Rozgrywana na najróżniejsze sposoby, sprawa konfidenckich uwikłań Lecha Wałęsy jest złożona z warstwy odpowiedzialności stanu i z warstwy osobistego dramatu człowieka.
Jest oczywistością, że wspólnota ma prawo wiedzieć o życiu swoich najwyższych przedstawicieli o wiele więcej niż na ogół powinna wiedzieć o poszczególnych swych członkach. Ktoś aspirujący do przywództwa i otrzymujący to przywództwo w wyborach może niekoniecznie musi opowiadać o swoich nieudanych relacjach romansowych sprzed dziesięcioleci, ale na pewno powinien być transparentny w sprawie swych kontaktów i zależności względem policji politycznej okresu zniewolenia kraju. Grzechem pierworodnym sprawy przywódcy strajku w Stoczni Gdańskiej jest to, że nigdy nie chciał przedstawić swojej wspólnocie tej części prawdy o sobie. Nie wiemy dlaczego.
Od tego momentu nieszczerości – w kwestii tej prawdy, do której znajomości miał prawo naród wybierający Wałęsę na prezydenta, a wcześniej ufający jego linii układów z władzą przy okrągłym stole – zaczyna się ten dramat. Dalej są już tylko dwie konsekwencje, rozwijające się przez całą III RP: logika podejrzeń i niszcząca siła mataczeń.
Logika podejrzeń dotyczy wspólnoty, która obserwując – jak np. w czerwcu 1992 – dramatyczną i niecofającą się przed niczym ucieczkę swego przywódcy przed wyświetleniem trudnych faktów życiorysowych, zaczyna sobie wyobrażać jak potężnie zła musi być ta prawda, przed którą ucieka przywódca narodu. Chociaż naprawdę nie wiemy na ile realne mogło być „trzymanie” Wałęsy przez np. generała Kiszczaka przy pomocy „starych tajemnic” – to wiemy na pewno, że wszelka niejasność dotycząca tego wprowadzała znaki zapytania nad wszystko czym Wałęsa kierował – a była to właściwie cała geneza III RP.
Jednak jest i aspekt osobisty sprawy. Wysiłek mataczenia przetwarza osobowość energicznego przywódcy w upiorną maskę człowieka chorobliwie skoncentrowanego na sobie, zazdrosnego o swe prawdziwe zasługi, a nie mającego też ograniczeń w megalomańskim przypisywaniu sobie zasług wszystkich. A nie chodzi jedynie o ostatnie emeryckie lata przywódcy „Solidarności”, lecz o format jego prezydentury przynajmniej od 1992 roku.
Sprawa Wałęsy nie skończyła się tak jak powinna. Nie pomogli mu jego aktualni chwalcy, gdy dawali mu zlekceważyć stare historie. Nie pomogli ci, którzy szybko przeszli od konfidenckiego epizodu do odmówienia Wałęsie wszelkich zasług i odwagi. A Pan Lech nie pomógł nam w tym, by wśród Polaków była obecnie jedna i nieuszczuplona prawda o nim. Jedna wspólna prawda o Polsce.
Paweł Milcarek
Komentarze Pawła Milcarka ukazują się na łamach Przewodnika Katolickiego.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.