Marta Brzezińska zbulwersowała się kształtem dyskusji o tańcu podczas liturgii na Wigilii Paschalnej u łódzkich jezuitów. Dostrzega często emocjonalne reakcje u katolików, którzy zgodnie z nauką św. Jana Pawła II starają się wyrażać miłość do Kościoła między innymi przez przestrzeganie przepisów liturgicznych.
Felietonistka, mimo że przyznaje rację sceptykom tańców podczas liturgii, ostatecznie zdaje się opowiadać za ignorowaniem nauczania Kościoła, bo: tak sama rozeznaje owoce, w tym dostrzega wyraz „autentycznej wiary i radości”, bo to się jej po prostu podoba, mimo że – jak słusznie pisze – bywa nazbyt infantylne, emocjonalne czy pompatyczne. Argument stanowią jej emocje i intuicje.
Marta Brzezińska słusznie zauważyła, że jezuici z Łodzi wykazali się nieposłuszeństwem Kościołowi, pozwalając na tańce podczas Mszy. Niektórzy zarzucają liturgii, że stanowi swego rodzaju teatr. Jezuici uczynienie z tej najważniejszej w roku liturgii taniego spektaklu chyba postawili sobie za najważniejszy cel. Estradowe światła „rozpraszane” światłem paschału, lektorka spacerująca po kościele recytując proroctwa Izajasza, niedopuszczona do użytku liturgicznego wersja „Chwała na wysokości Bogu” (wspaniały starożytny hymn sprofanowany zmianami w tekście i rytmem disco polo)...
Czy radość naprawdę musi być kreowana przez zasłaniających ołtarz wodzirejów pokazujących kiedy i jak klaskać, w jaki sposób machać rękami oraz w którą stronę się bujać?
Być może jezuici chcą rozbudzić w wiernych świadomość dziecięctwa Bożego, jednak infantylizacja przez nich serwowana nie ma z tym nic wspólnego. Liturgiczne aberracje i braki można by wymieniać jeszcze długo. Mimo wysilania swojej życzliwości nie potrafię znaleźć dla nich żadnego usprawiedliwienia – nie wyjaśniają one znaków liturgicznych, zaciemniają przekazywaną od wieków w tradycyjnych rytuałach treść, a co nie bez znaczenia, ta muzyczna i choreograficzna twórczość nie jest nawet estetycznie dobra. Wierzę w dobre intencje, szkoda tylko, że zostały połączone z ignorancją liturgiczną.
Marta Brzezińska zachwyca się uśmiechami obecnych na liturgii, a w tańcu widzi właśnie wyraz autentycznej ekspresji wiary i radości. Nie wiem, jakich narzędzi poza swoimi emocjami i intuicją użyła autorka do rozeznania autentyzmu – jedyne, co obiektywnie można stwierdzić o tych tańcach, to że stanowią złamanie przepisów liturgicznych i są sprzeczne z duchem liturgii.
Badacz kultury lub praktyk wie, że taniec sam w sobie może wyrażać przeróżne emocje. Że może je – razem ze stosowną muzyką – nie tylko wyrażać, ale i wzbudzać u samych tancerzy czy obserwatorów. Między innymi dlatego nie ma na to miejsca podczas liturgii – to przestrzeń nie znosząca sztucznego kreowania emocji czy dowolnej ich ekspresji.
Podczas Mszy spotykamy się z realnie obecnym Zbawicielem, bierzemy udział w uobecnieniu Jego krzyżowej ofiary. Jeśli ktoś wyobrażając sobie męki Chrystusa ma ochotę na radosne pląsy, z jego wyczuciem chwili jest coś nie tak. Radość ze Zmartwychwstania i odkupienia jest oczywista i naturalna, liturgia i kościelna tradycja ją przewiduje i pozwala wyrażać. Nie jest jednak dobrze jeśli duszpasterze wolą wypowiadać posłuszeństwo Kościołowi oraz promować kicz, zamiast poświęcić trochę czasu na odświeżenie skryptu z liturgiki i przygotowanie stosownej katechezy mistagogicznej...
W tym wszystkim nie chodzi o kaprysy grupy ponurych i pedantycznych faryzeuszy nie znających miłości, bo taki obraz „tradycjonalistów” czy „rozmiłowanych w liturgii” zdaje się jakże życzliwie malować felietonistka. To po prostu wzięcie na poważnie nauczania Kościoła o Eucharystii i liturgii – albo wierzymy w to, że stanowią najważniejszy skarb, który Kościół chroni przepisami, a przepisy te jednocześnie służą czytelności rytuału, albo nie wierzymy w to, odrzucamy troskę wyrażaną przez Jana Pawła II czy Benedykta XVI, odrzucamy naturalne dla naśladowców Chrystusa posłuszeństwo i realizujemy swoją wizję religijności, która siłą rzeczy będzie coraz bardziej odbiegać od katolickości.
Wywołanie zgorszenia, którego efektem bywa czasem źle wyrażany „święty gniew”, stanowi niestety kolejny zarzut w stronę jezuitów. Oczywiście można się oburzać na formę, w jakiej niektórzy artykułują zbulwersowanie łamaniem przepisów liturgicznych lub próbują upominać błądzących współbraci. Jednak to, że tam „biją Murzynów”, nie stanowi żadnego usprawiedliwienia dla zatruwania źródła życia Kościoła. Szczególnie, że radość wyrażaną tańcem można przenieść poza liturgię. Tak to wygląda np. u krakowskich dominikanów – byłem kilka razy na Triduum, które trwało o wiele dłużej niż to przygotowane przez łódzkich jezuitów. Dostrzegalne było staranie, by wszystko robiono jak należy, tak z liturgicznej, jak i duszpasterskiej strony. Mimo tak długiej liturgii, po niej nie zabrakło energii na radosne wyśpiewywanie chwały Zmartwychwstałemu oraz uwielbianie Go tańcem (w czym też brałem udział). Jak widać, żeby zadowolić wszystkich, wystarczy odrobina wyobraźni i dobrej woli.
Niedawno kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przypomniał, że Eucharystia nie powinna być „miejscem aplikacji naszych duszpasterskich ideologii i stronniczych opcji politycznych, które nie mają nic wspólnego z kultem duchowym sprawowanym w taki sposób, którego pragnie Bóg”. Widzimy więc, że traktowanie Eucharystii jako „narzędzia” ewangelizacji, które na Woodstocku tak urzekło Martę Brzezińską, mimo dobrych intencji uderza w istotę liturgii.
Wreszcie Marta Brzezińska zastanawia się, czy to rzeczywiście „problem”, czy te spory mają sens, czy są ważne. Ciekawe, że tego pytania nikt nie zadaje, gdy rozmawia się od jakiegoś czasu w Polsce o homiletyce. Nie da się ukryć, że homilia jest sprawą bardzo ważną, podkreśla to ostatni sobór i bardzo często papież Franciszek, między innymi dlatego nie powinno się jej zastępować odczytywaniem listów. Jednak to nie homilia jest w liturgii Mszy najważniejsza! A liturgia, szczególnie eucharystyczna, jest przecież źródłem i szczytem życia Kościoła. Jest więc naturalną rzeczą gorliwość o dom Pański występująca u świadomych katolików (Ps 69, 10).
Dawid Gospodarek
(1988), redaktor, publicysta. Pochodzi z Kaszub, interesuje się liturgią, Soborem Watykańskim II, dialogiem międzyreligijnym i ekumenizmem.