szkice
2021.12.28 19:52

Tradycja ogrodów klasztornych w średniowieczu

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy. 

 

Pozwalamy sobie dziś opublikować obszerny fragment książki „Ogrody klastorne” która wydana została właśnie nakładem „Fundacji Św. Benedykta”. Przywołuje ona jeden z ciekawszych fragmentów chrześcijańskiego dziedzictwa średniowiecza. Zaczynamy krótkim wprowadzeniem redaktora publikacji Gorgsa Herschera a następnie przechodzimy do tekstu Regine Pernoud, która bezpośrednio wchodzi w temat klasztornego ogrodu.

„Ogrody klasztorne”- pisze Georges Herscher - opisane lub pokazane w niniejszym dziele znajdowały się w opactwach i klasztorach prowadzonych zarówno przez mnichów, jak i mniszki. Różniły i nadal różnią się między sobą z powodów, które warto przytoczyć.

Ogrody klasztorne spełniały różnorodne funkcje. Dziedziniec klasztorny, usytuowany naprzeciwko kościoła i stanowiący jednocześnie rodzaj podwórza, jak i miejsce skupienia i zadumy, był właściwym ogrodem udostępnianym mnichom w wybranych godzinach, odrębnym z kolei od ogrodu nowicjatu lub prywatnego ogrodu opata. Ogród „ziołowy”, w którym rosły rośliny lecznicze, znajdował się w pobliżu infirmerii, a ogród kwiatowy zarezerwowany był dla roślin ozdobnych.

Do klasztorów przylegały często całe gospodarstwa rolnicze – pola uprawne były częścią dobytku, na który składały się także stodoły, uprawy winorośli, lasy, stawy, często o znacznej powierzchni.

Choć te różne ogrody występowały w dużych i ważnych klasztorach, dobrze zorganizowanych i podporządkowanych pewnej hierarchii, skromniejsze opactwa posiadały ogrody zbliżone do zwykłych ogrodów parafialnych.

Oczywiście cechy poszczególnych ogrodów zmieniały się ze względu na położenie i klimat – drzewa i rośliny Prowansji nie występują w Pikardii.

Organizacja życia właściwa wybranym wspólnotom zakonnym prowadziła do powstania konkretnych typów ogrodów, jak choćby te przylegające do cel pustelników.

Ogrody klasztorne zmieniały się wreszcie przez epoki. Ale to w średniowieczu powstała większość klasztorów i wtedy też założono klasztorne ogrody, które Régine Pernoud – lepiej niż ktokolwiek inny – mogła opisać w tej książce.

 

 

Tradycja ogrodów klasztornych w średniowieczu

Regine Pernoud

 

Ogrody mnichów... Ogrody klasztorne... Na myśl przychodzi od razu najstarsza reprezentacja tychże, słynny dokument Plan Sankt Gallen. Nie jest to – jak wkrótce zobaczymy – pierwszy przywołany w tej książce klasztor, ale to pierwsze przedstawienie jest niezwykle cenne; przykuwa naszą uwagę i pozwala wyobrazić sobie, czym były wcześniejsze ogrody klasztorne, oraz przewidzieć rozwój późniejszych.

Plan opactwa w Sankt Gallen, który – jak wiemy – nie został zrealizowany w przewidziany w nim sposób, pochodzi z ok. 825 roku, a więc z epoki karolińskiej. Przedstawia wyraźnie wszystkie przedsięwzięcia prowadzone w klasztorze: w centrum znajduje się kościół, który stanowi samo serce klasztoru, a wokół niego rozmieszczone są pozostałe budynki potrzebne do prowadzenia życia mniszego. Mowa oczywiście o zakrystii, dormitorium i refektarzu: zakrystia prowadzi bezpośrednio do kościoła, by ułatwić mnichom dostęp do chóru w czasie nocnego oficjum; dormitorium znajduje się dalej i prowadzi – jak wciąż mamy okazję to zaobserwować – do krużganka. Kościół posiada dwie absydy: absyda wschodnia, w której odprawia się nabożeństwa oraz absyda zachodnia, przez którą wchodzą goście i odwiedzający. Na okołoznajdziemy wiele urządzeń klasztornych: nie tylko kuchnię, ale również młyn , spichlerz, piwnicę na wino oraz liczne budyki o drugorzędnym znaczeniu jak stajnię, owczarnię, chlew lub otoczony żywopłotem wybieg dla drobiu.

Wszystko to składa się na na zespół niezbędny dla mnichów ale nie można zapomnieć o szkole, albo raczej o dwóch, bo obok skryptorium i biblioteki, które służą mnichom, plan pokazuje nam także szkołę zewnętrzną, w której zakonnicy oddają się nauczaniu innych. Ponadto mnichom zdarza się przyjmować czcigodnych gości, którzy zatrzymują się w oddzielnej kwaterze. Zazwyczaj jednak budynki służą jako dom dla ubogich oraz pielgrzymów. Trzeba przewidzieć również miejsce dla chorych, a więc infirmerię, ale także dom dla lekarza i rozmównicę dla członków rodziny i przyjaciół, którzy będą odwiedzać mnichów; oznacza to, że wiele budynków otacza serce klasztoru – kościół.

Tymczasem interesuje nas ogród. Istnieje ich wiele. Najpierw wspomnieć należy ogród wewnątrz krużganka, znajdujący się po południowej stronie kościoła: stronie wystawionej na światło słoneczne, które nawet zimą pozwala zachować nadzieję na spacer, moment odpoczynku lub chwilę rozmowy i wytchnienia. Krużganek z Planu Sankt Gallen wyrysowano na planie kwadratu z przewidzianym na środku miejscem na fontannę, boki wyznaczone są przez łuki, które tworzą przestrzeń dla krzewów i drzew umilających mury. Jest to krużganek samych mnichów, ale nowicjusze, zamieszkujący budynek na wschód od infirmerii, cieszą się także własnym krużgankiem, jak również chorzy przebywający w infirmerii.

