Dziś wielu, także katolików, zastanawia się często, czy czystość przedmałżeńska ma w ogóle sens, czy nie jest ona czymś przestarzałym, pozostałością dawnych systemów społecznych?
To pytanie można sformułować inaczej, w bardziej uniwersalny sposób: czy czystość przedmałżeńska jest brzemieniem, czy znakiem rozpoznawczym chrześcijanina? Moim zdaniem jest to zdecydowanie znak rozpoznawczy, z którego nie można zrezygnować. Widzimy obecnie dwa równoległe prądy w kulturze europejskiej – upadek wiary i seksualizację społeczeństwa. Warto zapytać, czy istnieje związek między tymi zjawiskami? Według mnie, on istnieje i jest to związek przyczynowo-skutkowy. Dla chrześcijan, już od pierwszych lat Kościoła aż do dzisiaj, oczywistością było, że trzeba zachowywać czystość przedmałżeńską. Jest to podstawa dla późniejszego życia rodzinnego – Bóg powołuje nas do miłości, a miłość oznacza ofiarowanie się i oddawanie całego siebie. Jeśli mówię, że kogoś kocham, to znaczy, że deklaruję wyłączność tego wyboru na teraz i na zawsze. Wielkim pytaniem jest to, jak mogę urzeczywistnić taką wartość w moim życiu. Moim zdaniem, nikt nie pisał o tym więcej i głębiej niż papież Jan Paweł II.
Na czym polega niezmienna wartość antropologiczna czystości przedmałżeńskiej?
Antropologia Księgi Rodzaju mówi wyraźnie, że człowiek został stworzony jako mężczyzna i jako kobieta, i powierzone mu zostało zadanie rozmnażania się, czyli płodności. Drugim faktem antropologicznym jest to, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże – z tego wynika nasza nienaruszalna godność. Godność dzieci Bożych wyklucza możliwość, żebyśmy się do czegoś nawzajem używali. Na przykład do wykorzystania przez zaspokojenie pożądania seksualnego.
Czyżby więc seks nie był ważny?
Oczywiście, że jest ważny, inaczej nie byłoby nas. Powstaliśmy przecież przez akt seksualny. Seksualność jest wspaniałym darem od Boga, który połączony jest z pożądaniem, ale który wzywa nas do miłości.
Mówi pani wiele o Bogu. Ale czy te prawdy, które mają przecież charakter uniwersalny a nie konfesyjny, da się przekazać w taki sposób, by dotarły także do nie-chrześcijan?
Prowadzę cykl weekendowych spotkań dla młodzieży na podstawie książki, którą przygotowałam. Nosi ona tytuł „Only you – daj szansę miłości”. Doświadczenie wyniesione z tych spotkań uczy mnie, że można przekazać ten typ chrześcijańskiego doświadczenia samym tylko rozsądkiem, nawet bez odwoływania się do religii.
Wielu wydaje się to jednak niemożliwe…
Jest to zadziwiająco proste. Promiskuityzm seksualny ma bardzo negatywne konsekwencje. Sprawia, że ludzie nie mogą zrealizować swoich nadziei na spełnioną miłość, a w każdym razie drastycznie zmniejsza szanse na jej znalezienie. Jest to bowiem zależne także od przyjętego modelu życia. Każdy człowiek ma w sobie tęsknotę na głęboką miłością i za rodziną. Kiedy tylko dopuszczam do siebie argumenty płynące ze zdrowego rozsądku i zadaję sobie pytanie, jakie są szanse realizacji wartości rodzinnych, to łatwo mogę dojść do wniosku, że wchodzenie w większą ilość związków seksualnych już od młodego wieku pozbawione jest sensu. Takie wybory nie zmierzają w kierunku, który wskazuje człowiekowi jego natura i nie prowadzą do upragnionego celu. Praktyka swobody seksualnej oznacza narażanie swego serca na głębokie zranienia. Oznacza także konieczność „zabezpieczania się” antykoncepcją, co znów prowadzi do budowania w sobie poczucia zagrożenia przed potomstwem. Dziś u młodych niejednokrotnie zaczyna się to bardzo wcześnie i utrwala na cały okres aktywności seksualnej. W tak ukształtowanej psychice dziecko staje się największym nieszczęściem, a strach przed ciążą paraliżuje i nie pozwala na radość kochania drugiej osoby. Tą drogą największa radość w życiu – dziecko czyli owoc miłości – okazuje się największym koszmarem. Jak w takiej sytuacji możemy mówić o budowaniu trwałej rodziny, nawet jeśli w głębi pozostaje ona bolesnym pragnieniem?
