Świadectwa
2011.02.15 15:48

Teraz na Mszy się modlę!

Artykuł jest świadectwem naszej czytelniczki.

Wszystko to we mnie jest jeszcze niezwerbalizowane, a bardziej intuicyjne.

Zaczynam rozumieć, że w czasie Mszy Świętej można odmawiać różaniec. Ba, że nawet można adorować wystawiony Najświętszy Sakrament...

Cała moja tzw. edukacja sakramentalna nabyta w szkole, oazie i po prostu Kościele posoborowym zaczyna mocno trzeszczeć w szwach. Od dzieciństwa słyszałam, że tak ważne jest aktywne uczestnictwo we Mszy, a od pewnego czasu drażni mnie to sformułowanie. Dlatego, że całe życie czynię wysiłek, aby aktywnie uczestniczyć we Mszy, ale wciąż napotykam na przeszkody - głównie rozproszenia oraz wewnętrzne niezrozumienie w jaki sposób naprawdę uczestniczyć. O co tu w końcu chodzi? O odpowiadanie księdzu? O śpiewanie? O śledzenie akcji liturgicznej? O świadomość? Tylko świadomość czego? Tego, co się dzieje, czy tego, co tu się realnie dzieje-wydarza? Nawet jeśli o to by chodziło, to czemu tak zwana nowa Msza została wprowadzona pod hasłem, że tego nie było/nie mogło być w starej?

Mam wielki kult Najświętszego Sakramentu i zawsze wydawało mi się, że kocham Eucharystię. Uważałam też za wielkie osiągnięcie Soboru (sic!) NOM. Nie znając zupełnie starej Mszy mówiłam, że kocham NOM :) Nawet będąc już przekonaną co do słuszności zachowania starej Mszy - głównie chodziło mi o argument zerwania z Tradycją przez nową liturgię - oraz wręcz o niesłuszności powstania NOM’u, "nie czułam potrzeby" chodzenia na starą mszę.

Sytuacja się zmieniła, gdy dość blisko nas zaczęto odprawiać starą Mszę. Głównie za namową męża zaczęliśmy tam jeździć. Na początku próbowałam "uczestniczyć" w tej Mszy, jak w NOM'ie. Szybko jednak przekonałam się, że ja tak nie mogę. Kolega doradzał nam, byśmy nie używali mszalików w czasie Mszy. To się okazało dla mnie kluczem.

Teraz na Mszy ja po prostu jestem z Panem Bogiem, wreszcie się modlę, bo przez lata liturgia eucharystyczna za nic nie chciała być dla mnie modlitwą, mimo czynionych wysiłków. Tu zupełnie bez wysiłku modlę się, trwam z Bogiem. Dlatego jestem w stanie zrozumieć, że ludzie kiedyś odmawiali różaniec, czy adorowali, bo Msza jest adoracją, jest najwspanialszą modlitwą, najgłębszym spotkaniem z Bogiem, gdzie Bóg przychodzi na naszych oczach i możemy Go przyjmować do serc, w dodatku namacalnie.

Mam jednak przeświadczenie, że takie przeżywanie umożliwiła mi dopiero stara Msza. Nie wiem, jak jest lepiej, nie chcę też nikogo pouczać, ani czynić żadnych norm! Mówię tylko o własnym doświadczeniu. Nowej Mszy nie potrafię tak przeżywać. Z czego to wynika? Na pewno po pierwsze z powodu ciszy, której praktycznie nie ma w NOMie, a która na starej Mszy po prostu stwarza dla mnie przestrzeń modlitwy. Po drugie z postawy. Starą Mszę można niemal całą przeklęczeć, a nikt mnie nie przekona, że postawa ciała nie ma żadnego znaczenia (to zresztą temat na odrębny wpis, bo jest to „moim” odkryciem, choć wcześniejszym jeszcze). To jest właśnie ta adoracja. Skoro klęczę, to znaczy, że tu coś istotnego się dzieje. Po trzecie, bo ksiądz się modli. W NOMie też powinien, niemniej mam nieodparte wrażenie, że często musi występować. I nie jest to zarzut do żadnego księdza! To prostu wynika z rytu. „Styl” formy to wymusza i wychodzi to, co wychodzi. Mnie to zmusza do śledzenia księdza, a nie akcji liturgicznej, tudzież po prostu nieśledzenia niczego. W starej Mszy wcale nie muszę wiedzieć, w jakim momencie jest ksiądz. I tak niczego nie dołożę do konsekracji, którą tylko on może sprawować. NOM tak bardzo chce nas we wszystko włączyć, że aż tworzy złudzenie, że my współkonsekrujemy z księdzem, że nasza rola (jako wiernych) jest ogromna. Boimy się pokory. Z tego rodzą się przegięcia, gdy świeccy wyciągają ręce do konsekracji, mówią tekst konsekracji, czy też niektórzy podnoszą Hostię wraz z księdzem. Na starej Mszy tak bardzo cieszę się z mojego miejsca w ostatniej ławce, z możliwości klęczenia, milczenia, bycia z Jezusem. Nagle nawet mój rozbrykany dwulatek nie przeszkadza mi w skupieniu! Z prostotą, bez wydumania przyjmujemy postawę wdzięczności wobec Zbawiciela, który nam siebie ofiarowuje. Nie ma potrzeby tak zwanego "czegoś więcej", bo przecież nie da się realnie niczego więcej dodać do Najświętszej Ofiary! Ona jest najwspanialsza, a my mamy uprzywilejowane miejsce, że możemy ją adorować i przyjmować ją w Komunii. I celowo unikam tu słowa, że możemy w niej uczestniczyć. Choć nikt w starej Mszy nie zakazuje nam tego! Jednak ja odnajdując swoje miejsce we Mszy, zaczęłam być; być przy Bogu. Moim zdaniem NOM kładąc zbyt duży nacisk na uczestniczenie, zapomina, co jest celem i nagle uczestniczenie staje się celem samy w sobie. A wtedy okazuje się, że to nie wystarcza. I to prawda, bo celem jest bycie z Bogiem. Na tym przecież będzie polegała wieczność. Tego odkrycia, przez doświadczenie, życzę każdemu.

Ewa Rowińska


Ewa Rowińska

(1982), magister teologii, sekretarz redakcji "Christianitas" w latach 2010-2011

Komentarze

Alex, : Kochane Siostry, chciałbym Wam polecić do przeczytania to: http://blizejboga.pl/artykuy/sakramenty/189-wiadectwo-o-eucharystii#comments Tak mi się troszkę zdaje, ale to moje subiektywne odczucie :-) że po przeczytaniu tego świadectwa może dowiecie się więcej co się dzieje w trakcie Mszy Św. i w jakim celu "chodzimy" na Mszę. Serdecznie pozdrawiam Was i wszystkich. Alex (2011.02.20 20:50)

 

nana, : Pani Ewo, jakzesz dobrze Pania rozumiem. Odkad chodze na stara Msze, niedziela jest dla mnie prawdziwym swietem Boga, dniem, w ktorym Bog jest namacalnie ze mna, dniem ktory oswietla caly nastepny tydzien. Teraz dopiero (a nie jestem juz mloda osoba) staram sie nigdy o Jezusie nie zapomniec, aby godnie spotkac Go w niedziele. Jestem calym sercem wdzieczna ksiezom, ktorzy te Msze odprawiaja. Pozdrawiam. MJ (2011.02.16 11:38)