Kolejne zacienione miejsce to cmentarz, który jest także sadem owocowym. Znajduje się również na zachodniej części planu, rozpoznajemy go po wielkim krzyżu wzniesionym na środku i zarysie grobów, które przeplatają się z drzewami. Taka bliskość może nas dziwić, ale czyż drzewo życia nie jest krzyżem Chrystusa? Podkreśla to Carol Heitz w swoim doskonałym opisie Planu Sankt Gallen[1]; znajduje się na nim wiele gatunków drzew: jabłonie i grusze, śliwy i jarzębiny, wiśnie i kasztanowce, ale również figowiec i mniej szlachetne drzewa jak leszczyna, migdałowiec, wawrzyn i drzewo pigwowe.

To właśnie obok sadu, w południowo-wschodnim narożniku, znajduje się ogród główny, czyli warzywnik. W tej części klasztoru znajdziemy już tylko podwórko przeznaczone dla gęsi i innego drobiu: „Tutaj dojrzewają warzywa, które dobrze wyrosły”, komentuje autor planu. I wymienia osiemnaście rodzajów wspomnianych warzyw, począwszy od cebuli i pora, a skończywszy na kapuście i czarnuszce (gitto), nie pomija wszak pietruszki i trybuli, szalotki i sałaty, czosnku i rzodkiewki. Jednym słowem, warzywniak, jaki wciąż możemy odnaleźć w naszych czasach, choć z chęcią widzielibyśmy w nim warzywa takie jak pomidor lub fasola, które zawdzięczamy odkryciu Ameryki i znacznemu wzbogaceniu upraw, jeśli dodamy do tego kukurydzę, a jeszcze lepiej kakao!

Ale ten wielki ogród warzywny nie jest jedynym przedstawionym na Planie Sankt Gallen. Po stronie zachodniej, ale bardziej na północ, obok infirmerii i domu przeznaczonego dla lekarzy, znajduje się skromniejszy ogród, znany jako herbularius. Składają się na niego również starannie wyrysowane kwietniki, oferujące całą gamę roślin leczniczych. Zdziwią nas na czele listy róża i lilia, które umieścilibyśmy w ogrodzie ozdobnym, ale obie posiadają właściwości lecznicze, do których przywiązywano wówczas dużą wagę. Róża nie tylko rozwesela człowieka swoim zapachem, ale posiada także właściwości uspokajające, a lilia – o mniej intensywnym zapachu – miała leczyć ukąszenie przez węża. Obecność pozostałych roślin świadczy o ich wykorzystaniu w medycynie: dobrze znane nam szałwia, ruta, mieczyk, mięta i kumin, a także koper włoski i rzeżucha i inne, mniej znane, jak babka afrykańska, która miała odstraszać pchły, i lubczyk, któremu przypisywano działanie afrodyzjaku. Wreszcie mak, który stosowano do znieczulania pacjentów: przez cały okres średniowiecza gąbka nasączona naparem z maku będzie pozwalać na ulżenie cierpienia rannych lub pacjentów przed operacją. Praktyka zostanie zarzucona w epoce klasycznej i powróci dopiero w naszych czasach (ze wszelkimi ulepszeniami, które przyniosła nowoczesność!).

Wzgląd na ogrody na Planie Sankt Gallen jest dla nas uderzający. Czy wykazalibyśmy się dzisiaj taką samą precyzją i dokładnością? W każdym razie w średniowieczu ogród cieszy się wyraźnym prestiżem: przywołajmy choćby kapitularz De villis,wydany przez Karola Wielkiego niedługo przed jego sakrą, w którym to nie zapomina wymienić drzew owocowych i roślin uprawnych zalecanych przez niego do użytku: co najmniej dziewięćdziesiąt gatunków, wśród których znajdują się sałata, karczoch, kolendra i – oczywiście – rośliny strączkowe, a także len lub kolokwinta, które najpewniej nie przychodzą nam do głowy w tym kontekście.

Nie zdziwi nas zatem, że ówczesny mnich, słynny Walahfrid Strabo, od roku 838 opat klasztoru na wyspie Reichenau, którego talent literacki predestynował do pracy na dworze cesarskim w charakterze nauczyciela Karola Łysego, skomponował poemat o ogrodzie. Liber de cultura hortorum (O pielęgnacji ogrodu) zaadresowany jest właśnie do opata Sankt Gallen, Grimauda. Autor dodaje zresztą, że pisząc swój poemat, wykorzystał własne doświadczenie. Sam Walahfrid Strabo miał więc pielęgnować ogrody, w których znajdowały się podwyższone i otoczone balami kwietniki – rozwiązanie to podtrzymywało je nad poziomem ziemi i ułatwiało do nich dostęp. Jest więc prawdopodobne, że w epoce karolińskiej wszystkie klasztory posiadały swoje ogrody.

Czy było tak samo w początkach życia monastycznego? Nie mamy pewności; ojcowie pustyni poprzestawali na chlebie przyniesionym tradycyjnie przez kruka lub innego ptaka, który uzupełniali owocami palmy – daktylami. Zauważymy, że wśród tych mężczyzn spragnionych życia modlitwy, którzy zbierają się wokół św. Marcina w IV w. – czy to w Ligugé, czy w Marmoutier – żaden nie poświęca się pracy w ziemi. Wiadomo, że niektórzy z najmłodszych mnichów wykonują pracę kopisty, ale żaden nie wydaje się wykonywać pracy własnymi rękoma. Wymienia się za to wyraźnie niewolników, którym – zgodnie z wiekowym obyczajem – przypada praca na roli.

Dopiero w regule św. Benedykta pojawią się kluczowe słowa: Ora et labora, Módl się i pracuj. Termin laborare oznacza uciążliwą pracę, pracę ręczną, także w ziemi, w kuźni i w lesie. Zresztą wywodzi się od trójnoga, czyli narzędzia tortury, na którym sadzano skazańców. Pozwala nam to przywołać najgłębszą i najpełniejszą – z punktu widzenia społecznego – rewolucję w historii ludzkości, mianowicie zanik niewolnictwa. Skandalem musiało być zachowanie tych młodych intelektualistów, wychowanych w wielkich szkołach Rzymu, Akwilei, a nawet Aten, którzy pod egidą Benedykta przykładali rękę do pługa w Subiaco lub na Monte Cassino... To z tej epoki pochodzą – według wszelkich przypuszczeń – ogrody mnichów i mniszek. Duch czasu w owej końcówce VI w. wyrażał się w przekonaniu, że należy żyć z tego, co się wyhodowało, z ziemi, na której przyszło nam żyć; stąd wzięło się „beneficjum” zwyczajowo przyznawane tym, których przeznaczono do stanu duchownego, oraz ziemia nadawana mnichom przy fundacji klasztoru.

