Jednym z największych problemów współczesnej Polski jest to, że choć odzyskaliśmy niepodległość po nocy dwóch totalitaryzmów, to bardzo dalecy jesteśmy uczynienia z naszego kraju miejsca, gdzie ludzie mogą korzystać z dobrodziejstw sprawiedliwości. Więcej jeszcze, możemy mówić o uformowaniu się w naszym kraju kultury gloryfikującej niesprawiedliwość. Pogardliwy stosunek do ludzi ubogich i stygmatyzacja ubóstwa jako nieudacznictwa, wiązanie wielodzietności z patologią, przyzwolenie dla różnych form gangsterki i to pod osłoną prawa, czy instytucji. Żeby daleko nie szukać - trwające właśnie ujawnianie mechanizmów tzw. warszawskiej reprywatyzacji i stojących za nimi osób jest doskonałym przykładem nędzy polskiego ustroju społecznego po 1989 roku. Ustrój ten premiuje silniejszych, cwańszych, w imię wolnego rynku dopuszcza do trwania społecznej “wolnej amerykanki”. Jej zasadami są możliwości i wpływy w obszarach władzy, a nie dobro wspólne, prawo i ochrona obywateli. W końcu to właśnie te sprawy są pierwszym obowiązkiem państwa: ochrona dobra wspólnego i powszechnych uprawnień narodu, a nie tej czy innej tylko grupy interesów - gangsterów, polityków, przedsiębiorców. Można by do tej listy dorzucić oczywiście ubogich, bezrobotnych, robotników, górników i pielęgniarki, ci jednak w Polsce mieli zwykle pod górę - uznawano ich niemal za darmozjadów.
Przykładem kultury niesprawiedliwości jest także trwająca w Polsce dwadzieścia pięć lat niezgoda społeczna - wyrażona ostatecznie brakiem aktywności kolejnych rządów - na sprawiedliwy udział w dobru wspólnym rodzin, a szczególnie rodzin wielodzietnych. Wysiłek tych rodzin od zawsze stanowił najważniejszą inwestycję w przyszłość państwa i narodu. Brak zrozumienia tej sytuacji jest niestety bardzo smutnym przykładem wykorzenienia społecznego Polaków. Wykorzenienia i indywidualizmu, który wpojono nam razem z ideologią liberalnej transformacji pierwszych lat po komunizmie, ale także w latach celowej komunistycznej atomizacji. Kto wie czy jednak nie jest to tradycja (anty)społeczna znacznie starsza wynikająca z funkcjonowania najpierw w bardzo słabym państwie Pierwszej Rzeczypospolitej, a potem bez państwa lub raczej w warunkach państw wrogich, czyli zaborczych. Oprócz tego, że trzeba było zabiegać o niepodległość i przetrwanie narodowe, trzeba było sobie też po prostu radzić by przeżyć w rzeczywistości, w której każde spotkanie dwóch Polaków uważano za politycznie podejrzane.
Dobrze zresztą dramatyczną ignorancję wobec mechanizmów społecznych i państwowych oddają liczne reakcje na program 500+. Pierwsza i podstawowa, to traktowanie tego powszechnego programu o charakterze sprawiedliwościowym jako formy zabierania bogatym i dawania biednym, a zatem w kluczu zwykłego socjalnego rozdawnictwa, dla którego trudno rzekomo znaleźć uzasadnienie. Pierwsi zawsze podnoszą głos drobni przedsiębiorcy, ale także Ci którzy utożsamiają się ze skrajnym liberalizmem gospodarczym nawet jeśli nie jest to ani w interesie państwa, ani nawet w ich grupowym (np. zawodowym), partykularnym interesie. Niezwykły wprost altruizm. Krytyki te sprawiają wrażenie, że ludzie w Polsce funkcjonują w społecznej próżni i dodatkowo w wobec wrogiego państwa chcącego tylko zabierać im ciężko zarobione pieniądze. Owszem, to państwo bywa wrogie, ale z powodów, które wymieniłem na początku, czyli zgadzając się na niesprawiedliwość. Jest też wrogie, gdy nie dba o rozwój społeczny narodu - jego demografię, ale i spójność, która polega m. in. na poczuciu wzajemnej odpowiedzialności. Co do mechanizmów społecznych i problemów z ich zrozumieniem - zwykle ze zdziwieniem rozmaici oponenci pozytywnej roli państwa w życiu narodu przyjmują do wiadomości, że kwoty wydane na takie programy jak 500+ w większości wracają do budżetu pod postacią rozmaitych podatków płaconych przez obywateli przy wymianie towarów i usług. Płaconych przez tych, którzy pieniądze otrzymali. Zatem koszt powszechnego programu przywracającego jakąś formę sprawiedliwości jest niższy od wyobrażeń przedstawicieli zbiorowego egoizmu.
Na koniec jeszcze przytyk do części przedsiębiorców, którzy są bez wątpienia współtwórcami systemu niesprawiedliwości społecznej w Polsce. W naszym kraju wytworzyło się przekonanie, że przedsiębiorca utrzymuje pracownika, to znaczy, że jest panem jego losu i łaskawie udzielił mu swojego kapitału w zamian za jakiejś czynności, które ostatecznie mógłby wykonywać ktoś inny. To kłamliwe pojęcie, nie jest bowiem pracownik niewolnikiem, kapitał może niewiele znaczyć bez pracy, a każdy pracownik ma swoje prawa. Niewątpliwie należy to do osiągnięć cywilizacyjnych w warunkach społeczeństw masowych i masowego zatrudnienia, gdy rozmywają się bezpośrednie relacje odpowiedzialności. Innym przesądem jest przekonanie, że związki zawodowe są złem. Oczywiście to przekonanie pielęgnuje wielu przedsiębiorców. Jest w tym jakiś chichot dziejów, że w kraju, który tak wiele zawdzięcza związkowi zawodowemu o nazwie Solidarności uzwiązkowienie istnieje na tak niskim poziomie i nawet pracownicy uważają je - wbrew własnym interesom i dobru publicznemu - za zło.
Opracowywane są właśnie nowe zasady funkcjonowania związków zawodowych w mniejszych przedsiębiorstwach, w których nie ma możliwości zawiązania organizacji związkowej. Jest nadzieja, że będzie można już wkrótce powołać tam delegata z jednej z dużych centrali zawodowych. To szansa na częściowe chociaż uzdrowienie często urągającym ludzkiej godności relacji pracodawców i pracowników w Polsce. Choć już słychać głosy na granicy histerii, że związki zawodowe to powrót do PRL, czy socjalizmu, dobra reforma obecności związków zawodowych na polskim rynku pracy to krok ku Polsce bardziej sprawiedliwej.
Tomasz Rowiński
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.