Za częstą zmianą partnerów kryją się też inne motywacje. Młodzi mówią często: „Musimy się sprawdzić”.
Problem tkwi w tym, że seksualność silnie oddziałuje na człowieka i ma swoje skutki dla naszej osobowości. Kiedy zakładam rękawiczkę na dłoń, to mogę to robić wielokrotnie i mojej ręce się nic nie dzieje, ale kiedy wypróbowuję seks, jest zupełnie inaczej. Nie mogę się oddzielić od tego, co się dzieje podczas współżycia. To ma najprostsze wytłumaczenie na poziomie hormonalnym. W organizmie wydziela się oksytocyna i powstaje więź emocjonalna z drugą osobą. Czy tego chcemy, czy nie. Jeśli próba zakończy się niepowodzeniem, ponieważ nie jestem do tego wystarczająco dojrzała, następuje rozerwanie. Ludzie, którzy wcześnie zaczynają kontakty seksualne, nie dojrzewają w swoich uczuciach, to zaburza proces kształtowania ich osobowości. Najpierw trzeba stać się człowiekiem dojrzałym, powiem nawet – panem samego siebie, by później móc ofiarować się drugiej osobie. Jeśli inicjacja seksualna zachodzi wcześnie, w okresie dojrzewania, wtedy wszystko dzieje się w chaosie. Ten czas powinien być okresem innych pytań: jak kształtować siebie i swoje życie, jak budować relacje z innymi, relacje przyjaźni, współpracy, jaką drogę zawodową wybrać? Wszystko potoczy się o wiele gorzej, jeśli szybko wejdę w związki seksualne.
Jakie mogą być konsekwencje emocjonalne i psychologiczne postępowania zgodnie z ideologią „sprawdzania się”?
Jak już wspomniałam, momentem, kiedy powstają najgłębsze zranienia psychiczne i duchowe, jest rozstanie w związku, w którym istnienie relacja seksualna. Powtarzanie takich zerwań czyni osobę niezdolną do zawierania trwałych związków. Pojawia się lęk przed zranieniem, przed rozstaniem, zaburzona zostaje zdolność do zaufania. W jaki sposób człowiek, który ma za sobą ileś takich rozbitych kontaktów seksualnych, może teraz powiedzieć innemu człowiekowi: „Ja ciebie wybieram na zawsze, ja ciebie kocham”? Ci ludzie z jednej strony żyją w lęku przed rozczarowaniami, a z drugiej w iluzji, że kolejny związek spełni ich wysokie oczekiwania. A jak nie następny, to jeszcze kolejny. Taka osoba przeważnie nie rozpoznaje, że sama musi najpierw dojrzeć.
Mówimy o aspekcie duchowo-psychologicznym, ale jest jeszcze poziom cielesny. Przede wszystkim zmiana partnera seksualnego podnosi w znacznym stopniu ryzyko zarażenia się chorobami przenoszonymi drogą płciową, niesie też ryzyko zajścia w ciążę, a zatem stania się rodzicem bez jakiejkolwiek koniecznej do tego dojrzałości lub poddania się aborcji. Obie sytuacje są w gruncie rzeczy tragiczne i nikomu ich nie życzę.
