Zapowiedź niezależności usłyszeliśmy od Benedykta XVI już na początku pontyfikatu, kiedy papież mówił, że nie interesuje go spełnianie własnej woli, ale woli Boga, którą rozumiał jako ramy wolności pozostawione przez Tradycję Kościoła. Ramy te nie są jednak tylko granicami działania, jak sugeruje nam „rozum liberalny”, lecz także trampolinami ku radzeniu sobie z nowymi wyzwaniami. Tego przecież uczy wierzących Duch Święty.
Po wyborze Józefa Ratzingera na papieża i przybraniu przez niego imienia Benedykta XVI jednym z dominujących tonów w mediach było przekonanie, że oto po bardzo długim pontyfikacie Jana Pawła II następuje pontyfikat, z jednej strony, przejściowy, a z drugiej, kontynuacji dzieła poprzednika. Przygotowując się do napisania tego nieobszernego podsumowania zamkniętego już okresu kościelnego pasterzowania Benedykta XVI, chciałem znaleźć w zasobach internetu te dawne – zupełnie chybione – przewidywania. Sądziłem, że warto pokazać, jak bardzo oczekiwania dotyczące papiestwa podobne są do zwykłej futurologii. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że nie muszę przeszukiwać archiwów, ponieważ podobne opinie znaleźć można bez problemu i dziś – po ośmiu latach niezwykle nieszablonowego i niekonformistycznego pontyfikatu. Krajobraz ten jest dość przygnębiający. Można wręcz odnieść wrażenie, że liczni komentatorzy życia kościelnego ostatnie osiem lat przespali i nic nie jest w stanie wyrwać ich z błogiej drzemki wywołanej przez blichtr charyzmatycznego polskiego pontyfikatu wzmacnianego w nieskończoność przez medialną tubę. Nawet abdykacja papieża, który wciąż jest najwybitniejszym z żyjących teologów, nie dała im żadnego światła.
Ołtarz jak okienko wymiany usług
Jest jednak też inny nurt wypowiedzi o latach pontyfikatu Benedykta XVI. Reprezentują go głównie laiccy wrogowie Kościoła, osoby niechętne religii lub eksksięża mający ciągoty do występów w mediach. Słyszymy od nich, że Ratzinger nic dla Kościoła nie zrobił, był papieżem nieudolnym, bezradnym, popełniającym nieustanne gafy. Oczywiście i tutaj mamy do czynienia z rodzajem mentalnej drzemki czy może raczej skrzywienia perspektywy. Jeśli oczekuje się od papieża działań mieszczących się w dwóch sloganowych słowach: liberalizacja i demokratyzacja – to faktycznie trudno zauważyć jakąś aktywność Benedykta XVI na tym polu. Równocześnie Benedykt XVI był właśnie papieżem „liberalizacji” i „demokratyzacji”, ale rozumianej w sposób odmienny, niż pojmuje to królujący w mediach głównego nurtu „rozum sekularny”.
O demokratyzacji Kościoła Józef Ratzinger pisał już na początku lat 70., podkreślając, że wolność i demokracja w Kościele to wolność w wierze. Nie tylko tej pojmowanej wewnętrznie, lecz także wolności w sposobach publicznego wyznawania Credo. „Czeka nas przybierające na sile odciążenie państwa na korzyść społeczeństwa. Uważam, że pomysł ten godny jest poparcia. W Kościele natomiast proponuje się nam coś zupełnie odwrotnego: totalną integrację wszystkich inicjatyw w powszechny synodalny regiment, regulujący wszystko – od Mszy Świętej aż po mandat polityczny”. Kościół dziś często nie jest już „wolną od wszelkiego nacisku ofertą słowa i sakramentu, lecz odgórnym przejęciem wszystkich chrześcijan przez, zdefiniowaną zupełnie niezależnie od wiary, grupę »zaangażowanych«”, którymi mogą być zarówno różnego rodzaju aktywiści, jak i teologowie.