To właśnie w tej epoce zaczyna się wielka ekspansja klasztorów.

Reguła św. Benedykta, którą zredagowano mniej więcej w połowie VI w. (ok. 540 r.), miała olbrzymi wpływ i zastąpiła wcześniejsze reguły św. Cezarego i św. Honarata z Arles lub reguły, które miały obowiązywać w klasztorach Jury. Istnienie tych ostatnich przypomniały niedawne studia na ten temat[2]. Zauważmy także, że reguła św. Kolumbana, która rozpowszechniła się w Europie w VII w. i z rejonu Annegray i Luxeuil w Wogezach dotarła do Włoch (gdzie w Bobbio umrze Kolumban), przyczyniła się do powstania wspomnianego wyżej planu klasztoru w Sankt Gallen, uległa wpływom reguły Benedykta, a w końcu została przez nią zastąpiona. Mnisi irlandzcy, którzy w tym czasie rozchodzą się po Zachodzie, również żyli z pracy własnych rąk. Potwierdza to między innymi jeden z cudów św. Kolumbana: kruk, który skradł roboczą rękawicę świętego, oddaje mu ją na jego rozkaz.

Nie ma więc wątpliwości, że wszystkie te klasztory posiadały ogrody, zarówno w przypadku klasztorów męskich, jak i żeńskich. Wiadomo zresztą, że w wielu przypadkach są to klasztory mieszane, z jednym budynkiem dla mnichów i drugim dla mniszek oraz zbudowanym pomiędzy nimi kościołem, który zbiera wszystkich w chórze i na celebracje liturgiczne. W większości przypadków mieszane klasztory działają nie pod przewodnictwem opata, lecz opatki. Tak było w Eboriac lub Farmoutiers, w Hartlepool i Whitby w Anglii, w Laon, w Jouarre, a także w Nivelles wsławionym przez św. Gertrudę[3]. I tak wszystkie te klasztory powstałe w epoce, którą nazywamy wczesnym średniowieczem, mają swój ogród; jeden z nich jest nam znany dzięki opowieści o cudzie, którą przynosi żywot pewnej opatki – Salabergi z Laon. Pewnego dnia podczas spaceru po krużganku, widząc z daleka mnicha pracującego w ogrodzie (oddalonego o cztery stadia, co odpowiada ponad siedmiuset metrom), powiedziała do tego, który jej towarzyszył, że chciała poprosić mnicha z ogrodu, znanego jako Lanfroy, by przyniósł jej sałatę; tenże zaś, z tej samej odległości, usłyszał słowa opatki, choć nie podnosiła głosu. Przy wielu innych okazjach wspomina się zresztą o ogrodzie, jak i narzędziach mnichów, którzy bardzo o nie dbają: chodzi o motykę, nóż ogrodniczy, gracę, nie mówiąc o pługu. Wymienia się go w wielu klasztorach: Condat, Luxeil, Fontaine i w innych klasztorach Jury, Burgundii i gdzie indziej. Nie dziwi zatem istnienie ogrodów starannie zaprojektowanych na Planie Sankt Gallen, najstarszym, który zachował się do naszych czasów. Tak samo musiała wyglądać sytuacja w La Baume, Romainmôtier czy w Saint-Maurice-d’Agaune.

Ale Plan Sankt Gallen przechował się nie bez powodu.

Tradycja kopiowania i ozdabiania manuskryptów sięga w tym klasztorze naprawdę dawnych czasów. Od VIII w. (ok. 770 r.) zaświadcza się działalność scriptorium: skrybowie skupili się wokół mnicha Winithara, a sto lat później, na początku IX w. inna grupa zebrała się wokół mnicha Wolfcoza. Niektóre z niezwykle cennych manuskryptów przekazali nam mnisi dobrze znani specjalistom epoki. Wymienić należy choćby Psałterz Folcharta ze stronami pokrytymi purpurowym barwnikiem, których inicjały są przykładem zachwycającej pracy z barwami złota i niebieskich odcieni (w stosowaniu tego właśnie koloru irlandzka szkoła plecionki osiągnie biegłość i wyczucie graniczące z cudem) lub Złoty psałterz skomponowany ok. 900 r., w którym widzimy króla Dawida grającego na harfie i otoczonego śpiewakami i tancerzami na tle z purpury obramowanym złotem i zielenią. Nad tą słynną stroną pracował być może mnich Tuotilo, który oprawił wiele ksiąg w kość słoniową. I tak w Sankt Gallen przechowało się kilkanaście manuskryptów, które dają nam dość dobre wyobrażenie o zręczności iluminatorów, introligatorów i kopistów w wiekach od VII do IX.

Nie bez znaczenia pozostaje opowieść o tym, jak manuskrypty przetrwały do naszych czasów, podczas gdy większość dzieł architektonicznych i literackich Zachodu z zajmującego nas wczesnego średniowiecza zginęła wskutek pożałowania godnych zniszczeń, których dokonali u nas najeźdźcy z VIII, IX i X w. Na północy mowa o Normanach, o których wiadomo, że osiedlili się na stałe po traktacie z Saint-Clair-sur-Epte w 911 roku, na południu zaś o „Saracenach”, których łupieżcze wyprawy pustoszyły systematycznie całe południe Francji i ustały dopiero dzięki zniszczeniu ich ostatniego punktu oparcia w Alpach Prowansalskich w 972 r., gdy miejscowi baroni chwycili za broń, by uwolnić św. Majola, opata Cluny, wziętego za zakładnika przez tychże Saracenów. Dopiero wtedy biskup Marsylii, który schronił się wcześniej w Reims, mógł przejąć ponownie ster swojej diecezji, okresowo niszczonej przez ostatnie dwieście lat. Na wschodzie jednak najazdy Węgrów trwały aż do 955 r., gdy miały zostać powstrzymane w bitwie nad brzegami rzeki Lech. Wzorem Normanów Węgrzy mieli stopniowo przyjmować chrześcijaństwo i wznosić wystawne kościoły oraz sprzyjać zakładaniu klasztorów.

