Komentarze
2022.11.30 18:17

W sprawie malowania katolicyzmu od nowa. Apel o powagę

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

 

Zagadnienie kryzysu sztuki sakralnej jest na pewno tematem wymagającym reakcji ze strony wiernych, którzy mają predyspozycje ku temu, by rozpoznać jego przyczyny oraz zaproponować poważny kierunek odnowy. Niestety obserwując obecne wysiłki reformy sakralnego malarstwa, dostrzegam rzecz niepokojącą. Mam wrażenie, że temat, bez wątpienia bardzo ważny, traktowany jest jakby nie na serio. Dlatego właśnie w ostatnich dniach przypomniał mi się esej autorstwa Agnieszki Kołakowskiej pt. „Powaga”. Filozof dostrzegła, że dzisiejszy świat charakteryzuje się zarówno brakiem powagi w rzeczach ważnych, jak i jej nadmiarem wobec spraw błahych. Precyzowała, że w pierwszym przypadku chodzi o powagę „w sensie wysiłku upewnienia się, po pierwsze, co do spójności naszych sądów, a po drugie, co do koherencji między tymi sądami i naszymi działaniami – to znaczy, najprościej mówiąc, konsekwencję. Chodzi więc po prostu o (indywidualną) odpowiedzialność – moralną i intelektualną”1. Natomiast nadmiar powagi to zbyt poważne traktowanie siebie.

Choć tekst Kołakowskiej dotyczy zupełnie innych problemów dzisiejszego świata, to jednak jej obserwacje wydają się pasować do naszej sytuacji. Reformowanie Kościoła – choćby tylko w zakresie sztuk plastycznych – jest zadaniem wymagającym spójnej koncepcji, ale przede wszystkim zdolności, którą nazywamy sentire cum Ecclesia – czucie z Kościołem. To ona umożliwia zintegrowanie idei i aktywności z wiarą katolicką.

Słowa przed obrazami 

„Mamy poczucie, że stoimy w obliczu ogromnego kryzysu malarstwa w Kościele katolickim, z chlubnymi wyjątkami, ale jednak wyjątkami” – Dariusz Karłowicz, pomysłodawca projektu „Namalować katolicyzm od nowa”, surowo ocenił dotychczasowe starania twórców pracujących dla Kościoła. To ważne – projekt ten wyrasta z surowej oceny sztuki obecnej w naszych świątyniach. Karłowicz postawił też bardzo konkretną diagnozę kryzysu: Kościół nie roztacza nad sztuką mecenatu. Motywowany takim rozpoznaniem prezes Fundacji św. Mikołaja zorganizował fundusze, dzięki którym złożył u wybranych artystów zamówienie na nowe obrazy przeznaczone do kultu. Temat, który został im zadany jest jednym z najważniejszych dla katolików – Jezus Miłosierny. W zapowiedziach organizatorzy bardzo podkreślali, że nie będą to kolejne kopie powszechnie znanych obrazów Adolfa Hyły i Eugeniusza Kazimirowskiego, lecz wykonane według wskazówek św. Faustyny „obrazy wysokiej klasy artystycznej wyrażone współczesnym językiem malarskim”. Nasuwa się jednak pytanie, czy naprawdę podjęcie tego akurat tematu było konieczne. Jeśli Jezus powiedział do św. Faustyny: „Nie w piękności farby, ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej” (Dz. 313), to chyba możemy zakładać, że tym bardziej „wielkość tego obrazu” nie zależy od tego, czy zostanie wyrażony współczesnym językiem czy nie. Skoro jednak organizatorzy uznali, że sztuka sakralna jako całość przeżywa kryzys, wydawało się, że projekt ten w jakiś sposób będzie chciał podnieść jej poziom. Na to wskazywały zapowiedzi.

