Duchowość
2024.12.10 13:37

Tajemnica Kościoła: Przedmowa

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Przedmowę do książki o. Clerissaca napisał jego duchowy podopieczny Jacques Maritain, który aż do potępienia Action Francais będzie jednym z najwierniejszych apologetów katolickiego chrześcijaństwa.   

 

Ojciec Humbert Clérissac urodził się w Roquemaure 15 października 1864 roku. Pobierał nauki w kolegium jezuitów w Awinionie. W wieku 16 lat postanowił, że wstąpi do Zakonu św. Dominika. Jego matka zechciała powiedzieć nam, że do decyzji o wyborze rodziny nadprzyrodzonej przyczyniła się lektura Żywota świętego Dominika (Vie de saint Dominique) H.-D. Lacordaire’a. Zrealizował swoje postanowienie szybko i z wielką stanowczością, zwierzając się z niego jedynie swojej matce. Zostawił dom rodzinny i udał się do Szwajcarii, do klasztoru w Sierre, gdzie rozpoczął swój nowicjat. Ukończył studia w Rijckholt w Holandii.

Po święceniach pracował jako gorliwy kaznodzieja we Francji, później także we Włoszech, w Rzymie i we Florencji, gdzie często głosił nauki wielkopostne po francusku, a także w Wielkiej Brytanii, przede wszystkim w Londynie. Wszędzie przyciągał dusze do Kościoła. W 1903 roku, w czasie rozproszenia dominikanów wskutek wejścia w życie praw antykościelnych we Francji, udał się do Londynu, gdzie zamierzał założyć klasztor francuskich dominikanów. Projekt nowej fundacji, nad którego realizacją pracował długo i wytrwale, w ostatniej chwili zakończył się porażką. Ojciec Clérissac powrócił do Francji. Kontynuując swą pracę apostolską, szczególnie głoszenie nauk wielkopostnych we Włoszech, wybierał raczej rekolekcje dla wspólnot zakonnych, gdzie znajdował umysły bardziej otwarte na słuchanie i rozumienie, a także otoczenie bardziej sprzyjające duchowemu wzrostowi duszy. Często też bywał gościem Opactwa Solesmes, które wielce miłował i które odpłacało mu się wzajemną miłością. Wielką radością były dla niego również pobyty w Rijckholt. Podczas jednego z ostatnich przewodniczył ceremonii przyjęcia do Trzeciego Zakonu św. Dominika porucznika Ernesta Psichariego, którego przyjął na łono Kościoła w lutym 1913 roku.

Rozproszenie jego zakonu zadało mu ranę, która nie mogła się zagoić. Odczuwał głęboką potrzebę modlitwy w chórze oraz tego wspólnego mieszkania braci, które – jak mówi Psalmista (Ps 132, 1) – jest tak dobre i wdzięczne, a jednocześnie jest obrazem Kościoła. Świat i relacje ze światem zawsze były źródłem jego głębokich cierpień. Jednak wskutek rozproszenia dominikanów czuł się w świecie jeszcze bardziej obco, tym bardziej zatem zajmował się samym tylko Bogiem, a jego dusza wznosiła się w obszary niebiańskiego pokoju, używając słów Dantego – „ukrywała się w światłości”. Właśnie wtedy, gdy doszedł do pełnej dojrzałości, gdy można się było spodziewać, że z tej pełni będzie mógł obficie udzielać ludziom, Pan nagle powołał go do siebie. Po krótkiej chorobie, która pozwoliła mu jeszcze odprawić Mszę w uroczystość Wszystkich Świętych, zmarł w nocy z 15 na 16 listopada 1914 roku. Była to bardzo pokorna śmierć; taka śmierć, jaką Bóg zdaje się zachowywać dla swoich najbliższych przyjaciół.

Zawsze był oddany wyłącznie Bogu, żył zgodnie z powołaniem zakonnym, któremu był doskonale wierny. Bóg rzeczywiście przebywał w nim, a on rzeczywiście przebywał w Bogu. Dlatego też jego życie zewnętrzne i prace apostolskie, o których zresztą niewiele wiemy, bo nigdy o nich nie mówił, mają dla chcących go poznać znaczenie drugorzędne. Tak jakby Bóg, wspierany – jeśli mogę tak powiedzieć – przez jego pokorę, chciał pozostawić wszystko to w cieniu, a nawet ukryć w tym, co można by nazwać porażką; porażką – w odniesieniu do naszych pomysłów na to, jak bardzo mogłaby oddziaływać na bieg ludzkich spraw dusza tak wielka. Ta dusza jednak oddziaływała, ale w sposób głębszy i bardziej tajemniczy – przez płynące z jej wnętrza niewidzialne promieniowanie nadprzyrodzonego światła, którym cała była przeniknięta.