Jest jeszcze poziom społeczny problemu. Miejsca, jakie zajmujemy, przestają być jasne. Jaką rolę pełnię w rodzinie mojego przyjaciela czy przyjaciółki? Co mam zrobić jako matka, kiedy syn przyprowadza trzecią już „narzeczoną”? Mam znów do niej mówić: „Jak to dobrze, że tu jesteś, witam cię w naszej rodzinie”? Może i chcielibyśmy tak powiedzieć, ale to by nie było prawdziwe. Normalną sprawą jest chęć przyjęcia takiej osoby jako córki, a także chęć, żeby ona traktowała nas, starszych, jako ojca i matkę. Tą drogą tworzą się więzi rodzinne. Dziś wpada to wszystko jednak w jakiś bezład. Cała struktura rodziny zostaje zaburzona. Na takich rozbitych relacjach nie można budować społeczeństwa.
Ale ludzie mówią, że to jest dla nich wygodne.
Jezus powiedział: „Moje jarzmo jest słodkie”. To jest pewne jarzmo, czyli ograniczenie, ale jest ono w sumie lekkie. Gdybyśmy położyli na jednej szali wezwanie do czystości, które może być trudne jak każde wymaganie dotyczące seksualności, zaś na drugiej szali koszty, które powstają w wyniku porzucenia tego jarzma, czyli zaburzenia psychiczne, zranienia wewnętrzne, choroby, rozbicie więzi międzyludzkich, to okazałoby się, że ta druga szala jest o wiele cięższa. Makrospołecznym skutkiem problemów, o których tu mówimy, jest kryzys demograficzny. Po prostu wymieramy, a mimo to nie budzimy się ze złudzeń.
A może to wcale nie jest wygoda, tylko lęki naszej cywilizacji?
Myślę, że ma pan rację. Musimy mieć też świadomość, że sytuacja w Polsce jest zupełnie inna niż w moich rodzinnych Niemczech. W Polsce nie było takiej rewolty studenckiej w 1968 roku jak u nas. U was komunizm chciał zniszczyć rodzinę, ale nie było rewolucjonistów głoszących wyzwolenie seksualne. W Niemczech stawiali sobie oni za cel zniszczenie i zupełne zlikwidowanie rodziny oraz całkowitą emancypację niezobowiązującego seksu. Ten program tylko dlatego nie został doprowadzony do końca, ponieważ oni sami zauważyli, że społeczeństwo zaczyna z tego powodu niszczeć, że rozpada się struktura społeczna. Zaczęto więc wycofywać się z tego, podobnie jak bolszewicy wycofali się ze swoich najbardziej radykalnych planów przeciw rodzinie.
Owszem, w krajach komunistycznych rodzina też była pod presją – były aborcje czy państwowe żłobki – bez wątpienia, ale była to presja władz. Na Zachodzie natomiast była to presja kulturowa wpływowych środowisk, co jest zwykle skuteczniejsze niż presja państwa. Takie grupy, jak choćby Szkoła Frankfurcka na czele z Adorno czy Horkheimerem, twierdziły, że rewolucja seksualna wybawi świat od wszelkiego zła i nie będzie prawdziwego wyzwolenia człowieka bez wyzwolenia seksualnego. W Niemczech mamy już drugie pokolenie od tamtego czasu. Bardzo często nie ma ono już żadnych wzorów. W Polsce macie jeszcze wzory. U nas młodzi ludzie często pochodzą z rodzin, w których panuje zupełny chaos przez rozwody, ponowne małżeństwa i wolne związki. Młodzi widzą to wszystko u swoich rodziców i traktują jako normę. Poza tym są wpychani we wczesną edukację seksualną, prowadzoną przez Instytut Pedagogiki Seksualnej, gdzie bardzo szybko uczy się ich „używania” seksu. W tej chwili seksualizacja następuje już w wieku dziecięcym. Jeśli zaś osoba doświadczy tak wczesnej seksualizacji, to nie ma szans, by potem potrafiła utrzymać swoje życie w strukturach rodzinnych, jakie jeszcze znamy i jakie były zawsze. Nie ma też już przekazu chrześcijańskiego, ponieważ nastąpiło zerwanie pokoleniowe będące wynikiem rozpadu rodziny. Seksualizacja uniemożliwia ludziom tworzenie trwałych związków, a zatem zanika rodzina przekazująca trwałe wzorce.
Czy rewolucja seksualna była możliwa, ponieważ kultura i wiara chrześcijańska znalazły się w odwrocie?
