Pontyfikat papieża Franciszka sprzyja ludziom, którzy w swojej gorliwości uważają, że obecnie panujący papież w imię „rewolucji czułości i miłości” może sprawować rządy absolutne. W takich rządach liczy się przede wszystkim osobista wola papieża i jego własne rozpoznanie tego, czego wymaga od Kościoła dana chwila. Nie liczy się, bądź też liczy się w mniejszym stopniu zgodność tej woli z przekazanym depozytem wiary i nauczania Kościoła wszystkich wieków. Autorytet czynnego magisterium rozumiany jako „osobista wola papieża” odrywa się od tradycji jako depozytu wiary, którego papież ma strzec.
Tacy współcześni wyznawcy papieskiej woli mocy nie dostrzegają, że ich myślenie ma wiele wspólnego z najgorszymi wadami „Kościoła przedsoborowego”, który skądinąd wydaje im się tak straszny. Ów „Kościół przedsoborowy” cierpiał bowiem nie tyle – jak się sądzi – na nadmiar tradycji, co na nadmiar woli mocy. Jego problemem nie był „tradycjonalizm”, ale raczej tendencja do postrzegania władzy w Kościele w kategoriach absolutystycznych. Dotyczy to zwłaszcza czasów od drugiej połowy wieku XIX aż po sam Sobór Watykański II, który bynajmniej nie zakończył tej epoki. Swoboda z jaką potraktowano Tradycję po tym Soborze i z jaką traktuje się ją do dziś świadczy o długim trwaniu tych „przedsoborowych” wad.
Do takich refleksji skłania wydany w tym roku przez wydawnictwo W Drodze przekład książki Yves Congara Tradycja i tradycje. Pozycja ta to pierwsza (mająca charakter historyczny) część dwutomowego dzieła o teologicznym pojęciu tradycji. Książka Congara została napisana w 1958 r. i stanowi poniekąd podsumowanie procesów, o których pisałem wyżej. Jej autor, powszechnie uważany za jednego z „postępowych” ojców Vaticanum II,okazuje się osobą głęboko zatroskaną o losy tradycji w Kościele współczesnym. Z niepokojem obserwuje tendencje – obecne zwłaszcza w otoczeniu papieża – do postrzegania następcy św. Piotra jako źródła zbawczej doktryny, a nie jako obdarzonego najwyższym autorytetem strażnika niezmiennego depozytu Tradycji. Tradycja, tak jak chce ją rozumieć Congar razem z ojcami i doktorami Kościoła oraz autorami dziesiątek analizowanych przez siebie dokumentów, jest żywym przekazem Ewangelii, związanym na zawsze niezmienną nauką Chrystusa. Rola magisterium w Kościele nie polega na coraz to nowym definiowaniu sposobu, w jaki się ją wyraża, ani na magicznym „odkrywaniu” jej kolejnych, sprzecznych z sobą wcieleń. Rola magisterium polega na zachowywaniu i strzeżeniu depozytu wiary, który wypływa z jedynego źródła, którym jest Chrystus. Mówiąc krótko: papież na czele Kościoła jest sługą i strażnikiem obdarzonym najwyższym autorytetem, ale nie jest władcą absolutnym.
