Artykuł jest rozdziałem książki Pawła Milcarka "Polska chrześcijańska. Kamienie milowe", Dębogóra, 2016.
Pierwsze wieki Polski były benedyktyńskie. Mnichami Reguły świętego Benedykta byli: misyjny biskup Jordan (ten, który ochrzcił Mieszka w 966) i jego następca biskup Unger (przedtem opat z Memleben), który prawdopodobnie zorganizował w Poznaniu coś w rodzaju wspólnoty mniszej; dalej biskup święty Wojciech oraz jego brat i pierwszy arcybiskup gnieźnieński Radzim-Gaudenty (obaj przebywali w klasztorach na Monte Cassino i na Awentynie); pierwsi polscy pustelnicy-męczennicy kamedulscy z Międzyrzecza oraz autor ich żywota, apostoł Pomorza święty Bruno z Kwerfurtu, pustelnik święty Andrzej Świerad…
Benedyktyni przychodzili z życiem chrześcijańskim i zakonnym uformowanym według Reguły, spisanej w VI wieku przez świętego Benedykta, patriarchę mnichów Zachodu, a rozpropagowaną w Europie Zachodniej aż do quasi-monopolu przez Karolingów w IX wieku. Istotą tego życia – „szukanie Boga”, a formą – życie wspólne w „szkole służby Pańskiej”, czyli w klasztorze pod władzą opata. Droga wybrana to praktykowanie cnót: posłuszeństwa, pokory i cichości. Codzienność życia: najlepsze godziny doby oddane modlitwie (liturgicznej i prywatnej), a do tego – praca ręczna i odpoczynek.
O ile obecność mnichów Reguły w Polsce Mieszka i Chrobrego jest pewna, potwierdzona tak znacznymi imionami, o tyle niewiele wiemy o pierwszych benedyktyńskich klasztorach w naszym kraju. Ta sprawa jest spowita mgłą. Na podstawie starej tradycji także dziś niektórzy historycy uważają za prawdopodobne istnienie kilku klasztorów już w czasach Bolesława Chrobrego (mówi się o czterech męskich i jednym żeńskim). W tym kontekście wspomina się różne miejsca: Poznań, Międzyrzecz, Trzemeszno i Łęczycę, ale także krakowski Wawel czy wrocławski Ostrów Tumski.
W tej pierwszej fali obecności mniszej miejsce szczególne zajmuje ekipa kamedułów, eremitów-misjonarzy. U jej początku jest dwóch uczniów świętego Romualda: Benedykt i Jan, którzy – wysłani do Polski na życzenie cesarza Ottona III, niewątpliwie także według woli Chrobrego – utworzyli swój prosty ośrodek klasztorny w Międzyrzeczu nad Obrą (choć niektórzy historycy wskazują tu raczej Kazimierz koło Szamotuł).
O okolicznościach przybycia tej dwuosobowej misji mniszej czytamy w napisanym przez Brunona z Kwerfurtu Żywocie pięciu braci męczenników:
Odbywszy więc drogę przez Alpy długą i krętą, ukończyli tę mozolną przeprawę. Weszli do kraju Polan, gdzie mówiono nieznanym językiem — a takich obcych krain wiele już przewędrowali — i zastali, księcia imieniem Bolesław, które przetłumaczone znaczy „górujący sławą". Ponieważ on jedyny spośród wszystkich naszego wieku zasłużył na to, że męczennika Wojciecha, tego rzadkiego ptaka, i wysłał na misje, i zamordowanego pochował w swoim państwie, więc zgodnie ze swym zwyczajem przyjął sługi Boże z niezwykłą uprzejmością i z wielkim upragnieniem. I we wszystkim okazując im łaskawość, w zacisznej pustelniz wielką gotowością zabudował miejsce, które sami upatrzyli jako odpowiednie dla ich życia, i dostarczał im środków niezbędnych do istnienia bez trudu[1].