Do dziś jest dla mnie zagadką, dlaczego my, na Zachodzie, byliśmy tak otwarci na ideologie komunistyczne. Mój ojciec był lewicowym, bardzo znanym dziennikarzem i publicystą, który oczywiście występował przeciwko nazistom i był przekonany, że Niemcy są najgorszym narodem na całym świecie. Ja dorastałam w takim właśnie środowisku. Do roku 1967 studiowałam na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Jako grzeczna córka swojego ojca dołączyłam oczywiście do ruchu ’68.
Wszyscy mamy skłonność do tego, by przyłączać się do takich ruchów, a kiedy damy się już opanować relatywistycznym ideologiom, okazuje się, że nie się możemy od tego wyzwolić. Przez całe moje życie, od dzieciństwa, zadawałam sobie pytanie o prawdę i to pytanie o prawdę motywowało całą moją pracę. Ono też pomogło mi rozpoznać, że wiele spraw w tym ruchu ’68 było sprzecznych z prawdą. Nie dałam się też nigdy uwieść feminizmowi. Już wtedy stało się dla mnie jasne, że jeśli nie będziemy mieli szacunku dla macierzyństwa, to nie ma przed nami żadnej przyszłości. Do dziś pokutuje u nas przekonanie, że kobieta, matka powinna dbać o swój rozwój zawodowy, a dzieci mają być właściwie nie wiadomo gdzie. Dziś zbieramy tego żniwo. Przerażające są dane na temat stanu zdrowia psychicznego i fizycznego młodzieży w Niemczech. Ponad 30 proc. młodych ludzi w wieku 16-17 lat ma różne zaburzenia psychiczne. Od 10 do 15 proc. dzieci, które kończą szkołę podstawową, nie potrafi czytać, pisać i liczyć – nie nadaje się wobec tego, by kontynuować naukę. To skutek tego, że kobiety nie chcą być więcej matkami, a mężczyźni ojcami.
Pokolenie 68’ miało swój epizod terroru militarnego, gdy lewacy zabijali swoich przeciwników. Potem nastąpiła jednak zmiana metod walki i rozpoczął się przedziwny proces przeobrażenia się „czerwonych” w „zielonych” oraz przyjęcie nowej strategii – strategii długiego marszu przez instytucje. Ten marsz przynosi sukcesy i dziś pod ich wpływami lewicowej ideologii znajdują się główne ośrodki kultury, czyli media, uniwersytet…
… Kościół?
Po stronie protestanckiej, ewangelickiej udało się to już zupełnie. Błogosławienie związkom gejowskim i lesbijskim jest dziś czymś powszechnym. Kościół katolicki w Niemczech również jest miękki i liberalny, brakuje mu stanowczości. Wielkim problemem Kościoła w naszym kraju było to, że w 1968 roku episkopat niemiecki zakwestionował encyklikę „Humanae Vitae”. To było bardzo brzemienne w skutkach. Można powiedzieć, że została przestawiona zwrotnica. Na początku tory rozchodzą się w niewielkim stopniu, ale potem następuje już zupełne rozłączenie. Tak właśnie było z nieposłuszeństwem wobec papieża Pawła VI.
Czy uważa pani, że te decyzje biskupów miały wpływ na kształtowanie się mentalności niemieckiego społeczeństwa?
Oczywiście. Żyjemy w kraju, który ma wielkiego papieża i ten papież jest atakowany w naszym kraju nieustannie. Moglibyśmy się podnieść przy tym papieżu, wyprostować się – jako chrześcijanie, jako naród. Można powiedzieć, że Bóg wybaczył nam wiele grzechów i dał nam papieża, byśmy mieli punkt orientacyjny, którego można się trzymać. Ale na jego wizytę już dawno były zapowiedziane wielotysięczne manifestacje sprzeciwu środowisk gejowskich. Przewodniczący Bundestagu publicznie powiedział, że papież powinien zawrzeć pokój z homoseksualistami.
Jaka jest sytuacja chrześcijan wobec takiej sytuacji?