Oczekując na otwarcie wystawy, wielokrotnie mogliśmy usłyszeć, że do projektu zostali zaproszeni „wybitni” artyści, a nawet – jak czytaliśmy – „pierwsze pędzle Rzeczpospolitej”. Osoba nieco znająca współczesne malarstwo w tym momencie powinna nabrać podejrzeń. Czy naprawdę twórcy zaproszeni do tego projektu są najlepszymi w Polsce malarzami? Trudno mi znaleźć racjonalne uzasadnienie dla przedstawienia tej grupy w tak górnolotnych słowach. A nie jest to drobiazg. Po pierwsze taki brak umiaru jest zarówno potencjalnie szkodliwy, gdyż stanowi dla twórców pułapkę próżnej chwały, jaki i krzywdzący, ponieważ malarze biorący udział w projekcie mogą zostać utożsamieni z nieskromnością tych wielkich słów, które nie mają pokrycia w rzeczywistości. Jakże to odległe od sposobu bycia patronki tego projektu.  

Po drugie tego typu marketing wydarzenia przypomina próbę projektowania odbioru. Thomas Merton w eseju „Sztuka sakralna a życie duchowe” – w którym przestrzegał chrześcijan nie tylko przed konwencjonalnie słabą sztuką, lecz także przed rozmaitymi eksperymentami – wzywał wiernych do tego, by uczyli się sztuki patrzenia, „by rzeczywiście spojrzeli własnymi oczami nie sądząc, że widzą, gdy tylko patrzą na to, co widzieć im polecono lub wyobrażają sobie, że powinni widzieć”2. Tymczasem mam wrażenie, że narracja wokół wydarzenia „Namalować katolicyzm od nowa” nie sprzyja samodzielności. Kiedy podczas wernisażu jeszcze nie widzę owoców pracy malarzy, ale już słyszę komunikat o tym, że prawie każdy z tych dziesięciu, „wspaniałych” obrazów został sprzedany, czuję, że znowu jest na mnie wywierana presja, by wyrażać zachwyt niesamowitym sukcesem.

A kiedy w końcu w dominikańskich krużgankach spadają zasłony i w niebywałym tłumie mogę zobaczyć te dzieła, zastanawiam się, do jakiego stopnia rację miał Merton, charakteryzując nasze społeczeństwo: „Jesteśmy pokoleniem ludzi, którzy mają oczy, ale nie widzą, bo poddaliśmy się całkowicie uwarunkowaniu przez słowa, slogany i wypowiedzi oficjalne. Z powodu tej niemożliwości samodzielnego spojrzenia, oglądania rzeczy, zachwytu i kontemplacji, pozwalamy biernie narzucić sobie wszelkiego rodzaju pobożną i artystyczną szmirę zadowoleni, jeśli jest zaaprobowana przez nasze środowisko, zaniepokojeni, jeśli akceptują ją tylko eksperci, którym na serio nie ufamy, a niezadowoleni, jeśli się okaże, że popiera ją jakaś grupa, do której żywimy wrogie uczucia. W każdym razie (…) jeśli dany obiekt jest dziełem wziętego i popularnego artysty lub ogólnie przyjęty przez ludzi «dobrze myślących», przyjmujemy go bez samodzielnej oceny jego wartości”3. Czy potrafimy samodzielnie odnieść się do tego projektu? Czy umiemy patrzeć? Czy jesteśmy w stanie sami ocenić pokazane nam obrazy? Nie chodzi o oceny eksperckie, ale takie, które podpowiada nam poczucie smaku. Czy dostrzegamy, że większość obrazów, które zostały zamówione i eksponowane, to prace słabe, niektóre wręcz karykaturalne? Oczywiście Pan Bóg i z nimi sobie poradzi – nie jest wykluczone, że przepłynie przez nie łaska. Świadomość takiej możliwości pociesza, ale nie może blokować uzasadnionej krytyki projektu, skoro jesteśmy osobami także racjonalnymi.

