Co wynika z tego, że prezydent zawetował dwie z trzech ustaw dotyczących reformy sądownictwa, które chciała przeforsować strona rządząca? Jak ocenić ten ruch?
Ponieważ znaleźliśmy się już w znacznej mierze poza przestrzenią merytoryczną sporu o sądy i dalsza eskalacja emocji i konfliktu społecznego po prostu szkodziła Polsce, więc z tego już względu trzeba powiedzieć, że prezydent postąpiłwłaściwie. Szczególnie, że w czasie procesu legislacyjnego jego poprawki były ignorowane, czyli odrzucane przez większość parlamentarną i kierującego pracami nad reformą Zbigniewa Ziobrę. Pretekst do weta został więc dany, a traktowanie Andrzeja Dudy jak notariusza PiS skończyło się niepomyślnie dla Jarosława Kaczyńskiego, ale raczej dobrze dla Polski. Nie oznacza to jednak, że wszystko ma zostać tak, jak jest. Reforma systemu sądownictwa w Polsce musi dojść do skutku, ale z poszanowaniem Konstytucji i z zachowaniem należytej staranności. Prezydent nie zadziałał jednak tylko w imię spokoju społecznego, ale w celu powstrzymania proponowanych przez Zbigniewa Ziobrę “przepisów przejściowych”, w których minister sprawiedliwości uzurpował sobie faktycznie uprawnienia prezydenta. Tę uzurpacje, jak i lekceważenie głosu Prezydenta trafnie opisał niedawno dziennikarz Onetu Andrzej Stankiewicz:
Teoretycznie ustawa o SN autorstwa Ziobry zachowywała te uprawnienia prezydenta.
Szkopuł w tym, że Ziobro postanowił dopisać dla siebie specjalne "przepisy przejściowe". Pozwalały mu one w pierwszym okresie po przepędzeniu obecnego Sądu Najwyższego przejąć dla siebie prezydenckie przywileje.
Kluczowy zapis projektu — art. 87§1 — brzmiał tak: "Z dniem następującym po dniu wejścia w życie niniejszej ustawy sędziowie Sądu Najwyższego powołani na podstawie przepisów dotychczasowych przechodzą w stan spoczynku, z wyją̨tkiem sędziów wskazanych przez Ministra Sprawiedliwości". Jednym słowem — tylko ten sędzia, który zyskałby uznanie Zbigniewa Ziobry, miałby szanse na dalszą pracę. Jak zostaliby wybrani pierwsi nowi sędziowie? Oczywiście, przez Ziobrę. W pierwszym rozdaniu po wejściu w życie ustawy także Ziobro wskazałby I prezesa Sądu Najwyższego.
Protesty opozycji wciąż jednak trwają, a protestujący domagają się trzeciego weta dotyczącego reformy sądownictwa powszechnego. Prezydent zawetował bowiem jedynie dwie ustawy dotyczące KRS i Sądu Najwyższego. Skoro zaś jego decyzja nie przyniosła uspokojenia, to znaczy, że rząd i większość parlamentarna poszły o wiele za daleko w lekceważeniu społecznych emocji i argumentów części Polaków, ale znaczy to także, że opozycja chce po prostu usunięcia lub zablokowania demokratycznie wybranej władzy. Krzysztof Król na Twitterze napisał: “Złamaliśmy Adriana. W razie potrzeby złamiemy go ponownie. Koniec PiS coraz bliżej. Strategia "ulicy i zagranicy" okazała się skuteczna.” W tej wypowiedzi, która nie jest przecież powtarzana w takiej formie przez głównych polityków opozycji jest bardzo wiele z klimatu jaki obserwujemy w opiniach osób przeciwnych rządowi od samych wyborów. Taki rodzaj jednostronnego partykularyzmu jest przecież dokładnie tym, co uparcie opozycja zarzuca obozowi rządzącemu. W dodatku - nawet jeśli dla prowokacji - jak można się odwoływać się do najgorszych tradycji oddawania losów Rzeczpospolitej w ręce obcych interesów. Warto przytoczyć też jeszcze inny wpis tego polityka, byłego doradcy Prezydenta Bronisława Komorowskiego: “24 lipca 2017 zaczął się kończyć w Polsce Kaczyzm. Jeszcze trochę wysiłku i powróci demokracja.” Wątek “obalania rządu” - także dosłownie wyrażony - pojawia się zresztą częściej u tego komentatora.
