Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Fragment pochodzi z książki Scotta Hahna „Śmierć jest nadzieją” wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit.
Co niedziela podczas Mszy Świętej recytujemy Wyznanie wiary. Ma ono trzy części: pierwsza poświęcona jest Bogu Ojcu, druga Synowi, a trzecia Duchowi Świętemu. Na początku trzeciej części wyznajemy wiarę w Ducha Świętego jako „Pana i Ożywiciela”. To, że nazywamy go Panem, wydaje się zrozumiałe. Duch Święty jest Panem, bo jest Bogiem, jedną z Trzech Osób Boskich tworzących Trójcę Świętą. Ale co oznacza, że jest on „Ożywicielem”? Księga Rodzaju odpowiada na to pytanie dwojako. Po pierwsze, czytamy w niej: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami” (Rdz 1, 1–2). Ten urywek mówi nam, że Duch Święty jest dawcą życia cielesnego, które Grecy określali terminem bios. Drzewa rosną, kwiaty kwitną, a nasze serca biją za sprawą Ducha Świętego. Wszystko, co żyje, porusza się i jest – parafrazując Dzieje Apostolskie (17, 28) – istnieje mocą Ducha. To
On daje bios – życie biologiczne, materialne.
Istnieje jednak życie i… życie. Jest bios, ale jest także zoe. Greccy tłumacze w drugim rozdziale Księgi Rodzaju użyli właśnie słowa zoe: „wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia [zoe], wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (2, 7). Zoe, inaczej niż bios, niesie ze sobą o wiele więcej niż tylko cielesne istnienie. Bóg nie tchnął w nozdrza Adama jedynie oddechu; tchnął w nie życie – życie duchowe, wieczne, pochodzące od Boga. Wlał w Adama swoje własne życie. Obdarzył go tym życiem, które Ojciec wiecznie przekazuje Synowi, a które Syn przyjmuje i zaraz oddaje Ojcu5. Jest to życie tak pełne, tak intensywne, że w rzeczywistości stanowi Osobę: Trzecią Osobę Trójcy. Bóg tchnął w Adama swoje własne życie, które uzdolniło go do życia nie tylko przyrodzonego, ale i nadprzyrodzonego. Adam, napełniony zoe, znał Boga tak osobiście i blisko jak syn znający ojca od pierwszych chwil swego istnienia. Był także odbiciem Boga, podobnie jak syn jest odbiciem ojca, choć ich podobieństwo nie dotyczyło cech fizycznych, tylko intelektualnych i duchowych.
Bóg stworzył Adama na swój obraz, co znaczy, że Adam miał zdolność rozumowania, tworzenia, odróżniania dobra od zła i oddawania swojego życia w miłości drugiemu i dla drugiego. Odznaczał się także wewnętrzną jednością, którą św. Augustyn określa jako „pamięć” (memoria). Bóg, choć w trzech Osobach, także jest Jeden; podobnie Adam, choć w miarę upływu lat mógłby wyglądać, myśleć i odczuwać inaczej, nadal pozostanie tym samym Adamem. Istnieje wewnętrzna jedność między tym, kim był wczoraj, a tym, kim będzie jutro. Pamięć spaja w jednej osobie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Adam, napełniony życiem Bożym i stworzony na obraz Boga, mógł prawdziwie żyć, zarówno życiem naturalnym, jak i nadprzyrodzonym. A zatem potrafił nie tylko współżyć z Ewą, ale także ją poznać, wybrać i pokochać, i troszczyć się o nią jako swoją oblubienicę. Miał zdolność nie tylko płodzenia dzieci, ale także bycia ich ojcem – ojcem Kaina, Abla i Seta, podobnie jak Bóg był ojcem jego samego. Co najważniejsze, Adam mógł oddawać Bogu cześć w Duchu i w prawdzie, zarówno w tym życiu, jak i w przyszłym – uczestniczyć w życiu samego Boga przez całą wieczność, nigdy nie zapominając o pochodzących od Boga błogosławieństwach i o trosce, jaką go otaczał każdego dnia. Bóg dał Adamowi nie tylko istnienie, ale także życie. Uzdolnił go do życia prawdziwie ludzkiego, pełnego miłości, przyjaźni, więzi rodzinnych i społecznych. Uzdolnił go także do życia przewyższającego zwykłe ludzkie życie, do życia nadprzyrodzonego, pochodzącego od zamieszkującego w jego duszy Bożego Ducha. Potem jednak Adam stracił ten dar nadprzyrodzonego życia – zaprzepaścił go dla siebie i dla wszystkich swoich potomków.