Dwa kościoły

Na kryzys sztuki sakralnej składa się wiele czynników, ale jednym z ważniejszych jest równoległy kryzys sztuki w ogóle. Problem w tym, że w świecie sztuki współczesnej kryzys ów został zinstytucjonalizowany, gdyż obowiązuje tam instytucjonalna definicja sztuki. Polega ona na tym, że prestiż bycia wybitnym artystą jest niejako rozdawany przez liczących się dyrektorów i kuratorów, a także ekspertów, którzy tworzą ideowe zaplecze, wytwarzając tzw. dyskurs. Tylko trochę upraszczam. Pod panowaniem instytucjonalnej definicji sztuki nie sposób rozmawiać o jakości, a już zupełnie niemożliwe jest odwoływanie się do kwestii warsztatowych. Nawet najbardziej naoczna nieudolność nie jest czymś oczywistym, gdyż każdy ekspert, odwołując się do rozmaitych kontekstów, zwłaszcza zaś do historii „rozwoju języka” artystycznego, potrafi perswadować, że źle namalowany obraz jest wybitnym dziełem sztuki. Czasami jednak ekspert nawet nie jest potrzebny, jeśli wystarczającą władzę ma sam kurator. A jeśli odbiorca odważy się wyrazić wątpliwość, zostanie zignorowany lub ośmieszony. I nie jest to coś, na co warto się oburzać. Wystarczy nabrać do tej rzeczywistości zdrowego dystansu. Bardzo przydatna jest metafora świata sztuki jako świeckiego kościoła, w którym znajdziemy właściwie wszystkie elementy, jakie znamy z Kościoła katolickiego: święte pisma, kapłanów, męczenników, przybytki, dogmaty, itp. Filozofowie tacy jak Konrad Paul Liessmann czy Arthur C. Danto wskazują nawet na obecność w świecie sztuki czegoś w rodzaju transsubstancjacji, zachodzącej w momencie, w którym zwyczajny przedmiot (albo też bardzo słaby obraz czy rzeźba) zostanie uznany za dzieło.

Sztuka sakralna niewątpliwie trwa w kryzysie, jeśli jednak próby jej uzdrowienia będą zaczynać się od wymieszania dwóch porządków (poważnego kultu Boga z błahym kultem sztuki) kryzys ten wejdzie w nowy etap – zostanie zinstytucjonalizowany. Nieudolna sztuka będzie już nie tylko tolerowana czy preferowana przez niektórych księży, lecz stanie się usilnie promowaną przez entuzjastów „odnowy”. Dlatego tak ważna jest powaga. W kontekście omawianego projektu oznaczałoby to zrezygnowanie z marketingu, który pozbawia odbiorców samodzielności. Ale nie tylko to. Kluczowe jest uczciwe ustalenie kryteriów. W przypadku projektu „Namalować katolicyzm od nowa” właściwie nie wiadomo, z jakich powodów dziesięć pokazanych w Krakowie prac uznano za udane i dlaczego zdecydowano się polecić ich zakup konkretnym parafiom. Wiadomo jednak, że nie wszystkie zamówione u malarzy obrazy zostały ostatecznie przyjęte. Dlaczego? Jakie były kryteria? I czy na pewno każdy z tych wizerunków, które możemy oglądać w dominikańskich krużgankach, został namalowany choćby zgodnie ze wskazówkami św. Faustyny? Bo zgodnie z malarskim rzemiosłem – nie.  