Jest ona bardzo trudna. Ponieważ mamy w Niemczech prawo przymusu szkolnego, to również edukacja seksualna podlega pod ten przymus. Nie ma możliwości wycofania dziecka z zajęć. Już w szkole podstawowej dzieci są instruowane na temat antykoncepcji, a podręczniki do tych zajęć ocierają się o pornografię. Co więcej, treści te przenikają do innych przedmiotów. Na zajęciach z matematyki liczy się liczbę orgazmów, a na biologii opowiada o tym, kto ile miał z kim stosunków seksualnych. Niejednokrotnie dzieci same zgłaszają rodzicom, że nie chcą chodzić do szkoły, ponieważ doświadczają obrzydzenia wobec sposobu prezentacji tematyki seksualnej. Co więcej, spotkałam się nawet z przypadkiem zupełnego odrzucenia seksualności u dziewczyny, która przeszła przez edukację seksualną. To jest naprawdę głęboka rana w sercu. Rodzice nie mają żadnych narzędzi, by skutecznie przeciwstawić się seks-edukacji. Jeśli podejmują zdecydowane kroki, np. zabierając dziecko z zajęć – lądują w więzieniu. Mamy już kilka takich przypadków, w których rodzice zostali aresztowani na czterdzieści dni, a dzieci wysłano do domu opieki. Tak jest jednak nie tylko w Niemczech, to jest dążenie całej Unii Europejskiej, ale także różnych agend Organizacji Narodów Zjednoczonych. ONZ promuje ideologię mającą na celu usunięcie z naszych głów przekonania, że to rodzice są najlepszymi wychowawcami, a rodzina najlepszym środowiskiem dla dziecka.
Pani stara się przeciwdziałać tej seksualizacji młodych.
W Niemczech istnieje centralny organ ministerialny odpowiedzialny za uświadamianie zdrowotne ludności. Oni wydają tysiące broszur poświęconych wychowaniu seksualnemu. Współpracują także z Instytutem Pedagogiki Seksualnej z Dortmundu. To jest kuźnia edukatorów seksualnych. Oczywiście wszystkie te publikacje można zamawiać nieodpłatnie. W jednej z takich broszur znalazły się treści pedofilskie zachęcające rodziców do pieszczenia intymnych części ciał dzieci. Poszłam z tym do mediów i ministerstwo usunęło broszurę. Niestety, nie jest to jedyna broszura – w wielu innych zachęca się do podobnych rzeczy. Podstawą myślenia twórców tych materiałów jest ideologia prawa do seksualności od samego początku życia. Zachęca się przecież u nas dzieci do masturbacji. Ma to być sposób na rozwijanie pewności siebie. Zachęca się do jak najszerszego informowania dzieci na temat praktyk i technik seksualnych, co ma jakoby chronić je przed molestowaniem. Wszystko to podaje się ludziom jako efekt badań naukowych, co nie jest zgodne z prawdą.
Niestety, treści te obecne są także w instytucjach Kościoła katolickiego, takich jak np. Caritas czy Związek Kobiet Katolickich. Kiedy próbowałam opublikować tekst krytyczny wobec tego typu praktyk, nie udało mi się to ani w piśmie „Focus”, chociaż jeden z członków redakcji wyraźnie mnie poparł, ani w katolickim „Tagespost”, który odrzucił mój materiał. Problem seksualizacji otacza zmowa milczenia. Także Kościół milczy, ponieważ nie rozwinął żadnego alternatywnego programu na temat seksualności. Kościół katolicki w Niemczech praktycznie nie przekazuje już nauki Kościoła w tej sprawie. Nie ma nic: ani instytucji, ani programu. Nie ma oporu ze strony biskupów. Chrześcijańscy rodzice, którzy nie chcą się poddać tej niszczącej indoktrynacji, pozostają osamotnieni. Wyśmiewa się ich jako fundamentalistów i ekstremistów. Bardzo trudno jest chrześcijanom przeprowadzić swoje dzieci przez społeczeństwo. Pisma młodzieżowe, takie jak choćby „Bravo”, są dziś niczym innym, jak pismami pornograficznymi dla dzieci. Tak produkuje się społeczeństwo pogańskie, które nie ma dużych wymagań wobec moralności seksualnej.