Przy spotkaniu z o. Clérissakiem od razu rzucały się w oczy szlachetność jego fizjonomii i głęboka, przenikliwa inteligencja, która błyszczała w jego oczach. Dlatego też przy pierwszych kontaktach z nim człowiek odczuwał jakiś rodzaj lęku, miał przeświadczenie (które on sam też bardzo dobrze znał), że coś kryje się w tym człowieku (por. J 2, 25). Ten lęk jednak znikał, gdy poznało się go bliżej, gdy miało się możliwość doświadczenia jego miłości do dusz i wielkiej słodyczy jego dobroci.

Jednak jego najbardziej charakterystyczną cechą była ta cudowna czystość ducha, którą tak miłował u św. Dominika i którą jego samego również Bóg szczodrze obdarzył. Czystość, integralność, dziewiczy zapał duszy – te cechy, jak sądzimy, najbardziej przenikały całe jego życie wewnętrzne i zewnętrzne.

Miał tak silne i autentyczne poczucie Boskiej Czystości i Świętości, że – jak sam to opowiadał – niekiedy budził się w nocy drżący na myśl, że stoi przed tym Boskim światłem i nigdzie nie może schronić się w cieniu. „Przebij bojaźnią twoją ciało moje” (Ps 118, 120). Wiedział bardzo dobrze, że „początkiem mądrości bojaźń Pańska” (Syr 1, 16). Traktował tę myśl bardzo poważnie i wprowadzał ją w praktykę życiową. Bardzo mu przeszkadzało, gdy ktoś traktował Boga obcesowo. Chętnie rozmyślał nad transcendencją Boga – bytu, który możemy poznać tylko przez analogię.

Gdy myślał o świętych, jego dusza niezmiennie zwracała się ku wielkim oczyszczeniom, które dokonywały się w nich przez trudne doświadczenia wewnętrzne, kiedy to Bóg odbierał im wszelką radość i światło, chcąc, aby ogołocona wola przylgnęła do Niego w czystości. W tych ciężkich doświadczeniach widział znaki rozpoznawcze Boskiej mistyki. Pamiętając o słowach Zbawiciela: „nie dotykaj mnie” (J 20, 17), zbliżał się do Jezusa z wielkim, choć całkowicie niematerialnym zapałem, nie pragnąc niczego poza samym Jezusem.

Z nadzwyczajnej czystości serca wypływała jego głęboka pokora. Z wielką gorliwością powtarzał: „Pragnienie zaszczytów i stanowisk jest czymś karygodnym w oczach Boga”. W relacjach z ludźmi zachowywał dystans pełny dyskretnej czujności i subtelnej wrażliwości, skrywał się przed wszystkim, co nie było Bogiem.

Z całego serca miłował prawdę. Jego największą troską było zachowanie swojego sądu wolnym od najmniejszego nawet błędu. Kochał prawdę, kochał poznanie intelektualne, dlatego że były jego życiem. Często powtarzał, że „życie chrześcijańskie opiera się na intelekcie”. Niezwykle cenił św. Tomasza z Akwinu, który bez przerwy dostarczał mu nowych radości i dawał nowe powody do zachwytu. Życie prawdą, codzienne wcielanie w życie doktryny wiary i teologii – to właśnie najbardziej podziwiał u wybranych przez siebie mistrzów. Łatwo było zauważyć, że dokonywało się to również w jego życiu. Sercem całego jego działania była kontemplacja prawdy. Komentując św. Augustyna, który mówił, że wieczna szczęśliwość jest gaudium de veritate (radością z prawdy), często powtarzał, że „przede wszystkim Bóg jest Prawdą; trzeba zdążać do Niego i kochać Go, pamiętając o tym Jego przymiocie”.

Całą duszą kochał Kościół. Od wszystkich, którzy do niego przychodzili, oczekiwał pełnego wejścia w tajemnicę Kościoła. Uważał, że aby to się dokonało, rozum i wiara potrzebują wsparcia ze strony żywej i czułej miłości, gdyż tylko ona jedna może nauczyć duszę, jaki naprawdę jest Kościół – Oblubienica Jezusa Chrystusa. Uważał, że swoista oschłość serca i zimna miłość własna, które zaślepiają ducha, są główną przyczyną popadnięcia niektórych w błąd modernizmu.