Podążając za narracją organizatorów, można odnieść wrażenie, że do momentu powstania projektu „Namalować katolicyzm od nowa” polscy artyści albo nie interesowali się tematem Jezusa Miłosiernego, albo potrafili sporządzić jedynie nieciekawe kopie wizerunków autorstwa Hyły i Kazimirowskiego. Tymczasem chyba nie do końca jest to prawda. Nigdy nie badałam tego tematu wnikliwie, ale już uczęszczanie na Mszę Świętą do różnych poznańskich kościołów oraz znajomość twórczości choćby kilku artystów daje mi inny ogląd sytuacji. Żałuję, że organizatorzy nie odnaleźli malarzy, którzy podejmowali już próby namalowania wizerunku Jezusa według wytycznych zawartych w Dzienniczku. Szkoda, że w projekcie nie pojawiło się więcej twórców, którzy na co dzień mierzą się także z innymi tematami sakralnymi, natomiast dla paru zaangażowanych w to przedsięwzięcie temat sakralny był zupełną nowością. Jarosław Modzelewski, uznany w świecie sztuki malarz i główna gwiazda projektu, przyznaje wprost, że jedynym powodem podjęcia tego tematu było złożone przez Dariusza Karłowicza zamówienie. Projekt „Namalować katolicyzm od nowa” jest jakby zbiorowym oskarżeniem wierzących malarzy, którzy pracują już dla Kościoła, a przecież mógł być dla nich wsparciem.

Sztuka w Kościele

Merton apelował do wiernych, aby uczyli się patrzeć własnymi oczyma. Ale samodzielne, wolne od sloganów spojrzenie, to jeszcze nie wszystko, kiedy mówimy o sztuce sakralnej. Kardynał Joseph Ratzinger w „Duchu liturgii” pisze o darze nowego spojrzenia – myślę, że przyjęcie go jest konieczne nie tylko dla twórców, ale i odbiorców oraz reformatorów. Ratzinger tłumaczy: „Sztuka nie może być «produkowana» tak, jak zleca się i produkuje urządzenia techniczne. Sztuka jest przede wszystkim darem. Natchnienia nie można postanowić, trzeba je przyjąć — za darmo. Dokonująca się w wierze odnowa sztuki nie może nastąpić ani dzięki pieniądzom, ani przez powołanie jakiejś komisji. Sztuka taka zakłada przede wszystkim dar nowego spojrzenia. Warto zatem dołożyć wszelkich wysiłków, aby ponownie dotrzeć do wiary widzącej. Tam, gdzie ona zaistnieje, tam i sztuka znajdzie swój właściwy wyraz”4.

Jeśli chcemy zacząć reformować jakiś obszar, warto go nazwać i dokładnie zrozumieć. Czym więc jest sztuka sakralna? Takie pytania zadano mi podczas panelu dyskusyjnego, który odbył się w dominikańskim kapitularzu dzień po otwarciu wystawy. Odpowiedź wydawała się prosta. Sztuka sakralna to sztuka zaangażowana w kult, a więc złączona z liturgią. Liturgia natomiast nie jest przestrzenią wyrażania siebie – tutaj centrum stanowi Bóg, nie np. współczesna estetyka, wspaniałość artystów czy wielkie idee. Dlatego tworzenie sztuki sakralnej należy rozumieć jako służbę Kościołowi. Z czym to się wiąże?

Odpowiedzialna służba wymaga integralności. Dokładnie w dzień wernisażu wspominaliśmy poświęcenie bazyliki laterańskiej i z tej okazji teksty liturgiczne przypominały nam za św. Piotrem, że to my, „żywe kamienie”, jesteśmy budowani „jako duchowa świątynia”. W drugim tekście z godziny czytań św. Cezary z Arles przekonuje: „Powiem tak, aby wszyscy mogli zrozumieć: Jakim chcemy oglądać kościół, ilekroć doń przychodzimy, tak też powinniśmy przygotować nasze dusze. Czy chcesz, aby bazylika była piękna? Nie zaśmiecaj swej duszy brudem grzechów. Jeśli chcesz, aby bazylika lśniła blaskiem, pamiętaj, że i Bóg pragnie, aby twa dusza nie była mroczna. Niechaj – jak mówi Pan – tak świeci w was światło dobrych czynów, aby uwielbiony był ten, który jest w niebie. Podobnie jak Ty wchodzisz do tego kościoła, tak Bóg pragnie wejść do świątyni twej duszy”5. Przypomnienie tej fundamentalnej kwestii spotkało się jednak ze sprzeciwem pomysłodawcy projektu, gdyż – jego zdaniem – akcentowanie jej oznacza postawienie przed twórcami zbyt wysokich wymagań.