Gdzie widzi pani źródła rozsądku i łaski we właściwym rozumieniu ludzkiej seksualności?
Książka Karola Wojtyły „Miłość i odpowiedzialność” otworzyła mi oczy na te sprawy. Także adhortacja „Familiaris consorcio” Jana Pawła II była dla mnie ważnym dokumentem w tej kwestii. Wreszcie zapoznałam się z papieską teologią ciała, głównie poprzez pracę Christophera Westa. To była moja ścieżka religijna i teologiczna. Natomiast na ścieżce socjologicznej dużą rolę odegrały wyniki badań zawarte w tomie „Płeć i kultura” J.D. Unwina opublikowanym w 1934 roku przez Oxford University Press. Ta książka stawia pytanie, w jakim stosunku do siebie pozostają rozwój danej cywilizacji oraz jej nastawienie do seksualności. Bazę dla tego dzieła stanowiły szeroko przeprowadzone badania etnologiczne w wielu kulturach. Wynikiem pracy Unwina był wniosek, że kultury wysoko rozwinięte istnieją tam, gdzie panują surowe normy seksualne. Jego zdaniem jest to reguła, od której nie było w dziejach wyjątku. Surowe normy seksualne to znaczy przede wszystkim zachowywanie czystości przed małżeństwem oraz monogamia. Na tym opiera się choćby judaizm i chrześcijaństwo. Na tym opierała się kultura europejska. Oczywiście, nigdy nie było tak, że wszyscy ludzie dochowywali tych zasad, ale były one zawsze punktem orientacyjnym. Poza tym we wspomnianych kulturach występowały surowe normy formalne i nieformalne, które pilnowały przestrzegania fundamentalnych norm. Były to zatem normy zarówno społeczne, jak i prawne, które chroniły te normy, a tym samym chroniły zbiorowość. Teraz to wszystko zostało wyrzucone. I w jakim stanie znajdują się nasze społeczeństwa? Badania Unwina rzucają światło nie tylko na stan dzisiejszych społeczeństw, lecz także na znaczenie, jakie ma właściwe traktowanie seksualności dla rozwoju społecznego. To jest także pytanie, czy mamy mieć społeczeństwo chrześcijańskie, czy pogańskie.
Czyli możliwy jest regres cywilizacyjny?
Uważam, że nasze społeczeństwa znajdują się w fazie rozpadu.
Ponosimy konsekwencje wolności, o którą walczono w 1968?
Oto podstawowe pytanie ludzkiej egzystencji: „Czy jestem całkowicie autonomiczny, czy jestem stworzony przez Boga?” Jeśli uznaję się za istotę stworzoną przez Boga, to ma dla mnie znaczenie, co powiedział Bóg. Żyjemy – użyję tu sformułowania papieża Benedykta XVI – w czasach dyktatury relatywizmu. Każdy z nas może osobiście wyznaczyć, co dla niego jest dobre, a co jest złe. Nie mamy już żadnej wspólnej wiary. Ponieważ brak jest wizji dobra wspólnego, wszelkie działanie w sferze społecznej wydaje się daremne. Nawet państwo nie jest już nastawione na dobro wspólne społeczeństwa. Dziś autonomia człowieka została posunięta tak daleko, że ideologia polityki genderpropaguje przekonanie, jakoby każdy mógł wybrać sobie dowolnie płeć. Podobnie rzecz ma się z tak zwaną orientacją seksualną. Możemy zdecydować, czy będziemy heteroseksualni, homoseksualni, biseksualni czy transseksualni. A przecież jest jeszcze poligamia i poliandria i inne formy…
Dla mnie jest to znak, że ludzkość bliska jest obłędu. Świat zbudowany jest na biegunowości kobieta – mężczyzna. Relacja ta istnieje po to, żeby się nawzajem uzupełniać. Ponieważ wydaje nam się, że jesteśmy tacy autonomiczni, to już w przedszkolu uczy się dzieci, że mogą same podejmować decyzje. Ponieważ nie jest łatwo zdusić w ludziach zdrowy rozsądek, dlatego już podczas wstępnej edukacji trzeba im czytać bajki, w których książę poślubia księcia. Niestety, to także przyjdzie do Polski. Na szczęście wiara w Polsce wciąż jest silniejsza, ale musicie bronić się przed naciskami, jakie będą szły z Unii Europejskiej – naciski te w tej chwili szczególnie nastawione są na zrównywanie związków homoseksualnych z normalnymi małżeństwami. Unia dysponuje wielkimi zasobami finansowymi i instytucjami, które będą forsować taką politykę.