Równocześnie Józef Ratzinger za jedno z największych zagrożeń dla Kościoła uznawał w tym samym eseju upodabnianie się Ciała Chrystusa do instytucji świeckich. W zeświecczonym Kościele kapłani stają się tylko urzędnikami, dla których prawo pracy staje się ważniejsze od prawa wiary i prawa modlitwy, a stół ołtarza okazuje się okienkiem wymiany usług, a nie miejscem wymiany nadprzyrodzonych darów i oddawania chwały Bogu. „Związanie z Ewangelią i jej konkretną formą zgodnie z wiarą Kościoła jest zarazem wolnością wierzących. [...] Nawet jeśli niektóre formy lub związki mogą wydać się przestarzałe, to wzór wolnego stowarzyszania się na rzecz Ewangelii na pewno przestarzały nie jest”.
Niebezpieczeństwo zaparcia się wiary
Zatem zarówno zwolennicy narracji o „kontynuacji pontyfikatu Jana Pawła II”, jak i „laicyzatorzy”, w jakiejś mierze spotykają się w podobnym „niedowidzeniu” rzeczywiście istotnych wydarzeń pontyfikatu Benedykta XVI. Obie perspektywy obarczone są swoistą skazą konformizmu perspektywy bieżących wydarzeń, ograniczającą się do widzenia jedynie powierzchowności takich faktów, jak obecność papieża w mediach, przywoływanie tu i ówdzie fragmentów jego wypowiedzi o charakterze pobożnościowym, kontynuacja niektórych z dzieł poprzedniego pontyfikatu, jak Światowe Dni Młodzieży, czy spotkanie międzyreligijne w Asyżu. Jednak już ten ostatni przykład pokazuje, że trzeba się przebić przez otępienie drzemki lub założyć okulary wiary prostujące laicką perspektywę, by zobaczyć, że Asyż Benedykta był czymś innym niż kontynuacją Asyżu Jana Pawła II. Był on próbą uporządkowania pojawiających się wcześniej niejasności w temacie ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, o których papież, jeszcze jako kardynał Ratzinger, pisał w swoich teologicznych tekstach. Jeżeli „w modlitwie wieloreligijnej modlimy się wprawdzie w tym samym kontekście, lecz osobno, to modlitwa międzyreligijna oznacza wspólną modlitwę osób lub grup o różnej przynależności religijnej. Czy naprawdę jest to możliwe? Osobiście w to wątpię”. Blisko w takiej sytuacji jesteśmy „zaparcia się wiary”. I to właśnie chciał pokazać Benedykt podczas „swojego” Asyżu, określając także zewnętrzne warunki prawowierności chrześcijańskiej modlitwy. Inny odblask tego samego rozumowania znajdziemy w słynnym wykładzie ratyzbońskim, w którym Benedykt XVI odnawia, dokonany przez Ojców Kościoła, alians pomiędzy prawdziwą wiarą a rozumnością, pozostając sceptycznym wobec, w gruncie rzeczy liberalnej, propozycji aliansu wszystkich religii jako równych wobec prawdy. Nie jest to z pewnością możliwe wobec wyznań odrzucających analogiczność poznania ludzkiego i rozumu Boskiego.
Z dwóch zagrożeń konformistycznych, o których wspomniałem, drzemka pobożnych ostatecznie wydaje się o wiele bardziej niebezpieczna niż niedowidzenie laicyzatorów. Powieki na oczach wierzących pozwalają też lepiej zrozumieć bezradność papieża i jego decyzję o ustąpieniu. Stał się wśród swoich jak prorok, którego nie chcą słuchać jego ziomkowie. To tylko jedna z możliwych interpretacji abdykacji, ale bardzo niepokojąca. Widzieliśmy kilkukrotnie, jak papież okazywał osobistą i urzędową wolność w podejmowanych decyzjach. Wolność ta jednak była czymś innym niż zwykłą buńczucznością, była raczej oczekiwanym nonkonformizmem Tradycji Kościoła wobec żywiołów tego świata, do których należy zarówno konformizm świata świeckiego, jak i konformizm kościelny objawiający się nieraz bezrefleksyjnym konserwatywnym przywiązaniem do wszelkich zastanych praktyk.