Gdy już rozumiemy różnicę między bios i zoe, słowa skierowane przez Boga do Adama i Ewy nabierają nowego znaczenia. Bóg ustanawia w nich podstawowe zasady życia w ogrodzie Eden, wyjaśniając: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać do woli; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz” (Rdz 2, 16–17). W hebrajskim oryginale słowo „umrzesz” jest bardzo mocno podkreślone. Dosłowne tłumaczenie tego fragmentu brzmiałoby „umrzesz śmiercią”. Bóg przemawia z powagą. Ze śmiertelną powagą. Ale już w następnym rozdziale czytamy o tym, że Adam i Ewa bez zastanowienia jedzą z drzewa, z którego Bóg zakazał im jeść i… nic się nie dzieje. Przynajmniej z pozoru. Owoc, który zrywają, nie staje im kością w gardle. Nie tracą przytomności i nie padają martwi na ziemię. Jeśli jednak wiemy, że istnieją dwa rodzaje życia – bios i zoe – to rozumiemy także, że muszą istnieć dwa rodzaje śmierci – śmierć cielesna i śmierć duchowa. Tego dnia w ogrodzie Eden Adam i Ewa nie umarli śmiercią fizyczną, ale śmiercią duchową. Utracili coś o wiele cenniejszego od życia biologicznego: utracili życie nadprzyrodzone, pochodzące od Boga, dar łaski uświęcającej w swoich duszach. Gdyby Adam nie posłuchał żony, gdyby zaprotestował, wykazał wężowi kłamstwo i sprzeciwił się mu, być może zostałby fizycznie zaatakowany przez węża i utraciłby życie biologiczne. Ale zachowałby cenniejszy dar. Posiadałby nadal łaskę uświęcającą, dar Bożego synostwa. Zachowałby zoe. Adam nie sprzeciwił się jednak i to zaniechanie sprowadziło na świat śmierć. Najpierw sprowadziło śmierć duchową, pozbawiając łaski uświęcającej nie tylko jego samego i jego oblubienicę, ale także całe ich potomstwo – cały rodzaj ludzki. Tym właśnie jest grzech pierworodny. Nie jest to coś, co robimy: jest to raczej pewien deficyt w nas samych. Ludzka natura pozbawiona życia Bożego. Każdy człowiek, który przychodzi na świat, dziedziczy po pierwszych rodzicach tę wybrakowaną naturę. Rodzimy się żywi fizycznie, ale martwi duchowo. Po tej pierwszej nastąpiła śmierć druga. Po sprowadzeniu na świat śmierci duchowej, grzech Adama spowodował także śmierć fizyczną – nie od razu, ale nieuchronnie. Paweł stwierdza w Liście do Rzymian: „Dlatego też, jak przez jednego człowieka grzech wszedł do świata, a przez grzech śmierć, […] śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli” (5, 12). Może się wydawać, że wszystko zostało tu pomieszane, że to grzech wszedł przez śmierć, a nie śmierć przez grzech. Ale jeśli grzech pierworodny oznacza utratę życia Bożego, jeśli ludzie rodzą się nie zepsuci, ale wybrakowani, to przychodząc na świat, jesteśmy pozbawieni tego życia, które Bóg nam przeznaczył. Z Bożego punktu widzenia rodzimy się martwi. W ten sposób śmierć duchowa przenosi się na całe potomstwo Adama, które otrzymuje życie przyrodzone, ale nie nadprzyrodzone. A kiedy duchowo martwi ludzie popełniają grzechy, rozsiewają wokół swoją duchową śmierć. Z wybrakowanej natury wynika wybrakowane życie – życie, które nie jest tym, czym miało być, pod względem przyrodzonym czy nadprzyrodzonym, fizycznym czy duchowym. Śmierć fizyczna, której ludzkość doświadcza jako konsekwencji grzechu, staje się jakby anty-sakramentem, widzialnym znakiem niewidzialnego stanu wybrakowanej, duchowo martwej duszy.
