Beztroska
Postawę wielu chrześcijańskich wyborców i polityków, których decyzje dopuściły do całkowitej marginalizacji niezależnej opinii katolickiej w polityce, ale też pośrednio wyniosły tak wysoko Janusza Palikota można podsumować komentarzem jednego z moich dyskutantów na facebooku.
Czy ja muszę mieć chrześcijański rząd żeby dobrze rządził?
To jest specyfika myślenia, z którym mamy dziś do czynienia. Myślenia niedostrzegającego zależności pomiędzy konkretnymi decyzjami przedstawicieli władzy, a naszą sytuacją, jako państwa, jako Polaków i chrześcijan. Polskim katolikom, w większości, jak się okazje, wystarcza technokratyczny porządek, a nawet tylko PR-owe złudzenie, że ten porządek istnieje. Wobec nieudolności rządu Donalda Tuska stwierdzenie
uważam, że dobrze rządzili, więc niech rządzą tak samo dalej
wydaje się beztroskie i kuriozalne. Trudniejsze nawet do pojęcia niż głosowanie na Platformę Obywatelską z powodu niechęci do Jarosława Kaczyńskiego. Potrzebna jest praca nad świadomością wierzących, ponieważ ci, którzy nie biorą udziału w polityce wykluczają swoje wartości z obszaru zainteresowania ustawodawców.
Tę sytuację trzeba interpretować mentalnym rozdzielaniem spraw publicznych i wiary. Katolicyzm i religijność w bardzo szerokim stopniu są już kwestią tylko prywatną, sposobem spędzania wolnego czasu, przynależności dającej pewien styl życia, czasem jedynie estetyczną satysfakcję. Ta obojętność wobec świata wspólnoty politycznej i narodowej jest nieświadomym przyzwoleniem na przyszłą prawną dyskryminację katolików oglądaną już w Europie. Pewnego wysiłku wymaga uświadomienie sobie, że dzisiejszy brak zaangażowania oznacza dla kolejnych pokoleń życie w pogłębiających się strukturach społecznej i politycznej nieprawości. Czy chrześcijańscy wyborcy Platformy Obywatelskiej będą bronili życia nienarodzonych jeśli rządzącym przyjdzie do głowy znieść tak zwany konsensus gdy okaże się on "przestarzały"? Czy może niezabijanie dzieci uznają za "cnotę prywatną"? Już dziś intelektualne rozterki wydają się być ważniejsze od nauczania Kościoła. Czy będą oni też walczyć ze swoimi reprezentantami w parlamencie jeśli przyjdzie im do głowy, na przykład z inicjatywy ludzi Palikota, wprowadzenie przymusowej seksualizacji dzieci w ramach programów edukacji. To fantazja publicysty? Wcale nie, tak stało się choćby w Niemczech.
Medium is a message
Jednak nawet wobec takiego elektoratu wykazującego wiele braku zainteresowania wobec zasad, katolicka i prawicowa polityka musi się zdobyć na przekonujący język. Być może chodzi o rodzaj profesjonalnej prezentacji swoich stanowisk i dyskutowania problemów. Przykładem mogły być kampanie Przemysława Wiplera czy Tomasza Mullera znajdujące oddźwięk także poza wąskim gronem elektoratu swojej partii, ale także jak zawsze niezwykle merytoryczna postawa Marka Jurka. Nie zapominajmy jednak także o kandydatach PJN. To strategiczne podejście może trafić do tych, którzy od polityków oczekują przede wszystkim estetycznej stabilizacji, dobrze brzmiących słów i wrażenia, że ich sprawami zajmują się ludzie z dobrego towarzystwa.
To oczywiście strategia inkluzywności na poziomie medium, ale środektakże jest przekazem, co więcej, koniecznym w rzeczpospolitej. Nie zmienia to zasadniczego postulatu potrzeby chrześcijańskiego rządu. W dzisiejszej sytuacji cywilizacyjnej tylko taki rząd może oprzeć się radykalnym ideologiom i zapewnić stabilne trwanie swobód obywatelskich, niezależności rodziny i osoby w przynależnym im stopniu. Owszem, nieraz się wydaje, że dobrze rządzi też rząd niechrześcijański, ale sytuacja taka przytrafia się tylko w kontekście trwałego chrześcijańskiego etosu społecznego akceptowanego przez naród. Taki kształt miał republikanizm Jana Pawła II, który obejmował wierzących, wątpiących i sprzeciwiających się, ale równocześnie rozumiejących Krzyż jako kotwicę, klucz, punkt odniesienia. W tym zakresie doświadczamy jednak coraz silniejszej erozji tego co można określić mianem ładu chrześcijańskiego, a zatem tym bardziej potrzebny jest chrześcijański rząd lub chociaż świadoma siebie chrześcijańska opinia publiczna trwale wpływająca na główny nurt opinii w przestrzeni sprawa publicznych. Trzeba do tego przekonać jak najwięcej "wierzących, wątpiących, a nawet sprzeciwiających się".
