Program Rodzina 500+ przynosi coraz to nowe niespodzianki. Pierwszą jest to, że w ogóle działa. Wobec fali w znacznej mierze bezpodstawnej krytyki sprowadzającej się do głoszenia wszem i wobec, że środki te zostaną przepite i program będzie tylko obciążał budżet, każda kolejna dobra wiadomość cieszy jeszcze bardziej.
Jasne jest, że narracja o dramatycznych konsekwencjach programu „Rodzina 500+” dla budżetu była od początku tylko formą straszenia publiczności nowym rządem. Większość tych pieniędzy wraca przecież do budżetu w postaci podatków, a uszczelnienie systemu podatkowego jest teraz jednym głównych celów pracy ministra Morawieckiego.
Wróćmy do efektów 500+. W 2016 urodziło się o 13 tys. Polaków więcej niż w roku poprzednim, a przecież rok 2016 był dopiero premierą programu. W roku 2017 słupki także rosną w stosunku do roku 2016. Trzeba pamiętać, że 13 tys. to jeszcze bardzo niewiele wobec skali katastrofy demograficznej, jaka jest udziałem Polski. Jako ilustracja niech posłuży to, że współczynnik dzietności, czyli liczba dzieci przypadająca na kobietę, wynosi zaledwie 1,32, a w Warszawie, która bardzo podskoczyła w rankingach, 1,41.
I to jest także bardzo niespodziewany wynik. Warszawa od lat była na szarym końcu statystyk demograficznych i korzystała przede wszystkim z ludności napływającej do miasta w poszukiwaniu pracy. Tymczasem wygląda na to, że warszawiacy, będący beneficjentami życia w dość zamożnym mieście, a także beneficjentami „Programu 500+”, postanowili mieć jeszcze jedno – drugie lub trzecie – dziecko, czyli realizują „odłożone plany prokreacyjne”. Nowe narodziny dotyczą bowiem w znacznej mierze pokolenia, które przekroczyło już trzydziesty rok życia i jak widać ustabilizowało swoją sytuację życiową.
Minister Bartosz Marczuk uważa, że sytuacja, z którą mamy do czynienia, jest właśnie tym, do czego dążył rząd, czyli stymulacją narodzin kolejnych dzieci w rodzinach, w których już jakieś dziecko jest. Niestety, rzeczywistość nie jest tak różowa i mam podejrzenia, że minister Marczuk raczej robi dobrą minę do gry, która nie jest tak udana, jak byśmy chcieli. Nie można opierać trwałości tendencji wzrostu na powoli wychodzącym z okresu reprodukcji pokoleniu boomu z przełomu lat 70. i 80. Te możliwości zwiększenia liczby urodzin zaraz się skończą.
Być może rząd traktuje program 500+ jako pierwszy krok w rozbudowie poważnego programu prodemograficznego, który był zapowiadany w planie Morawieckiego. Dziś problem polega na tym, że nie wzrosła liczba pierwszych narodzin. W sytuacji, kiedy w dorosłość wchodzą kolejne mniej liczne roczniki, niezłym wynikiem byłoby nawet utrzymanie pierwszych narodzin na dotychczasowym poziomie, ponieważ oznaczałoby to wzrost współczynnika dzietności. Jednak sytuacja z każdym rokiem będzie coraz trudniejsza, bo i dane demograficzne były coraz gorsze w kolejnych latach.
Do roku 2030 zmniejszy się o 14 proc. liczba kobiet w wieku rozrodczym, a także będzie spadać liczba tych w wieku o najwyższej płodności, 25–29 i 30–34 lata. W 2020 r. przewidywany spadek w stosunku do 2015 r. wyniesie odpowiednio 14 proc. i 12 proc., a w 2030 r. już 36 proc. i 38 proc – zauważa prof. Irena Kotowska.
Pozostaje pytanie, czy ograniczenie programu 500+ do drugiego i kolejnych dzieci nie jest już dziś poważnym mankamentem tego programu, skoro dla demografii niezwykle ważnymi danymi jest skłonność kobiet do urodzenia pierwszego dziecka i wczesny wiek takiej decyzji. Nie da się zbudować lepszej sytuacji demograficznej tylko na ustabilizowanych życiowo mieszczanach, ale trzeba dać poczucie także ludziom młodszym, na dorobku, którzy czują, że funkcjonują na granicy społecznego wykluczenia. Ten stan jest w pewnej mierze normą w społeczeństwach nowoczesnych, ponieważ wyznaczają one wysoki pułap materialnego zabezpieczenia jako granicę społecznej inkluzywności, a także „odpowiedzialnego rodzicielstwa”.
Od początku postulowałem konieczność upowszechnienia programu „Rodzina 500+”, ponieważ by mogło się narodzić drugie czy trzecie dziecko, najpierw musi urodzić się pierwsze, a ta decyzja czasem jest najtrudniejsza i materialnie, i psychologicznie. Czekam zatem na nowe propozycje ministra Marczuka, ponieważ 500+ jakie znamy dzisiaj, nie wystarczy.
Tomasz Rowiński
Felieton ukazał się pierwotnie na łamach Tygodnika Bydgoskiego.
(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.