiętajmy, nie oznacza, że wykonywanie prawa (znajdującego się zawsze w systemie podporządkowanym w całości "dobru dusz") polega na stosowaniu go najbardziej restrykcyjnie i w celu wykonania intencji podanych obok przepisów. 

Tak jak napisałem wyżej, nie zdziwię się, ani nie obrażę, jeśli jakiś przenikliwy kanonista wyjaśni mi jednak, że sytuacja nie wygląda aż tak źle - ponieważ, wiem to, prawo nie zawsze tak łatwo i w pełni poddaje się wobec każdego dyktanda prawodawcy. Istnieje natura prawa - i nie zawsze na końcu powie ono to, co wmuszają weń ludzie czynu. Niemniej, z reguły jest jednak dużo intencji i woli prawodawcy w jego prawach. Intencje i wola Franciszka zostały nam zaś objawione. Jeśli natomiast prawo na to pozwala, zwolennicy starej liturgii - i ich obrońcy - powinni wykorzystać każdą możliwość prawną, aby chronić Kościół przed bezpośrednim stosowaniem samych intencji Franciszka jako prawa.

Ale to przecież tylko jedna strona obecnej dwuznaczności w sytuacji starej liturgii rzymskiej: pozbawiona "mocnych papierów", liturgia ta nie przestała istnieć i być sobą, to znaczy jednym z rytów katolickich o wyjątkowo długiej, starożytnej tradycji i niepodważalnej prawowierności.

Chodzi o prawomocność rytu klasycznego uprzedzającą wszelkie dekrety prawa stanowionego. Opiera się ona na trzech faktach powiązanych z sobą:

• po pierwsze - na tym, że jest to ryt istniejący przez wieki przed swą XVI-wieczną kodyfikacją potrydencką, jako przechodząca przez średniowiecze tradycja sięgająca w swym rdzeniu najdalszej starożytności rytu rzymskiego;

• po drugie - na tym, że przez kilkaset lat, począwszy od bulli św. Piusa V Quo primum tempore (1570) był to ryt posiadający zatwierdzenie i polecenie najwyższej władzy kościelnej, do powszechnego użytku w Kościele - i jako ryt rzymski otrzymał słynny przywilej swobodnego stosowania w całym Kościele;

• po trzecie - na tym, że ryt wprowadzony po Soborze Watykańskim II przez Pawła VI był nowym obrzędem, a nie tylko nowym wydaniem obrzędu tradycyjnego - w związku z czym nie zastąpił automatycznie tego ostatniego, tak jak przez wieki nowe edycje ksiąg zastępowały dotychczasowe księgi rytu rzymskiego.

Przypominam jedynie rzeczy, które w ostatnich dziesięcioleciach zostały zbadane i przedyskutowane od podszewki - co mocno zmieniło naszą wiedzę o faktach, chociaż ta wiedza - nie oszukujmy się - nie musiała dotrzeć do osób decydujących o biegu spraw. Należy więc stale korzystać z okazji, żeby przypominać, że: 1) mszał "trydencki" jest obecnie jedyną żywą postacią tradycji tego rytu rzymskiego, który narodził się razem z Kanonem i oracjami starożytnych sakramentarzy, przybrał określony porządek lektur w epoce karolińskiej, określony wybór apologii kapłańskich w XII-XIII w.; 2) reforma potrydencka Piusa V jedynie nadała ten średniowieczny mszał papieski całemu Kościołowi łacińskiemu (z wyjątkami dla innych długich tradycji); 3) reforma po Vaticanum II stworzyła (z na nowo dobranego materiału źródłowego i z napisanych zupełnie od nowa tekstów) liturgię, której nie sposób uznać za po prostu nowszą reprezentację tradycji - choć trzeba uznać za zatwierdzoną przez papieża formę liturgiczną inspirowaną również przez ryt rzymski.