Niestety, wybrakowana ludzka natura to nie wszystko, co odziedziczyliśmy po Adamie i Ewie. Odziedziczyliśmy także pożądliwość, to znaczy skłonność do grzechu. Utrata łaski przez Adama spowodowała zaciemnienie umysłu, osłabienie woli oraz nieuporządkowanie uczuć i pragnień u całego jego potomstwa. Oznacza to, że jest nam trudniej niż Adamowi i Ewie przed upadkiem rozpoznawać i wybierać dobro, czynić je, a nawet go chcieć. Chrzest (o którym więcej w następnym rozdziale) przywraca naszym duszom życie pochodzące od Boga, ale nie odbiera nam skłonności do grzechu. Nie odtwarza w nas jasności umysłu, siły woli i godziwości pragnień, które na początku mieli pierwsi rodzice. Oznacza to, że prędzej czy później popełniamy własne grzechy. Wybieramy swoją wolę zamiast woli Boga. Ten wybór może zaćmić w nas życie Boże, tak że stajemy się podatni na jeszcze większy grzech. Jeśli nasze wybory są naprawdę złe – jeśli dotyczą poważnych spraw, podejmowane są z pełną świadomością i zupełnie dobrowolnie – mogą całkowicie zabić w nas Boże życie. To właśnie jest grzech śmiertelny: duchowa śmierć. Niedawno oglądałem nakręcony wiele lat temu film M. Night Shyamalana Szósty zmysł i uderzyło mnie to, co młody bohater, Cole, wyjawia swojemu psychiatrze, Malcolmowi. Mówi mu nie tylko, że widuje zmarłych, ale – co bardziej znaczące – że osoby te nie wiedzą, iż poniosły śmierć. Widzą to, co chcą widzieć. Słyszą to, co chcą słyszeć. Ignorują rzeczywistość własnej śmierci, chociaż jest ona widoczna jak na dłoni. To jest świat, w którym żyjemy. Tyle, że ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy z własnej śmierci, nie są martwi fizycznie; są martwi duchowo. Niektórzy są nieochrzczeni. Inni są ochrzczeni, ale popadli w grzech śmiertelny. Ludzi duchowo martwych spotykamy wszędzie – na ulicach, w szkołach, w miejscach pracy, a nawet w parafiach. Zewsząd otaczają nas ludzie, którzy nie żyją tym życiem, do którego zostali stworzeni, bo nie mają w swoich duszach życia pochodzącego od Boga. Są żywymi trupami – tą rzeczywistością, na którą wskazują wszystkie filmy o zombie. I nawet o tym nie wiedzą. Widzą to, co chcą widzieć. Słyszą to, co chcą słyszeć. Co najważniejsze, ludzie ci nie są wcale mniej martwi od tych, którzy umarli fizycznie, ale żyją w Chrystusie. Są od nich martwi o wiele bardziej. Są bardziej martwi niż święci, bardziej martwi niż dusze czyśćcowe. To jest śmierć, której powinniśmy się obawiać. Jezus ostrzegał przecież: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10, 28). A jednak, jak zauważył żyjący w VI wieku biskup, św. Julian z Toledo, większość z nas nie bierze sobie tego ostrzeżenia do serca.