W jaki sposób możemy przeciwstawić się tym trendom?
Są trzy poziomy, na których możemy sprzeciwiać się ideologii. Pierwszy to poziom osobisty, drugi – polityczny, trzeci – społeczny. Najważniejszy jest ten pierwszy. Poziom osobisty to przede wszystkim sposób, w jaki prowadzimy nasze życie i jak staramy się, by było ono właściwie uporządkowane. Jako katolicy mamy wiele wskazówek jak to robić – jest bogate nauczanie Kościoła, wiemy też, jak dzięki łasce wejść w kontakt z Bogiem, mamy sakrament spowiedzi, mamy Eucharystię, mamy wreszcie takich świętych, jak Faustyna Kowalska, która powiedziała nam o Bożym Miłosierdziu. Moje nawrócenie było wielką radością, które wiązało się z uświadomieniem, że istnieje droga do Boga. I do dzisiaj ta radość jest we mnie – mogę doświadczać, że Bóg mnie kocha, pomimo tego, że grzeszę. Dzięki łasce Bożej znam drogę wyjścia z moich grzechów. Proces wyjścia z grzechu do życia bez grzechu nie dzieje się tak z dnia na dzień, ale wystarczy, żebyśmy podjęli walkę. Bóg współpracuje z nami, mimo naszych słabości i grzechów – inaczej nie miałby nikogo. Miara naszego wewnętrznego uporządkowania jest miarą możliwości naszego szerszego oddziaływania na życie publiczne. Bez tego nie ma ani oddziaływania politycznego, ani społecznego.
Jak trafia pani z takim przekazem do młodych ludzi?
Nieraz zastanawiałam się, jak młodym ludziom można przekazać przesłanie o czystości. Nie jest dobrym sposobem mówienie: „Słuchaj, jeśli nie zachowasz tych przykazań, to wylądujesz w piekle”. Coś takiego nie przekonuje ludzi dziś. Trzeba wyjść z innego założenia. Staram się więc poruszać temat tęsknoty każdego człowieka za miłością i rodziną. Każdy człowiek w swoim sercu wie, czym jest miłość. Większość z nas doświadczyła kiedyś w życiu tej prawdziwej miłości. Mam przynajmniej nadzieję, że tak jest. To jest nasza najgłębsza tęsknota i ona żyje w młodych ludziach, jeśli nie została zniszczona. Nie jest pomniejszym zadaniem realizowanie miłości w naszym życiu. Jednak takie nastawienie wymaga wielu poświęceń i wysiłku. Wszystko, co jest cenne, wymaga poświęceń. Trzeba ofiarować się drugiej osobie, trzeba troszczyć się o jej dobro, trzeba podjąć wyzwania, ograniczyć się w pewnych wymiarach, żeby wyjść jej naprzeciw.
Mamy też tęsknotę do życia w pełnej rodzinie. Każdy, kto doświadczył rozbicia rodziny – osobiście czy obserwując innych – rozumie, jak bolesne są to przeżycia. Mówię młodym ludziom: „Jesteście wolni, macie tę wolność daną od Boga, możecie decydować i wybierać, jak chcecie postępować z tą wolnością. W naszym społeczeństwie mamieni jesteśmy wizją, że możemy czynić zupełnie wszystko, co zechcemy. ONZ już czternastolatkom proponuje wolność wyboru w sprawie aborcji z pominięciem wiedzy i woli rodziców. Mamy dziś do czynienia z pojęciem wolności, które zostało okrojone ze swojej pełni. A jest przecież jeszcze druga strona rozumienia wolności, która mówi, że mamy być odpowiedzialni za swoje decyzje i ponosić konsekwencje własnych działań. „Jeśli faktycznie masz w sobie tęsknotę za miłością, za rodziną i jesteś wolny w swoich decyzjach, to zastanów się, jak chcesz podejść do tych spraw”. Wielu młodych myśli: „Teraz żyję chwilą, a później i tak przyjdzie to, co powinno przyjść”. To jednak tak nie działa. Budujemy dom naszego życia w każdym momencie tego życia. Od tego momentu pada też pytanie, czy możemy wyłączyć z tych rozważań rozum. Mamy tu pytanie do naszego rozsądku – chodzi o to, żebyśmy widzieli, że są dwie drogi prowadzące w przeciwne strony. Moje osobiste doświadczenie pokazuje mi, że nie jest wcale trudno doprowadzić młodych ludzi do właściwego rozumowania.
