Dochodzę do wniosku, że skrucha stała się duchowym zjawiskiem bardzo niechcianym a w oczach niektórych autorów w habitach wręcz nieewangelicznym. Więc postanowiłam sobie popatrzeć do św. Łukasza (w końcu popełnił Ewangelię zwaną Ewangelią Miłosierdzia) i sprawdzić, jak to jest z tą skruchą: czy to rzeczywiście wymysł teologów, służący temu, żeby złagodzić skandal przebaczenia (jak to ujął o. Głodek OP w swoim tekście we wrześniowym „W drodze”) czy postawa, której Bóg oczekuje od nas, kiedy do Niego się zwracamy po tym, jak nagrzeszyliśmy.
W zeszłym tygodniu były czytane przypowieści o zgubionej drachmie i zgubionej owcy. Poszłam więc za ciosem i przejrzałam kontekst tych historii. Oto moje znaleziska.
Przypowieść o synu marnotrawnym: ojciec rzuca się na szyję wracającego syna, ledwo ujrzał go z daleka. Videtur quod nie trzeba skruchy. Jednak Jezus opisuje skruchę syna wcześniej, pisząc o jego przemyśleniach przy pasieniu świń – nie mówi, że syn stwierdził, że wraca do ojca, bo ten z pewnością znów zapewni mu dostatnie życie, ale chce zostać choćby jednym z jego najemników (por. Łk 15,19), bo jest świadomy, że popełnił głupstwo. Zresztą ojciec pozwala mu wypowiedzieć tę kwestię, zanim nakaże przebrać go w nową szatę i nałożyć pierścień. Motywacją syna do powrotu jest żal, którego ojciec się domyśla, widząc wracające dziecko. Czyli skrucha.
Obowiązek przebaczenia: „Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i JEŚLI BĘDZIE ŻAŁOWAŁ, przebacz mu” (Łk 17,3; podkr. moje). Potem jest mowa o tym, że nawet jeśli byłoby to siedem razy dziennie, to za każdym stwierdzeniem grzeszącego: „Żałuję”, mamy przebaczyć. Ale ma być to „żałuję”. Czyli żal. Czyli skrucha.
Faryzeusz i celnik: pierwszy z nich modli się modlitwą dziękczynnienia i samozachwytu nad własną pobożnością. I Jezus na koniec przypowieści mówi, że nie został usprawiedliwiony. A co robi celnik? Bije się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie grzesznika!” (Łk 18,13). I zostaje usprawiedliwiony. A ewidentnie żałuje. Znaczy – odczuwa skruchę.
Zacheusz: Jezus udaje się do niego w gościnę, kiedy widzi go siedzącego na drzewie. Ale o tym, że zbawienie stało się udziałem domu tego cudownego, potężnego sercem niziołka, mówi dopiero po tym, kiedy Zacheusz obiecuje odpokutować swoje zdzierstwa i przyznaje się, że krzywdził innych, skoro tym skrzywdzonym chce wynagradzać poczwórnie. Nie dość, że żałuje, to jeszcze wynagradza swoje grzechy.
I wreszcie Piotr i Judasz w dniu Męki. Pierwszy, który płacze z żalu nad swoim grzechem i słabością i zostaje mu przebaczone. I drugi, który dostrzega zło swojej zdrady, ale nie czuje żalu, tylko rozpacz, i popełnia samobójstwo. I chyba ten ostatni „duet” najlepiej pokazuje między jakimi postawami wybieramy, kiedy uświadamiamy sobie zło naszego grzechu. Albo będziemy żałować, albo popadniemy w rozpacz. Tertium non datur, a jeśli jakieś tertium nam się widzi, to najczęściej wynika ono z niedostatecznej świadomości konsekwencji tego, cośmy narobili.
Najczęściej ta niedostateczna świadomość wynika z kolei z tego, że nie dociera do nas, Kim jest Ten, od którego odwracamy się, grzesząc. Że ta ukryta w nas, wyjąca za pełnią pustka, to miejsce, do którego tylko On idealnie pasuje. I jak wiele Mu zawdzięczamy, choć On pragnie dawać nam jeszcze więcej, włączając nas w „krwioobieg” swego wewnętrznego życia.
Elżebieta Wiater
(1976), doktor teologii i historyk, publicystka, autorka książek (m.in. Filotea 2.1, Hildegarda z Bingen. Mistyczka z charakterem, C.S. Lewis. Pielgrzym radości). Mieszka w Krakowie.