Te trzy elementy muszą być ujmowane razem - i tylko w tym połączeniu tworzą dla liturgii tradycyjnej podstawę prawomocności najgłębszej, sięgającej wcześniej niż dekrety. Nie należy się przy tym wikłać w kwestie poboczne - takie jak siła samej konstytucji Piusa V czy krytyka novus ordo. Prawomocność starego rytu nie zawisła ani od tego czy obowiązuje nadal przepis Quo primum, ani od tego czy nowy ryt powinien być przedmiotem zasadniczej krytyki. Niezależnie od obu tych kwestii - żadna władza nie może w sposób skuteczny moralnie znieść obrzędu katolickiego, który był przez wieki w użyciu, oraz obrzęd ten nie jest automatycznie zastępowany przez inny obrzęd.

Magisterialne sprecyzowanie tych kwestii - sprecyzowanie, a nie ustanowienie - zawdzięczamy nauczaniu Benedykta XVI w tej części Summorum Pontificum, która nie została odwołana, nie będąc przepisami prawnymi, lecz objaśnieniem dotyczącym natury liturgii i jej rytów. Chodzi o tę część wywodów Papieża - zawartych także w liście do biskupów - którą streszcza dobrze słynne zdanie, że rzeczy kiedyś święte nadal pozostają święte. Myśl tę otrzymaliśmy zresztą od tegoż autora już w roku 1998 - gdy w konferencji na temat trwania liturgii tradycyjnej (wówczas jeszcze w dość niekonkretnej formie Ecclesia Dei św. Jana Pawła II) przypomniał tezę św. Jana Henryka Newmana, że władza kościelna nie może znieść lub zupełnie zabronić jakiegoś ortodoksyjnego rytu Kościoła[2].

Być może zresztą redaktorzy obecnego motu proprio Franciszka Traditionis Custodes pamiętali o tej myśli - gdy jednak nie zdecydowali się po prostu zakazać formy tradycyjnej, mimo wszystkich ciężkich zarzutów, które do niej przywiązali? W każdym razie to realne i - w intencjach - skrajne ograniczenie dostępności "starszej formy" próbuje jednak ominąć zarzut, że jest próbą jej zniesienia - czyli tego, co kard. Ratzinger / Benedykt XVI opisał jako niemożliwe do przeprowadzenia w świetle poprawnej nauki katolickiej. Rzecznicy Traditionis Custodes będą na wszelki wypadek dowodzili, że niczego nie znoszą - tylko zmieniają warunki używania. Tak, to prawda: przecież nikogo nie zamordowano - tylko nakazano mu oddychanie raz na minutę, z nakazem liczenia każdego oddechu. Czy ktoś powie, że takie życie jest niemożliwe?

Niemniej - jest jasne, od pierwszego punktu dokumentu Franciszka, że pozbawia on liturgię tradycyjną "papierów". Życie "bez papierów" nie jest łatwe - chociaż liczne przykłady z dziejów migracji ludzkiej pokazują, że jest możliwe.

Nie ciągnąc tej analogii za daleko, chciałbym jednak skorzystać z niej trochę dla naświetlenia naszej obecnej sytuacji.

Po pierwsze: istnienie i uprawnienie nie wynikają z posiadania "papierów". Te ostatnie jedynie ułatwiają i porządkują życie. Zapamiętajmy: liturgia tradycyjna - sprawowana z rzeczywiście katolickim stosunkiem do dogmatu i hierarchii, w elementarnej więzi kościelnej i jedności ze Stolicą Apostolską, zgodnie z wydaniami ksiąg, które nie zostały prawnie zastąpione innym aktualnym wydaniem - ma wrodzone prawo do życia, nawet jeśli odmawia się jej miejsca tu czy tam w tej chwili.

Po drugie: legalizacja przy pomocy "papierów" jest pożądana i potrzebna, nie należy jej lekceważyć. Liturgiczne "squoterstwo", czyli partyzantka usprawiedliwiana lub gloryfikowana (!) w imię "stanu nadzwyczajnego" nie jest rozwiązaniem - ma takie same skutki jak squoterstwo mieszkaniowe: władza chcąca pozbyć się "elementu niepewnego" z porządnych dzielnic będzie sama prowokowała do wyboru anarchii i życia "na nielegalu" w wydzielonych kwartałach zabudowy - aby może z czasem wysłać spychacze do dzikiej dzielnicy, gdy w pozostałych będzie już tylko złość na "nielegałów" i ich "nieporządki".