Każdy boi się śmierci ciała, niewielu zaś śmierci duszy. Wszyscy przejmują się zbliżaniem się śmierci ciała, która wcześniej czy później przyjdzie niezawodnie. I tym się zajmują. Ludzkość, przeznaczona na śmierć, trudzi się, aby uniknąć śmierci, ale przeznaczona do życia wiecznego, nie trudzi się, aby uniknąć grzechu. A gdy ludzie starają się uniknąć śmierci, próżno się trudzą; w istocie zyskają najwyżej to, że śmierć odsuną, ale jej nie unikną; gdyby natomiast powstrzymali się od grzechu, ich trud zakończyłby się i żyliby wiecznie. O, gdybyśmy umieli zachęcić wszystkich ludzi, siebie nie wyłączając, aby umiłowali życie wieczne tak gorąco, jak miłują to życie, które przemija! Robimy zatem wszystko, żeby uniknąć śmierci, która jest nieunikniona, a nie staramy się uniknąć tej, którą moglibyśmy zażegnać. Nie rozumiemy tego, co pojmował św. Paweł, że „żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk” (Flp 1, 21). Dla duszy przepełnionej życiem nadprzyrodzonym śmierć ciała jest początkiem prawdziwego życia; życia, do którego byliśmy stworzeni od początku. Śmierć duszy w grzechu – grzechu, za który nigdy nie żałowała – jest końcem wszystkiego, za czym kiedykolwiek tęskniliśmy. Twórcy Żywych trupów czy Nocy żywych trupów mylą się w wielu sprawach dotyczących życia i śmierci, ale w niektórych mają rację. Człowiek może być żywy i nieżywy równocześnie. Może być umarły i nieumarły. Życie jest czymś więcej niż to, że możemy chodzić, mówić i jeść. Śmierć to coś więcej niż ustanie akcji serca. W każdej chwili każdego dnia stoimy przed wyborem. Kiedy wybieramy Boga – Jego prawa, Jego wolę i Jego drogi – wybieramy życie. Kiedy wybieramy siebie – swoje prawa, swoją wolę i swoją drogę – wybieramy śmierć. Tych wyborów nie dokonujemy jednak jako bezcielesne duchy. Dokonujemy ich w ciele i przez ciało: to ciało, które może nosić w sobie zarówno życie, jak i śmierć.
Co niedziela podczas Mszy Świętej recytujemy Wyznanie wiary. Ma ono trzy części: pierwsza poświęcona jest Bogu Ojcu, druga Synowi, a trzecia Duchowi Świętemu. Na początku trzeciej części wyznajemy wiarę w Ducha Świętego jako „Pana i Ożywiciela”. To, że nazywamy go Panem, wydaje się zrozumiałe. Duch Święty jest Panem, bo jest Bogiem, jedną z Trzech Osób Boskich tworzących Trójcę Świętą. Ale co oznacza, że jest on „Ożywicielem”? Księga Rodzaju odpowiada na to pytanie dwojako. Po pierwsze, czytamy w niej: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami” (Rdz 1, 1–2). Ten urywek mówi nam, że Duch Święty jest dawcą życia cielesnego, które Grecy określali terminem bios. Drzewa rosną, kwiaty kwitną, a nasze serca biją za sprawą Ducha Świętego. Wszystko, co żyje, porusza się i jest – parafrazując Dzieje Apostolskie (17, 28) – istnieje mocą Ducha. To
On daje bios – życie biologiczne, materialne.
Istnieje jednak życie i… życie. Jest bios, ale jest także zoe. Greccy tłumacze w drugim rozdziale Księgi Rodzaju użyli właśnie słowa zoe: „wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia [zoe], wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (2, 7). Zoe, inaczej niż bios, niesie ze sobą o wiele więcej niż tylko cielesne istnienie. Bóg nie tchnął w nozdrza Adama jedynie oddechu; tchnął w nie życie – życie duchowe, wieczne, pochodzące od Boga. Wlał w Adama swoje własne życie. Obdarzył go tym życiem, które Ojciec wiecznie przekazuje Synowi, a które Syn przyjmuje i zaraz oddaje Ojcu5. Jest to życie tak pełne, tak intensywne, że w rzeczywistości stanowi Osobę: Trzecią Osobę Trójcy. Bóg tchnął w Adama swoje własne życie, które uzdolniło go do życia nie tylko przyrodzonego, ale i nadprzyrodzonego. Adam, napełniony zoe, znał Boga tak osobiście i blisko jak syn znający ojca od pierwszych chwil swego istnienia. Był także odbiciem Boga, podobnie jak syn jest odbiciem ojca, choć ich podobieństwo nie dotyczyło cech fizycznych, tylko intelektualnych i duchowych.
