Obserwując sytuację jaka rozwija się wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu (w tym choćby dyskusje na forach internetowych), a jeszcze bardziej szczególną retorykę i politykę, którą serwuje nam Jarosław Kaczyński, szczególnie od czasu porażki w wyborach prezydenckich, zaczynam się zastanawiać, czy droga do "prawicy laickiej" (lub na drugim biegunie pojęciowym "prawicy mistycznej"), o której pisał niedawno Sławomir Sowiński nie realizuje się w Polsce już od paru lat i to rękami nieświadomych tego lub nie do końca świadomych katolików. Do tej pory jedynym oficjalnym projektem laickiej prawicy była propozycja intelektualna twórców "Dziennika" - Roberta Krasowskiego, Cezarego Michalskiego i innych. Coraz rzadziej o tym pamiętamy, ale cały pierwszy okres działalności tej gazety, a szczególne jej działów opiniotwórczych to zaangażowanie w budowanie intelektualnego wsparcia dla partii braci Kaczyńskich, jako prawicy "nie fanatycznej", modernizacyjnej, a więc laickiej. To zadziwiająca i zapomniana już zbieżność. Redaktorzy "Dziennika" odrobili zwyczajnie pracę domowa z najnowszej historii politycznej III RP i wiedzieli dobrze, że Porozumienie Centrum nie było partią prawicową, a raczej właśnie embrionem jakiejś patriotycznej wersji modernizacji. Ostatecznie Michalski jest dziś publicystą nowej lewicy z Krytyki Politycznej, a Krasowski wydaje niszowy miesięcznik "Europa", który sprawia wrażenie, lżejszej wersji Przeglądu Politycznego. Obaj porzucili prawicę dla modernizacji, czyli podążyli drogą naturalna dla "prawicy laickiej". PiS natomiast podążył drogą, która nie pozostawia złudzeń co to rzeczywistych intencji jej liderów w realizacji postulatów agendy katolickiej. Rozpoznanie Michalskiego i Krasowskiego w tym wymiarze było słuszne. To wszystko jest jeszcze ciekawsze jeśli uświadomimy sobie, że PiS swoje sukcesy zawdzięcza w dużej mierze zaangażowaniu katolickich aktywistów i elektoratu. Dodatkowo - im mniej jest katolicka tym bardziej stanowczo popierają ją prawicowi katolicy. Jeśli chodzi o elektorat to być może słusznie Sowiński zauważa, "że wraz z rozbudową mitu smoleńskiego jego najradykalniejsi wyznawcy coraz ściślej łączyć będą w nim elementy religijne i polityczne, aż do konstatacji, że walka z politycznymi przeciwnikami obozu braci Kaczyńskich jest już nie tylko obowiązkiem narodowym czy patriotycznym, ale wręcz chrześcijańskim. A każdy, kto tego nie rozumie, zdradza nie tylko ojczyznę, ale także i depozyt katolickiej wiary".
Pisanie o tym w czasie przyszłym jest jednak pomyłką - tego rodzaju procesy zaszły już przed wyborami prezydenckimi i to na znacznie szerszą skalę niż grono "najradykalniejszych wyznawców". Kto wie czy w tym gronie nie znalazła się większość biskupów. Kaczyński jednak oczywiście traktuje to zaangażowanie katolickie funkcjonalnie i nieustannie dąży do emocjonalnego scalenia narodowo-partyjnej "mistyki smoleńskiej" z emocjami katolickimi. Owa "mistyka smoleńska", której kolejne odsłony oglądamy jest jednak zaledwie romantyczną, pogańską zjawą. Jest mitem, a więc nie odnosi się do Boga, zasad, a służy uwiedzeniu. Przez to wszystko jest też zasadniczo laicka.
