Komentarze
2018.11.29 16:16

Sen o Tusku-prezydencie

Trwające od wielu miesięcy spekulacje o powrocie Donalda Tuska do polityki krajowej są świetną ilustracją tezy, że polska polityka toczy się w znacznym stopniu w świecie wyobraźni, a nie w świecie rzeczywistym.

Opozycja obserwowała jeszcze do niedawna z zupełną bezradnością polityczny tour de force PiS pod rządami Jarosława Kaczyńskiego. “Osobiste” zarządzanie swoją partią oraz w ogóle bezpośrednie definiowanie większości problemów politycznych przez Jarosława Kaczyńskiego robi wielkie wrażenie. Tak wielkie, że opozycja zdaje się uważać, że aby wygrać z Kaczyńskim, potrzeba kogoś, kto będzie mógł być jego rywalem w tych samych zawodach. Jeśli miała być “antyPiSem” to potrzebowała “antyKaczyńskiego”. Dlatego od dawna już marzyła o powrocie króla na białym koniu. Taktyczne i wizerunkowe zwycięstwo w wyborach samorządowych tej jesieni dodało skrzydeł tym marzeniom, które zmaterializowały się na okładce tygodnika “Newsweek”.

Gdy Donald Tusk w marcu 2018 r. zapowiedział, że nie zamierza w roku 2019 biernie przyglądać się wyborom, odebrano to jako deklarację powrotu do polityki krajowej. Ponieważ wydaje się oczywiste, że jest tylko jedna funkcja w jakiej mógłby on wystąpić w tej polityce - funkcja prezydenta RP - zrozumiano to zarazem jako sygnał potwierdzający od dawna żywione nadzieje. Warto przypomnieć skądinąd oczywisty fakt, że wybory prezydenckie odbędą się dopiero w roku 2020, więc trudno uznać, że Donald Tusk miał na myśli starania o fotel prezydenta. Inna, ironiczna wypowiedź z lipca, w której Tusk oświadczał, że nie wahałby się stanąć do pojedynku o pałac prezydencki z Jarosławem Kaczyńskim, została odebrana właściwie już jako jasna deklaracja. Niedługo potem Grzegorz Schetyna komentował to zaznaczając, że decydujące będą wyniki wyborów parlamentarnych i europejskich - jeśli okażą się pomyślne dla PO, sytuacja pozwoliłaby myśleć Tuskowi o kandydaturze prezydenckiej.

Te wątłe przesłanki wystarczyły. Wciąż spekulowano, czy Tusk ostatecznie zdecyduje się i pod jakimi warunkami to zrobi, ale właściwie już przestano zastanawiać się głębiej czy naprawdę ma taką wolę. Pod koniec października Schetyna w rozmowie dla TVN24 - tej samej, w której kreślił projekt stworzenia anty-pisu - na pytanie czy scenariusz, w którym on zostaje premierem a Tusk prezydentem odpowiadał: “To sympatyczne”.

Spirala wyobraźni rozkręciła się na dobre po listopadowej wizycie Tuska w Polsce związanej z obchodami stulecia odzyskania przez nasz kraj niepodległości oraz jego zeznaniami przed komisją ws. afery Amber Gold. Wspólne złożenie kwiatów z Grzegorzem Schetyną pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego odczytano jako “zakopanie topora wojennego”. W pierwszym tygodniu listopada Małgorzata Kidawa-Błońska mówiła, że kandydatura Tuska na prezydenta RP to świetny pomysł. Prawie dwa tygodnie później dołączył do niej Aleksander Kwaśniewski. Ostatnie dni przeniosły tę dyskusję na okładki tożsamościowych tygodników: “Do Rzeczy” (“Boże, chroń nas przed Tuskiem”) oraz “W Sieci” (“Wraca Koszmar”) podobnie jak wielu antypisowskich polityków uznało, że Tusk naprawdę chce wrócić do polityki krajowej w roli leadera. Wreszcie w Newsweeku, we wspomnianym już numerze z okładką przedstawiającą byłego premiera na białym koniu (“Plan Tuska”), możemy przeczytać, że Tusk planuje poprowadzić liberalną rekonkwistę, pod warunkiem, że rozwój wydarzeń w kampanii parlamentarnej 2019 będzie dawał nadzieję na zwycięstwo w wyborach prezydenckich.

