Po ogłoszeniu wyników majowego referendum zaczęto dyskutować nad tym, czy jesteśmy świadkami upadku katolickiej Irlandii.
Rzeczywiście, weźmy pod uwagę niezaprzeczalne zwycięstwo, jakie w całym kraju odnieśli zwolennicy usunięcia ósmej poprawki do Konstytucji, ogromne poparcie wśród młodych dla aborcji bez ograniczeń, a także hałaśliwe świętowanie sukcesu na terenie Zamku Dublińskiego. Trudno nie odnieść wrażenia, że istotnie coś się zmieniło. Wielu chciałoby zresztą, aby podobne zmiany jak najszybciej zaszły także w innych dziedzinach.
Podekscytowani zwycięstwem posłowie Clare Daly i Richard Boyd-Barret głośno potępili obecność symboli religijnych w katolickich szkołach, które posłużyły jako lokale wyborcze. Inni domagali się całkowitej likwidacji szkolnictwa katolickiego w Irlandii, a głosy takie pojawiały się nie tylko wśród skrajnej lewicy. Najbardziej szokowały jednak żądania, by chrześcijańskie organizacje pro-life, takie jak Iona Institute otrzymały zakaz działalności publicznej, a nawet całkowicie przestały istnieć.
Jedno było pewne. Chociaż strona głosująca na „tak” wygrała ogromną przewagą głosów, wielu jej najzagorzalszych zwolenników nie było usatysfakcjonowanych. Wciąż nie mają oni zamiaru składać broni w prowadzonej przez siebie wojnie.
Świat stanął na głowie
Dla oblężonej katolickiej mniejszości (a jest to naprawdę mniejszość, wbrew temu, co można wyczytać z mylących statystyk spisu powszechnego) 25 maja 2018 roku jeszcze długo będzie dniem narodowej tragedii. Zgadzając się na zabijanie nienarodzonych dzieci, Irlandczycy publicznie odrzucili istotę chrześcijańskiego nauczania, która brzmi: Wszystko, co zrobiliście dla jednego z tych najmniejszych moich braci, zrobiliście dla Mnie (Mt 25,40).
W Irlandii nie uznaje się już niewinnego życia za święte; niektórych jednostek ludzkich można się pozbyć, jeśli okażą się niewygodne. Takie przekonania dominują we współczesnej Irlandii, podczas gdy instytucja, która chce nauczać czegoś całkiem przeciwnego, spotyka się naturalnie ze wzgardą.
Jak do tego doszło? Wrogość wobec katolicyzmu, która rozwinęła się w Irlandii w ostatnim pokoleniu (albo w ostatnich dwóch pokoleniach) jest oczywiście błędem, ale stanowi jednocześnie skutek szeregu przyczyn, o których nie wolno zapominać. Mowa o historii skazanej na klęskę unii Kościoła i państwa, która doprowadziła pierwszy z nich do takiego stanu zniszczenia, z którego praktycznie nie sposób się podnieść; unii plugawej, która zraniła na całe życie wielu bezbronnych ludzi. By zrozumieć, jak do niej doszło, trzeba cofnąć się nieco wstecz i przypomnieć sobie, jak narodziło się państwo irlandzkie.
W XVI wieku Irlandia powstrzymała rozwój reformacji na wyspach, ponieważ sprzeciwiła się przyjęciu nowego wyznania wprowadzanego przez władców z dynastii Tudorów, od Henryka VIII począwszy. Od tej chwili katolicyzm w Irlandii był już nie tylko jasnym wyznaniem wiary, ale także atrybutem narodowej tożsamości. Inspirował opór wobec obcej władzy, opór, który powodował, że trwała unia Wielkiej Brytanii i Irlandii nie miała szans zaistnieć.
Gdy pokonany okupant wreszcie się wycofał, było czymś naturalnym, że katolickie szkolnictwo i służba zdrowia, które powstały dzięki ogromnemu wysiłkowi księży oraz sióstr i braci zakonnych, pozostaną ściśle związane z młodziutkim państwem irlandzkim. Należy pamiętać, że było ono wówczas zbyt słabe i biedne, by zapewnić obywatelom odpowiednią opiekę.