Bóg stworzył Adama na swój obraz, co znaczy, że Adam miał zdolność rozumowania, tworzenia, odróżniania dobra od zła i oddawania swojego życia w miłości drugiemu i dla drugiego. Odznaczał się także wewnętrzną jednością, którą św. Augustyn określa jako „pamięć” (memoria). Bóg, choć w trzech Osobach, także jest Jeden; podobnie Adam, choć w miarę upływu lat mógłby wyglądać, myśleć i odczuwać inaczej, nadal pozostanie tym samym Adamem. Istnieje wewnętrzna jedność między tym, kim był wczoraj, a tym, kim będzie jutro. Pamięć spaja w jednej osobie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Adam, napełniony życiem Bożym i stworzony na obraz Boga, mógł prawdziwie żyć, zarówno życiem naturalnym, jak i nadprzyrodzonym. A zatem potrafił nie tylko współżyć z Ewą, ale także ją poznać, wybrać i pokochać, i troszczyć się o nią jako swoją oblubienicę. Miał zdolność nie tylko płodzenia dzieci, ale także bycia ich ojcem – ojcem Kaina, Abla i Seta, podobnie jak Bóg był ojcem jego samego. Co najważniejsze, Adam mógł oddawać Bogu cześć w Duchu i w prawdzie, zarówno w tym życiu, jak i w przyszłym – uczestniczyć w życiu samego Boga przez całą wieczność, nigdy nie zapominając o pochodzących od Boga błogosławieństwach i o trosce, jaką go otaczał każdego dnia. Bóg dał Adamowi nie tylko istnienie, ale także życie. Uzdolnił go do życia prawdziwie ludzkiego, pełnego miłości, przyjaźni, więzi rodzinnych i społecznych. Uzdolnił go także do życia przewyższającego zwykłe ludzkie życie, do życia nadprzyrodzonego, pochodzącego od zamieszkującego w jego duszy Bożego Ducha. Potem jednak Adam stracił ten dar nadprzyrodzonego życia – zaprzepaścił go dla siebie i dla wszystkich swoich potomków.
Gdy już rozumiemy różnicę między bios i zoe, słowa skierowane przez Boga do Adama i Ewy nabierają nowego znaczenia. Bóg ustanawia w nich podstawowe zasady życia w ogrodzie Eden, wyjaśniając: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać do woli; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz” (Rdz 2, 16–17). W hebrajskim oryginale słowo „umrzesz” jest bardzo mocno podkreślone. Dosłowne tłumaczenie tego fragmentu brzmiałoby „umrzesz śmiercią”. Bóg przemawia z powagą. Ze śmiertelną powagą. Ale już w następnym rozdziale czytamy o tym, że Adam i Ewa bez zastanowienia jedzą z drzewa, z którego Bóg zakazał im jeść i… nic się nie dzieje. Przynajmniej z pozoru. Owoc, który zrywają, nie staje im kością w gardle. Nie tracą przytomności i nie padają martwi na ziemię. Jeśli jednak wiemy, że istnieją dwa rodzaje życia – bios i zoe – to rozumiemy także, że muszą istnieć dwa rodzaje śmierci – śmierć cielesna i śmierć duchowa. Tego dnia w ogrodzie Eden Adam i Ewa nie umarli śmiercią fizyczną, ale śmiercią duchową. Utracili coś o wiele cenniejszego od życia biologicznego: utracili życie nadprzyrodzone, pochodzące od Boga, dar łaski uświęcającej w swoich duszach. Gdyby Adam nie posłuchał żony, gdyby zaprotestował, wykazał wężowi kłamstwo i sprzeciwił się mu, być może zostałby fizycznie zaatakowany przez węża i utraciłby życie biologiczne. Ale zachowałby cenniejszy dar. Posiadałby nadal łaskę uświęcającą, dar Bożego synostwa. Zachowałby zoe. Adam nie sprzeciwił się jednak i to zaniechanie sprowadziło