Lecz jeśli skarby przechowywane w opactwie Sankt Gallen ustrzegły się przed tymi ostatnimi, stało się tak dzięki zakonnicy, która powinna być patronką naszych bibliotek i naszych archiwów – św. Wiboradzie. Żyła w celi przylegającej do kościoła św. Magnusa, w pobliżu krużganka klasztornego w Sankt Gallen. W służbie Pana spędziła tam dziesięć lat (916-926). Pewnego czerwcowego dnia w roku 925 – między dniem św. Jana, jak czytamy w jej żywocie, a świętem Apostołów Piotra i Pawła, zatem między 24 a 29 czerwca owego 925 r. – czytając swój psałterz, zasnęła na chwilę i miała sen: 1 maja Węgrzy wdzierali się do klasztoru, niszcząc ziemie i rabując opactwo. W tym samym objawieniu ukazano jej, że zginie śmiercią męczeńską pod ich ciosami. Obudziła się i po kilku dniach wahania, opowiedziała o tym mnichowi Waltrammowi, wyjawiając mu swój proroczy sen. Została wysłuchana. Opat Angilbert rozkazał umocnić zamek w pobliżu Sankt Gallen; przeniesiono tam skarbiec i manuskrypty. I faktycznie 1 maja 926 roku Węgrzy, którzy od kilku tygodni mnożyli już ataki wokół jeziora Constance, przypuścili szturm na opactwo Sankt Gallen, rabując wszystko, co się dało. Wiborada odmówiła opuszczenia swojej celi i została zamordowana przed ołtarzem. Opowiadano, że krew męczennicy ubarwiła ściany jej celi na wiele lat. Natomiast skarbiec, a zwłaszcza manuskrypty, ocalały schowane w oddalonej fortecy, gdzie je złożono. Żywot Wiborady zredagował niedługo po jej śmierci, ok. 960 r., mnich Ekkehart, który zaświadcza nam, że widział ślady krwi mniszki w jej celi.

Manuskrypty z Sankt Gallen do dzisiaj świadczą o darze proroctwa, którym cieszyła się Wiborada; niewiele manuskryptów z innych bibliotek przetrwało do naszych czasów. Dzięki manuskryptom z biblioteki z Sankt Gallen znamy prześwietne dzieła Tuotilo, Folcharta i innych mnichów (kopistów i iluminatorów), których sztuka rozkwitła w epoce, gdy wiele podobnych dzieł bezpowrotnie zginęło.

Zresztą to właśnie w tej epoce miało powstać opactwo, którego nazwa jest nam dobrze znana do dziś: Cluny. Nikt nie był w stanie przewidzieć, w czasach jego fundacji, że opactwo w Cluny zbierze tyle owoców swojej pracy. W 910 książę Wilhelm Akwitański zwrócił niejakiemu mnichowi Bernonowi kawałek ziemi w Burgundii. W samym środku epoki inwazji i najazdów fundacja ta przeszła niezauważona.

Bernon wywodził się z La Baume, klasztoru w regionie Jury, który funkcjonował w tradycji monastycznej wywodzącej się odtowarzyszy św. Kolumbana. Zdążył już zresztą założyć klasztor w Gigny, także w regionie Jury.Gdy przybył na „pustynię”, którą nadał mu książę Akwitanii, towarzyszyło mu sześciu mnichów z La Baume i sześciu innych z Gigny. Zajęli polanę w dolinie pokrytej nadanymi im lasami, ale otrzymali od księcia także pewien szczególny przywilej, który miał nabrać kluczowego dla rozwoju opactwa znaczenia.

W imieniu własnym, jak i swojej małżonki Engelbergi książę Wilhelm ogłaszał: „Czynię tę darowiznę, zastrzegając, że powstać ma tutaj klasztor ku czci świętych Piotra i Pawła, a mnisi w nim mieszkający przestrzegać będą reguły błogosławionego Benedykta”. Tymczasem mnisi mieli utrzymać ową darowiznę, nie podlegając księciu lub jakiejkolwiek innej ziemskiej władzy, ale „apostołom Piotrowi i Pawłowi”. Cluny podlegało więc wyłącznie władzy papieskiej. „Po jego śmierci [opata Bernona] mnisi wybiorą spośród siebie opata i rektora, zgodnie z wolą Bożą i zgodnie z regułą św. Benedykta, a żaden sprzeciw, nasz lub innego przedstawiciela ziemskiej władzy, nie będzie mógł zakwestionować tego wyboru”. Klauzula ma ogromne znaczenie: w epoce karolińskiej cesarz, a za jego przykładem liczni panowie, korzystali z władzy nad klasztorami i biskupstwami i nadużywali jej. Nie wahali się przyznawać wiejskich probostw lub wybranych biskupstw temu lub innemu z duchownych bądź świeckich, którzy podlegali ich władzy. Stąd wziął się upadek klasztorów, pogłębiony dodatkowo przez ogólne poczucie zagrożenia w epoce najazdów barbarzyńców.

W Cluny zaś wybór opata będzie zależał tylko od mnichów, a klasztor będzie podlegał bezpośrednio władzy papieskiej w Rzymie. Ta pierwotna niezależność przyznana nowej fundacji przez księcia Akwitanii miała przynieść mnichom niespotykaną dotąd autonomię: „Zebrani tu mnisi nie będą podlegać jarzmu żadnej władzy ziemskiej, w tym naszej, naszych ojców lub jego wysokości króla; w imię Boga i wszystkich Jego świętych żaden świecki książę, żaden hrabia i żaden biskup, a nawet sam papież nie będzie mógł wpływać na dobra przyznane tym sługom Bożym, pomniejszać ich, wymieniać, przekazywać w beneficjum czy ustanawiać nad nimi, wbrew woli mnichów, jakiejkolwiek zwierzchności”. W tej niezależności kryje się zalążek niezwykłej ekspansji zakonu kluniackiego, który już wkrótce miał rozrosnąć się o kolejne fundacje, nie tylko przeorstwa, ale także inne opactwa, wszystkie wyrosłe z tej samej reguły, która gwarantowała ich niezależność od wszelkiej władzy ziemskiej.