Wpisy Króla dobrze pokazują na tym też polega pozamerytoryczna część tego sporu osadzonego w klasowych, historycznych, ale i osobistych konfliktach. Dzisiaj wydają się one silniejsze od polskiej wspólnoty politycznej. Nie wiadomo właściwie, jak tę sytuację zneutralizować, ponieważ wymagałoby to przede wszystkich porzucenia przez dominujące partie polityczne szkodliwego radykalizmu retoryki i działania jedynie w obrębie samej sytuacji konfliktowej. Radykalizm obrony złych rozwiązań staje się znakiem firmowym PiS, a wołanie na pomoc w tych samych sprawach obcych sił politycznych znakiem opozycji, która staje się właśnie “partią zagranicy”. A “partia zagranicy” kojarzy się przecież w Polsce jak najgorzej. PiS zrobiłby o wiele lepiej dla Polski, gdyby spacyfikował histerię opozycji, dobrze napisanymi projektami ustaw. Sprzeciw wobec nich nie mógłby się wtedy manifestować na ulicy i nie miałby paliwa w postaci - w znacznej mierze - wyalienowanych mertorycznie emocji. Dziś emocje są już prawie wszystkim. Z sondażu przeprowadzonego przez Wirtualną Polskę wynika, że tylko 29 proc. badanych miało pojęcie na czym polega kontrowersyjność projektów firmowanych przez Zbigniewa Ziobrę.
Może się wszak okazać, że pomimo podtrzymywania przez opozycję nastroju zagrożenia decyzja prezydenta odbierze znaczną część paliwa protestującym i fala emocji zacznie opadać. Skoro ulicą rządzą głównie emocje, to i w takich kategoriach może być odbierana decyzja prezydenta. Pozostaje pytanie czy zwyciężą emocje plemienne - podobne do tych wyrażonych przez Krzysztofa Króla - czy jednak ta część polskiej duszy, która nie chce żadnych rewolucji. Ani PiS-owskiej, ani np. socjaldemokratycznej, o której marzenia można usłyszeć w głosach publicystów lewicy. Wyraz marzeniom “demokratycznej lewicy dał choćby na portalu pisma “Kontakt” Paweł Cywiński:
Tymczasem dziś istnieje realna szansa na to, że to grono odbiorców prawicowych opowieści zacznie topnieć do grona najbardziej wojujących i przekonanych. Dziś przerzedzają się bataliony centroprawicy. Sami się załatwili.
A najbardziej przerzedzą się wśród grupy wiekowej 18–39. Oni tego szybko nie odbudują. I to jest szansa i wyzwanie dla demokratycznej lewicy. Szansa, jakiej dawno już nie otrzymała.
Wydaje się, że zagospodarowanie dzisiejszego gniewu i nadziei jest w zasięgu ręki. Dlatego dzisiaj trzeba z całą siłą podkreślać artykuł 2. Konstytucji, który brzmi: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej".
Dlaczego tak uważam? Bo mam przeczucie, że właśnie otworzyło się okienko na powstanie socjaldemokratycznego Ruchu Artykułu 2. Konstytucji RP, opowiadającego o nowej Polsce, nowym językiem, budowanej przez nowych ludzi.
Do zobaczenia na ulicach. Ja będę o 18 na Krakowskim Przedmieściu.
