Fot. Shutterstock/HealthyCapture Studio
Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
To, że nowy parlament postanowił zająć się zapłodnieniem in vitro jako jedną z pierwszych spraw, a tak naprawdę absolutnie pierwszą poza sprawami formalnymi, jest rzeczą symptomatyczną. Być może bowiem wskazuje to kierunek w jakim podążać będzie koalicja centrolewu w swoich rządach. I nie jest to kierunek — jak postaram się wykazać — optymistyczny.
W tym roku minęło czterdzieści pięć lat od chwili narodzin Louise Brown, pierwszego „dziecka z probówki”. Od tego czasu liczba poczętych w ten sposób dzieci zbliża się w skali całego świata do dziesięciu milionów. To naprawdę sporo, ale biorąc pod uwagę fakt, że na świat przychodzi rocznie ponad sto milionów osób, można oszacować, że poczęcia pozaustrojowe odpowiadają za nie więcej niż około ćwierć procenta urodzeń w całej populacji. W tej sytuacji posługiwanie się argumentem, że ze względu na trudną sytuację demograficzną powinniśmy promować in vitro, jest po prostu argumentem jednak śmiesznym, a mimo to jest wypowiadany z całą powagą.
Czyżby już to świadczyło o tym, że w całej tej dyskusji chce się skupić uwagę opinii publicznej na sprawach drugorzędnych, a pominąć istotne dylematy etyczne? Być może tak jest, ale w tej sytuacji warto przypomnieć myśl Romana Ingardena, że „przy całej »bezsilności« etyki jako nauki wobec konkretnego życia, nie bez znaczenia jest to, by w okresach przełomowych starać się o pogłębienie wiedzy etycznej a przynajmniej o pogłębienie świadomości zagadnień etycznych”.
Politycy promując tę koncepcję chętnie szermują takimi sloganami jak „prawo do szczęścia” i „prawo do dziecka”, zupełnie pomijając pytanie czy człowiek ma takie prawa, a jeśli tak, to za jaką cenę?
Z tego właśnie powodu warto dzisiaj przypomnieć sobie na jakich podstawach opiera się sprzeciw katolików, a szerzej, sprzeciw ludzi chcących żyć Ewangelią i wreszcie sprzeciw urzędu nauczycielskiego Kościoła, a także sprzeciw niewierzących, bo są i tacy, wynikający z przesłanek etycznych, wobec poczęcia „in vitro”.
Tu trzeba koniecznie uczynić pewne zastrzeżenie, nie tylko po to, by uchronić się przed roszczeniami o naruszenie dóbr osobistych, ale by pozostać w zgodzie z prawdą i elementarną logiką. Jeśli bowiem wolno dowodzić niegodziwości aktu zapłodnienia pozaustrojowego, to w żadnym wypadku nie wolno poniżać ani uchybiać godności, a tym bardziej dehumanizować tych, którzy w wyniku zastosowania tej techniki przyszli na świat. Mają oni prawo do naszego szacunku i miłości. Analogicznie — jeśli potępiamy zdradę małżeńską jako czyn niegodziwy, a przecież niemal wszyscy się zgodzą z tym, że nie jest to czyn szlachetny — to nigdy nie wolno nam przenosić tego potępienia na dziecko, które się z tej sytuacji narodziło. Nie zmienia tego fakt, że w rzeczywistości bywa z tym różnie. Właśnie to jest jednak istotne, że abusus non tollit usum, że pogwałcenie przez kogoś normy etycznej nie czyni jej nieważną.
Ale jest też odwrotnie. Jeśli nasze argumenty skierowane są przeciw samej idei, która usiłuje uczynić zapłodnienie pozaustrojowe stosowanym powszechnie i dopuszczalnym, to nie wolno sugerować, że tym samym zwracamy się przeciw osobom, zwłaszcza tym, które nie podejmowały decyzji w tej sprawie, ale były przedmiotem decyzji podjętej przez innych. Takie postawienie sprawy jest chwytem zdecydowanie nieuczciwym.
Po tych uwagach wstępnych przejdźmy do istoty rzeczy. Kiedy w 1987 roku Kongregacja Nauki Wiary (dziś Dykasteria) wydała „Instrukcję o szacunku dla rodzącego się życia i o godności jego przekazywania” zatytułowaną tradycyjnie od pierwszych słów „Donum vitae”, podała dwa podstawowe, nienegocjowalne kryteria oceny. Są one zresztą wyraźnie wyróżnione już w samym tytule. Chodzi mianowicie o „życie istoty ludzkiej powołanej do istnienia i wyłączność jego przekazywania w małżeństwie”. Zasady te wynikają wprost z przykazań Dekalogu, który nasza cywilizacja (mam nadzieję, że wciąż jeszcze) uważa za podstawę wszelkiej etyki, nie tylko religijnej, ale i świeckiej. Podstawą argumentacji są zatem przykazania Boże — piąte i szóste — „nie zabijaj” i „nie cudzołóż”.
W pierwszym z tych aspektów kierowana przez Ratzingera Kongregacja zajęła bardzo stanowcze stanowisko. „Należy podnieść oskarżenie szczególnej wagi przeciw dobrowolnemu zniszczeniu embrionów ludzkich, uzyskiwanych w probówkach, dla wyłącznego celu badawczego, czy to przez sztuczne zapłodnienie, czy przez podział bliźniaczy. Działając w ten sposób naukowiec zajmuje miejsce Boga, nawet jeśli nie jest tego świadomy, czyni się panem przeznaczenia innej istoty ludzkiej, o ile arbitralnie wybiera, kto ma żyć, a kogo skazać na śmierć, zabijając bezbronne istoty ludzkie”. Przy tym podpisani pod dokumentem kard. Józef Ratzinger i abp Alberto Bovone doskonale zdają sobie sprawę, że nie da się utożsamić informacji genetycznej czy zaczynającego się życia biologicznego z ludzką nieśmiertelną duszą, ale podkreślają, że nie da się też rozdzielić, bo „życie fizyczne, dzięki któremu bierze początek istota ludzka w świecie, nie wyczerpuje z pewnością w sobie całej wartości osoby, ani też nie przedstawia najwyższego dobra człowieka, który jest powołany do wieczności. Stanowi jednak, w pewnym sensie, jego wartość "podstawową", ponieważ właśnie na życiu fizycznym opierają się i mogą rozwijać wszystkie inne wartości osoby ludzkie”.
