Komentarz Pawła Milcarka ukazał się na łamach Przewodnika Katolickiego w 2016 roku.
Nie jestem zwolennikiem świętowania rocznic rozwodu; jeszcze mniej – świętowania rocznic wielkiej rodzinnej scysji, po której jeden z synów uciekł z domu i nigdy do niego nie wrócił. Co miałbym wtedy świętować?
Takie mam skojarzenia i pytanie, gdy słyszę tu i ówdzie o „świętowaniu 500-lecia Reformacji”. Świętowanie to radość i dziękczynienie. Nie znajduję powodów do tego w wielkim rozłamie, który powstał pół tysiąca lat temu w chrześcijaństwie zachodnim. Byłbym, jako katolik, do cna nieszczery, gdybym próbując dostosować się do czyjejś świątecznej atmosfery zaczął mówić, że cieszę się, iż z powodu tamtego rozłamu duża część chrześcijan zerwała więź kościelną ze Stolicą Piotrową, odrzuciła niemałą część nauczania katolickiego oraz nie sprawuje już Eucharystii w pełni jej misterium. Co więcej, nie mogę się cieszyć oraz dziękować Bogu – za to, że począwszy od wystąpienia Marcina Lutra w 1517 rosły spory i schizmy także wśród protestantów, tak że po wiekach protestantyzm jest mozaiką nieprawdopodobnie różnych wspólnot.
Nie ma się z czego cieszyć i czego świętować. Ale może – jest okazja, by wspominać? Owszem, chyba taki właśnie jest motyw zatrzymania się przy tej smutnej rocznicy przez każdego, komu leży na sercu, „aby byli jedno”.
Wspominajmy więc z bólem – i uczmy się. Z tego jak doszło do potężnego rozerwania jedności chrześcijańskiej na Zachodzie, można się nauczyć bardzo wiele, także na dzisiaj i jutro. Na przykład tego, że Kościoła nie stać na lekceważenie kryzysów w teologii – gdyż prędzej czy późnej odbiją się one na jakości wiary daleko poza wydziałami uniwersyteckimi. Tego, że nie warto rozkręcać masowych akcji duszpastersko-organizacyjnych, jeśli są oparte – jak akcja sprzedawania odpustów – na potężnych dwuznacznościach. Tego, że zamiatanie pod dywan nadużyć moralnych udaje się jedynie do czasu – a potem nagle odbija się potężną czkawką nie do opanowania. Tego, że jeśli ludzie Kościoła zdołają się już przedstawić światu jako prawdziwi humaniści, którym „nic co ludzkie nie jest obce”, wewnątrz Kościoła pojawi się niepokój czy ich humanizm nie jest większy niż wierność Słowu Bożemu. W końcu i tego, że wielkie rozłamy powstają nie wtedy gdy niespokojny teolog zawiesi kartkę z wątpliwościami, lecz wtedy gdy te wątpliwości okażą się wygodne dla książąt (lub magnatów medialnych?). To ważne nauki, pożyteczne.
Wiele dobrych rzeczy nie wydarzyło się, a wiele łask nie zakwitło – wskutek tego, co stało się pół tysiąca lat temu. Możemy się co prawda pocieszać, że reformacyjne „trzęsienie ziemi” wymusiło w końcu wielką odnowę duchową spod znaku Soboru Trydenckiego, wraz z którą Kościół otrząsnął się ze snu. Ale za jaką cenę?
Paweł Milcarek
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.