Można też podejrzewać, że społeczne wzburzenie i tak zacznie opadać siłą dynamiki życia społecznego w Polsce. Są wakacje, wskaźniki ekonomiczne naszego kraju są najlepsze od lat, dość szerokie jest przekonanie, że reforma sądownictwa jest potrzebna, nawet jeśli pierwsze podejście do niej zostało, mówiąc terminologią sportową, spalone. Jeszcze raz warto to powtórzyć. Nie wydaje mi się, by Polacy pragnęli rewolucji, czy to będzie rewolucja przeprowadzana przez PiS, czy przez tych, którzy zaktywizowali się na ulicach miast i sądzą, że poza sprzeciwem będą teraz dyktować, jaka Polska winna być „w ogóle”. Dość dobrze oddają to także wydarzenia medialne mające miejsce zaraz po wecie prezydenta. W sondażu przeprowadzonym przez IBRIS aż 78 proc. respondentów jest zadowolonych z decyzji Prezydenta, a to oznacza, że weto popiera także elektorat PiS. Miażdżą ilość głosujących poparła weto już wcześniej w sondzie TVP, a przecież można się spodziewać, że programy informacyjne telewizji publicznej chętniej oglądają obecnie zwolennicy PiS. A jednocześnie w pierwszym sondażu wyborczym po apogeum konfliktu wokół reformy sądów partia Jarosława Kaczyńskiego zachowała swoją miażdżącą przewagę nad innymi ugrupowaniami (PiS 35 proc., PO 21 proc.). Można mieć zatem podejrzenie, że konflikt o sądy jest dla wyborów PiS sporem o sposób przeprowadzenia reformy a nie o jej zasadność a rządząca wcześniej opozycja pozostaje symbolem bierności w polskiego państwa w tej sprawie. Do tego dodajmy, że ideę reformy sądów popierał na wiosnę 53 proc. Polaków według badania Instytutu Badawczego Pollster (źródło bardzo nieprzychylne rządowi podaję w tym wypadku celowo).
Być może akt samodzielności prezydenta Dudy jest znakiem przyszłego rozłamu w PiS – tego dziś jeszcze nie wiemy. Dużo będzie zależało od sposobu w jaki zareagują władze tej partii, a dokładnie Jarosław Kaczyński. Z perspektywy Polski i prawicy byłoby może lepiej, gdyby pojawił się silny patron dla prawicy niepisowskiej, która jest coraz liczniejsza poprzez kolejne wykluczenia z obozu Zjednoczonej Prawicy, ale przez swoje rozdrobnienie, nie może mieć na razie większego znaczenia politycznego. Potrzebna jest siła, która będzie mogła pójść do wyborów. Jeśli prezydent Duda uznałby, że powinien serio potraktować fakt, że został wybrany w znacznej mierze przez wyborców o poglądach katolickich i republikańskich, a zatem tych, którzy PiS popierali warunkowo, a teraz są albo rozczarowani, albo przechodzą na wcześniej upatrzone pozycje zdystansowania wobec spodziewanego awanturnictwa PiS, mógłby dać sporą siłę nowej formule. Musiałby jednak zrozumieć, że jego siła jest właśnie tam, a nie w przesuwaniu się na pozycje dawnej Unii Wolności. Dziś oznaczałoby to prawdopodobnie stworzenie - docelowo - przystawki dla PO gdzie mogłyby znaleźć swoje miejsce sieroty po PiS nie należące do twardego jądra elektoratu tej partii. Nie znalazłaby się tam jednak ta część prawicy, która nie porusza się koniunkturalnie po kontinuum reprezentacji parlamentarnej, ale która mogłaby wnieść realne ożywienie i dobre zasady do polityki Polskiej. Codzi tu o takich polityków jak Marek Jurek, Kazimierz Michał Ujazdowski czy część posłów Kukiz ‘15 jak Tomasz Rzymkowski. Co więcej zablokowane zostałoby po raz kolejny otwarcie systemu politycznego na ludzi o zaangażowanych w sprawy publiczne a znajdujących się na granicy pracy politycznej. Ugrupowanie prezydenckie to sprawa przyszłości, dziś jednak wyraźnie należy od prezydenta oczekiwać, że będzie siłą łagodzącą radykalizmu PiS, a wzmacniającą zainteresowanie tej partii dobrym rozwiązywaniem punktów z agendy swojego elektoratu. Jest nim choćby lekceważona sprawa ochrony życia, ale też szacunek do instytucji, które wzmacniają się przez reformy, a nie poprzez wywracanie ich niedoskonałych form.
