Niedawna wiadomość o decyzji Papieża Franciszka, likwidującej Papieską Komisję Ecclesia Dei, przeszła bez większego echa nawet w kręgu najbardziej zainteresowanych. To nie dziwi: jest to bowiem taki fakt, który albo nic nie znaczy, albo wpisuje się świetnie w najgorsze przewidywania tradycjonalistów, którzy korzystali z opieki wspomnianej komisji. Jest jeszcze jeden przypadek: Bractwo Św. Piusa X też się nie emocjonuje, ale jest chyba zadowolone – ponoć likwidacja „Ecclesia Dei”, instytucji traktowanej przez piusowców jako pamiątka „podstępnych manewrów Rzymu względem tradycjonalistów”, była ich życzeniem, teraz skwapliwie wykonanym przez Rzym. W ramach obecnych wielkich manewrów? On verra.
Zatem nie dziwne, że głośny płacz po Ecclesia Dei był niewielki.
Tym bardziej czuję się zobowiązany, żeby w momencie likwidacji tej instytucji pożegnać ją z wdzięcznością. Bez wdawania się teraz w dyskusje na temat znaczenia posłuszeństwa i nieposłuszeństwa Papieżowi w kultywowaniu liturgicznej tradycji łacińskiej, powiedzmy tylko, że zaistnienie od roku 1988, właśnie wraz z powołaniem Papieskiej Komisji Ecclesia Dei nieco szerszej legalnej formy liturgicznego tradycjonalizmu było ważnym wyłomem w obowiązującej praktycznie logice wykluczającej „posoborowości”.
Działanie Komisji ED to przede wszystkim szereg instytutów, które zaistniały i funkcjonowały pod jej pieczęcią, takich jak Bractwo Św. Piotra, Instytut Chrystusa Króla – bez których trudno sobie wyobrazić powolną lecz realną propagację dóbr tradycji wewnątrz system kościelnego lat 90. Kolejne miejsca celebracji (największy boom w Stanach Zjednoczonych!), zloty i pielgrzymki (na czele z doroczną Pielgrzymką Paryż-Chartres, kończącą się uroczystą celebrą i homilią w katedrze szartryjskiej), kolejne „żniwa” święceń niższych i wyższych udzielanych w starym rycie przez hierarchów z różnych stron świata (pamiętamy, że jednym z nich był abp Marian Przykucki ze Szczecina?), kolejne stowarzyszenia wiernych i ich inicjatywy na rzecz szerszego udostępniania „starej Mszy” – te i inne objawy „wiosny tradycji łacińskiej” były ściśle związane z możliwościami wytworzonymi przez istnienie i działanie Komisji Ecclesi Dei. Także solidna stabilitas życia duchowego mnichów z szeregu tradycyjnych opactw benedyktynskich (Fontgombault, Le Barroux…) wiele zawdzięcza ochronie Eclesia Dei.
Komisja powstała decyzją Jana Pawła II, który chciał, żeby „wszędzie … respektować życzenie tych, którzy czują się przywiązani do łacińskiej tradycji liturgicznej, a to przez szerokie i wspaniałomyślne stosowanie wytycznych wydanych przez Stolicę Apostolską odnośnie używania Mszału Rzymskiego według wydania typicznego z roku 1962”. Zadaniem instytucji było służenie „słusznym życzeniom” wiernych i znajdowanie dla nich miejsca w komunii kościelnej.
Instytucja potrzebowała pracowników – którzy z małego biura w imponującym watykańskim Palazzo del Santo Uffizio mogliby dostrzec i wspierać owe „słuszne życzenia”, niejako wbrew całemu systemowi niedowidzenia czy ślepoty albo złośliwej kpiny. Z reguły nie kierowano do tej służby duchownych podejrzanych o bycie tradycjonalistami – lecz w dziejach Komisji mieliśmy przełożonych, którzy oddali tej pracy znacznie więcej serca, roztropności i męstwa niż wynikałoby z urzędniczego standardu. Dlatego trudno nie wyróżnić szczególnie wdzięczną pamięcią – i już także modlitwą Requiescant – prefektów Komisji tak oddanych jak kardynałowie: Paul Augustin Mayer OSB (1988-1992, † 2010) i Dario Castrillon Hoyos (2000-2009, † 2018). Obaj zabłysnęli odwagą na chłodnym niebie obojętności: pierwszy z pełną pokory pewnością benedyktyńskiego opata, a drugi – z gorącem i emocjonalnością Kolumbijczyka. W dobrej pamięci tradycjonalistów – a może po prostu wszystkich katolików kochających Kościół wszystkich czasów? – powinny też pozostać na pewno nazwiska pracowitych sekretarzy: prałata Camille’a Perla († 2018) i abp. Guida Pozza (kompetencje tego ostatniego zostaną wraz z rozwiązaniem komisji użyte w funkcji ekonoma chóru papieskiego…).
Koleje życia sprawiły, że należę do tych wiernych, którzy lata swego spotkania z tradycją łacińską przeszli pod tarczą Komisji Papieskiej. Nie była to ochrona zawsze skueczna i zawsze tak samo energiczna – lecz mam jeszcze przed oczami te pisma-odpowiedzi Komisji, wyjaśniające czy interwencyjne, które w konkretnych znanych mi sytuacjach otwierały możliwość chrztów, ślubów, nowych miejsc celebracji. Widziałem też hierarchów, którzy właśnie z takich listów Ecclesia Dei wreszcie dowiadywali się o tym, że tradycjonaliści mają w ogóle jakieś „słuszne życzenia”. I jeszcze zupełnie niedawno, lata po Summorum Pontificum Benedykta XVI interwencje Komisji Ecclesia Dei okazywały się potrzebne i owocne.
Nie wiem co dokładnie oznaczają wyłuszczone w motu proprio Franciszka względy motywujace rozwiązanie Komisji. Można je interpretować uspokajająco: zakończył się stan nadzwyczajny, wchodzimy w czas gdy sprawy tradycji łacińskiej są już traktowane jako rzeczy zwyczajne. Jednak nie jestem w pełni uspokojony – jako że tak naprawdę nadal nie jest w Kościele czymś zwyczajnym „nadzwyczajna forma rytu rzymskiego”. Kto będzie teraz na co dzień w Rzymie świadkiem tej skomplikowanej prawdy?
Paweł Milcarek
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.