Pisałem już wyżej, że połączenie tych dwóch punktów - wierności istniejącej tradycji i lojalności względem instytucji - nie jest łatwe. Konkretne rozwiązania nie będą zawsze identyczne nawet u ludzi kultywujących tego samego ducha wiary i pobożności. Przestrzeń tych różnych rozwiązań rozciąga się, moim zdaniem, od przypadku "starej liturgii" celebrowanej pół-legalnie choć z uniknięciem prowokowania otwartego konfliktu i skandalu - do przypadku celebrowania legalnie z nowych ksiąg w sposób właściwy staremu porządkowi. Wszystko to, co mieści się między tymi "ekstremami", służy jednemu i temu samemu - lub może służyć, o ile jedni będą zawsze dążyli do zgodnej kościelnej legalności, a drudzy - do swobodnego i pełnego korzystania ze skarbu tradycji liturgicznej. Wśród ludzi o takim nastawieniu nie szukajmy sobie wrogów.

Jedynymi wrogami są tu bowiem ci, którzy istotnie nienawidzą kultu właściwego religii prawdziwej - i dążą do jego zatarcia razem z dogmatem wiary. Historia Kościoła - np. epoki reformacji - uczy, że ludzie tacy mogą się znajdować w samym środku instytucji - które oni  sami pracowicie rozkładają, czasami śniąc przy tym o jakimś "nowym chrześcijaństwie" czy "Nowym Kościele". Nie snuję tu mglistych refleksji o wszechwładnych masońskich spiskach (ostrzegałbym wręcz przed ich naiwnym połykaniem!), lecz jedynie wyciągam naukę z historii: w miejscach i czasach objętych ostrym kryzysem wiary i moralności tajemnica nieprawości działa przez ludzi nienawidzących swojego powołania, mszczących się na instytucjach swego Kościoła za swój własny kryzys czy upadek - jak kiedyś zastępy księży, mnichów, mniszek i książąt w czasach reformacji. Byli wśród ludzi tak zdestabilizowanych i zrujnowanych także tacy, którzy drogę do odzyskania sensu ujrzeli w pozbawieniu znaczenia odziedziczonych form życia chrześcijańskiego - i zbudowaniu czegoś zasadniczo nowego. Jedni robili to zaczynając od spektakularnego niszczenia tego, co dotąd stanowiło ich powołanie - ale inni, jakby sprytniej, oddali się upartemu budowaniu tej innowacji gdzieś w scenografii dotychczasowej, tak jak buduje się nowy dom w cieniu starego - aby życie przenosić z każdym dniem z jednego do drugiego, a w końcu jedno z nich oddać na muzeum. Nie zmienia to zasadniczego celu - celem jest zerwanie i budowa "nowego chrześcijaństwa", o którym zawsze wiadomo głównie tyle, że ma nie być takie jak już znane chrześcijaństwo Kościoła i Ewangelii. O tymże zerwaniu mówił Benedykt XVI w słynnym odróżnieniu dwóch hermeneutyk: reformy i zerwania[3]. I dlatego naszymi jedynymi prawdziwymi wrogami są właśnie ci, którzy - na ogół z racji pewnego zagubienia - chcą nam wszystkim zabrać więź z Kościołem wszystkich czasów, pozbawiając kontaktu z jego znamionami w prawie wiary i prawie modlitwy. Dotyczy to w sposób zupełnie szczególny liturgii - i słynne ostrzeżenia przed "herezją antyliturgiczną", sformułowane kiedyś przez wielkiego Dom Guérangera[4], są tu bardzo aktualne.

Jedynym naprawdę skutecznym oporem wobec działań tych ukrytych aktywnych apostatów katolicyzmu - jest wytrwała, mężna, roztropna obecność świadectwa wierności. Owszem, zawsze kiedyś rózgi kościelnych ekskomunik okazują się niezbędne - ale w warunkach kryzysu tak głębokiego jak reformacyjny i nasz obecny rózgi te mało znaczą, mało leczą. Mam w pamięci opowieść s. Małgorzaty Borkowskiej z jej książki o mniszkach z kongregacji chełmińskiej[5], epoki poreformacyjnej i potrydenckiej - i niesamowity obraz zmagania duchowego, które trwało między pewną przełożoną (która czyniła wszystko, aby klasztor zniszczyć) i pewną nowicjuszką (która trwając wbrew wszystkiemu okazała się dla klasztoru kładką życia). Było to zmaganie ciche, codzienne, realne - i wymagające prawdziwego wysiłku nienagradzanej wierności. Być może tylko dlatego przyniosło nagrodę prawdziwą.