Był dumny z Kościoła i chlubił się jego wielkością. Nie znosił, gdy atakowano Papieży św. Grzegorza VII i Bonifacego VIII. Wszelkie umniejszenie praw Boga i praw Kościoła oraz wszelkie tchórzostwo w walce o te prawa zadawało mu głęboką ranę. Zawsze sądziłem, że R.H. Benson, który dobrze znał o. Clérissaca, właśnie jego miał na myśli, gdy kreślił postać Papieża w książce Władca świata.

Tak jak kochał Kościół, kochał też stan zakonny i nic nie leżało mu tak na sercu jak godność tego stanu. Prostując niektóre rozpowszechnione błędy, chętnie wyjaśniał, że wartością własną ślubów zakonnych jest zaangażowanie Kościoła, który – przyjmując je publicznie i oficjalnie, poświęcając osobę ludzką Bogu, jak kielich albo ołtarz – nieodwracalnie wprowadza człowieka do stanu doskonałości (status perfectionis acquirendae) koniecznego do pełnego życia Mistycznego Ciała Chrystusa.

Rozwinął wspaniałą naukę na temat opatrznościowej roli, istotnych cech i misji każdej z wielkich rodzin zakonnych. Wskazywał, że zakon monastyczny jest strażnikiem i żywym świadkiem starożytnej tradycji Kościoła, powołanym po to, aby wiecznie zachowywać ideał pierwotnej i doskonałej wspólnoty chrześcijańskiej, której nadrzędnym celem jest wychwalanie Boga. Zakon Kaznodziejski, jego zdaniem, otrzymał misję zachowania intelektu chrześcijańskiego w świetle kontemplacji i teologii; synowie św. Franciszka – misję promieniowania w życiu chrześcijańskim ubóstwem, prostotą, duchem i cnotami Ewangelii; ojcowie z Towarzystwa Jezusowego zostali posłani, aby zachować starożytną dyscyplinę ascetyczną woli chrześcijańskiej i dostosować ją do współczesnych warunków życia. Nieustannie dziękował Bogu, że powołał go do rodziny św. Dominika – z powodu miłości żywionej przez ten zakon do nauki i wierności czystej prawdzie. O, jakże pragnął, aby jego bracia bez żadnych kompromisów zachowywali to, co nazywał „intelektualnym charakterem i powołaniem” zakonu!

Bez trudu można odgadnąć, jak bardzo taka dusza musiała cierpieć w czasach, w których żyjemy. Cierpiał więc w ciszy, ale dogłębnie i z wielką intensywnością. Mam wrażenie, że tylko na niektórych portretach wielkiego Papieża Piusa X widziałem cień podobnych smutków.

Bolesne były dla niego nie tylko obyczaje naszej laickiej i demokratycznej władzy. Miał niezwykle wysokie mniemanie o życiu kapłańskim i obowiązkach z nim związanych, tymczasem rzeczywistość spotykana tu i ówdzie nie zawsze była zgodna z ideałem. Ponadto miał poczucie odpowiedzialności, które boleśnie mu ciążyło, za bycie solą ziemi w historii świata. Uważał, że umniejszenie wiary, zanik publicznego poszanowania praw Boga, a wreszcie osłabienie rozumu widoczne w czasach współczesnych wskazują, że świat zszedł na poziom tak niski, że niższy aż trudno sobie wyobrazić.

Msza Święta, jak mawiał św. Wincenty Ferreriusz, jest najwznioślejszym dziełem kontemplacji1. Nigdy nie uczestniczyłem i prawdopodobnie nigdy nie będę uczestniczył w Mszach celebrowanych z taką doskonałością, dokładnością, czystą i skupioną miłością, najwyższym i prawie budzącym przestrach dostojeństwem jak te Msze o. Clérissaca, do których miałem szczęście służyć przez cały rok. Wypowiadał słowa Konsekracji w sposób niemożliwy do zapomnienia, głosem cichym, powoli, ale zdumiewająco wyraźnie, z naciskiem, w którym czuć było tyle mocy, że wydawało się, że przebija się ona wprost do Bożego Serca. Ofiara Mszy Świętej była dla niego prawdziwie spełnieniem wszystkich rzeczy, dziełem najdoskonalszym. Radził, aby jednoczyć się z nią w taki sposób, że – mówiąc obrazowo – człowiek wlewa całe swoje życie w kielich ofiarowany przez kapłana, ofiarując je Bogu wraz z tym kielichem dla osiągnięcia czterech głównych celów Ofiary Naszego Pana, „ilekroć bowiem sprawujemy pamiątkę ofiary Chrystusa, spełnia się dzieło naszego Odkupienia”2. Powtarzał, że Komunia Święta jest przede wszystkim konsekwencją Ofiary i zjednoczeniem z Ofiarą. Uważał też za umniejszenie prawdy widoczną u niektórych tendencję do oddzielania, jeśli można tak powiedzieć, Komunii od Mszy albo do mówienia, że Msza jest tylko dla Komunii.