Pokusa liberalizacji polityki prezydenckiej może się jednak okazać realna, ponieważ będzie ku temu ciągnęła prezydenta jego własna polityczna przeszłość, ale także pewne złudzenia, jakie wynikają z aktualnego quasi-sojuszu pomiędzy prezydentem a ulicą. Mam nadzieję, że tacy ludzie i współpracownicy prezydenta, jak np. prof. Krzysztof Szczerski wskażą prezydentowi to niebezpieczeństwo. Andrzej Duda nie będzie bowiem nigdy prezydentem „ulicy” w jej obecnym kształcie, chyba że całkowicie odrzuciłby swoją prawicowość. Wtedy jednak trzeba się spodziewać, że nie wyszedłby on już z roli narzędzia środowisk III RP – niezależnie od ich pokoleniowej przynależności. Liberalizacja polityki Prezydenta będzie po prostu niewykorzystaną szansą na zmuszenie PiS-u do lepszych rządów. Nie jest bowiem realne w obecnej konstelacji by PiS zastąpić w ogóle, trzeba natomiast dążyć do konfrontowania działań tej partii z rzeczywistością oczekiwań jej własnego elektoratu. Bycie przystawką opozycji w gruncie rzeczy proponuje prezydentowi Bartłomiej Sienkiewicz w niedawnym tekście z Rzeczpospolitej pt. “Postawmy na Andrzeja Dudę”. Artykuł ukazał się tuż przed wetem Dudy, które były minister spraw wewnętrznych właściwie przewidział. Z jednej strony Sienkiewicz nawołuje do szacunku wobec prezydenta, ale równocześnie, każdy kto zna publicystykę tego autora wie, że jest on apologetą dorobku rządów Donalda Tuska i kolonialnej ścieżki modernizacyjnej Polski. Trudno by ideolog “polski saskiej” przyłączył się do obozu reform lub jeszcze bardziej Polski chrześcijańskiej, która korumpowana jest politycznie obecnie przez PiS. Czym jest zaś PiS? Można go rozmaicie opisać - jako lewicę suwerenistyczną i patriotyczną, która w sprawach cywilizacyjnych nie będzie występować wprost przeciwko katolikom, ale nie dlatego, że widzi w katolicyzmie zasady dobrego państwa i cywilizacji, ale dlatego, że religia tworzy tkankę ułatwiającą mobilizację emocji. PiS ma w sobie poważny zaczyn polskiej prawicy laickiej, prawicy tożsamościowej i kiedy Bartłomiej Sienkiewicz pisze o “nowym lepszy PiS-ie” ma nadzieje, że PiS Dudy po prostu byłby ugodową chadecją, która niczym się nie różni od “saskich liberałów” poza retoryką. Można tekst Sienkiewicza przeczytać inaczej, choć z większą wątpliwością co do trafności odczytania intencji. Jeśli cokolwiek ma być z entuzjazmu modernizacyjnego PiS potrzeba ich energię kierunkować nie na burzenie, ale rzetelne przebudowywanie. W realnej polityce polskiej jednak opcja liberalnego uwiedzenia Andrzeja Dudy jest czymś zupełnie realnym i trudno odepchnąć myślenie o niej, gdy czyta się tekst “Postawmy na Andrzeja Dudę”. Gdyby Andrzej Duda dał się uwieść liberałom, mielibyśmy prawdopodobnie kolejną formułę korupcji politycznej elektoratu katolickiego i “kradzieży prawicy”. Pod względem ideowym wiele się nie zmieniło od roku 2009, gdy Rafał Ziemkiewicz na łamach “Rzeczpospolitej” opublikował tekst: “Człowiek, który ukradł prawicę”. Ziemkiewicz pisał wtedy, że: “Przeciętny odbiorca mediów zapytany, gdzie na politycznej mapie umieścić Jarosława i Lecha Kaczyńskich, wskazuje bez chwili wahania – na prawicy. I to takiej, od której na prawo jest już tylko ściana. Dla wyznawcy poglądów tradycyjnie kojarzonych