Wspomniała pani o swoim nawróceniu. Czy mogłaby pani coś więcej o tym powiedzieć?
Kiedy mój mąż wyprowadził się 1 stycznia 1996 roku, przeżyłam wielkie zwątpienie. Zostałam sama z trójką dorastających dzieci, moje dwudziestoletnie poszukiwania okazały się niczym, pozostały tylko zniszczenia. Wtedy przyszła do mnie młoda sąsiadka mieszkająca naprzeciwko, przyniosła mi nowennę i powiedziała: „Módl się”. Zrobiłam to, siedząc przed statuetką Buddy. Wtedy pierwszy raz w życiu modliłam się do Boga jak do Ojca. Do tego momentu odrzucałam Kościół katolicki, tak jak odrzucał go duch czasu, w którym żyłam. Kiedy skończyłam odmawiać tę nowennę, wiedziałam, że stanę się katoliczką. To była czysta łaska, która na mnie spłynęła. Jakby Bóg chciał powiedzieć: „Teraz kiedy jesteś już na dnie, weźmiesz od mnie cały pakiet”. Wtedy dopiero zaczęłam się uczyć, co to znaczy być katolikiem. Zobaczyłam wtedy film o objawieniach Matki Boskiej i pomyślałam: „Jakie to interesujące, może coś o tym napiszę – pewnie nikt nigdy jeszcze o tym nie pisał”. Nie wiedziałam, że istnieje cała literatura na ten temat. Nie miałam wówczas kompletnie pojęcia o Kościele. Do tamtego czasu moje książki wydawał duży koncern wydawniczy i to on zlecił mi napisanie dzieła, które ostatecznie stało się pamiętnikiem mojego nawrócenia. Ta książka stała się w Niemczech bestsellerem, ale – co ważniejsze – wielu ludziom otworzyła drogę do wiary. Choć nic bardziej nie mogło mnie zdziwić jak właśnie ten fakt.
Od tamtej pory jestem zapraszana w różne miejsca, by dawać świadectwo wiary, ale też zaczęłam zajmować się problematyką społeczną. Napisałam też krytyczną książkę o „Harrym Potterze”, która została przetłumaczona na wiele języków, w tym także na polski. Byłam za to bardzo silnie atakowana, również przez księży katolickich, ale dostałam wsparcie z Watykanu w postaci osobistego listu kardynała Ratzingera, który mnie poparł i podzielił moje zdanie. Kiedy został papieżem, informacja o tym, że nie jest sympatykiem książek o Harrym Potterze, obiegła cały świat.
Dziękuję za rozmowę.
tłum. Magda Czernik
GABRIELE KUBY (1944) niemiecka socjolog i pisarka, siostrzenica fizyka Wernera Heisenberga i ekonoma Fritza Schumachera, na własną prośbę ochrzczona w wieku ośmiu lat w kościele luterańskim, studiowała socjologię na uniwersytetach w Berlinie i Koblencji, w 1997 roku – po latach poszukiwań duchowych i fascynacji ezoteryzmem – nawróciła się na katolicyzm. Autorka wielu książek, m.in. bestselleru „Moja droga do Maryi” (1998). Na język polski przetłumaczone zostały m.in.: „Harry Potter – dobry czy zły?” oraz „Rewolucja genderowa”.
źródło: pismofronda.pl
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.