Do dwóch przybyszów z Italii dołączyli z czasem dwaj rodzeni bracia: Izaak i Mateusz (o których wspomniano, że ich siostry „służyły Bogu w gronie dziewic” – co świadczy o istnieniu też w pobliżu klasztoru żeńskiego).
Mnisi dosłownie rwali się do pracy misyjnej wśród pogan – lecz musieli czekać na zezwolenie mające przyjść dla nich z Rzymu. W trudnym do zniesienia oczekiwaniu – śląc ponaglające prośby – uczyli się „języka słowiańskiego” oraz szukali sposobów, by ułatwić miejscowym przystęp do siebie: ogolili w całości głowy (żeby ukryć tonsurę), zapuścili brody, a zamiast swych habitów przywdziali „ubiór męski, jaki noszą świeccy (by wyglądem swoim nie drażnić spojrzenia pogan”).
Jednak zamiast oczekiwanego zezwolenia na pracę apostolską przyszła noc, w której wszyscy obecni w klasztorze – czterech braci razem z kucharzem Krystynem – zostali pomordowani; nie przez pogan, lecz przez „złych chrześcijan”, którzy niewątpliwie bywali wcześniej u zakonników, a przyszli w poszukiwaniu bogactw. I tak – podobnie jak wcześniej święty Wojciech, choć ten był zamordowany przez pogan, nie przez współbraci w wierze – mnisi wykonali służbę męczenników, nie misjonarzy.
Na podstawie przypadków Wojciecha i Pięciu Braci można wnosić, że charakterystyczne postacie mnichów nie budziły u naszych niedawno ochrzczonych rodaków zaufania. Prawdopodobnie wydawały się jakby kwintesencją obcości przypisywanej Bogu przynoszonemu do Polski przez Kościół w miejsce rodzimowierstwa.
A jednak to kultura mnisza – kultura Reguły świętego Benedykta – była pierwszą i długo jedyną całościową formułą życia chrześcijańskiego w naszym kraju. Reguła i uformowani przez nią ludzie – zakonnicy, kapłani – przyniosła do młodego państwa pewną kulturę organizacyjną opartą na realistycznym duchu społecznym, do jeszcze nieukształtowanego charakteru społeczeństwa – pewną hierarchię spraw, a do praktyki religijnej początkujących – pewien styl pobożności.
To samo, co pozwoliło po wiekach papieżowi Piusowi XII nazwać świętego Benedykta „ojcem Europy”, pozwala nam razem z papieżem uznać zakon benedyktyński za założyciela cywilizacji chrześcijańskiej:
Święty Benedykt jest Ojcem Europy. Gdy imperium rzymskie, nadwyrężone starością i występkami, załamało się, a przez jego prowincje przewaliły się zastępy barbarzyńców, on zwany ostatnim z wielkich Rzymian, związawszy przymierzem rzymskość (niech nam wolno będzie użyć tego wyrażenia Tertuliana) oraz Ewangelię, zaczerpnął stąd potęgę i moc, która najbardziej przyczyniła się do złączenia ludów Europy pod sztandarem i władzą Chrystusa i do szczęśliwego ukształtowania międzynarodowej społeczności chrześcijańskiej. Albowiem od Zatoki Botnickiej do Morza Śródziemnego, od Atlantyku do zielonych równin Polski rozlały się zastępy benedyktynów i Krzyżem, księgami i pługiem ucywilizowały niesforne i dzikie plemiona[2].
Na wspomnianych przez Papieża „zielonych równinach Polski” benedyktyni nie mieli w swej pracy ani poprzedników, ani równych.
Zgodnie zaś z samą Regułą za główne owoce jej wpływu należy uznać nie momenty ustrojowe, kulturowe czy społeczne, lecz skuteczność duchową benedyktyńskiej „szkoły służby Pańskiej”: mnisi Reguły byli dla duszy polskiej pierwszymi nauczycielami modlitwy, włącznie z zasadą, by „niczego nie przekładać ponad Dzieło Boże”, czyli liturgię.
