Komentarze
2017.10.20 09:53

Sukcesy na tle katastrofy

Trzeba przyznać, że w sprawie demografii rząd Prawa i Sprawiedliwości zamknął usta swoim przeciwnikom politycznym. Od jesieni roku 2016 – poza jednym wahnięciem w kwietniu roku 2017 – mamy do czynienia z sukcesywnym wzrostem narodzin. Naprawdę trudno w tej sytuacji o jakiekolwiek głosy przeciwko programowi „Rodzina 500+”. Muszę przyznać, że ostatnio przestałem trafiać na wypowiedzi specjalistów, ekspertów, ekonomistów czy finansistów z rozmaitych banków lub instytucji finansowych, który snuli wcześniej wizje o przepijaniu tych pieniędzy przez Polaków. Przepijaniu lub innym rodzaju marnotrawienia, o dramatycznych skutkach ubocznych tego programu dla budżetu. Swoją drogą – patrząc z perspektywy – żenujące jest to, jak łatwo poddajemy się tego rodzaju czarnemu PR-owi sączonemu przez ludzi sformatowanych do reprezentacji obcych interesów.

Oczywiście trudno się spodziewać, że ci sami ludzie powiedzą teraz, że jednak się pomylili lub że po prostu docenią politykę finansową państwa, w której pieniądze na 500+ naprawdę się znalazły i to dzięki ograniczeniu rozkradania budżetu choćby przez mafię paliwową. Ci komentatorzy raczej tylko czekają okazji, by znów prowadzić swoją politykę negacji polskiej samodzielności, jeśli tylko pojawią się jakiekolwiek niekorzystne dane lub takie, które jako niekorzystne będzie można podawać. Sprowadza się to do narracji o całkowitej polskiej niezdolności do prowadzenia swojej polityki – także gospodarczej – pod hasłem: „przecież prochu nie wymyślicie”, „mądrzejsi od was już to przerabiali”. I tym podobne.

Dlatego w sprawie demografii nie zamierzam nikogo krytykować, ale podać kilka informacji, które osadzą naszą sytuację demograficzną we właściwym kontekście. Za sukces uznano, że suma urodzeń za ostatnie 12 miesięcy przekroczyła 400 tys. urodzeń. Takie były założenia rządu. Jest to rzeczywiście pewien sukces, szczególnie w sytuacji, gdy z miesiąca na miesiąc zmniejsza się liczba kobiet mogących urodzić dziecko. Dlaczego tak jest? Ponieważ właśnie starzeje się pokolenie wyżu demograficznego przełomu lat 70. i 80., kiedy to w skali roku rodziło się blisko… 700 tys. dzieci. A będzie jeszcze gorzej. W roku 1990 skala urodzeń wciąż zbliżała się do 550 tysięcy. Oznacza to jednak, że dziś kobiet w wieku rozrodczym jest coraz mniej i mniej. Dodajmy, że w roku 2009, czyli w apogeum niewielkiego piku demograficznego, który rozpoczął się tendencją wzrostową około roku 2003, a definitywnie wygasł w roku 2013, liczba urodzin w skali 12 miesięcy wyniosła 430 tys. dzieci. Zatem wynik 400 tys. jest wynikiem dobrym, ale w stosunku do takich nizin demograficznych jak 350 tys. urodzin w roku 2003 czy około 370 tys. w latach 2013–2016. W dzisiejszej sytuacji sukcesem jest nawet podtrzymywanie dotychczasowych poziomów narodzin. Sukcesem w skali programu „Rodzina 500+”, bo w skali przyszłości Polski to dalej wynik dramatyczny, który oznacza zapaść i nieprzewidziane skutki dla naszego kraju w przyszłości.