Mnisi mieli wybrać całą serię opatów, którzy wydatnie potwierdzili ich wybór: po Bernonie przyszedł czas Odona (927-942), później Majola(948-994), który był bezpośrednio odpowiedzialny za reformę wielu klasztorów, zwłaszcza na ziemiach germańskich. To on miał przenieść do Saint-Bénigne-de-Dijon Wilhelma z Volpiano, który wywarł wielki wpływ na rozwój architektury romańskiej. Po nim z kolei Odilon(994-1049) miał być świadkiem podwojenia liczby klasztorów podległych regule Cluny. W rzeczywistości każda nowa fundacja pozostawała zależna od klasztoru, z którego się wywodziła. I tak klasztor w La Charité-sur-Loire, założony przez Cluny, podlegał temu opactwu, podczas gdy w Anglii opactwo Lewes, założone przez mnichów z La Charité, podlegało właśnie im. Cluny stawało się wielkim drzewem, na którym każda gałąź rodziła kolejne. Wiele fundacji, które doświadczyły upadku, przyjmowało reformę, która przyłączała je do Cluny i czyniła z nich kluniackie przeorstwa. Za rządów opata Hugona Wielkiego(1049-1109) zakon Cluny liczył tysiąc dwieście domów; w samym Cluny przebywało ok. siedmiuset mnichów. Klasztorne budynki, kościoły i miejsca mieszkalne przebudowano już kilka razy – nosiły ślady świetności, która charakteryzuje sztukę romańską, z jej wspaniałą liturgią, celebrowaną z podniosłą powagą w kościołach rozświetlonych blaskiem świec i z wystawnymi strojami, jak i naczyniami ze złota i srebra używanymi w czasie uroczystych mszy czy liturgii godzin. Każde z tych opactw lub przeorstw posiada swoją „stodołę”, w której zbiera się siano i trzyma pszenicę z okolicznych pól. Nie wszyscy mnisi z Cluny oddają się labora zgodnie z regułą, w znaczeniu pracy fizycznej; nie mamy wątpliwości, że wielu z nich woli poświęcić się wspaniale ozdobionym manuskryptom lub nauce. Stąd obecność konwersów, którzy mają wspomagać ich w typowo fizycznych pracach. Nawet jeśli nie wszyscy mnisi pracują, trzeba jednak pamiętać, że wszystkie klasztory posiadają ogród; ten z Planu Sankt Gallen prawdopodobnie zmieniał się w czasie, ale zachował się w nim ogród z roślinami leczniczymi.  

W XII w. zadziwi nas wiedza mniszki Hildegardy z Bingen, która zostawiła nam dwa traktaty, pierwszy dotyczący tego, co nazwalibyśmy naukami przyrodniczymi: opisów roślin, ich wartości ozdobnej lub medycznej, ich dobrego lub złego wpływu, drugi zaś – pomocy, której rośliny mogą nam dostarczyć w dbaniu o dobre zdrowie. Te dwa dzieła pozostają unikatowe w naszej zachodniej tradycji z XII w., ale prawdopodobnie tylko przekazują wiedzę, która w klasztorach była powszechna. Znajomość roślin leczniczych, jak i tych, które szkodzą zdrowiu, musiała być przekazywana drogą ustną. Wystarczy zapoznać się z receptami Hildegardy z naparem z fiołka, znać jej rady dotyczące kopru włoskiego, a nawet absyntu, sprawdzić jej zalecenia o uspokajającym działaniu szałwii czy wpływie mięty na trawienie, by z łatwością wyobrazić sobie, jak korzystała z dobrodziejstw ogrodów takich jak ten w Disibodenbergu nad brzegami Renu, gdzie spędziła dzieciństwo.

Na szlakach pielgrzymich widzimy odtąd liczne klasztory i zwykłe domy zakonne – stały się również przystankami na drodze tych, którzy zdecydowali się udać np. do Santiago de Compostela w Galicji i którzy znajdowali w nich tak potrzebne miejsce spoczynku z kawałkiem chleba, sera i kieliszkiem wina przysługującymi wszystkim wędrowcom.

Tymczasem rozwój zakonu kluniackiego i bogactwo kolejnych fundacji musiały spowodować pewne rozluźnienie w przestrzeganiu reguły. Od końca XI i początku XII w. będziemy świadkami różnych prób przywrócenia pierwotnej surowości w przestrzeganiu reguły św. Benedykta lub wprowadzenia zmian, które zapewniłyby mnichom życie bardziej zgodne ze świętym wymogiem ubóstwa. I tak włoscy mnisi wywodzący się z zakonu Cluny: Romuald z Camaldoli, Jan Gwalbert czy Piotr Damiani pociągną swoich współbraci do życia w większym odosobnieniu. W ten sposób powstały wspólnoty kamedułów i wallombrozjanów.

Pierwsi mieli wydać z siebie zakon kartuzów, założony przez Brunona z Kolonii, który wcześniej był nauczycielem w szkole katedralnej w Reims. Kartuzi przetrwają do naszych czasów bez konieczności wprowadzania istotnych reform: stworzyli model życia samotniczego – z celą dla każdego mnicha przypominającą mały dom z przyległym ogrodem – połączony z przestrzeganiem reguł monastycznych, które zbierają ich w ciągu dnia na modlitwy liturgiczne. W ten sposób uda im się uniknąć rozluźnienia dyscypliny i konieczności wprowadzania zmian.

W tym samym duchu benedyktyński mnich św. Witalis założył w Flavigny w Normandii (1088 r.) kongregację, która dzięki ścisłemu przestrzeganiu reguły św. Benedykta miała przyczynić się do powstania podobnych fundacji. Z kolei w Tiron inny benedyktyński mnich, Bernard, zaprzęgnął zakonników przede wszystkim do prac ręcznych i rolnych.