Po pierwszej, słabo nam znanej fali mniszej przyszła w XI wieku druga, za czasów Kazimierza Odnowiciela i Bolesława Śmiałego. Za tego ostatniego, z jego niezbędnym udziałem podjęto dzieło polegające na wzmacnianiu każdego biskupstwa opactwem benedyktyńskim (zgodnie z tym Gniezno otrzymało wsparcie z Mogilna, Poznań – z Lubinia, Kraków – z Tyńca).
Te i późniejsze fundacje benedyktyńskie (Sieciechów, Łysą Górę, Płock, Włocławek i Opatowiec) zdradzają zamysł oparcia duszpasterstwa i misji na „stabilności” powołania benedyktyńskiego.
Wyobrażenie o powołaniu mniszym i jego roli w społeczeństwie chrześcijańskim ewoluowało, mimo że w Regule ich określenia pozostają niezmiennie związane jedynie z „szukaniem Boga”. W czasach fundowania naszych najstarszych klasztorów istniała świadomość, że chodzi o to, „by służąc Bogu oddawali się kontemplacji”. Gdy jednak o sprawach tych pisał w XV wieku Jan Długosz, ta benedyktyńska kontemplacja wydawała mu się – w sensie pozytywnym – tożsama z oddaleniem pustelniczym. Gdy z kolei w epoce oświecenia dotykał tematu inny nasz dziejopis, jezuita i biskup Adam Naruszewicz, widział w benedyktynach „pierwszych zaszczepców nauk”, których zadaniem miało być „uczenie młodzieży, oświecenie krajowej prostoty, a pomoc dla biskupów” – a którzy to „czynne, pracowite i usługom obywatelskim oddane życie” porzuciło na rzecz „martwego milczenia i mało znajomej odludności”[3]. Nastawienia Długosza i Naruszewicza sygnalizują, że późnośredniowieczna devotio moderna przeznaczała benedyktynom dość oddalone miejsce, zaś oświecenie już ich w ogóle nie rozumiało.
Rzeczpospolita poszła pod zabory mając w swej pamięci obraz mnichów urobiony przez prześmiewczą Monachomachię biskupa Ignacego Krasickiego. Antymnisza polityka zaborców – w tym zwłaszcza nakaz zamknięcia nowicjatów – doprowadziła do przerwania bądź skrajnego zredukowania tej niegdyś bujnej tradycji zakonnej i duchowościowej. Nadwątlone życie mnisze można było próbować odrodzić dopiero po odzyskaniu niepodległości w 1918 – z jednej strony przez odnawianie nowicjatów i fundacji, ale z drugiej – przez powstawanie zgromadzeń będących nowymi próbami inspirowania się Regułą.
Dar benedyktyński złożony u samych podstaw naszej polskiej tożsamości zdaje się czasami jakby sprawą odległej przeszłości, dziś nieobecny. To trochę jak z darem rodziców w życiu dojrzałego człowieka: ktoś zrodził, wykarmił, nauczył mówić i chodzić. Można już dzisiaj o tym zapomnieć, ale to benedyktyni nauczyli Polskę spraw równie podstawowych: sprawować kult Bogu, łączyć pracę z modlitwą, stawiać wysoko ład życia społecznego.
Paweł Milcarek
[1] Brunon z Kwerfurtu, Żywot pięciu braci męczenników, tłum. Kazimierz Abgarowicz, w: Piśmiennictwo czasów Bolesława Chrobrego, Warszawa 1966, s. 181. (Dalej: Żywot pięciu braci).
[2] Pius XII, homilia z 18 września 1947, z okazji 1400. rocznicy śmierci św. Benedykta z Nursji, w: Jan Paweł II o św. Benedykcie, opr. Benedyktyni Tynieccy, s. 105.
[3] Cyt. za: o. Paweł Sczaniecki OSB, Benedyktyni polscy, Tyniec 1989, s. 57.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.