Ludzie chcący "zniszczyć klasztor" są wśród nas, w widzialnym Kościele, niekiedy świetnie usytuowani na różnych szczeblach decyzyjnych - ale jest ich jednak mniej niż widzą to wielkie oczy ludzi wstrząśniętych istnieniem zdrady. Natomiast znacznie więcej jest takich, którzy będą jedynie w sposób nie do końca intencjonalny przeszkadzać staraniom na rzecz zachowania przez Kościół jego tradycji liturgicznej i doktrynalnej: z jednej strony adherenci skrajnie tradsowskich ugrupowań, łączący sprawę liturgii ze swoją agendą sedewakantystyczną lub nieprzytomnym dzieleniem Kościoła na dobry przed- i zły posoborowy (funkcjonalni sojusznicy hermeneutyki zerwania); z drugiej - dogmatycy "zadowolonego konserwatyzmu" (pożyczam określenie mojego redakcyjnego kolegi, Pawła Grada[6]), przekonani, że jeśli tylko wszyscy zgodnie będą robili dobrą minę nawet do coraz gorszej gry, uniknie się skandalu i uratuje dyscyplinę, co jest dla nich bodaj najważniejsze. Otóż nie możemy się zgadzać na wymagania tych obu (!) środowisk - a w każdym razie nie możemy dać się im wodzić za nos i szantażować. To prawda, że nie oni stanowią dziś główny problem - ale też nie oni mają nam pisać agendę.

Piszę to wszystko z perspektywy człowieka świeckiego, mając na względzie możliwą aktywność katolików świeckich - czyli osób równocześnie najbardziej swobodnych w sytuacji nacisków instytucjonalnych, ale też najbardziej bezsilnych w sytuacji paraliżu kapłanów. To, co piszę, musi więc odnosić się także do księży - których działania i postawy będą miały największe znaczenie in re. Za rzecz szczególnie ważną uważam to, żeby wiara i Boża zręczność umożliwiły jak największej liczbie księży praktykować, choć od czasu do czasu, liturgię tradycyjną "modo privato", jako wyboru serca i zasobnika kapłańskiej duchowości eucharystycznej. To może nawet ważniejsze niż celebracje dyktowane "względami duszpasterskimi" - a przecież piszę to jako ktoś najżywiej zainteresowany dostępem do tych ostatnich.

Wierność i lojalność muszą być praktykowane na podwyższonym poziomie[7]. Mówiąc najkrócej, chodzi o taką postawę, która składa się zarówno z myśli, że dopóki tylko można, trzeba szanować prawo stanowione i autorytet reprezentowany przez konkretnych ludzi - jak i z myśli, że w przypadku ustaw o nadmiernej surowości czy prawdopodobnej niesprawiedliwości, nie tylko można,ale i należy działać raczej słusznie niż legalnie. Ale i trzecia niezbędna myśl: że o ile praktyczna zgoda na wyeliminowanie tradycji jest czymś niedopuszczalnym, zwłaszcza u kogoś kto zna wagę sprawy - o tyle nie należy traktować odprawiania wyłącznie liturgii tradycyjnej lub uczestniczenia wyłącznie w niej jako czegoś o słuszności stającej zawsze i automatycznie ponad surowym prawem i ponad poleceniem przełożonego.

W praktyce chodzi więc o ćwiczenie roztropności w całej sile jej klasycznego rozumienia - zamiast abstrakcyjnego stosowania samej sprawiedliwości. Ćwiczenie w roztropności, które jest formowana i mierzona tą wiarą, że Pan wciąż żyje w Kościele, a Jego misterium paschalne nigdy nie zostawia Wielkiej Soboty bez Exsultet.