Najważniejsza i najrozleglejsza reforma miała być jednak dziełem Roberta z Molesme, który postanowił zarzucić w Cîteaux wszystkie odstępstwa od reguły oraz naleciałości z życia feudalnego wprowadzone stopniowo do zakonu Cluny: mnisi porzucili je na rzecz ścisłej reguły i przywrócili zwłaszcza równowagę między czasem na modlitwę a godzinami poświęconymi pracy fizycznej i ręcznej. Mieli także korzystać często z pomocy braci świeckich w celu zaspokojenia wszystkich potrzeb wspólnoty. Konwersi z kolei spędzali część czasu na pracy w stodole, by wracać do opactwa w wyznaczonych godzinach. Mnisi wprowadzili wreszcie zwyczaj dorocznego zwoływania kapituły generalnej oraz wizytacji – również dorocznej – każdego opactwa przez opata z opactwa-matki, co miało na celu zapobiec nieprawidłowościom wynikającym z oddalenia. Całość zebrano w krótkim dodatku do reguły św. Benedykta, który w czasach opata Stefana Hardinga nazwano Carta caritatis, Kartą miłosierdzia. Wstąpienie do zakonu św. Bernarda, który wkrótce miał zostać opatem nowej fundacji w Clairvaux, będzie miało decydujący wpływ na niezwykły rozwój wspólnoty cystersów. W chwili śmierci św. Bernarda w 1153 roku zakon liczył 343 opactwa, z których 66 to fundacje jego autorstwa.

Powrót do obowiązku pracy fizycznej miał zyskać duże znaczenie w zakonie cysterskim i w konsekwencji we wszystkich późniejszych fundacjach monastycznych. Możemy nie tylko wyobrazić sobie, że ogrody rozkwitły w klasztorach i ich okolicach, ale trzeba zdać sobie również sprawę z faktu – podkreślonego przez amerykańskich historyków jak Lynn White – że w swoich wspólnotach i wokół nich mnisi cysterscy wypracowali prawdziwą „mentalność techniczną”. W opactwach takich jak Fontenay, które można zwiedzać do dziś, wciąż dostrzegamy znaczenie systemu irygacji wydrążonego w ten sposób, by zaopatrzyć w wodę tzw. „fabrykę”, miejsce, w którym przechowywano, a nawet wytwarzano narzędzia rolnicze – ułożone zgodnie z praktycznymi zasadami ułatwiającymi pracę ręczną. Jeszcze dziś w opactwie cysterskim w Alcobaça w Portugalii można zauważyć, że ziemie należące do rolników i przylegające do opactwa korzystają z technik rolnych przewyższających większość gospodarstw w regionie i znacznie wydajniejszych. Można sobie więc wyobrazić troskę o ogród w typowym opactwie cysterskim.

Inne kongregacje miały wkrótce pójść śladem reformy cysterskiej, jak norbertanie, którzy osiedli w Laon z inicjatywy św. Norberta (1119 r.). Podobnie w Anglii miały powstać dwa klasztory: żeński i męski, założone przez Gilberta z Sempringham, tworząc zwarte wspólnoty rozsiane zwłaszcza w regionie Lincoln i Yorku.

Nie powinna zdziwić nas w tym miejscu wzmianka o templariuszach. Trzeba jednak koniecznie przypomnieć, że zakon templariuszy, tak charakterystyczny dla społeczeństwa feudalnego, nie wypełniał – w momencie założenia w 1118 roku przez Hugona z Payns i kilku innych krzyżowców głównie szampańskiego pochodzenia – jedynie zadań militarnych, które polegały na zabezpieczeniu dróg w Palestynie. Takie było w istocie skromne i niezbędne zadanie tego zakonu, którego podwójne powołanie – militarne i religijne – może się wydawać zupełnie niezwykłe. Przetrwał jednak i w Ziemi Świętej miał wielkie zasługi dla pielgrzymów, zapewniając im pewną i skuteczną pomoc w kraju, w którym między miejscem przybycia – a była nim zazwyczaj Jaffa – a celem pielgrzymki – kościołem w Jerozolimie, miejscem Zmartwychwstania Chrystusa – ataków i zasadzek nie brakowało. Sami templariusze zbudowali wspaniałe fortece, jak zamek w Atlit, który w całości zachował się do naszych czasów i wciąż jest ważnym miejscem strategicznym, z tego powodu też zamkniętym dla turystów. Ale ci sami templariusze mieli otrzymać znaczne donacje od tych, którzy zamierzali udać się do Ziemi Świętej lub stamtąd wracali. Pierwsza ważna donacja, którą im nadano, to Richerenches w departamencie Vaucluse, ale w samej Francji było ich później – o różnych, co prawda, rozmiarach – prawie trzy tysiące. Najważniejsze komandorie templariuszy zawierają najpierw kościół lub kaplicę, które – pod wpływem cysterskim – wyróżniają się prostotą: jedna nawa oświetlona od strony chóru przez trzy romańskie okna przypominające o Świętej Trójcy odpowiada na potrzebę oświetlenia przede wszystkim ołtarza skierowanego na wschód. Pozostałe budynki to dormitoria i refektarze oraz stodoły i stajnie – templariusze z Zachodu hodują konie i wysyłają do Palestyny siano i zboże, których tam nie zbywa. Zachodzi nieustanna wymiana, przez dolinę Rodanu żyzne ziemie Francji i Anglii zaopatrują domy templariuszy w Palestynie.

Zauważamy jednocześnie, że komandorie na Zachodzie zazwyczaj wyposażone są w ogrody. Najbardziej charakterystyczny przykład to oczywiście główny dom templariuszy we Francji, w którym – w Paryżu – przeprowadzono zadanie osuszenia rozległych bagien na prawym brzegu Sekwany. Zamieniono je w ogrody warzywne, a produkty z nich pochodzące sprzedawano wkrótce w halach założonych przez Filipa Augusta w celu zapewnienia żywności mieszkańcom Paryża, których wciąż przybywało w tych pomyślnych latach XII i XIII w. Plany ogrodów w dzielnicy Marais zachowane do naszych czasów świadczą o uprawach, które miały się przyjąć jeszcze na długo po okresie średniowiecza. Templariusze wyrażają właściwie swoją epokę: mowa o zakonie religijnym stosującym siłę dla obrony słabszych i przywiązanym do ziemi, którą uprawia. Nie dziwi zatem, że zakon zniknął wraz z końcem epoki feudalnej, do którego miał przyczynić się król Filip Piękny.