A przecież ani św. Piotrowi, ani św. Cezaremu, ani mnie nie chodzi o to, że chrześcijanin ma być osobą idealną – nie w taki sposób rozumiana jest w Kościele świętość. Z jednej strony wiemy, że starożytni chrześcijanie samych siebie nazywali świętymi, gdyż płonął w nich neoficki płomień gorliwości, który dziś tak razi katolicką inteligencję. Z drugiej strony każdy z nas powołany jest do świętości, czyli do pełnego zjednoczenia z Bogiem. Jeśli wspólnota Kościoła chciałaby powiedzieć artystom: „Pracujcie dla nas. Podziwiamy wasz talent. Nie interesują nas wasze dusze”, oznaczałoby to, że nie traktuje twórców poważnie. Oczywiście zdarza się, że niewierzący artysta wykona piękny obraz, który może dobrze spełnić funkcję kultową, jednak wydaje mi się, że rozpoczynając reformę sztuki sakralnej, należy podejść do tematu całościowo. Czy biorąc na siebie takie zadanie, można nie przyjmować do wiadomości tego, o czym pisał m.in. Ratzinger: „Bez wiary nie będzie istnieć sztuka odpowiadająca liturgii. Sztuka sakralna poddana jest imperatywowi Drugiego Listu do Koryntian: «patrząc na Pana za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu» (3,18)”?6 I jeszcze: „Obraz musi być owocem wewnętrznej kontemplacji, przepełnionego wiarą spotkania z nową rzeczywistością Zmartwychwstałego i w ten sposób musi ponownie wprowadzać w wewnętrzne spojrzenie, w modlitewne spotkanie z Panem”7. Oczywiście takie spotkanie nie uzdolni człowieka niepotrafiącego malować do kreowania pięknych dzieł sztuki – wszak łaska buduje na naturze – ale na pewno powstrzyma go przed ośmieszeniem Chrystusa swoimi zbyt śmiałymi lub nieudolnymi próbami. Relacja ze Zmartwychwstałym jest relacją czułej miłości.

Eklezjalny język

W tekście „Sztuka chrześcijańska, czyli jaka?”8 pisałam o czterech kryteriach, jakie powinna spełniać sztuka chrześcijańska. Zaproponowałam je zainspirowana konferencją abp. Grzegorza Rysia, który komentując adhortację Evangelii gaudium, wyróżnił cztery cechy dojrzałej duchowości chrześcijańskiej. Są nimi: chrystocentryzm, eklezjalność, misyjność oraz sakramentalność/biblijność. Uważam, że wymienione cechy to idealne kryteria, dzięki którym możemy odróżniać twórczość chrześcijańską od sztuki podążającej za rozmaitymi nurtami duchowości, a także od propozycji, które chcą uchodzić za chrześcijańskie, lecz takimi zdecydowanie nie są. W kontekście sztuki sakralnej warto zatrzymać się zwłaszcza nad jednym z tych kryteriów – eklezjalność. Co ona oznacza? I dlaczego jest ważna?

Oddajmy raz jeszcze głos Mertonowi: „Nauczyciele, księża i rodzice w nikłej mierze zdają sobie sprawę z faktu, że zła sztuka jest szkodliwa, a prawdziwie chrześcijańska sztuka sakralna (tzn. tradycyjna i autentycznie duchowa) wywiera potężny wpływ wychowawczy na dusze. (…) Lecz zła sztuka działa równie silnie jako czynnik deformacji”9. Oczywiście właściwe zrozumienie tej tezy, zależy od zrozumienia, czym jest owa zła sztuka. A do tego konieczne jest zwyczajne poczucie smaku, nie natomiast tendencja do odbierania świata na poziomie idei. Obraz to nie jest intelektualny rebus do rozwikłania. Przy czym warto zastrzec, że na przyziemnym poziomie funkcjonowania naszego oka możliwe są takie jego defekty, które zwyczajnie uniemożliwiają np. rozpoznanie bogactwa barw. Nie należy ignorować tej kwestii. Czasami lepiej powiedzieć: „Nie widzę”, niż nie widząc, dywagować na temat jakości sztuki.