Ta sama kwestia i rozterka, której tu dotykamy, staje na poziomie wyższym w przypadku tych, którzy w sposób wynikający z sukcesji apostolskiej reprezentują Chrystusa w kościołach lokalnych - czyli w przypadku biskupów. Są oni jednak nie tylko - jak prezbiterzy, współpracownicy biskupów - wykonawcami prawa, ale i prawodawcami, także w ramach dawania obowiązującej wykładni ustaw kościelnych dla swoich wiernych. Mogą więc z całą odpowiedzialnością, daną im również przez prawo kanoniczne z powodu ich autorytetu apostolskiego, nawet dyspensować od stosowania ustaw, gdy widzą dla tego mocne racje duszpasterskie. W ostatnich tygodniach - po wydaniu motu proprio Traditionis Custodes - widzieliśmy szereg przypadków takich działań biskupich, które znacznie osłabiały impet likwidatorski obecny w tym dokumencie.

Oczywiście pozostaje też kwestia perswadowania wszystkich tych racji w Rzymie. Nie jest to nasza odpowiedzialność, Bogu dzięki - lecz nie lekceważmy tego odcinka prac, które muszą być wykonywane dziś i jutro, i pojutrze (nazwijmy ten odcinek "ratzingerowskim", przez pamięć dla tego, co zawdzięczamy kard. Ratzingerowi od początku lat 80., gdy pracował wytrwale nad otwieraniem szerzej dostępu do dawnej liturgii Kościoła). Tak jak to, co święte, pozostaje święte zawsze - tak to, co zarządzone dyscyplinarnie, nie jest dane na wieki. W stosunku do Ojca Świętego, następcy Piotra i najwyższej władzy w dziedzinie liturgii, obowiązuje nas cały czas rozumne katolickie posłuszeństwo bez podstępu, określone w tym co mieści się w jego kompetencjach, uwarunkowane oczywiście przez godność daną mu "z góry", a nie przez wibracje "ciała i krwi" oraz odruchy służalstwa.

***

Liturgia tradycyjna jest dzisiaj rytem "sans papiers" - i przywiązani do niej katolicy też w tymże sensie są "bezpaństwowcami" w świecie kościelnym. Przed laty jeden z polskich emigrantów powojennych, bezpaństwowiec mieszkający w Londynie i pracujący tam dla dobra Polski pokazał mi swój "paszport nansenowski". Było w nim napisane, że może podróżować po wszystkich krajach świata - z wyjątkiem kraju pochodzenia. Dzisiaj wielu z nas ma poczucie, że w świecie kościelnym mogliby praktykować wszystkie duchowości, ryty, zbliżenia ekumeniczne i międzyreligijne, włącznie z rozmaitymi formami eksperymentalnymi - właśnie poza praktykowaniem tego, w czym wiekami konkretyzowała się tradycja wiary, droga życia wiecznego. Jednak właśnie do tego jednego wciąż zmierza nasze serce - do tej ojczyzny nam uniedostępnianej, choć istniejącej także dziś, a mocno potwierdzonej przez wieki świętych obcowania. I myślę, że tego głosu serca trzeba będzie wiernie słuchać, niezależnie jak długa będzie droga do domu lub jak trudne koncesjonowane odwiedziny w nim.

Paweł Milcarek

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

[1] Na temat stanu prawnego sprzed Traditionis Custodes - zob. ks. Dawid Pietras, Nadzwyczajna forma rytu rzymskiego. Status prawny liturgii i wspólnot, Dębogóra 2021.

[2] Por. kard. J. Ratzinger, Rozproszyć obawy przed dawną liturgią, “Christianitas” ½ (1999), s. 16.

[3] Benedykt XVI, Przemówienie do Kurii Rzymskiej, 22.XII.2005.

[4] Dom Prosper Guéranger, Institutions liturgiques, t. I, Le Mans - Paryż 1840, s. 414-425.

[5] Por. M. Borkowska OSB, Mniszki, Kraków 1980.

[6] Por. P. Grad, Unieszkodliwianie Magisterium. Studium dyskusji o Amoris Laetitia, 305, “Christianitas” 65 (2017), s. 55.

[7] Por. P. Milcarek, Wierność i lojalność, “Christianitas” 17/18 (2004), s. 3-7.


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.