Tymczasem pojawili się nowi zakonnicy: bracia kaznodzieje św. Dominika i bracia mniejsi św. Franciszka. Jedni i drudzy to zakony żebracze zatwierdzone przez władzę papieską (pierwsi w 1216, drudzy w 1210 r.). Wyróżnia ich fakt, że unikają wszelkich „beneficjów” – stąd zresztą nazwa zakonów „żebraczych”. Początkowo nie szukają miejsca pod fundację; żyją w mieście i właśnie tam nauczają Ewangelii. Ich klasztory sprowadzają się więc do zwykłej siedziby: nie ma tu wzgórz, które upodobał sobie zakon kluniacki, nie ma dolin, w których chętnie osiadali cystersi, potrzebujący wody do prowadzenia działalności rolnej, a nawet przemysłowej. Co nie oznacza wszak, że u franciszkanów i franciszkanek lub dominikanów i dominikanek nie było w ogóle ogrodów. Odeszliśmy jednak daleko od Planu Sankt Gallen. Dla tych zakonników ogród jest rzeczą miłą, ale nie niezbędną. Z ich nadejściem życie miejskie wygrywa już z życiem na wsi i bliskością przyrody.

Kwiaty i ogrody, krzewy i sady są zbyt ważne dla cywilizacji feudalnej, by przy okazji ogrodów klasztornych nie wspomnieć o poezji dworskiej.

Miłowanie nasze ninie

Jako kwiecie na tarninie,

Co się w nocy tuli, drżące,

Kiedy ziąb i deszcz, i grad,

Lecz nazajutrz grzeje słońce

Na skroś liści biały kwiat[4].

Poezja, w której wyraża się pewna cywilizacja. Niektórzy trubadurzy jak Folketz Marsylii nie obawiają się zresztą kierować swych „wierszy miłosnych” do Najświętszej Maryi Panny. Nie należy wszakże w kontekście ogrodów klasztornych przywoływać ogrodów z Powieści o Róży. Ograniczymy się więc tutaj do cytatu z wiersza niejakiego Gaucelma Faiditagłoszącego, że „najmniejszy ogród wart jest więcej niż bogata ziemia”.

Bez przesady stwierdzimy więc, że mnisi żyją w zgodzie ze swoją epoką: dbają jednocześnie o ogrody, jak i brzmienie pieśni liturgicznych. Mamy wiele okazji, by przekonać się, jak bardzo byli wrażliwi na piękno wszystkiego, co rosło wewnątrz klasztornych murów. Wystarczy wspomnieć zachwyt pewnego mnicha, który był jednocześnie największym filozofem swoich czasów, Hugona od św. Wiktora. Ten pochodzący z Saksonii syn hrabiego Blankenburga wstąpił do opactwa św. Wiktora na brzegach Sekwany, w samym Paryżu, w roku 1113. Opactwo przyjmowało kanoników, którzy żyli w zgodzie z regułą monastyczną św. Augustyna i przekazywali swoją wiedzę w szkołach cieszących się szybko dużą renomą. Hugon wymienia różne „sztuki”, co w jego czasach oznacza „sztuki działania”, a wśród nich także rolnictwo, które zajmuje to samo miejsce co np. rzeźbiarstwo: dopiero w XVI w. powstanie pojęcie „sztuk pięknych”, skazując sztuki praktyczne na podległe miejsce i głosząc pewną pogardę dla pracy ręcznej. Ta mentalność obca jest naszemu XII w.

 

Otóż Hugon wpada w podziw dla przyrody, dzieła Boga: „Bóg chciał nie tylko, żeby świat był, ale także, by był piękny i wspaniały”. Rozprawia o wszystkim, co w przyrodzie wzbudza nasz zachwyt: pięknie krajobrazu, blasku gwiazd, ogromie wszechświata.

Podziwia rozwój wegetacji wiosną, wzrost liści, rozkwit kwiatów: „Przyglądamy się płomiennym różom, dobrodusznym liliom, purpurowym fiołkom i podziwiamy nie tylko ich piękno, ale także cudowne źródło ich świetności: w jakiż sposób mądrość Boga wyprowadza tyle różnorodnego piękna z prochu ziemi?”. I patrzy dalej ciesząc się spektaklem młodych odrośli wznoszących się do nieba: „Jeśli bowiem opatrzność Stwórcy każdej rzeczy nadała tyle różnych cech, to właśnie po to, by każdy zmysł człowieka znalazł w tym właściwą mu rozkosz; jeśli oko syci się pięknem barw, to ucho rozkoszuje się łagodnością kantylen, a węch zapachami, smak słodyczą potraw, dotyk wrażeniami ciała. Któż zdoła wyliczyć nieskończone bogactwo wrażeń zmysłowych?”.

Jego uczeń, Ryszard od św. Wiktora, będzie podobnie podkreślał piękno dzieł przyrody: „Jakdobrze jest przyglądać się kiełkującym ziarnom, patrzeć, jak wydają z siebie rośliny, którym rosną liście, kwiaty i owoce”. Będzie zachwycał się kompozycjami „rzeźb, obrazów, pism, rolnictwa i tych wszystkich niezliczonych sztuk, przez które szczodrość Boża wzbudza nasz zachwyt”. Daleko jesteśmy – jak widać – od tego rodzaju ascezy, który zrodzi się później pod wpływem jansenistycznych wizji. W tym XII w. piękno jest wciąż wezwaniem, jak mówi Hugon: „To w pięknie rzeczy stworzonych trzeba szukać najwyższego Dobra, tego piękna, które przewyższa najpiękniejsze rzeczy, tego piękna wspaniale i niewypowiedzianie pięknego, któremu żadne ulotne piękno, choć samo w sobie obdarzone gracją, nigdy nie dorówna”.