Oczywiście te rozważania o początku ludzkiego życia są dokładnie tymi samymi, które każą sprzeciwiać się zabójstwu prenatalnemu, potocznie zwanemu aborcją czy po polsku przerwaniem ciąży (angielskie abort, pochodzące od łacińskiego abortus, oznacza przerwanie i zakończenie czegoś). Argumentacja ta, wskazująca na zapłodnienie, jako początek osoby, wydaje się logicznie bardzo silna i choć politycy liberalni usiłują temu nerwowo zaprzeczać, jest spójna z ustaleniami nauk biologicznych i medycznych. Kapitalnie to ujął prof. Jérôme Lejeune, francuski lekarz i genetyk, odkrywca etiologii zespołu Downa, wykładowca Sorbony w Paryżu. Mówił on na wykładzie w Wiedniu w 1988 roku: „Jeżeli doktorzy Edwards i Steploc podjęli ryzyko przeniesienia maleńkiej Louise Brown — pierwszego dziecka poczętego poza organizmem matki — do macicy pani Brown, to uczynili tak dlatego, że cała genetyka i cała biologia, dawały im gwarancję iż ta mała istota nie jest nowotworem czy pasożytem, ale wspaniałą mikroskopijną istotą ludzką, dzieckiem własnym pana i pani Brown”.
Nawiasem mówiąc ciekawe jest w tym kontekście co by się stało, gdyby ustawa o in vitro trafiła przed Trybunał Konstytucyjny. Jeśli organ ten chciałby być konsekwentny, powinien uznać nie tylko finansowanie, ale samą dopuszczalność zapłodnienia in vitro za sprzeczną z konstytucją, przynajmniej w wariancie w którym „produkuje się” nadmiarowe embriony.
Wróćmy jednak do Lejeune’a. Na tym samym wykładzie przedstawiał on cztery wykroczenia przeciw prawu naturalnemu w odniesieniu do tego procederu. Jego zdaniem są to antykoncepcja (czynienie miłości bez czynienia dziecka), zapłodnienie in vitro (czynienie dziecka bez czynienia miłości), aborcja (niszczenie dziecka) i pornografia (niszczenie miłości).
Zauważmy, że Lejeune poszedł tu dalej, niż pozwala na to argument z ochrony życia. Podobnie jak deklaracja Donum vitae zauważa on, że manipulacje przy początkach życia sprzeciwiają się zarówno godności życia jak i godności miłości, a więc piątemu i szóstemu przykazaniu danemu na Synaju.
Również jeden z najbardziej znanych polskich bioetyków, nieżyjący już ks. prof. Tadeusz Ślipko, zauważał, że koncepcja argumentacji opartej na ochronie zarodka ludzkiego „kładzie nacisk na racje zewnętrzne w stosunku do moralnego sensu człowieka jako osoby”, bo takimi są argumenty o zagrożeniu życia i integralności zygoty. Dlatego argumentacja ta musi być uzupełniona. Dziecko bowiem nie jest produktem czysto biologicznego procesu zapłodnienia, ale owocem miłości osób, której wyrazem jest akt małżeński. „W założeniu pozamałżeńskiego charakteru manipulacji prokreatywnych cały ten świat wartości wypływający z moralnej treści związku, jaki zachodzi między osobowym życiem ludzkim, a instytucją małżeństwa, zostaje radykalnie i u samych podstaw zanegowany” — pisze ks. Ślipko. Te zresztą aspekty, nieco innymi słowami i bardziej szczegółowo, zostały również w Donum vitae rozwinięte.
Należy więc zadać pytanie, z jakich powodów parlamentarzyści, którzy obrali sobie ten właśnie problem jako przedmiot pierwszych w kadencji Sejmu obrad, ignorują te argumenty? Bo ich nie znają? Bo nie chcą znać? Bo nie chcą podjąć na tym poziomie dyskusji? Czy też po prostu chcą forsować zwykły woluntaryzm, streszczający się w młodzieżowym powiedzeniu „bo mogę”?
I już na zakończenie — jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu nawet działacze i działaczki szeroko pojętej lewicy, przyznawały, że aborcja jest złem, chciały jednak dopuszczać tę możliwość w prawie ze względu na — jak twierdzono — różne okoliczności, które prowadziłyby być może do zła i nieszczęścia o jeszcze większej skali. Nie wchodząc już w dyskusję, czy takie stanowisko da się usprawiedliwić, zauważyć trzeba, że dziś już aborcję przedstawia się wręcz jako dobro i „prawo człwieka”.
Gdybym był złośliwy, mógłbym powiedzieć, że ponieważ nie starczy na podwyżki dla nauczycieli i kwotę wolną od podatku, w zamian wyborcy dostaną in vitro i aborcję. Ale ten argument zostawmy przechodzącym właśnie do opozycji politykom. My zastanówmy się co robić, by tak zwanego okna Overtona różni politycy i aktywiści nie przesuwali nam dalej w lewo.
Michał Jędryka
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.