Wszystkie te spekulacje oparte są na dość wątłych przesłankach. Towarzyszy im powściągliwość, a właściwie milczenie głównego zainteresowanego. Trudno zresztą oczekiwać czegoś więcej od kogoś, kto jeszcze przez rok pełnić będzie reprezentacyjne stanowisko w innym dużym organizmie politycznym. Ktoś o głębszych ambicjach analitycznych mógłby na to odpowiedzieć, że komunikaty polityczne rzadko są deklaracjami wprost. Dlatego Grzegorz Osiecki z “Dziennika Gazety Prawnej” uznał działania Tuska w ostatnich miesiącach, a zwłaszcza jego pobyt w kraju w listopadzie za “wbicie pierwszej espady” i otwarcie gry, której finałem może być jego udział w kampanii prezydenckiej.

Jestem właściwie przekonany, że cała ta dyskusja na pewno nie jest przez Tuska niechciana. W końcu pozwala on swoim byłym kolegom partyjnym oraz przyjaznym sobie mediom kreślić scenariusze, których sam nie chce albo nie może wprost wypowiedzieć. Jednakże też ich nie dementuje, co - w odróżnieniu od jasnej pozytywnej deklaracji - mógłby zrobić.

W dyskusji tej tak naprawdę - taki jest jej sens - wcale nie chodzi o to, żeby ustalić czy Tusk będzie czy nie będzie kandydował na prezydenta. O tym nie da się jeszcze zbyt wiele powiedzieć, a może nawet należy wątpić, czy w ogóle Tusk ma taki zamiar. Celem tej dyskusji jest mobilizacja, tu i teraz, elektoratu opozycji. Chodzi po prostu o to, aby móc wyobrażać sobie Tuska wracającego do kraju na białym koniu.

Prawdę mówiąc trudno wyobrazić sobie, dlaczego funkcja prezydenta miałaby być atrakcyjna dla kogoś takiego jak Donald Tusk - kogoś, kto tak jak Kaczyński jest zainteresowany przede wszystkim sprawczością w polityce rozumianej jako międzypartyjna gra. Jeśli Tusk zdecydowałby się na kandydowanie, to nie z uwagi na samą prezydenturę, tylko na kalkulację polityczną, która pozwoliłaby mu wygrać wysoką stawkę w jego ulubionej grze. Jest jasne, że Tusk nie ma możliwości, żeby przejąć PO przed wyborami. Jest też wątpliwe, czy będzie chciał wrócić do swojej dawnej roli po wyborach parlamentarnych w 2019 roku. Wydaje się też, że prezydentura nie daje mu żadnych bezpośrednich narzędzi w sprawowaniu władzy, a może być tylko inwestycją wizerunkową. O tym co będzie się działo z Tuskiem w roku 2020 naprawdę nie można teraz nic powiedzieć.

Natomiast już teraz wiadomo, że wizja Tuska nadjeżdżającego na białym koniu bardzo pomaga opozycji w jej bieżących rozgrywkach, będących częścią gry wyborczej roku 2019. Tusk jest symbolem Polski, która skończyła się w roku 2015, Polski sprzed “dyktatury” PiS. Umieszczenie go w przyszłej perspektywie, na końcu walki wyborczej, jest obietnicą odebrania Polski “z rąk jej złodziei” i “przywrócenia normalności”.

Wizja ta mówi też coś istotnego o polskiej debacie publicznej, która toczy się w świecie wyobrażonym. Okazuje się, że nie ważna jest rzeczywistość: ani przeszłe błędy Tuska i jego obozu, ani to czy rzeczywiście są powody sądzić, że wystartuje on w wyborach prezydenckich. Ważne jest to, żeby wyobrażać sobie, że “znowu będzie normalnie”, że wróci król na białym koniu, który nie tyle wygra wybory czy rozwiąże ten czy inny problem polityczny, tylko po prostu wyzwoli kraj. Wobec braku prawdziwych różnic między rzeczywistymi politykami różnych partii, różnice wizerunkowe (te, które widzą wyborcy) muszą być bardzo ostre. Powrót Tuska jako koszmaru albo jako snu o rycerzu na białym koniu - w tym świecie, w świecie wyobrażeń przebywa większość polskich wyborców. Politycy wiedzą o tym i wychodzą im naprzeciw ze swoimi ofertami, a są to oferty różnych zestawów wyobrażeń.  

Paweł Grad


Paweł Grad

(1991), członek redakcji „Christianitas”, dr filozofii, adiunkt na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki O pojęciu tradycji. Studium krytyczne kultury pamięci (Warszawa 2017). Żonaty, mieszka w Warszawie.