Nie dziwi nas też, że właśnie w tym czasie – a właściwie na początku następnego stulecia, w roku 1323 – powstaje także na Południu, w Tuluzie grupa, którą nazwiemy Consistori de la Gaya Sciencia, Konsystorzem Wiedzy Radosnej. Przetrwał do naszych czasów jako Akademia Igrzysk Kwietnych. Owe igrzyska kwietne przyznawały poetom Złotego Fiołka; pierwszym laureatem był trubadur Arnaud Vidal nagrodzony za pieśń do Najświętszej Maryi Panny. Pokrzepia nas myśl, że owe igrzyska przetrwały do dziś w duchu podziwu dla przyrody, od którego tak odległy był Richelieu, gdy założył Akademię Francuską!

W czasach, gdy kultura dworska właściwie zanikła, w XIV i XV w. – które miały otrzymać miano „wieków średnich” – znajdziemy poetów szukających źródła inspiracji w ogrodach, jak choćby Christine de Pisan w swoich Rymach na sprzedaż: „Kup u mnie orlików pęk / Co w serce me wlał smutny wdzięk”, czy w zasadzie współczesny jej Froissart, bardziej znany jako historyk, choć to jako poeta wykrzykuje:

Piękna róża góruje w ogrodzie

Tuż za nią fiołek rozściela swój wdzięk

Lilia z lebiodką – równe w urodzie

Szyje mieczyków – smukły, piękny pęk.

By zakończyć każdą strofę swojej ballady refrenem: „Nad tymi kwiaty cenię stokrotki”.

Bez wątpienia była to wielka epoka ogrodów – okres, który wkrótce miał doczekać się złej opinii. To prawda, że mnisi i ich opactwa mieli zaznać głębokiego upadku począwszy od XV w. i w epoce klasycznej: katastrofy z XIV w., zwłaszcza dżuma z 1348 roku, po której opustoszały całe opactwa, miały doprowadzić do powstania systemu prebend. Opuszczone beneficja staną się w ten sposób ziemiami wystawionymi na sprzedaż. I gdy w roku 1516, na mocy konkordatu z Bolonii, Franciszek I odzyskał od papieża dla korony francuskiej prawo wskazywania biskupów i opatów, można było przewidzieć powolny upadek, który miał nastąpić. W rzeczywistości dopiero w czasach nowożytnych życie mnichów i mniszek we Francji powróciło do tego, czym było w „wiekach średnich”. Przetrwały chociaż niektóre ogrody i sama sztuka ogrodnictwa praktykowana w poszczególnych zakonach, jak w przypadku mnichów z La Trappe, którzy doprowadzili do znaczącej reformy cystersów przeprowadzonej w 1662 przez opata de Rancé.

Wielu opactwom przyjdzie zniknąć w czasie Rewolucji. Wyjątkowy przykład stanowi wielkie opactwo w Cluny – największy kościół romański chrześcijaństwa. W 1793 roku kilku fanatyków złupi wnętrze kościoła i spali książki, manuskrypty i stroje liturgiczne. Ale całkowite zniszczenie świątyni to dzieło dwóch kupców nieruchomości z Mâcon, którzy nabyli bazylikę w czasie sprzedaży dóbr narodowych; wysadzili ją w powietrze i między 1800 i 1811 sprzedali cegły. Do dziś zachowała się część transeptu wraz z jedną z siedmiu dzwonnic, które zdobiły opactwo.

Opactwa, które przetrwały i zaludniły się ponownie po kolejnym ciosie wymierzonym w kongregacje w 1905, zazwyczaj wciąż utrzymują ogrody. Próbuje się dziś przywrócić nawet ogród, który miał funkcjonować w Fontevraud, zanim klasztor zmieniono w więzienie.

Ale jest miejsce, w którym znajdziemy niektóre z najpiękniejszych wirydarzy zniszczonych przez Rewolucję: rozbite i nierzadko rozrzucone po polach kapitele zostały zebrane przez ludzi wrażliwych na piękno przedmiotów, a potem zgromadzone w niezwykłym zespole, który możemy zwiedzać dziś w Nowym Jorku: w Cloisters Museum. Wśród zrekonstruowanych budynków nie zabrakło i średniowiecznego ogrodu.

Niesprawiedliwością byłoby także nie wspomnieć – o czym będzie mowa w dalszej części niniejszego dzieła – o odwadze i pasji, którą we Francji wykazało się wiele osób prywatnych, gotowych ratować niektóre klasztory i ich ogrody. Zadanie to szczęśliwie przejęli ich spadkobiercy.

Mamy we Francji oddzielne Ministerstwo Kultury, a powiedzieć o kimś, że jest kulturalny, to komplement: składamy w ten sposób nieświadomy hołd najpokorniejszej z prac ludzkich, kulturze rolnej, dzięki której z ziemi rosną kwiaty i owoce. Obserwujemy dziś ponowne zainteresowanie ogrodami: gazety opowiadają nam o przywracaniu dawnych ogrodów, a czasem po prostu o otwarciu nowych. To znak, że publika interesuje się tą sprawą.

Czy to nie dobra okazja, by oddać szacunek tym mnichom i mniszkom, którzy przekazali nam kulturę w jej najbardziej wartościowym znaczeniu? Kultura ducha i kultura intelektu przekazują nam bez wątpienia bogatą przeszłość. Wzbogacają jej obraz dzięki wiedzy historycznej, literackiej, teologicznej, dzięki kulturze muzycznej z jej śpiewem gregoriańskim, który dziś znowu nas fascynuje, i wreszcie dzięki kulturze ogrodów z jej kwietnikami, sadami, ziołami, które leczą lub po prostu cieszą oko.

Ogrody klasztorne to kultura w każdym tego słowa znaczeniu.

Régine Pernoud

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

[1]Zobacz Jardins du Moyen Age, Paryż, 1995, s. 33.

[2]Gérard Moyse, Les origines du monachisme, w: „La Bibliothèque de l’Ecole des Chartres”, tomy CXXXI-CXXXII, s. 21-104 i 369-486, 1973.

[3]Na temat klasztorów mieszanych zobacz zwłaszcza dzieło markizy de Maillé, Les Cryptes de Jouarre, Paryż, 1971.

[4]Wilhelm Akwitański, Gdy z jasnego się pąkowia..., w: Zofia Romanowiczowa (przekł. i oprac.), Brewiarz miłości. Antologia liryki staroprowansalskiej, Wrocław 1963, s. 9.


Régine Pernoud

(1909-1998), mediewistka francuska.