Do nowego dodać stare
Dochodzimy w ten sposób do wolności i demokracji w wierze opisywanej przed laty przez Ratzingera, o których tu już wspomniałem. Kiedy Benedykt XVI dokonał „liberalizacji”, czyli uwolnienia tradycyjnej liturgii Kościoła, która niewątpliwie dała Kościołowi świeży oddech wolności wiary („wolności w stowarzyszaniu się na rzecz Ewangelii”), krytyka tego aktu przyszła zarówno z wewnątrz Kościoła, mówiono nawet o „buncie episkopatów europejskich”, jak i ze strony „zatroskanych” mediów, które nagle zaalarmowały świat, że papież wraca w czasy przedsoborowe. A co gorsza, sprzyja kościelnym tradycjonalistom przedstawianym niejednokrotnie jako największe zło Kościoła. Opinie takie propagowały i liczne autorytety kościelne, i świeckie. Znacznie słabiej pamięta się inną decyzję Benedykta dotyczącą tej samej materii liturgicznej. Ona także nie wpisała się w żadną ani starą, ani nową konformistyczną logikę – chodzi o zmianę słów obecnych w tradycyjnej liturgii modlitwy Wielkiego Piątku, gdzie mówi się o „wiarołomnych” i „zaślepionych” żydach. W logice „tego świata” papież „zagrał” przecież przeciwko „obozowi tradycjonalistów”, ale też, jak się okazało, przeciwko „żydom” i laicyzatorom. Niedopuszczalny okazał się sam fakt, że Kościół ma czelność wciąż modlić się o nawrócenie wyznawców Starego Przymierza. Okazało się to prawie równie gorszące, jak płonące stosy inkwizycji – i tak medialny mit zazębił się z innym starszym jeszcze mitem. Papież zaś dokonał jedynie gestów (liberalizacja liturgii i korekta treści modlitwy), które z perspektywy wnętrza Tradycji Kościoła uzdrowiły dwa aspekty praktyki Kościoła ważne dla jego własnej misji, a nie dobrego samopoczucia takiej czy innej frakcji – prawdziwej, a nieraz wykreowanej na potrzeby chwili. Trafnie postawę papieża scharakteryzował niemiecki dziennikarz i współpracownik Benedykta XVI Peter Seewald: „Jest to człowiek tradycji, chętnie zdaje się na to, co się sprawdziło, ale potrafi odróżnić, co jest naprawdę wieczne, a co właściwe tylko dla pewnej epoki. A jeśli potrzeba, jak to miało miejsce w wypadku Mszy trydenckiej, potrafi do nowego dodać stare, bo stare i nowe nie ogranicza przestrzeni liturgicznej, lecz ją poszerza”.
Niepokorny sługa Boży
Analogicznie przebiegały reakcje, gdy papież ogłosił wznowienie dialogu z lefebrystami. Klimat podgrzała dodatkowo sprawa biskupa Wiliamsona należącego właśnie do Bractwa św. Piusa X, którego założycielem był abp Marcel Lefebvre. Jego negacjonistyczne poglądy dotyczące Holocaustu (negujące Holocaust jako przestępstwo – red.) odebrano jako wystarczający powód, by podjąć zmasowaną krytykę papieskiej decyzji. Jednak jej podstawą było przecież zadeklarowanie przez nielegalnie wyświęconych biskupów Bractwa posłuszeństwa papieżowi, a nie stanowisko wobec choćby najbardziej odrażających poglądów na temat historii powszechnej. Dialog z lefebrystami wzmocnił także głosy znacznego grona teologów (pojawiające się już po liberalizacji tradycyjnej liturgii), że „ten pontyfikat trzeba przeczekać”, ponieważ nie spotyka się on z oczekiwaniami wyznaczanymi przez projekty ideologiczne bliskie licznym teologom i aktywistom. Dwa konformizmy – kościelny i świecki – znów podały sobie ręce. Jednak takich działań papieża należało się spodziewać. Zapowiedź niezależności usłyszeliśmy od Benedykta XVI już na początku pontyfikatu, kiedy papież mówił, że nie interesuje go spełnianie własnej woli, ale woli Boga, którą rozumiał jako ramy wolności pozostawione przez Tradycję Kościoła. Ramy te nie są jednak tylko granicami działania, jak sugeruje nam „rozum liberalny”, ale także trampolinami ku radzeniu sobie z nowymi wyzwaniami. Tego przecież uczy wierzących Duch Święty.
