Felietony
2018.06.12 19:06

Sentymentalny, drogi F.

Kardynał Burke powiedział wczoraj wieczorem w programie "Warto Rozmawiać", że udzielanie komunii świętej cudzołożnikom jest przejawem sentymentalizmu, to znaczy próbą obejścia problemu, który wywołuje u duszpasterzy smutek i przykrość, z pomocą szybkiej akcji, która zlikwiduje smutek i przykrość, ale nie zlikwiduje problemu. Kardynał potwierdza, że sytuacja rozwodników żyjących w ponownych związkach jest smutna i że Kościół się o nich troszczy. 

Zdaje mi się, że ta wypowiedź trafia w sedno: być może problem z niejednoznacznością nauczania Franciszka polega dokładnie na tym, na sentymentalizmie, i opowiem Państwu historię, która wyjaśni dlaczego tak uważam. 

Kilka lat temu prowadziłam kurs dla studentów Instytutu Newmana, jedynej katolickiej wyższej uczelni w Skandynawii. Studenci w różnym wieku, różnych stanów i należący do różnych denominacji chrześcijańskich. Kurs był wyjazdowy, odbywał się w klasztorze św. Brygidy w Vadstenie. W przerwie zajęć można było uczestniczyć w niedzielnej mszy świętej. Po zakończeniu wykładu, tuż przed mszą, wróciłam jeszcze do sali i widzę moją studentkę we łzach. Reszta gromadki próbuje ją pocieszać, ale widać, że sami nie wiedzą co robić i chętnie by się rozpłakali razem z nią. Co się dzieje? Okazuje się, że sprawa jest poważna i faktycznie bolesna. Podczas naszej, katolickiej, mszy niektórzy z naszej grupy, w tym płacząca Rosa, nie mogą przystąpić do komunii świętej, bo należą do szwedzkiego Kościoła luterańskiego, czyli nie są katolikami. A my, katolicy, możemy przystępować do komunii u nich. Podobnie u zielonoświątkowców. 

Zaczynamy rozmawiać o tym, jak bardzo oni czują się u nas wykluczeni, odrzuceni, odepchnięci od stołu Pańskiego. Jak bardzo my czujemy się u nich oszukani, zdezorientowani, zaproszeni do nie wiadomo czego. Jak bardzo boli, kiedy oni widzą Pana podczas naszej Eucharystii i wierzą, niemal wiedzą, że to On, a nie mogą Go dotknąć, bo należą do niewłaściwej „bandy”, bo ktoś zabrania. 

W końcu wszyscy razem mówimy krótką modlitwę i idziemy razem na mszę. Katolicy przystępują do komunii w intencji przywrócenia widzialnej jedności Kościoła i w intencji kolegów, którzy nie mogą do komunii przystąpić - tak sobie obiecaliśmy. Dotknęliśmy dziś bolesnej rany Ciała Chrystusa, nie zapomnimy o tym łatwo. 

Zgodnie z myśleniem i mentalnością, które stoją za "Amoris Laetitia", powinno się zrobić po cichu wyjątek dla Rosy i pozwolić jej przystępować do komunii w Kościele katolickim, skoro płacze. Bo przecież podziela naszą wiarę w Obecność Pana w Sakramencie, jest osobą bardzo pobożną, szacowną (pani inżynier, zamężna, małe dzieci), więc zgorszenia publicznego na pewno nie będzie. Z pewnością jej „widzialna” przynależność do luteranów jest jedyną przeszkodą w przyjmowaniu Sakramentów, nie ma zastrzeżeń moralnych, a jej wiara jest prawie ortodoksyjna. Po co dawać braciom odłączonym sygnał, że katolicy wykluczają ludzi, odpędzają od Stołu Pańskiego, są świętsi od samego Chrystusa, który jadał z celnikami i grzesznikami. 

Zdaje mi się, że to właśnie byłby sentymentalizm, o którym mówił Kardynał Burke. Mamy realny problem wywołujący szczery  ból i możliwość dwóch rozwiązań: jedno gasi szczery ból, ale nie rozwiązuje realnego problemu, a drugie nie rozwiązuje problemu i nie gasi bólu. W zasadzie to w ogóle nie jest rozwiązanie. Logiczne wydaje się wybrać to pierwsze: zrobić wyjątek. Tyle że to byłoby kłamstwo. I poza bólem zgasiłoby coś jeszcze: nadzieję na rozwiązanie realnego problemu. 

Czasem mądrość polega na tym, żeby powiedzieć „nie wiem. Nie mogę nic zrobić". A w przypadku duszpasterstwa „nie wiem” może być dobrym i ważnym narzędziem. 

W naszej pobożnej gromadce w Vadstenie nie było księdza katolickiego i nikt nie pospieszył z duszpasterską pomocą, może na całe szczęście. Nie potrzebowaliśmy, żeby Kościół „poszedł nam na rękę”, a poklepanie po plecach załatwiliśmy sami. Od Kościoła potrzebowaliśmy prawdy - i prawdę dostaliśmy. Prawdziwą, żywą Eucharystię. Prawdziwego Chrystusa, zranionego i cierpiącego. To było wyróżnienie, że mogliśmy zobaczyć i poczuć jak straszne, jak skandaliczne jest rozdarcie widzialnej jedności Kościoła. I byliśmy wdzięczni, że możemy to przeżywać razem. To był taki nasz mały ekumenizm. 

Wydaje mi się, że dla duszpasterzy „nie wiem” jest czasem tak trudne, że nie może im przejąć przez gardło. To jest trudne, bo Chrystus jest trudny. Jest cierpiący, zniszczony, umarły. Jest zmartwychwstały, tryumfujący, potężny. Jest bliski, jest daleki. Chcesz za dużo rozumieć - wyjdziesz na głupca i wpadniesz w sentymentalizm, albo i co gorszego. Nie ma się co oburzać na Papieża, kochani. Skąd wiecie, że na jego miejscu bylibyście mądrzejsi?

 

Emilia Żochowska


Emilia Żochowska

(1981) zajmuje się studiami średniowiecznymi. Współpracuje z Newman Institutet w Uppsali. Mieszka na wyspie Stryno w Danii.