Wydaje się pewne, że nie jest możliwe osiągnięcie tego stanu rzeczy z dzisiejszą prawicą w postaci Prawa i Sprawiedliwości, ale też rozdrobnionymi pozostałymi ugrupowaniami. Po wyborach prezydenckich pozwoliłem sobie napisać tekst poświęcony Jarosławowi Kaczyńskiemu, który zatytułowałem „Polska to ja!” Jarosław Kaczyński wciąż karmi swoich wyznawców tą iluzją. Redukuje on całe polskie życie – bogate w nurty, w wielu miejscach katolickie, w innych buntownicze, może nawet godne ubolewania, do aspektów leżących poza jego istotą, czyli powołaniem chrześcijańskiego narodu. To znaczy godnym życiem. Budowanie polskiej tożsamości wokół klęski smoleńskiej może się okazać najszybszą drogą do zniszczenia religijnej i historycznej symboliki tożsamościowej Polski. Okazuje się bowiem, że w tej ideologii całe nasze dzieje zmierzały właśnie do tragedii tupolewa i w niej miały znaleźć jakiś ożywczy impuls, spełnienie. Choć trudno pojąć jakiego rodzaju by to miało być spełnienie. Nie ma w tym przecież żadnej treści poza „powagą śmierci”, która ma przynieść „Liderowi” władzę nad garstką „prawdziwych Polaków”, którzy rozpoznają „Mesjasza”. Owszem, ważna jest prawda o tamtych wypadkach i szacunek dla poległych. Nie zapominajmy - medium is e message, a dzis medium prawicowe jest traktowane jako sekciarskie. A republika to przeciwieństwo sekty. Republikańska u swego zarania partia jaką było Prawo i Sprawiedliwość stała się trwale niezdolna do wspierania Polskiej rzeczypospolitej. Kto nie przejdzie „testu smoleńskiego”, którego standardy wyznaczają Kaczyński i Rymkiewicz nie jest godzien zwać się Polakiem. To getto, ten apartheid nie mają wiele wspólnego z prawicowością, katolickością i republikanizmem. Co więcej zarówno konserwatyści jak i katolicy stali się niewolnikami tego testu, który gruchocze im kręgosłupy i krępuje skuteczność w służbie "wartości nienegocjowalnych".
Barbarzyńcy u bram Rzeczpospolitej
Przed Palikotem, jak się zdaje, są dwie zasadnicze drogi, albo droga Andrzeja Leppera, albo droga Zapatero. Nie wszystko zależy jednak od niego samego, ponieważ sytuację Andrzeja Leppera określiła przede wszystkim postawa parlamentarzystów, którzy, przynajmniej w pierwszym okresie „izolowali ekstremistów”, jak pisał niedawno Marek Jurek. Niepokojący jednak jest ton wypowiedzi, w których słychać uspokajanie i niwelowanie zagrożeń wynikających z obecności w parlamencie Palikota, czy Biedronia. Nikt prawie nie docenia faktu, że znajdujemy się w odmiennej sytuacji niż w poprzednich latach. Pojawiają się kolejne pokolenia Polaków nie noszące w sobie zespołu doświadczeń ważnych dla dotychczasowego kształtu myślenia o polityce w Polsce. Niewielu pamięta wojnę, rok 1956, 1966, 1970, sam nie pamiętam roku 1980, słabo 1989, ale dziś reprezentantów zaczynają wybierać młodzi, którzy nie rozpoznają się już w Polsce związanej z dorobkiem Jana Pawła II i katechezą chrztu sprzed tysiąca lat. Dla wielu z nich język posmoleński, a raczej jego ekskluzywny aspekt stał się kompromitacją tradycji polskiej polityczności. Nie zagłosowali ani na PO, ani na PiS, ale porzucili nadzieję lub wybrali libertyńską twarz Palikota. Dziś być może tylko z naiwności, ale tą drogą otworzyli możliwość łamania dalszych barier nie tylko w sposobie uprawiania polityki, ale także przeformułowywania zasadniczej roli religii w Polsce. Jeśli prawa mają rolę wychowawczą, a sądzę, że mają, degradacja ładu politycznego, moralnego i prawnego w naszym kraju pociągnie za sobą sekularyzacyjną lawinę, która już dziś ma silne oparcie w kulturze.
Transferów na prawo brak
Odpowiedzią na tę sytuacje nie może być już żaden "drugi obieg", ani "państwo podziemnie". Nie potrafię inaczej ocenić tych wszystkich konstrukcji inaczej niż jako utratę energii na polityczne fantazmaty. Podobnie jak graniczące z głupotą oskarżanie mniejszych prawicowych ugrupowań o przyczynę porażki PiS. Elektorat negatywny prawicy skupia się na określonych osobach, które są dobrze znane z imienia i nazwiska, być może problem polega na tym, że nie zdają sobie one sprawy z wyniszczenia polityki ich działalnością. Normalnością w demokracji jest ponoszenie odpowiedzialności politycznej za przegrane wybory. Paradoksalnie przykładem może być tutaj Grzegorz Napieralski, który złożył dymisję po ogłoszeniu wyników. Trudno powiedzieć, czy to realistyczne, ale podstawowym wyzwaniem katolickich środowisk powinno być wyrwanie się z niewoli jaką narzuca wszystkim Jarosław Kaczyński i odbudowa szerokiego porozumienia narodowo-katolickiego. Na dzisiejszych parlamentarzystach zaś spoczywa obowiązek wywierania trwałego wpływu na hierarchię postulatów swoich partii, ale także na to kto będzie ich liderem politycznym.
Nie potrzeba wiele wysiłku by zauważyć, że pomimo rozczarowania PO transferów na prawo nie ma. Sama prawica jest temu winna.
Tomasz Rowiński
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
Komentarze