z prawicą – czy to konserwatywnych, czy wolnorynkowych, czy narodowych – jest to absurdem. Z PiS usunięto wszak Marka Jurka za próbę konstytucyjnego zabezpieczenia prawnego zakazu aborcji, w ślad za nim wylecieli politycy, którzy usiłowali naginać partię ku pryncypiom konserwatywnym, a ideologia gospodarcza tego ugrupowania jest mieszaniną etatyzmu i – zwłaszcza gdy nie sprawuje ono władzy – miękkiego antyrynkowego populizmu.” Lista sprzeczności była dłuższa - związek z tradycją sanacyjną, Piłsudskim, niechęć do Dmowskiego, do przedsiębiorców jak wyzyskiwaczy, sympatia dla związków zawodowych. Prawicowy był antykomunizm i - co wydaje się dziś dyskusyjne - katolicyzm. Publicysta - dziś związany z Tygodnikiem “Do Rzeczy” zwracał jednak uwagę, że w gruncie rzeczy i Michnik, i Kaczyński wywodzą się z jednego politycznego środowiska czyli KOR-u, które realizowało od roku 1989 plan budowy laickiego i liberalnego państwa w sojuszu z nomenklaturą komunistyczną przeciwko „polskiemu, katolickiemu ciemnogrodowi”. Tylko Kaczyński odwrócił się od “michnikowszczyzny”. To ten zwrot, a nie zasady uczyniły z Kaczyńskich reprezentantów prawicy katolickiej i różnej maści republikanów odsuniętych od polityki przed Okrągłym Stołem.
To sprawy przyszłości, ale trzeba jednak o nich pamiętać. Teraz Polska i Prezydent stoją wobec konieczności skupienia się na przygotowaniu dobrego projektu reformy sądów, ponieważ jest to kwestia, która nie może być przysypana przez dinozaurów Polski kolonialnej, kastowej, oligarchicznej i ich dzieci – znanej jako III RP.
Na koniec wróćmy nieco do analogii historycznej. Analogie mają to do siebie, że są metaforami ograniczonego zasięgu i traktowane poważnie sprawiają, że ludzie, społeczności i narody walczą w dawno zakończonych bitwach zamiast angażować się w bitwy, które realnie trzeba stoczyć w danym nam czasie. Z tym zastrzeżeniem pozwólmy sobie powiedzieć, że mieliśmy saską Polskę Tuska, teraz mamy jakobińską Polskę Kaczyńskiego. Zachowując ostrożność wobec analogii, ale jednocześnie widząc w nich jakąś strukturę polskiej słabości możemy zaryzykować stwierdzenie, że być może oglądamy wiek XVIII w przyspieszeniu, a PiS w tym teatrze to - niekoniecznie zgrabni - protagoniści Konstytucji 3 maja i odnowy polskiej suwerenności… Tak jak Ci sprzed wieków tak i dzisiejsi reformatorzy, zbyt skażeni są ideami rewolucyjnymi i skłonnością do nieczystych zagrań. Czy zakończenie będzie takie samo, jak przed stuleciami? Czy może PiS uzyska suwerenność, która jednak nie będzie realną polskością, ale jakąś nową polską rewolucyjną, do której w swoim “Wieszaniu” tak tęsknił ideolog PiS Jarosław Marek Rymkiewicz? Nie będzie jednak Polska PiS Polską długiego trwania od chrztu. Tak samo jak nie będzie nią alternatywa neokomunistyczna liberałów i lewicy. Prezydent Duda stoi być może przed dziejowym zadaniem, ale i szansą, by być pierwszym po 1989 roku integralnie polskim prezydentem, prezydentem długiego trwania. Na razie wygląda na to, że w tej niemal “królewskiej” roli nikt nie będzie mógł go zastąpić.
Tomasz Rowiński
Tekst ten jest znacznie poszerzoną wersją felietonu, który ukazał się na łamach "Tygodnika Bydgskiego".
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.