Od tego momentu ziemska potęga Kościoła zaczęła rosnąć. Nierozumni księża wiązali się z przywódcami politycznymi, chcąc zyskać jeszcze większe wpływy. Pojawił się zakaz rozwodów, zamykanie pubów w Wielki Piątek, drobiazgowa cenzura oraz opór przed wprowadzeniem nowego systemu opieki zdrowotnej nad matkami i dziećmi (Mother and Child Scheme). Przez tamte wydarzenia przewijał się wielokrotnie ten sam motyw: tuszowano nieudolność i ślepe posłuszeństwo państwa władzy religijnej, twierdząc, że Irlandia jest po prostu dobrym państwem katolickim.
Ludzie, którzy wierzą, że mają powołanie do służby Bogu, a więc powinni kierować się jak najlepszymi pobudkami. Wielu tych, którzy wybrali kapłaństwo lub życie zakonne, rzeczywiście miało dobre intencje. Jednak w Irlandii Kościół przyciągał także bardzo wielu karierowiczów. Co gorsza, gromadził też wielu ludzi zdemoralizowanych. Znajdowali oni liczne ofiary w instytucjach kościelnych, które stały się miejscem cierpień dzieci i innych osób; te zaś nie miały jak się bronić, a w ich obronie nie występował nikt z zewnątrz. Wskutek tamtych nadużyć, dawno już ujawnionych, szlachetni księża i zakonnice spotykają się teraz z prześladowaniem, cierpiąc za nie swoje winy. Kościół, który kształtował kulturę narodu od V wieku, obecnie jest wyszydzany na każdym kroku.
Co więcej, pośrednim tego skutkiem o znacznie poważniejszych konsekwencjach było majowe referendum, podczas którego setki tysięcy ludzi wyraziło swój gniew wywołany nadużyciami z przeszłości, a następnie zagłosowało przeciw konstytucyjnym prawom przyszłych nienarodzonych dzieci.
Czy Irlandia była kiedykolwiek katolicka?
Katolicyzm irlandzki wyróżniał się nie tylko występkiem i nadużywaniem władzy, ale także niedoborem piękna i radości. Czy stworzył on cokolwiek wielkiego, nim publicznie okrył się hańbą jako przywódca narodu?
Spójrzmy na wygląd naszych kościołów. W innych krajach katolickie świątynie pozostają od wieków najwspanialszymi budynkami; jest tak niezmiennie w każdej miejscowości. Można w nich podziwiać najpiękniejsze dzieła sztuki plastycznej i rzeźby. Niestety, w Irlandii trudno natrafić na takie skarby.
Oczywiście daje się to częściowo usprawiedliwić: Irlandia była zawsze uboga, zaś wiele kościołów zabrała jej lub zniszczyła w XVI wieku korona angielska. A jednak inne biedne i prześladowane narody, jak np. Polacy, zdołały wybudować i utrzymać w dobrym stanie rzeczywiście piękne świątynie. Dlaczego więc nam się to nie udało?
Pod względem muzycznym również mamy braki. Tradycyjna muzyka irlandzka cechuje się niewątpliwym pięknem, a nasi wykonawcy zdobywają uznanie na całym świecie. A jednak nie powstało u nas zbyt wiele pieśni kościelnych, zresztą sam poziom muzyki liturgicznej zawsze pozostawiał wiele do życzenia. Zestawmy to z bogatą tradycją Kościoła afroamerykańskiego w Stanach Zjednoczonych, który pomimo biedy dał światu liczne, dobrze znane pieśni pochwalne.
Literatura irlandzka jest szanowana na całym świecie. Szkoda, że irlandzcy pisarze rzadko zgłębiali tematy związane z wiarą. Wypadamy blado przy Anglii, gdzie nieliczna mniejszość katolicka może pochwalić się takimi twórcami jak G. K. Chesterton, J. R. R. Tolkien, Hilaire Belloc i Evelyn Waugh (by wymienić pisarzy tworzących tylko w przeciągu ubiegłego wieku).
