Wywiady
2014.06.03 17:59

Ucieczka grzesznych w Warszawie. Rozmowa z Ewą Kiedio

Ucieczka grzesznych

„Christianitas”: O co chodzi w "Ucieczce grzesznych"?

Ewa Kiedio: „Ucieczka grzesznych” to hasło zapożyczone wprost z Litanii loretańskiej, jedno z określeń, którymi w tej modlitwie wzywa się Maryję. Z jednej strony można więc powiedzieć, że nie ma w nim nic nowego. Nierzadko jednak bywa tak, że kiedy spojrzymy na tradycję bez przyjmowania z góry założenia, że jest nam już dobrze znana, że wszystko o niej wiemy, okazuje się, jakie są w niej skarby. Wiele razy słyszałam to wezwanie w litanii i jakoś spływało ono po mnie, przechodziłam obok niego bezmyślnie. Dopiero kiedy zaczęliśmy szukać jakiegoś hasła, którym moglibyśmy nazwać organizowane przez nas nabożeństwa majowe, olśniło mnie, jaki jest w nim potencjał, jak jest głębokie. A zarazem - jakże współczesne, odpowiadające wrażliwości ludzi dziś żyjących. Myślę, że z tym hasłem jest tak samo jak z samym pomysłem spotykania się na "majowe" przy warszawskich kapliczkach − na ulicach i w podwórkach dużego miasta. Coś, co przez wiele lat było naturalne, teraz wymaga odkrycia na nowo. Ale mamy to już, nie musimy niczego wymyślać, tylko odkryć to dla wrażliwości dzisiejszego człowieka. Przypomnieć o tym.

Kiedy zauważyłem tytuł akcji „Dywizu”, wcale nie zabrzmiał on "kościelnie". To hasło jest bardzo świeże.

To dobrze, że w Twoim odbiorze hasło „Ucieczka grzesznych” nie brzmi „kościelnie”. Staraliśmy się wprowadzić majowe w nowy kontekst, wyrwać je z tego, co od razu wywołuje pewne kościelne skojarzenia − nie po to, żeby zrobić coś poza kościołem, tylko żeby doprowadzić do wypchnięcia siebie i innych osób z utartych myślowych kolein w stylu: majowe to modlitwa dla starszych ludzi, smutne śpiewy, nuda.

Nabożeństwa majowe już za nami – kontynuujecie modlitwę na nabożeństwach czerwcowych. Nie modlicie się jednak w kościołach tylko przy ulicznych kapliczkach.

Tak, na razie modliliśmy się pod kapliczką przy al. Wojska Polskiego 31, teraz chcemy modlić się przy innych kapliczkach umieszczonych przy ulicach i na podwórkach Warszawy. Chodzi o przeniesienie do dużego miasta tego, co odbywa się w naturalny sposób na wsiach i w małych miasteczkach. Pomysł przyszedł nam do głowy, gdy ze znajomymi z "Dywizu" byliśmy w górach i odpoczywaliśmy przy kapliczce po wyczerpującej wycieczce. Ktoś z nas rzucił wtedy, że fantastyczny jest zwyczaj spotykania się w takich miejscach dla wspólnej modlitwy. Bo po pierwsze w ten sposób wciąż przypominamy sobie, że z Bogiem spotykamy się nie tylko w kościele jako budynku, ale także w innych przestrzeniach naszego życia. Ludzie modlili się majowym tam, gdzie mieszkali, blisko swojej codzienności.

Było coś jeszcze?