Boże oficjum odprawiał w sposób bardzo prosty, bez żadnego napięcia, powoli, karmiąc się każdym słowem. Pisał: „O Altitudo! O Bonitas! (Oto wzniosłość! Oto dobroć!) Kościół nigdy nie ustaje w przechodzeniu od jednej godziny oficjum do drugiej”. On sam czynił to samo, co czyni Kościół. Gdy pracował, zawsze w określonych godzinach przerywał pracę, aby odmówić kolejną godzinę oficjum. Gdy kiedyś mieszkał u mnie przez jakiś czas, wciąż słyszałem z sąsiedniego pokoju błogosławiony szmer jego modlitwy. Pieśni Kościoła były dla niego drogie, jak ojczyste pieśni w ziemi wygnania. Lubił je śpiewać, zwłaszcza antyfonę z Mszy o Doktorach Kościoła: Quasi stella matutina i responsorium In pace in idipsum, które podobno doprowadzały do płaczu samego św. Tomasza…

Nie cierpiał obnoszenia się z ubóstwem, żył jednak duchem ubóstwa na najwyższym poziomie. Prowadził życie niezwykle surowe. Chociaż z upodobaniem opowiadał historię o chorym św. Tomaszu, który – gdy szukano czegoś, co mógłby zjeść ze smakiem – poprosił o śledzia takiego, jak jadł we Francji, sam będąc w ojczystym kraju, prawie zawsze odmawiał tych pięknych i słodkich owoców Południa, których smak sam kiedyś z młodzieńczym entuzjazmem opisywał.

Był rozmówcą żywym i pełnym uroku, wypowiadał się z wielką i swobodną elokwencją, używał języka pełnego klasycznej czystości. Kochał wszystko, co było piękne, żywe i autentyczne. Ciągle wracał do lektury Dantego, otaczał się najpiękniejszymi obrazami Fra Angelica. Z wielkim upodobaniem czytał Dialog o Bożej Opatrzności i Listy św. Katarzyny ze Sieny, miał wielkie nabożeństwo do tej wielkiej kontemplatyczki, którą Kościół czci jako tę, która służyła Panu jak pracowita pszczoła, sicut apis argumentosa… Był także przywiązany do swojej rodzinnej Prowansji, a zwłaszcza do miejscowości Saint-Maximin-la-Sainte-Baume. Drogie mu były dwa miejsca pielgrzymkowe: Saint-Étienne-le-Laus, gdzie kiedyś poczuł piękny zapach przy grobie świętej pasterki i wizjonerki Benedykty, oraz la Salette, do którego powrócił ostatni raz w 1912 roku. Zawsze z głębokim wzruszeniem mówił o łzach, które Najświętsza Dziewica wylewała w tym miejscu, aby przypomnieć nam o wszystkim, czego wymaga życie nadprzyrodzone, i o skrusze serca.

Z radością wychwalał Najświętszą Dziewicę jako Królową Aniołów i Stolicę Mądrości. Był szczęśliwy, gdy u Matki Bożej dostrzegano i czczono blask jej mądrości. Wzorem pod tym względem było średniowiecze, gdy tworzono jej wizerunki otoczone personifikacjami siedmiu sztuk wyzwolonych będących ozdobą jej ducha, czego przykładem jest Portal Królewski katedry w Chartres. Jak powiedział mi pewnego dnia, sądził, że Matka Boża najczęściej medytowała o najprostszych prawdach chrześcijaństwa, szczególnie o wielkim prawie Krzyża, była to jednak medytacja przeniknięta prawdziwie Boską głębią.