Wróćmy jednak do eklezjalności. Sztuka, którą możemy za taką uznać jest powszechnie czytelna. Nie wprowadza wiernych ani w zakłopotanie, ani w niestosowne rozbawienie. Innymi słowy dla eklezjalności ważne jest zachowanie zasady zgodności formy z treścią. To sztuka staranna – w żadnym razie nie może być niechlujna. Eklezjalny obraz jest jak dobrze zaśpiewany psalm, nie jak piosenka fałszowanie pod nosem. Nie musi być wybitny formalnie, lepiej nawet jeśli nie jest za bardzo efektowny, gdyż wtedy zatrzymuje na sobie. Przestrzegam jednak przed ocenianiem sztuki wyłącznie w oparciu o własne odczucia typu: „Przed tym obrazem mógłbym się modlić”, gdyż w rozmowach na temat poziomu sztuki sakralnej potrzebujemy konkretów. Sztuka, która spełnia kryterium eklezjalności to sztuka rzetelna. Merton powiedziałby „rzetelna i natchniona”. Tak, jak rozprawa teologiczna musi spełniać kryteria naukowości, tak sakralny obraz powinien spełniać obiektywne kryteria swojego rzemiosła.

Nie bez zastrzeżeń

W przypadku wizerunków Jezusa Miłosiernego punktem wyjścia powinno być poprawne oddanie sylwetki ludzkiej, którą dopiero – jeśli taki byłby malarski koncept – można było opracować/redukować tak, aby przedstawić ciało o zupełnie innych właściwościach niż to, które znamy. Ale już przyzwoite odmalowanie mężczyzny byłoby na początek wystarczające. Tymczasem aż połowa obrazów, które są rezultatem projektu „Namalować katolicyzm od nowa”, nie jest nawet poprawna, o czym przecież niezręcznie pisać, skoro autorami są – jak słyszeliśmy – wybitni twórcy. Dwa kolejne obrazy nie rażą niepoprawnością, ale jeden z nich ukazuje Pana Jezusa jako zabawnego aniołka, natomiast na drugim, bardzo konwencjonalnym, Jezus zyskał rysy twarzy pięknej kobiety. W moim odczuciu jedynie trzy wizerunki Jezusa Miłosiernego zasługują na uwagę, choć także wobec nich mam pewne zastrzeżenia.

Chyba największy entuzjazm wzbudza wizerunek Jezusa Miłosiernego autorstwa br. Jacka Hajnosa OP. Rzeczywiście jest to bardzo dobra praca, robi wrażenie zarówno udatnie przedstawioną twarzą, jak i grą światłocienia. Zarazem jednak właśnie te dwa momenty obrazu stanowią dla mnie pewien problem. Jezus br. Hajnosa jest tak podobny do Jonathana Roumie, czyli odtwórcy roli Jezusa w filmie „The Chosen”, że obraz ten jakby nabiera charakteru filmowego plakatu – zwłaszcza, że jest to dzieło bardziej graficzne, niż malarskie. Ryzykowna była decyzja o rozświetleniu wyłącznie klatki piersiowej – jak gdyby ciało Zmartwychwstałego tylko częściowo zyskało inną jakość. Konsekwencją tej decyzji jest imponująca gra światła i cienia na szacie Jezusa, która niestety tworzy ostre, niepokojące i niepotrzebne formy.