Druga kwestia, która była dla nas ważna i robiła na nas wrażenie, gdy wtedy rozmawialiśmy, to to, że na takiej modlitwie spotykali się świeccy, że to dawało im pole do własnego działania − że taka modlitwa nie wymaga obecności księdza. Nie mamy nic przeciwko temu, żeby ksiądz był z nami, ale myślę, że ważne jest uświadomienie sobie czy przypomnienie, że są takie rodzaje modlitwy, które świeccy mogą przygotować i poprowadzić sami. Myśleliśmy też o jeszcze jednej rzeczy – otóż w Warszawie i w innych dużych miastach organizowanych jest coraz więcej eventów w otwartej przestrzeni. Ludzie spotykają się na podwórkach czy na ulicach, malują coś, dyskutują, umawiają się na flash moby - przestrzeń wspólna jest mocno ożywiana i to świetnie. Smuci mnie jednak, że większość tych wydarzeń wychodzi z inicjatywy środowisk dalekich od wiary. Nie jest to zarzut w stosunku do nich, tylko pytanie do nas samych, co możemy zrobić, aby też być obecnymi w życiu miasta. Majowe czy czerwcowe pod warszawskimi kapliczkami to jakiś krok, by uzupełnić tę lukę. Oczywiście, nie patrzymy na te nabożeństwa jako na akcję eventową. Modlitwa to coś znacznie głębszego, przede wszystkim ma wymiar wertykalny, a nie tylko horyzontalny. Ale ma z miejskimi eventami pewne punkty styczne: przede wszystkim spotykamy się i robimy coś razem. O takim wspólnotowym, międzyludzkim wymiarze nie można tu zapomnieć. Zresztą po modlitwie proponujemy wspólne pójście do kawiarni − jak trafnie ujął to ks. Andrzej Draguła, „więzy wiary domagają się kontynuacji w relacjach społecznych”.

Jakie są Twoje doświadczenia z uczestnictwa w tych tradycyjnych modlitwach w wielkomiejskim otoczeniu?

Byliśmy zaskoczeni pozytywną odpowiedzią na nasze zaproszenie. Na dwóch pierwszych modlitwach przy kapliczkach zgromadziło się za każdym razem po 20 osób. Uderzające było to szczególnie za drugim razem, bo padał akurat bardzo ulewny deszcz − okoliczność, która mogła być bardzo zniechęcająca.

Możesz coś powiedzieć o reakcjach otoczenia?

Na razie nie spotkaliśmy się z negatywnymi reakcjami. Jedynie z obojętnością. To ciekawe widzieć ludzi, którzy przechodzą obok nas, udając, że nas nie widzą, z kamienną twarzą – tak jakby osoby modlące się na ulicy były dziś najzwyklejszym widokiem. Ale do naszej modlącej się grupy dołączył też jeden z mieszkańców bloku, przy którym mieściła się kapliczka. Podobno kiedyś, całkiem jeszcze niedawno, tamtejsi mieszkańcy spotykali się na majowe. Widać więc, że nawet w dużych miastach taka tradycja jakoś się utrzymuje.

Spodobało mi się, że wasza propozycja nie jest właśnie żadną próbą naśladowania "fajnych eventów", ale czymś zasadniczo katolickim, wchodzącym z wiarą w przestrzeń publiczną. Może odkurzona tradycja jest czymś w pewnym sensie bardzo pasującym do ponowoczesnego miasta?

Przykład majowych pokazywałby, że coś w tym może być. Zresztą w ogóle wydaje mi się, że najciekawsze rzeczy powstają, gdy nie zaczynamy wszystkiego wymyślać od nowa, tylko czerpiąc z tradycji, z doświadczeń poprzednich pokoleń, bierzemy to, co już wypracowano i aplikujemy to do czasów, w których żyjemy. Tylko wymaga to właśnie pewnych zabiegów „odkurzenia”, czasami będą to pewne zmiany dotyczące formy, czy kwestia wydobycia takich aspektów, które jakoś najbardziej trafiają we współczesną wrażliwość. Przykładem może być grafika, którą posługiwaliśmy się przy zapraszaniu ludzi na modlitwę. Hasło „Ucieczka grzesznych” zapisaliśmy krojem mającym w sobie pewien dowcip (mnie to liternictwo kojarzy się trochę ze starymi neonami) i połączyliśmy ze zdjęciem motorów zaparkowanych przy podwórkowej kapliczce. Tradycja i nowoczesność zarazem.

 

Rozmawiał Tomasz Rowiński

 

Ucieczka grzesznych na Facebooku

 

Grafikę, której fragment znajduje się u góry tekstu przygotował Marcin Kiedio.


Ewa Kiedio

(1984), redaktor w wydawnictwie i kwartalniku „Więź”, współzałożycielka magazynu „Dywiz. Pismo Katolaickie”. Z wykształcenia filolog polski. Autorka książki „Osobliwe skutki małżeństwa”. Publikowała m.in. w „Więzi”, „Tygodniku Powszechnym”, „Gościu Niedzielnym”, „Kontakcie” oraz na portalach „Deon” i „Tezeusz”. Od 2008 r. żona Marcina. Mieszka w Warszawie.