Temat wierności z jednej strony nie jest dzisiaj popularny, z drugiej jednak wydaje się być bardzo na czasie. Cały szum medialny wokół zbliżającego się synodu dotyczącego rodzin, można sprowadzić do pytania o wierność i jej wartość. Żyjemy w bardzo specyficznych czasach. Wierność nadal zalicza się do słów pozytywnych, a niewierność, czy jej synonim- zdrada, do pejoratywnych. Ciągle o zdrajcy mówimy, że zachował się, jak świnia. Nie lubimy, kiedy ktoś nie dotrzymuje raz danego słowa. Skauci wciąż znają piękne i zobowiązujące powiedzenie: „na słowie harcerza polegaj, jak na Zawiszy”. Chociaż rozwody stały się powszechne, to jednak mało jest osób, które postrzegają je jako coś absolutnie bezproblemowego. Z drugiej strony rozpleniająca się kultura tymczasowości i będący jej przyczyną wykrzywiony obraz rzeczywistości, skłania ludzi do porzucania podjętych zobowiązań, gdy stają się one trudne do realizacji. To poniekąd naturalne lenistwo i wygodnictwo sprawia, że niektórzy z wypiekami na twarzy czekają, aż Kościół „dopuści rozwody”, czy też „pozwoli przyjmować Komunię rozwiedzionym żyjącym w nowych związkach”. Taka troszkę społeczna schizofrenia. Nie lubimy zdrady, nie chcemy być zdradzeni, ale równocześnie oczekujemy, by pobłażliwie traktowano to, co u innego nazywamy „świństwem”.
Wierność ma w sobie element trudu i poświęcenia, wymaga wysiłku, dlatego tylko w sensie potocznym możemy powiedzieć, że ktoś jest wierny np. swojemu hobby. Wierność to gotowość raczej do straty życia, czy majątku niż złamania danego słowa. Ma zatem wiele wspólnego z honorem. W ścisłym sensie tylko człowiek zdolny jest do wierności, bo chociaż mówimy „wierny jak pies”, to jednak wierność czworonogów zawsze jest interesowna- nawet jeśli ratują pana z opresji z narażeniem swojego życia, to przecież dlatego, że to on jest ich żywicielem. Wierność to w pewnym sensie test na dojrzałość naszego człowieczeństwa… Cnotę tę w wielu miejscach chwali Biblia, łącząc ją z prawdomównością. Najbardziej znanym fragmentem wydają się być słowa Jezusa na temat przysięgi[1], przypomniane przez św. Jakuba[2].
W tych dziwnych czasach Duch Święty, który kieruje Kościołem, jak w ciągu wieków, sprawia, że w poczet świętych i błogosławionych zalicza się nowych świadków Chrystusa, w tym dzisiaj szczególnie potrzebnych świadków wierności, cnoty, którą cenią nie tylko chrześcijanie. 27 września bieżącego roku, w madryckiej dzielnicy Valdebebas Kościół zezwoli na publiczny kult i ogłosi błogosławionym Czcigodnego Sługę Bożego bpa Álvaro del Portillo. Miałam zamiar napisać na temat wierności już od dłuższego czasu, a w podziękowaniu za wiele łask, które uzyskałam w tym roku za wstawiennictwem nowego Błogosławionego, postanowiłam przedstawić go Czytelnikom jako ilustrację cnoty wierności. W tytule nazwałam go torreadorem Chrystusa, nawiązując do tego, iż jego dziecięcym marzeniem było zostać albo torreadorem albo biskupem[3]. To drugie spełniło się dosłownie, ale to pierwsze przecież także, mimo, iż w przenośni. Nie zamierzam opisywać życiorysu bpa Álvaro. Wspomnę tylko bardzo ogólnie kilka przykładów jego wierności.
