Podyskutuj o tym artykule na FB
Każdy kto widział morze wie, a jeśli nawet nie widział to z całą pewnością słyszał, jeżeli jednak nawet nie słyszał, niech potrafi sobie wyobrazić jak jest ono głębokie. A jest tak głębokie, że jeden człowiek nie jest w stanie przeniknąć go ni myślą, ni wzrokiem. Z własnych sił ani go nie pozna, ani dna jego nie sięgnie.
Gdy zaś człowiek, jakikolwiek, choćby był mędrcem, atletą, stanie nad brzegiem tego ogromu, ma świadomość, że jeśli nie nauczy się pływać już pierwsza fala go przerazi. Jeśli zaś wejdzie doń, po pierś kryjąc się w szmaragdowej toni, może łatwo utonąć. Niektórzy powiedzą nawet: „Jeśli wiać silnie będzie, a morze gniewem zapała, przepadł biedak i fala go wyrzuci na brzeg martwego” Tak powiedzą niektórzy i czyż racji mieć nie będą?
Tylko dziecko dotknie swoją rączyną wzburzonego bałwana i pobiegnie dalej, w głąb otchłani, która uniesie je z jego dziecięcą ufnością i nieść będzie w dal, aż do wiecznej radości.
Gdzież mnie było do tej dziecięcej śmiałości, w tamtym dniu, gdy posadzono mnie na bałwanie tak, że woda zaraz mą głowę przykryła. A powiedziano mi tylko jedno: „Płyń”.
Podobny zaś byłem, i jestem zresztą nadal, choć dziś może nieco mniej niż dawniej, do Zacheusza, który ciekawością powodowany wszedł na drzewo myśląc zapewne przy tym: „Czemu nie?”, bo chciał zobaczyć Jezusa. Zapewne też wiele o nim słyszał, jak wielu słyszało różne sprawy o innych i tak samo, jak owych wielu słysząc te sprawy nie znało tych spraw samych, tak Zacheusz nie znał Jezusa, ale pomyślał: „Czemu nie?”.
On też, jak ja, pragnął, patrząc na Jezusa z wysokości korony rosłego krzewu, jedynie umoczyć stopy w chłodnej wodzie bezkresnego oceanu, a rzucono go tam gdzie musiał, by nie utonąć, krzyczeć ile sił w słabych trzewiach: „Panie, ufam że mnie ocalisz!”. A Pan odmienił jego życie, choć ten człowiek był celnikiem i zdrajcą!
Krzyczałem ja więc, jak i w dniu dzisiejszym często mi się zdarza: „Panie, ufam że mnie ocalisz, bo mam tylko Ciebie. Wszyscy będą teraz ze mnie jedynie kpić i będą od głupców mnie wyzywać, a gdy zechcę od nich uciec zaczną przedrzeźniać moje imię.” „Panie, ufam że mnie ocalisz”.
Jestem w wodzie i wstrzymuję powietrze.
Wiem, że dwa razy Chrystus dotknął mnie swoim palcem. Tak jakby nie mógł znieść mej ślepoty. Jakby rzeczywiście nie dowierzał, że jestem naprawdę bardziej głuchy na jego wołanie niż ktokolwiek inny. I gdym go w końcu spotykał zawsze czerń rozpraszał moją bezsiłą, i gdym go spotykał traciłem wszystko i zyskiwałem wszystko, wypierałem się wszystkiego i WSZYSTKIEMU zawierzałem.
„Bądź Wola Twoja, Bądź Wola Twoja, Bądź Wola Twoja, a nie moja, Panie.”
Długa była moja droga by powiedzieć te słowa, by nie wkradło się w nie żadne ale. I wiem, że w swej łasce Pan ześle na mnie nie jedno jeszcze ale, nie jedną wątpliwość, żal, cierpienie, a pokusę przede wszystkim, bo człowiek łatwo zapomina, jak niewiele znaczy bez łaski Najwyższego.
A jednak nawet te myśli pokorne to pycha nieuzasadniona i nieusprawiedliwione niczym przechwalstwo. Bo wszystko zasługą jest Jego nie moją.
Po drogach zaś jedynie, nie w duszy, hula wiatr i pusty śmiech, a Pan ścieżki tego śmiechu wodzi tak by trafiły wprost do uszu moich, a z nich do umysłu mojego i serca by ranić je bezlitośnie, ale przecie sprawiedliwie, obrazami przeszłych dni, których powrót niósłby jedynie ZGUBĘ i POTĘPIENIE.
Wola Pana rodzi się z ciszy która, jak biel inne kolory, łączy w sobie wszystkie dźwięki i Boskie milczenie konieczne do Zbawienia.
„Bóg nawet gdy milczy to mówi.”
I nie ma racji pasterz, który krzyczy na swe owce, ale ten, który chwali Boga i rzecze mu: „Panie nie mam dość sił by znaleźć moją ukochaną owieczkę”. Tu też leży moja bezradność. Panie nie mam sił by dłużej wstrzymywać oddech. Albo utonę w rozpaczy, albo uwierzę i zacznę pływać.
A Marcin o wszystkim tym myślał stojąc przy gościńcu zatopionym w poświacie błękitnego nieba rozświetlonego mocnym słońcem: prażącym i zsyłającym przyjemne ciepło na drewniane ciało i drobiny farby w oczach, schłodzone nocnym czuwaniem pod gwieździstym dachem.
Gdy przyszli ludzie wołali:
„Marcinie, Marcinie! Opowiedz nam swoją historię. Opowiedz.”
Cóż wam będę opowiadał skoro milczałem tak długi czas. Czy warte są jakichkolwiek słów wszystkie wiatry i deszcze, wszystkie ślady stóp dawno zmyte, nawrócenia zapomniane i kolana obtarte na klęczkach. Czego warte jest to wczoraj, którego już nie ma i to jutro, które może nie przyjdzie. Jeśli zaś chcecie poznać moją historię to znaleźć ją możecie teraz i tu. I znowuż nie spodziewajcie się, że powiem wam co będzie jutro, albo że to co wczoraj mnie spotkało dzisiaj ma do mnie przystęp. Przyjrzyjcie się raczej kropli spływającej po skroni: czy to deszcz czy pot? Tego jeszcze nie wiecie, to nie należy jeszcze do was. Nie do was należy też imię tego co się nawrócił, potem poszedł zdradzić i skończył na sznurze. A może to dopiero się wydarzy?
A to co jest teraz nie trwa wcale, więc też nic tak naprawdę do was nie należy.
Ale Marcinie, Marcinie!
Opowiedz nam swoją historię.
Opowiedz.
Tomasz Rowiński
za: Fronda LUX
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.