na świat śmierć. Najpierw sprowadziło śmierć duchową, pozbawiając łaski uświęcającej nie tylko jego samego i jego oblubienicę, ale także całe ich potomstwo – cały rodzaj ludzki. Tym właśnie jest grzech pierworodny. Nie jest to coś, co robimy: jest to raczej pewien deficyt w nas samych. Ludzka natura pozbawiona życia Bożego. Każdy człowiek, który przychodzi na świat, dziedziczy po pierwszych rodzicach tę wybrakowaną naturę. Rodzimy się żywi fizycznie, ale martwi duchowo. Po tej pierwszej nastąpiła śmierć druga. Po sprowadzeniu na świat śmierci duchowej, grzech Adama spowodował także śmierć fizyczną – nie od razu, ale nieuchronnie. Paweł stwierdza w Liście do Rzymian: „Dlatego też, jak przez jednego człowieka grzech wszedł do świata, a przez grzech śmierć, […] śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli” (5, 12). Może się wydawać, że wszystko zostało tu pomieszane, że to grzech wszedł przez śmierć, a nie śmierć przez grzech. Ale jeśli grzech pierworodny oznacza utratę życia Bożego, jeśli ludzie rodzą się nie zepsuci, ale wybrakowani, to przychodząc na świat, jesteśmy pozbawieni tego życia, które Bóg nam przeznaczył. Z Bożego punktu widzenia rodzimy się martwi. W ten sposób śmierć duchowa przenosi się na całe potomstwo Adama, które otrzymuje życie przyrodzone, ale nie nadprzyrodzone. A kiedy duchowo martwi ludzie popełniają grzechy, rozsiewają wokół swoją duchową śmierć. Z wybrakowanej natury wynika wybrakowane życie – życie, które nie jest tym, czym miało być, pod względem przyrodzonym czy nadprzyrodzonym, fizycznym czy duchowym. Śmierć fizyczna, której ludzkość doświadcza jako konsekwencji grzechu, staje się jakby anty-sakramentem, widzialnym znakiem niewidzialnego stanu wybrakowanej, duchowo martwej duszy.
Niestety, wybrakowana ludzka natura to nie wszystko, co odziedziczyliśmy po Adamie i Ewie. Odziedziczyliśmy także pożądliwość, to znaczy skłonność do grzechu. Utrata łaski przez Adama spowodowała zaciemnienie umysłu, osłabienie woli oraz nieuporządkowanie uczuć i pragnień u całego jego potomstwa. Oznacza to, że jest nam trudniej niż Adamowi i Ewie przed upadkiem rozpoznawać i wybierać dobro, czynić je, a nawet go chcieć. Chrzest (o którym więcej w następnym rozdziale) przywraca naszym duszom życie pochodzące od Boga, ale nie odbiera nam skłonności do grzechu. Nie odtwarza w nas jasności umysłu, siły woli i godziwości pragnień, które na początku mieli pierwsi rodzice. Oznacza to, że prędzej czy później popełniamy własne grzechy. Wybieramy swoją wolę zamiast woli Boga. Ten wybór może zaćmić w nas życie Boże, tak że stajemy się podatni na jeszcze większy grzech. Jeśli nasze wybory są naprawdę złe – jeśli dotyczą poważnych spraw, podejmowane są z pełną świadomością i zupełnie dobrowolnie – mogą całkowicie zabić w nas Boże życie. To właśnie jest grzech śmiertelny: duchowa śmierć. Niedawno oglądałem nakręcony wiele lat temu film M. Night Shyamalana Szósty zmysł i uderzyło mnie to, co młody bohater, Cole, wyjawia swojemu psychiatrze, Malcolmowi. Mówi mu nie tylko, że widuje zmarłych, ale – co bardziej znaczące – że osoby te nie wiedzą, iż poniosły śmierć. Widzą to, co chcą widzieć. Słyszą to, co chcą słyszeć. Ignorują rzeczywistość własnej