Trzeba uczciwie przyznać, że Irlandia wysyłała licznych misjonarzy, którzy dobrze przysłużyli się Kościołowi w dalekich krajach, sprawiając przy tym wrażenie, że narodowi irlandzkiemu naprawdę zależy na wierze. Jednak czy nie jest to dziwne, że kraj, w którym posługiwało tylu księży, jednocześnie dał światu tak niewielu cenionych teologów? Czyżby katolicyzm irlandzki nie zachęcał architektów do budowania, artystów do malowania, wykonawców do śpiewania, a filozofów do rozmyślań? Czy prócz lęku i urazy noszonej przez lata w ludzkich sercach (urazy, która teraz ujrzała światło dziennie), Kościół irlandzki dał ludziom coś jeszcze?
Kilka lat temu, w trakcie podróży po Środkowym Wschodzie, zamieszkałem przez chwilę na terenie parafii, do której należała głównie ludność hinduska. Na każdej Mszy uczestniczyło całe mnóstwo wiernych, którzy z wielkim oddaniem śpiewali pieśni w języku angielskim, z uwagą słuchali księdza. Po nabożeństwie zbierali się tłumnie przed świątynią i tam przy samosie, smażonym kurczaku i innych miejscowych przysmakach prowadzili wesołe rozmowy. Nie traktowano tego jako obowiązek czy powinność, ale jako rodzinny czas, na który przez cały tydzień czekano. Radosna atmosfera sprawiła, że odniosłem wrażenie, jakbym nie tylko zmienił kraj pobytu, ale przez przypadek także i wyznanie. Zrozumiałem też, że na drodze rozwoju katolicyzmu irlandzkiego coś poszło naprawdę nie tak, jak powinno.
Odwrót i przegrupowanie
We współczesnej Irlandii katolicyzm stał się kontrkulturą. W świecie, w którym nienarodzeni (a wkrótce zapewne i ludzie starzy) są uważani za niewartych życia, katolicy nie mogą zajmować innej pozycji. Aby odbudować Kościół i przygotować się na to, co nas czeka w przyszłości, potrzeba szeregu znaczących zmian.
Na początek Kościół powinien całkowicie wycofać się z irlandzkiej służby zdrowia. Szum, który w zeszłym roku wywołało zaangażowanie Sióstr Miłosierdzia w powstanie nowego państwowego szpitala położniczego dobitnie pokazał, jak toksyczny potrafi być stosunek wielu obywateli do tych spośród irlandczyków, którzy nie godzą się na skracanie życia pewnej grupy pacjentów. Nasza służba zdrowia będzie teraz zaangażowana w takie zbrodnie. W takiej sytuacji zarządzanie szpitalami przez osoby duchowne byłoby jawnym zgorszeniem.
Szkolnictwo jest bardziej skomplikowanym zagadnieniem. O ile bezkompromisowe nauczanie wiary katolickiej jest jeszcze możliwe, o tyle utrzymywanie 90 proc. szkół podstawowych nie ma już uzasadnienia. Większość rodziców uczniów szkół podstawowych głosowała za aborcją: wśród ludzi w przedziale wiekowym od 25 do 34 lat poparcie wynosiło 84 proc., a wśród głosujących w wieku od 35 do 49 lat - 73 proc.. To poważnie komplikuje sytuację tych rodziców, którzy głęboko pragną prawdziwie katolickiej edukacji dla swoich synów i córek, a także katolickich nauczycieli, którzy chcą nauczać zgodnie z zasadami wiary.
Liczba szkół katolickich w kraju powinna być zredukowana, może nawet o 75 proc.. Po takim ograniczeniu, te szkoły, które pozostaną, mogą mocniej i bez obaw podkreślać swoją tożsamość, ponieważ pewne będzie, że nikt z rodziców nie zapisze swojego dziecka do takiej szkoły pod przymusem. Jeśli pozwoli się prawdziwie katolickiemu szkolnictwu konkurować na wolnym rynku edukacji, sukces będzie gwarantowany, szczególnie w sytuacji, w której coraz więcej ludzi rozczarowuje się szkołami należącymi do sieci „Educate Together”, jak również innymi modernistycznymi alternatywami.