Czy da się opisać, jakim niezrównanym przewodnikiem był w życiu duchowym? Chciałbym tu tylko powiedzieć, że zawsze szukał inspiracji u dwóch mistrzów swojego serca: u św. Pawła i u św. Tomasza, a także w całej starożytności chrześcijańskiej. Wadą, który zawsze tropił i zwalczał, był „duch spaczony” – jak zwykł był mawiać, czyli duch wracania do siebie, skupiania się na sobie. Zwalczał również bez litości indywidualizm, rozumiany jako skłonność do dominacji w człowieku czy to zmysłowości, czy to aktywności zewnętrznej. Jak mawiał, im bardziej dusza się wznosi, tym bardziej powszechną się staje. Prosta droga prowadząca do Boga to zwrócenie się do Niego i patrzenie na Niego, pilnowanie, aby nasze oczy były skierowane na Boską prawdę, a później – pozwolenie Bogu na to, aby On działał. Bardziej niż ćwiczenia ascetyczne poważał ducha modlitwy i kontemplacji, ducha zjednoczenia z Kościołem. Drabina, którą posługiwał się, aby jego dusza mogła wstępować wzwyż, miała dwie żerdzie boczne: doktrynę i liturgię. Definicje czysto zewnętrzne, którymi często opisuje się liturgię, były dla niego całkowicie niewystarczające. Liturgia, jego zdaniem, to samo życie Kościoła, jego życie Oblubienicy i Matki, to wielkie sakramentale, które sprawia, że dusze uczestniczą we wszystkich tajemnicach Jezusa Chrystusa. Uważał za absurdalne przeciwstawianie liturgii i modlitwy prywatnej. Twierdził, że z jednej strony, z punktu widzenia kontemplacji, opus Dei, czyli liturgiczna modlitwa Kościoła, jest najdoskonalszym sposobem przygotowania duszy do modlitwy; z drugiej zaś strony, w porządku cnoty religii, modlitwa prywatna, zgodnie z ewangelicznym wezwaniem: „czuwajcie zatem, modląc się w każdym czasie” (Łk 21, 36), jest po to, aby przygotować duszę do godnego uczestniczenia w tym najdoskonalszym dziele liturgii, przez które rozlewa się miłość Kościoła. Pisał: „Uczestnictwo w życiu hieratycznym Kościoła jawi się jeśli nawet nie jako cel, to przynajmniej jako doskonały środek dla wszystkich stanów i rodzajów modlitwy, gdyż liturgia wprowadza w sposób pewny w tajemnice Chrystusa. Zbyt proste domaganie się od wszystkich uczestniczących w liturgii indywidualnej dyscypliny cnoty byłoby bez wątpienia złudzeniem i lekkomyślnością. Jednak pragnienie, aby tak było, jest uzasadnione. Nie chcemy przez to powiedzieć, że kresem całego życia Kościoła jest indywidualny ascetyzm. Chodzi nam o to, że wszelkie uczestnictwo w modlitwie Kościoła i w tajemnicach Chrystusa zakłada jakieś osiągnięte już rezultaty w porządku cnót. Z kolei modlitwa Kościoła udziela indywidualnej cnocie swojej doskonałości, pierwszorzędnej skuteczności i radości”.

„Urzekła panią św. Teresa z Ávili” – pisał kiedyś o. Clérissac do pewnej oblatki benedyktyńskiej, która zechciała udostępnić nam ten cenny list. „To zupełnie naturalne. Dobrze jest co jakiś czas przypomnieć sobie o pojęciu cnoty nabytej (vertu acquise) i o naszym pozytywnym wysiłku za pomocą przykładów świętych z czasów nowej pobożności, których Bóg wzbudził bez wątpienia po to, aby ukazać, że wszystko, co dobre i prawdziwe w indywidualizmie, nie tylko nie wymyka się spod Jego łaski, lecz wprost od niej zależy. Bóg wzbudził ich też z powodu niezmiernej litości wobec ludzi, gdy przestało im wystarczać zwykłe życie Kościoła, oraz z powodu sprawiedliwości karzącej niewierności starożytnych zakonów, które – niestety! – dopuściły do tego, że przygasły pochodnie w ich dłoniach.

Niech pani jednak nie zapomina, że duchowo należy pani do Merowingów, do czasów feudalnych, powiedziałbym nawet – do starożytności chrześcijańskiej. Niech pani nie zapomina, że trzeba całkowicie otworzyć się na Boga i pozwolić, aby łaska Boża działała w pani bez przeszkód, a przy tym uważać prawie za nic owoce własnej aktywności”.

