W zachęcie do nabywania właśnie wydanej książki o Ziemi Świętej czytam słowa współautorki: „Katolik, który wyjdzie poza ścieżki przepełnionych pielgrzymich szlaków i wsłucha się w głosy współczesnej Ziemi Świętej, usłyszy kroki Jezusa. Nie pośród nabożnych pieśni procesji wędrujących po jerozolimskiej starówce, lecz w skargach umęczonych konfliktem mieszkańców i w wibrującej mieszance zasłyszanych na ulicy języków”.
Jak widać każda okazja jest dobra, żeby uprawiać tę dziwną dialektykę, w której warunkiem „usłyszenia kroków Jezusa” ma być rytualne zdeprecjonowanie miejsc i czynów, w których do tej pory je słyszał. Mistrzowie tej dialektyki nie proponują nam dopełniania doświadczeń, dodania jednego do drugiego, lecz proponują „wyjście poza”, lubią autorytatywnie przeciwstawiać: „nie pośród nabożnych pieśni, lecz…”
Co jednak z owymi „nabożnymi pieśniami”? Co w ogóle z historycznymi śladami Jezusa, z tradycją-przekazem Jego słów i czynów w tej wielowiekowej „procesji” Kościoła przez wieki?
Myślałem nad tym w Niedzielę Palmową, w warszawskim Teatrze Studio, na premierze wyreżyserowanego przez Piotra Tomaszuka przedstawienia „Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim” Mikołaja z Wilkowiecka. Utwór nabożny z wieku XVI, poprowadzony drogami teatru Tadeusza Kantora, w wykonaniu aktorów Teatru Wierszalin.
Tomaszuk dał nam spektakl, który jest przyjazny swojemu tekstowi, a przecież wchodzący z nim w poważną interakcję. Dzięki przemyślanemu ustawieniu relacji i utożsamień między postaciami (między Ewangelistą i Nauczycielem, między Nauczycielem i Chrystusem) opowiedziano nam właściwie cała teologię relacji między Objawieniem i jego tradycją, między Chrystusem i Kościołem. Zamiast dialektyki – przenikanie, tajemnicze współutożsamienie: gdy patrzymy na Nauczyciela-Kościół, który ustawia innych aktorów, każe im mówić słowa według „scenopisu”, pospiesza bezceremonialnie trzódkę aktorów-wiernych, grozi linijką, widzimy ludzką nieporadność czy szorstkość kościelnego chrześcijaństwa, ale zawsze także Boże Misterium, które się wewnątrz tego uobecnia. Gdy ten sam aktor wchodzi na scenę jako Zmartwychwstały – zjawiający się Uczniom, wyzwoliciel piekieł, Pan mocny – przecież pamiętamy, że ten Chrystus i Kościół – to tajemnicze jedno. Że raczej rzadko „usłyszymy kroki Jezusa” poza tym, jeśli wzgardzimy słuchaniem ich wewnątrz tego.
Reżyser nie musiał wychodzić poza stary dewocyjny dramat piór przeora jasnogórskiego – żeby powiedzieć miejscami więcej i „lepiej” niż on. To się nazywa tradycja. I to się nazywa mistrzostwo.
Paweł Milcarek
Komentarz ukazał się na łamach "Przewodnika Katolickiego"
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.