Dodajmy, nie udało także przekroczyć liczby zgonów, która to liczba od końca roku 2012 wciąż jest wyższa od narodzin. Nie może być inaczej, jeśli obecne roczniki są o jedną trzecią mniej liczne od roczników swoich rodziców. I tej tendencji już raczej nie zmienimy. Trzeba do tego dodać jeszcze inne dane. Mediana wieku kobiety rodzącej dziecko wynosiła w 2015 r. (to ostatnie dane) 29,7 lat. Jeszcze w 2000 r. było to 26,1 lat. Wiek kobiety rodzącej pierwsze dziecko w zeszłym roku to 27,6 lat, a w 2000 r. były to 24 lata. Dla demografii ma to zasadnicze znaczenie. Jeśli kobieta urodzi pierwsze dziecko w wieku lat 24, ma jeszcze przed sobą wiele lat na kolejne potomstwo. Jeśli urodzi po trzydziestce, będzie się trzeba cieszyć, jeśli urodzi jeszcze chociaż jedno. I to jest miejsce, którego program „Rodzina 500+” nie zabezpiecza, nie stymuluje młodych ludzi do decyzji o wydaniu na świat pierwszego dziecka. Potrzebne jest skuteczne działanie na rzecz obniżenia wieku kobiety w chwili, gdy rodzi pierwsze dziecko.

 

Trzeba zadać pytanie, które właściwie nie pada. W jakiej skali mamy szansę zmodyfikować katastrofalne prognozy GUS-u z 2014 r. dotyczące ogólnej sytuacji demograficznej Polski przy obecnym poziomie sukcesu związanego z programem “Rodzina 500+”?

 

Spójrzmy najpierw na dane z samej prognozy:

 

Prognoza ludności - kobiety w wieku rozrodczym

 

(Liczba kobiet w wieku 15-49 lat)

 

2013: 9,3 mln

2020: 8,8 mln

2035: 7,0 mln

2050: 5,8 mln

 

Tabl. A19. Mediana wieku populacji

2013: 38,6

2020: 41,4

2035: 48,1

2050: 52,0

 

Odpowiedź brzmi: zmiany nastąpią na... drugim miejscu po przecinku. Precyzując, jeśli różnica między prognozą z 2014 roku a danymi faktycznymi za okres VIII 2016-VII 2017 utrzyma się przez pięć lat, to efekt stanie się widoczny także na pierwszym miejscu po przecinku. Bądźmy szczerzy, to bardzo niewiele i oznacza to tyle, że obecny program musi - powtórzmy - musi być traktowany tylko jako początek systematycznej i systemowej pracy nad odbudową dobrej dynamiki polskiej demografii.

 

Można czasem usłyszeć głosy, że temat demografii to jest jakiś narodowy triumfalizm, że przecież Polaków nie musi być czterdzieści milionów, a może być dwadzieścia. Problem w tym, że taki spadek zaburza stabilność każdego systemu społecznego, generuje olbrzymie koszty obsługi starszych pokoleń i, co być może najważniejsze, wytwarza nowy typ kultury, w którym nieobecność dzieci jest czymś normalnym, a ludzie starzy są naprawdę irytującym problemem. Razem z czyhającą za progiem w Europie eutanazją, nie wygląda to ciekawie. I jeszcze jedno – jeśli godzimy się na taki zjazd demograficzny, to zapytajmy, gdzie jest jego koniec, czy ta równia pochyła ma jakiś kres poza historyczną zagładą polskości. Sprawa jest poważna już dziś. Naszej gospodarce nie wystarczają szukający u nas lepszego zarobku Ukraińcy – choć mówi się już o dwóch milionach osób przybyłych do nas w poszukiwaniu lepszego zarobku.

Tak wygląda też kolejna łatwa odpowiedź – zaprośmy więcej imigrantów. Nawet nie tych, których chce nam narzucić Europa, ale tych, którzy chcieliby do nas przyjechać sami. Łatwe recepty zwykle dużo kosztują. Czy naprawdę stać nas na obsługę wielokulturowego społeczeństwa i czy rzeczywiście go chcemy, z wszystkimi problemami, jakie ono przynosi?

 

Tomasz Rowiński

 

Artykuł jest rozszerzoną wersją felietonu, który ukazał się pierwotnie na łamach Tygodnika Bydgoskiego.


Tomasz Rowiński

(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.