Benedykt XVI był też papieżem, który odważnie podjął problem nadużyć seksualnych w Kościele, a jednak można było ostatnio przeczytać wypowiedź pewnego artysty twierdzącego, że to właśnie pontyfikat papieża Ratzingera będzie się kojarzył z przestępstwami pedofilskimi. Co jednak możemy w tej sytuacji powiedzieć o sumieniach licznych ludzi Kościoła ukrywających pojawiające się pod ich jurysdykcją nieprawości? Papież po raz kolejny spotkał przed sobą dwa fronty.
Papież wyciąga rękę
W 1998 r. kardynał Józef Ratzinger, jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, wygłosił interesujący referat „Ruchy kościelne oraz ich teologiczne usytuowanie”, w którym znajdziemy fundament kolejnej, budzącej liczne kontrowersje decyzji papieża Benedykta. Chodzi o otworzenie drzwi Kościoła dla wiernych Kościoła anglikańskiego proszących o przyjęcie ich na łono Rzymu razem z częścią ich tradycji liturgicznych i pobożnościowych. Informacja o ogłoszeniu dokumentu pozwalającego tworzyć specjalne ordynariaty (lotne diecezje) rozpoczęła rytualną wojnę pomiędzy różnymi ideologiami lub kontrideologiami ekumenicznymi, które z trudem wychodzą poza teoretyzowanie i nie patrzą na realnie istniejącą kościelną potrzebę. Wola papieża jak zwykle wyszła poza proponowane, gromko ogłaszane konformizmy i była odpowiedzią na rzeczywisty głos wierzących i konkret ich życia w Kościele. We wspomnianym referacie zaznaczona była szczególna rola, jaką papież ma w relacjach z tym, co w Kościele nowe lub też stare, ale przychodzące jako nowe. Posługa papieża i działanie Ducha Świętego mają szczególne związki: „Papiestwo nie stworzyło ruchów, ale stało się ich istotną podporą w strukturze Kościoła, ich eklezjalnym filarem […]. Papież tych posług potrzebuje i one potrzebują papieża”. To papiestwo pozwala odnajdywać się tym, których głos brzmi w Kościele w nowy sposób. Laicyzatorzy i kościelni konformiści znów zrozumieli tylko tyle, że papież łamie pewne praktyki, które im samym wydawały się niezmienne i jedynie możliwe. Ci pierwsi jako ludzie, dla których aktualność świata nie wykracza poza pierwszy poranny news, się nie zaskoczyli. Ludzie Kościoła (aktywiści i teologowie) zasmucili, nie widząc nowego światła dla dzieła jedności. Ale dało się też słyszeć w tej sytuacji radosne westchnienie Ludu Bożego, zobaczyliśmy, że Kościół ma jeszcze swoją wolę i swoją wolność dla tych, którzy wierzą i chcą się stowarzyszać w imię Credo reprezentującego Tradycję Kościoła.
W imię dobra Kościoła
A teraz Benedykt odszedł. Jego gest był przewidziany przez prawo, choć nikt się nie spodziewał dożyć czasów jego realizacji. A jednak jeśli spostrzeżemy, że za czasów Benedykta skończyło się przedłużanie posługi biskupiej poza 75. rok życia, być może zobaczymy tylko kolejną konsekwentną decyzję wychodzącą poza schlebianie takim, a nie innym naszym smakom, choćby religijnym. Czy pragnienie oglądania umierającego papieża jest w nas na pewno nadprzyrodzone? Czy może ma w sobie pewien rodzaj religijnej konsumpcji, która bardziej podoba się „księciu tego świata” niż Bogu? A Benedykt po prostu chciał, by sprawy Kościoła toczyły się dobrym torem, by ktoś mocno trzymał ster, by był pasterzem. Prawdziwy pasterz ma władzę nad owcami, a nie tylko przekonująco świadczy o swoich cnotach na ekranie telewizora. Może papież Ratzinger widział, że jego starość nie jest dobra dla Kościoła?
Tomasz Rowiński
źródło: Nowe Państwo
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.