Należy iść za przykładem Wielkiej Brytanii, gdzie szkoły katolickie wypadają znakomicie w rankingach, a ich silny etos moralny przyciąga rodziców nie tylko należących do różnych wyznań, ale nawet deklarujących swój ateizm. I chociaż społeczeństwo brytyjskie jest wysoce zsekularyzowane, żaden rząd nie wpadnie na pomysł likwidacji szkół katolickich z obawy przed protestami rodziców. Tak samo stanie się u nas, jeśli tylko ludzie będą mieli okazję przekonać się, czym naprawdę jest szkolnictwo katolickie w porównaniu z innymi modelami edukacji.
Ponadto należy wycofać przygotowanie do sakramentów ze wszystkich szkół, nawet katolickich. W trakcie kampanii przed referendum głośno było o rodzicach dzieci pierwszokomunijnych w pewnych parafiach, którzy ostentacyjnie wychodzili z Mszy, gdy księża mówili o konieczności ochrony życia, zarówno dzieci nienarodzonych, jak i tych, którzy już się urodzili. Wydarzenia takie są niejako kwintesencją rozpowszechnionego w obecnych czasach stosunku do religii.
Od teraz ludzie, którzy chcą, by ich dzieci przystąpiły do sakramentów, powinni poświęcić czas w weekend, by wziąć udział we Mszy w parafiach i odbyć odpowiednie przygotowanie. Oczywiście liczba dzieci przystępujących do sakramentów znacznie spadnie, ale w porównaniu z hipokryzją status quo byłoby to nieporównywalnie lepsze rozwiązanie. Co ważniejsze, dzięki takiemu posunięciu dzieci, które są wychowywane w wierze katolickiej, będą lepiej rozumieć, co stanowi przedmiot wiary i dlaczego.
W najbliższych latach mają nastąpić zmiany w sferze prawnej, mianowicie przy pomocy referendum zostanie usunięty z Konstytucji zapis o bluźnierstwie. Kościół powinien przejąć inicjatywę i poprosić państwo, by usunąć również preambułę, tak aby Konstytucja, która zezwala teraz na zabijanie nienarodzonych, nie odwoływała się we wstępnie do Trójcy Przenajświętszej. W kolejnym roku ma się ponadto odbyć referendum dotyczące rozwodów, które jeszcze bardziej zliberalizuje obowiązujące prawo. Nie ma sensu tracić energię na przeciwstawianie się temu stanowi rzeczy. Należy raczej konsekwentnie spełnić wcześniejsze zapowiedzi, wedle których księża zaprzestaną zajmowania się cywilną stroną zawieranych w Kościele sakramentów małżeństwa. A to dlatego, że państwowa definicja małżeństwa stale się zmienia, podczas gdy definicja Kościoła jest niezmienna i dana nam przez samego Chrystusa.
Kościół nie powinien mieć nic wspólnego z cywilnymi ceremoniami i podobnie jak w przypadku pozostałych sakramentów, przygotowanie do sakramentu małżeństwa powinno spotykać się z poważniejszym traktowaniem.
W dłuższej perspektywie większość wymienionych tu zmian jest nieunikniona. Ustępuje bowiem katolicyzm kulturowy, a wierni uczęszczający do Kościoła powinni być w większości katolikami z przekonania, a nie z przyzwyczajenia.
Nowy początek
Ci, którzy nienawidzą Kościoła, od lat wołają o świeckie państwo. Podarujmy je im. Katolicy niech się skupią raczej na budowaniu swojej własnej odnowionej wspólnoty. Obecna sytuacja Kościoła wygląda dość ponuro, choć szansy na zmartwychwstanie nie da się przekreślić. W każdym razie kultura świecka przestała ludziom wystarczać, oni pragną czegoś więcej. Niezależnie od tego, co się stanie, ludzie, szczególnie młodzi, będą poszukiwać odpowiedzi. Jednak czy znajdą ją w wierze swoich ojców? Bez wątpienia zależy to od wysiłków nielicznej grupy wierzących, która pozostała.
Przeł. Natalia Łajszczak
Artykuł ukazał się oryginalnie w magazynie The Burkean Journal.
(1989) jest publicystą The Burkean Journal, prowadzonego przez studentów irlandzkiego czasopisma internetowego promującego myśl konserwatywną.