Inaczej kwestię ciała Jezusa rozwiązał Artur Wąsowski. Dzięki operowaniu materią farby uzyskał efekt delikatnego rozmycia konturów sylwetki, przede wszystkim jednak sugestię ciała, które pokonało śmierć, oddał malując mandorlę – emitowaną z Serca i w efekcie otaczającą całą postać. Chociaż mandorla powinna być motywem zrozumiałym w obrębie malarstwa chrześcijańskiego, jej umieszczenie na tym obrazie było decyzją odważną, która może stanowić powód nieprzyjęcia obrazu przez niektórych wiernych, zwłaszcza, że migdałowate promienie zdominowały te, o których namalowanie prosiła św. Faustyna. Podoba mi się, że Wąsowski, malując Jezusa, uniknął zarówno pułapki konwencji, jak i skojarzeń popkulturowych. Jego Miłosierny – nie pozbawiony walorów malarskich (po prostu widać, że tam pracowały farby i pędzel!) – jest realistyczny. Słyszałam jednak opinię, że obraz ten przedstawia zbyt przystojnego mężczyznę... Ale czy w kontekście wizerunku „najpiękniejszego spośród synów ludzkich” można powiedzieć: „Zbyt przystojny”?

Ostatnim obrazem, który moim zdaniem zasługuje na życzliwą uwagę, jest wizerunek autorstwa Bogny Podbielskiej. Jej Miłosierny, jako jedyny spośród tych dziesięciu, nawiązuje obliczem do ikony, co sprawia, że przedstawienie to ma szlachetny charakter. Konwencja ikony usprawiedliwia sztywność sylwetki, nie trzeba robić z tego zarzutu. Natomiast niepotrzebnie rozpraszający jest chaos architektury tła. Myślę, że tło wyciszone byłoby rozwiązaniem korzystniejszym. Rozumiem jednak, że twórcy malowali w pewnym pośpiechu, nie było wiele czasu na próbowanie różnych rozwiązań.

* * *

Rozbudzone oczekiwania, podniosłe słowa, skromny rezultat. I duże rozczarowanie. Niektórzy twierdzą, że mimo wszystko bardzo dobrze, że taki projekt powstał, choćby dlatego, że pokazuje skalę problemu w (nie)rozumieniu sztuki sakralnej. Może i tak. Jednak zapowiedziane przez Dariusza Karłowicza na kolejnych dwadzieścia lat “produkowanie” obrazów przedstawiających wszystkie tajemnice Różańca świętego jest dla mnie niepokojącą perspektywą. To, czy zła sztuka sakralna zostanie zinstytucjonalizowana, czy nie, zależy teraz od jednego środowiska i jego otwartości na krytykę troski.

Karolina Staszak

----- 
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

1 A. Kołakowska, Powaga, https://teologiapolityczna.pl/agnieszka-kolakowska-powaga [dostęp: 20.11.2022].
2 T. Merton, Sztuka sakralna a życie duchowe, w: Szukanie Boga, Kraków 1986, s. 342.
3 Temże, s. 342-343.
4 J. Ratzinger, Duch liturgii, Poznań 2002, tłum. E. Pieciul, s. 122.
5 Św. Cezary z Arles, Kazanie 229, 1-3, za: https://brewiarz.pl/xi_22/0911p/godzczyt.php3 [dostęp: 9.11.2022].
6 J. Ratzinger, dz. cyt. s. 121-122.
7 Tamże, s. 120-121.
8 K. Staszak, Sztuka chrześcijańska, czyli jaka?, https://magazynverbum.pl/zycie/kultura/sztuka-chrzescijanska-czyli-jaka/ [dostęp: 20.11.2022].
9 T. Merton, dz. cyt., s. 343.

 

 


Karolina Staszak

(1985), krytyk sztuki, dawniej redaktor naczelna miesięcznika o sztuce „Arteon”, współtwórca oraz zastępca redaktora naczelnego magazynu „Verbum”.