śmierci, chociaż jest ona widoczna jak na dłoni. To jest świat, w którym żyjemy. Tyle, że ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy z własnej śmierci, nie są martwi fizycznie; są martwi duchowo. Niektórzy są nieochrzczeni. Inni są ochrzczeni, ale popadli w grzech śmiertelny. Ludzi duchowo martwych spotykamy wszędzie – na ulicach, w szkołach, w miejscach pracy, a nawet w parafiach. Zewsząd otaczają nas ludzie, którzy nie żyją tym życiem, do którego zostali stworzeni, bo nie mają w swoich duszach życia pochodzącego od Boga. Są żywymi trupami – tą rzeczywistością, na którą wskazują wszystkie filmy o zombie. I nawet o tym nie wiedzą. Widzą to, co chcą widzieć. Słyszą to, co chcą słyszeć. Co najważniejsze, ludzie ci nie są wcale mniej martwi od tych, którzy umarli fizycznie, ale żyją w Chrystusie. Są od nich martwi o wiele bardziej. Są bardziej martwi niż święci, bardziej martwi niż dusze czyśćcowe. To jest śmierć, której powinniśmy się obawiać. Jezus ostrzegał przecież: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10, 28). A jednak, jak zauważył żyjący w VI wieku biskup, św. Julian z Toledo, większość z nas nie bierze sobie tego ostrzeżenia do serca.
Każdy boi się śmierci ciała, niewielu zaś śmierci duszy. Wszyscy przejmują się zbliżaniem się śmierci ciała, która wcześniej czy później przyjdzie niezawodnie. I tym się zajmują. Ludzkość, przeznaczona na śmierć, trudzi się, aby uniknąć śmierci, ale przeznaczona do życia wiecznego, nie trudzi się, aby uniknąć grzechu. A gdy ludzie starają się uniknąć śmierci, próżno się trudzą; w istocie zyskają najwyżej to, że śmierć odsuną, ale jej nie unikną; gdyby natomiast powstrzymali się od grzechu, ich trud zakończyłby się i żyliby wiecznie. O, gdybyśmy umieli zachęcić wszystkich ludzi, siebie nie wyłączając, aby umiłowali życie wieczne tak gorąco, jak miłują to życie, które przemija! Robimy zatem wszystko, żeby uniknąć śmierci, która jest nieunikniona, a nie staramy się uniknąć tej, którą moglibyśmy zażegnać. Nie rozumiemy tego, co pojmował św. Paweł, że „żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk” (Flp 1, 21). Dla duszy przepełnionej życiem nadprzyrodzonym śmierć ciała jest początkiem prawdziwego życia; życia, do którego byliśmy stworzeni od początku. Śmierć duszy w grzechu – grzechu, za który nigdy nie żałowała – jest końcem wszystkiego, za czym kiedykolwiek tęskniliśmy. Twórcy Żywych trupów czy Nocy żywych trupów mylą się w wielu sprawach dotyczących życia i śmierci, ale w niektórych mają rację. Człowiek może być żywy i nieżywy równocześnie. Może być umarły i nieumarły. Życie jest czymś więcej niż to, że możemy chodzić, mówić i jeść. Śmierć to coś więcej niż ustanie akcji serca. W każdej chwili każdego dnia stoimy przed wyborem. Kiedy wybieramy Boga – Jego prawa, Jego wolę i Jego drogi – wybieramy życie. Kiedy wybieramy siebie – swoje prawa, swoją wolę i swoją drogę – wybieramy śmierć. Tych wyborów nie dokonujemy jednak jako bezcielesne duchy. Dokonujemy ich w ciele i przez ciało: to ciało, które może nosić w sobie zarówno życie, jak i śmierć.
Scott Hahn
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1957), teolog katolicki i apologeta, były pastor, który porzucił prezbiterianizm,