Dlaczego jednak także katoliccy politycy, którzy powinni rozumieć mechanizmy tkwiące w samym środku laickiej polityki obu dominujących partii trwają w dwuznacznym kontekście. Dlatego, że marzą ciągle, na różne sposoby, by ukryć swoją tożsamość, ale z niej nie zrezygnować tak zupełnie. Po co? By wreszcie kosztować politycznych smaków, nie musieć uprawiać tego głupiego katolickiego nonkonformizmu, który, powszechnie jest uważany za nieskuteczny i nieżyciowy. Jak widać tą metodą nie osiągają więcej. Od dawna nie ma praktycznie żadnych skutków, a wygląda, że może być jeszcze gorzej. Do 2007 były nadzieje na realizację pewnych punktów katolickiej agendy, jednak uniemożliwienie zmiany zapisów dotyczących ochrony życia przesunęło PiS do centrum lub może właśnie, jak pisałem powyżej, na pozycje prawicy laickiej. Od roku 2010, kiedy partia ta w wyborach prezydenckich w perfekcyjny sposób zmobilizowała wokół siebie opinię katolicką dla poparcia własnych mitów i swoich idei - z całkowitym pominięciem postulatów katolickich, możemy liczyć czas gdy próba zbudowania "prawicy laickiej krypto-katolickiej" stała się zwyczajną mrzonką lub naiwnością. Odpowiem od razu na zbliżające się pytania - mrzonką w znacznie większym stopniu niż budowanie katolickiej prawicy. Dlaczego? Ponieważ będąc "prawicą laicką", jako katolicy, w polityce tracimy wszystko - tożsamość, niezależność, odrębny głos w debacie, a narażamy się na dryf w niewiadomych kierunkach. To jest droga powojennej europejskiej chadecji, tylko w jeszcze trudniejszych warunkach - ciągłego łagodzenia, opuszczania kolejnych ważnych przyczółków dla przyczółków jeszcze ważniejszych, itd. Droga ta kończy się w dwojaki sposób - albo postulaty katolickie wypadają z agendy partii, w których katolicy próbują partycypować, a równocześnie w fałszywy sposób z sumień tych katolickich polityków znika przekonanie, że nie dopilnowali spraw najważniejszych (a przecież zniknięcie postulatów katolickich z agendy partii nie unieważnia tych postulatów, natomiast zamyka usta ich potencjalnych głosicieli - ponieważ to o czym faktycznie mówią jest zdeterminowane "procesem politycznym" - bardzo dobrze widać to na przykładzie PiS-u) albo świadomie lub nie następuje dezintegracja rzeczywistości, polityka oddziela się od religii, religia prywatyzuje, ulega deracjonalizacji. Ponieważ nie da się żyć naprawdę w dwóch światach - pozostaje prosty wybór - zamknięcia się na politykę (porzucenie "świata"), zamknięcia się na religię (protestanckie przeżywanie polityki jako sfery poza moralnością) lub przeżywanie wewnętrznej hipokryzji ewentualnie szaleństwa (a więc porzucenie siebie). Ostatecznie bowiem chodzi o sytuację kiedy nie ma się realnego wpływu nie tylko na realizację swoich postulatów, ale nawet na ich przypominanie, choćby w mediach. Następuje szybkie przejście od postulatów do szukania uzasadnienia dalszej partycypacji w działaniach politycznych w obrębie dominujących ugrupowań. Takie uzasadnienia właśnie się tworzą - mitologia Kaczyńskiego pozwala na bardziej miękkie lądowanie wrażliwym religijnie duszom, które jednak przenoszą swoją perspektywę z zasad wynikających z "rozpoznawania Boga"na uwodzicielski i piękny mit. Temu zasadniczo służą mity w polityce.
Oczywiście nie chodzi o porzucenie różnych form współpracy, ale o ustalenie pryncypiów. Problem polega na tym, że pewnych postulatów, bardzo ważnych, w polityce bronią tylko katolicy i to głównie ci, którzy nie dali się wmanewrować w mechanizm korporacyjny PO i PiS-u. Dla obrony np. pakietu bioetycznego, jako prawica katolicka, możemy wchodzić w sojusze z tymi, którzy się z nami zgadzają w kwestiach szczegółowych, ale równocześnie istnieje obowiązek formułowania całościowej propozycji politycznej dającej oparcie tym, którzy nie chcą rozpraszać się w różnych formacjach politycznych podejmując ryzyko "paktowania z wrogiem" dla załatwienia spraw z agendy katolickiej. Zbyt łatwo kończyło się to ostatnio zaniedbaniem owej agendy.
Wniosek jest taki - być może właśnie oglądaliśmy wzrost i upadek projektu "prawicy laickiej" a w jej ramach krypto-katolickiej polityki. I także widzimy dziś jej skarlałe owoce.
Tomasz Rowiński
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
Komentarze