Pierwszy z nich to wierność własnemu powołaniu. Pewnie nie byłoby w tym nic szczególnego, bo chociaż czasy mamy dziwne, to jednak nadal wielu ludzi dochowuje wierności swojej drodze życiowej, niemniej fakt, że uczynił to człowiek, który w wieku 21 lat bez żadnego długiego namysłu, bez rekolekcji, rozmów i rozważań, w tym samym dniu, w którym poznał Opus Dei, od razu poprosił o przyjęcie do niego, budzi szacunek. Jeżeli swoje powołanie porzuca człowiek, który rozważał je przez kilka miesięcy, czy lat, trudniej nam go usprawiedliwić, niż tego, kto podejmuje swoją życiową decyzję w ciągu jednego dnia. A jednak Álvaro był wierny do końca, pomimo, że pozornie zadecydował „pochopnie”. Nabiera to szczególnego znaczenia, gdy weźmiemy pod uwagę jego młody wiek. Człowiek młody jest raczej chwiejny w swoich decyzjach i skłonny do szybszego zmieniania zdania niż sędziwy starzec. Jeśli ktoś myślałby, że Álvaro jednak po prostu miał taki charakter i ta decyzja nigdy go wiele nie kosztowała, myliłby się. Pierwszy kryzys powołania przyszedł już po kilku miesiącach, co przyszły Błogosławiony tak wspominał: „Pan, jak zwykle w przypadku początkujących, obok głębokiej radości duchowej, podarował mi na początku silny entuzjazm wobec przyjętego powołania. Po paru miesiącach ten ludzki składnik powoli wygasał, otwierając drogę nadziei nadprzyrodzonej, która zawsze musi znajdować się u podstaw naszej wytrwałości. Powiedziałem o tym naszemu Ojcu, który zorozumiał mnie doskonale i skorzystał przy okazji tego mojego wyznania, żeby skreślić kilka rozważań mogących służyć wszystkim jego dzieciom. – Z tego doświadczenia – przyznawał – powstał 994. punkt „Drogi”: Piszesz, żeś <<stracił entuzjazm>>. – Powinieneś pracować powodowany nie entuzjazmem, lecz Miłością, świadom obowiązku, który polega na zaparciu się samego siebie[4]”. Do końca swoich dni Álvaro był wierny powołaniu, pomimo wszelkich trudności, w tym słabego zdrowia. Jego przykład kojarzy mi się z małżonkami, którzy pobrali się w okresie wojny, czy powstania, często po 3 tygodniach znajomości, na fali pierwszego zauroczenia (swoją drogą ciekawe, czy są tacy, którzy tylko po jednym dniu), a dożyli wspólnie złotych godów.
Drugi przykład wierności bpa Álvaro to jego niezłomna postawa w czasie hiszpańskiej wojny domowej, podczas której kilkakrotnie stawał oko w oko z możliwością śmierci męczeńskiej, a mimo tego z narażeniem życia nauczał katechizmu dzieci w robotniczych dzielnicach Madrytu[5].
Trzeci przykład to nieugięta postawa biskupa w trakcie Soboru Watykańskiego II i reform posoborowych. Przygotowując dekret Presbyterorum Ordinis, bronił kapłańskiego celibatu[6]. Nowy Błogosławiony czynił wszystko, co było w jego mocy, aby zachowując wierność Stolicy Apostolskiej, nie dopuścić w jego środowisku oraz wśród osób objętych jego apostolstwem do rozpowszechnienia się nowinek, które choć niezgodne z myślą Ojców Soborowych, były promowane przez niektórych teologów, jako nauczanie Kościoła.
O wierności bpa Álvaro w różnych obszarach życia można by pisać bardzo wiele. To nie przypadek, że w wieku 25 lat otrzymał on od św. Josemarii przydomek „saxum”, to znaczy skała. Istotnie, jego wierność była tak mocna, że można było nazywać go skałą. Myślę, iż jest to Błogosławiony na nasze czasy. Potrzeba nam, jak najwięcej ludzi, względem których można by zacytować słowa Psalmu 15[7]: „Kto wstąpi na górę Pana? Ten (…) kto dotrzyma przysięgi niekorzystnej dla siebie”.
Monika Chomątowska
[1] Por. Mt 5, 33-37
[2] Por. Jk 5, 12
[3] http://www.opusdei.pl/pl-pl/article/bp-alvaro-cz5-inzynier/ [ data dostępu: 13.09.2014]
[4] Bernal S. „ Wspomnienie o biskupie Álvaro del Portillo, prałacie Opus Dei”, Wyd. Apostolicum, Ząbki 2010, str. 16
[5] http://gosc.pl/doc/1655527.Wielkie-Dzielo-don-lvaro/2 [ data dostępu: 13.09.2014]
[6] Bernal S., „Wspomnienie o biskupie Álvaro del Portillo, prałacie Opus Dei”, wyd. Apostolicum, Ząbki 2010, str. 123
[7] Ps 15, 1. 4
(1989), doktorantka Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, publikuje w Christianitas i Frondzie. Mieszka w Krakowie