Ostatnie kazania, przynajmniej we Francji, o. Clérissac wygłosił w „miesiącu Maryi” w 1914 roku w Notre-Dame-de-Lorette w Paryżu. Nie jestem w stanie opisać wrażenia słodyczy, prostoty, świętości i nadprzyrodzonej czułości, które rodziło się i wzrastało podczas słuchania tych kazań. Można było wprost odczuć czysty wysiłek ducha kaznodziei zmierzający do tego, aby poznanie Boga i Najświętszej Dziewicy oraz miłość do nich przeniknęły do głębi serc słuchaczy.

Wydaje się, że w ostatnich latach swojego życia wciąż wzrastał w miłości bliźniego, w łagodności, w wewnętrznym skupieniu. Podczas jednego z naszych ostatnich spotkań powiedział mi, że ze szczególną słodyczą wracał myślą do dni swojego nowicjatu. Dodał, że wielką szkodą jest dla zakonnika pragnienie „wyemancypowania się” z praktyk nowicjatu, że należy pozostawać wiernym tym praktykom, nawet najbardziej pokornym i służebnym, aby zachować w sobie dziecięce nastawienie do Boga i podtrzymywać w duszy dyspozycję do modlitwy. Jak mówił: „O, gdybyśmy wiedzieli, czym jest modlitwa! Tak rzadko naprawdę się modlimy! Gdy jesteśmy skupieni, gdy mamy jakieś poczucie obecności Boga, gdy wyrywa się do Niego nasze serce, wtedy sądzimy, że się modlimy. Tymczasem są to tylko wstępne warunki modlitwy… .”

Jego dusza stała się miękka jak dojrzały owoc, nadszedł więc czas zbiorów. „A gdy wyda owoc, wnet zapuszcza sierp, albowiem nastał czas żniwa” (Mk 4,29).

Ojciec Clérissac napisał dwie prace (l’Ame Saine i De saint Paul à Jésus-Christ), które mimo swej wielkiej wartości niewiele mówią o swoim autorze, gdyż starannie unikał stawiania siebie w centrum uwagi. Napisał także broszurę o Fra Angelico, a później wydał – niestety w bardzo ograniczonym nakładzie – piękną trylogię o błogosławionej Joannie d’Arc3 – „posłanniczce Bożej polityki”, jak mawiał. W końcu ukazało się drukiem jego rozbudowane kazanie o miłości własnej (l’Amour-propre dans l’éude et dans la vie). Zapis poświęconych Zakonowi św. Dominika rekolekcji Pro Domo et Domino nie został jak dotąd wydany po francusku, choć niedługo ukaże się w języku włoskim. W wielu klasztorach troskliwie przechowuje się zapiski z cennych rad i pouczeń, których udzielał.

Oddajemy dziś w ręce Czytelnika ostatnie dzieło o. Clérissaca, wypełniając w ten sposób obowiązek oddania mu hołdu, choć nasza radość wymieszana jest ze smutkiem. Albowiem praca ta jest zaledwie krótkim, choć treściwym, szkicem na temat tajemnicy Kościoła, a Czytelnik może uznać ją za zbyt zwięzłą i skondensowaną. Niestety, Autor nie zdążył rozwinąć swoich myśli i praca pozostała niedokończona. Wiemy, że o. Clérissac miał zamiar rozbudować niektóre części książki, chciał, na przykład, przeredagować rozdział VII zatytułowany Misja i Duch. Zmarł, zanim napisał ostatni rozdział poświęcony świętom tajemnicy Kościoła. Tak więc Czytelnik może spodziewać się raczej luźnego zbioru myśli i fragmentów całości, a nie uporządkowanego traktatu. Mamy jednak nadzieję, że liczne dusze odnajdą w tych wzniosłych, przerwanych przez śmierć rozważaniach pokarm, którego potrzebują.

Jacques Maritain

 

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 

1 Missa est altius opus contemplationis quod possit esse (Serm. Sab. post. Dom. Oculi.).

2 Quoties huius hostiæ commemoratio celebratur, opus nostræ redemptionis exercetur (Sekreta z IX Niedzieli po Zesłaniu Ducha Świętego).

3 Święta Joanna d’Arc została beatyfikowana w 1909 roku, zaś kanonizowana w 1920, a więc już po wydaniu Tajemnicy Kościoła (przyp. tłum.).


Jacques Maritain

(1882-1973), filozof francuski. Requiescat in pace!