Yves Congar, podobnie jak wielu ambitnych teologów jego pokolenia, nie był wolny od skłonności do intelektualizmu w swojej miłości do Tradycji. Intelektualizm ten oznaczał pewną lekkość w traktowaniu tradycji ucieleśnionej w dyscyplinie i zwyczajach Kościoła. Ściągnęło to na niego kary i pouczenia ze strony Rzymu. Świadectwo tej trudnej miłości Congara do Tradycji stanowi, wydany również we fragmentach po polsku, dziennik tego autora. W konsekwencji tych zmagań Congar był obdarzony szczególną, może nawet zbyt czułą świadomością zagrożenia związanego z możliwością nadużycia prymatu i najwyższego autorytetu Papieża.Ta świadomość nie zawsze była dostatecznie żywa w Kościele przedsoborowym. W książce Congara znajdziemy zdanie przypisywane Piusowi IX, które miał rzekomo wypowiedzieć w obecności kardynała Filippa Marii Guidiego: „La tradizione son’io!” („Ja jestem tradycją!”). I choć inni papieże tej długiej nowoczesnej epoki – jak np. Leon XIII czy Pius XII – w swoim nauczaniu zwracali uwagę, że magisterium strzeże i wyjaśnia Ewangelię w świetle Tradycji, a nie jest źródłem Objawienia, to pokusa aby rozwiązywać problemy Kościoła powołaniem się na „absolutną władzę papieża” wciąż istniała. Może nawet częściej u “wyznawców” papieży, niż u samych następców św. Piotra. Mimo, że Papież Franciszek nie trawestował króla-słońce w stylu wspomnianej wypowiedzi Piusa IX, to wielu jego dworaków tak właśnie go postrzega: jako źródło nowej nauki i światło Kościoła. Nie mogąc otwarcie urobić Kościoła według swoich własnych pragnień liczą oni na to, że gdy nadadzą tym pragnieniom sankcje „najwyższego autorytetu”, to staną się one prawomocne.
Jak widać hunwejbini papieża Franciszka należą wciąż mentalnie do „epoki przedsoborowej”. Taki wniosek zapewne wyda im się albo trudny do przyjęcia, albo wręcz oparty na jakiejś złośliwej manipulacji. Sądzę, że jest on jednak dużo bliższy prawdzie, aniżeli oparte na manipulacji ideologiczne oskarżanie rzekomego przedsoborowego „tradycjonalizmu” o instytucjonalną przemoc i zniewolenie. Tradycja rozumiana jako żywy przekaz niezmiennej Prawdy w widzialnych instytucjach Kościoła wyzwala, a nie zniewala. Taka tradycja stanowi remedium na żądzę dominacji i ślepą przemoc: na pragnienie naszej ludzkiej woli mocy. Tym, co budziło słuszny sprzeciw – w tym samego Yvesa Congara, gdy powściągał swoje rozgoryczenie – była nie służba rozumnej, niezmiennej Tradycji, ale konieczność podporządkowania się arbitralnej, nierozumnej i ślepej woli mocy korzystającej z autorytetu magisterium. Autorytet ten jest bowiem w przypadku papieża najwyższy, a on sam obdarzony jest rzeczywistym prymatem w nauczaniu i rządzeniem Kościołem. Prymat ten istnieje jednakże ze względu na niezmienną prawdę nieomylnego Boga, a nie ze względu na nagą wolę tego czy innego papieża. Dlatego właśnie że autorytet ten jest najwyższy, możliwość jego nadużycia jest tak szczególnym zagrożeniem.
Życie w atmosferze nieustannych niespodzianek teologicznych, nieprzemyślanych słów i kontrowersyjnych decyzji instytucjonalnych budzi taki sam sprzeciw. Kościół za papieża Franciszka – być może wbrew jego intencjom – cierpi na nadmiar woli mocy: nieprzewidywalnej, kapryśnej, ślepej. Kto pragnie takiej władzy papieża, pragnie przemocy w Kościele, licząc przy okazji na to, że za jej pomocą zrealizuje swoje własne pragnienia. W ten sposób Franciszkowi „postępowcy” upodabniają się do swoich wyimaginowanych czy prawdziwych „przedsoborowych”, „konserwatywnych” rywali nadużywających kościelnej władzy. Zwolennicy „rewolucji czułości i miłości” tańczą śmieszny i makabryczny taniec z cieniami nieistniejącego już „tradycjonalistycznego”, „sklerykalizowanego”, „skostniałego” Kościoła „nakazów i zakazów”. Choć taniec ten pozoruje walkę, w rzeczywistości polega na naśladowaniu ruchów przeciwnika. Tylko odkrycie drogi pokory, służby rozumnej i niezmiennej Tradycji może wyzwolić nas z tego zaklętego kręgu.
Paweł Grad
(1991), członek redakcji „Christianitas”, dr filozofii, adiunkt na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki O pojęciu tradycji. Studium krytyczne kultury pamięci (Warszawa 2017). Żonaty, mieszka w Warszawie.