Kilka dni temu dostałem do ręki wiosenny, czyli na razie ostatni numer Res Publiki Nowej. Tematem tego numeru są emocje w polityce ("Rzecz pospolitych namiętności"). Podczas lektury uderzyła mnie kategoryzacja: autorzy Respy opisują politykę przez pryzmat dwóch pojęć, emocjonalności i racjonalności. To kartezjańskie rozróżnienie sprawia oczywiście wrażenie porządkowania, lecz prowadzi do konkretnych trudności.
Co można zrobić kiedy "trzyma się w ręku" takie dwie nagie kategorie? Jakie mogą być ich relacje? Właściwie pozostaje przeciwstawienie, skoro ich odrębność jest nieredukowalna. Oba aspekty, co zrozumiałe, wydają się konieczne dla zrozumienia polityczności - racjonalność dla "otwartej dyskusji" i "reform", a więc postępu, emocje zaś jako impuls, element więziotwórczy, a nawet źródło obecnych w polityce przekonań moralnych. Taki opis polityki zbliża jednak nieuchronnie myślenie polityczne do aporii. Jego zasadnicze elementy mają pozostające w sprzeczności źródła. "Czy może ostać się królestwo wewnętrznie podzielone?" Czy wreszcie jest w człowieku tak głęboki dualizm by uzasadniał takie przeciwstawienie? Co możemy z tym zrobić skoro i rozumność, i emocje należą do polityki?
Jeśli przyjmiemy zaproponowany schemat, że to emocje dają impuls do dalszej racjonalnej debaty politycznej to znaczy, że źródło jednego z najważniejszych aspektów ludzkiego doświadczenia ma w gruncie rzeczy irracjonalny charakter i sensowność zajmowania się nim powinna być przemyślana na nowo. Jeden z autorów zauważa, że to emocje są źródłem naszych podziałów po 10 kwietnia, a te emocje są wykorzystywane przez polityków do nic nie robienia. Jest w tym dużo racji, jednak sprowadzenie ludzkich reakcji do emocji, a nie do szukania się w nich pewnej bogatszej tkanki doświadczenia i natury polityczności jest zwyczajnie niesprawiedliwe.
Tak więc emocje, jak czytamy w Res Publice Nowej - nasze przekonania moralne, nasza wspólnotowość, rozumienie przeszłości, są źródłem złego prowadzenia się polskiej polityki. Takie postawienie sprawy skłania ku wnioskowi, który nie wprost, wyraża Wojciech Przybylski - potrzebujemy technokracji, polityki ekspertów. Niestety dobrze wygląda to jedynie w dość uproszczonej teorii zbudowanej na dychotomii racjonalności i emocji. Dychotomia ta więcej ukrywa niż pokazuje. Podobnie, jak rzekomo neutralna technokracja czy polityka “otwartej debaty”. Cieszymy się, że ujarzmiliśmy negatywny wpływ emocji i stoimy na racjonalnym polu, ale czy ludzie są kantowskimi aniołami lub demonami by posługiwać się samą “racjonalnością” i nie wnosić do polityki swoich założeń racjonalnie umiejscowionych w interesach, środowiskach, narodach, rozpoznawaniu lub nierozpoznawaniu Boga, czyli całego “ciała” swojego życia? Postulat tak rozumianej racjonalnej polityki nie rozwiązuje nadmiaru emocji w polityce, ponieważ spycha tych, którzy je odczuwają do oślej ławki z napisem “ludzie nierozumni”.
Trudno też zrozumieć na czym miałaby polegać owa racjonalność wcielona w ramy szacownego kwartalnika? Czy na wydawaniu książek pochwalnych Janusza Palikota (Cezary Wodziński, Kapłana błaznem. List do Janusza Palikota, Biblioteka Res Publiki Nowej, Warszawa 2010)? Stał się on przecież symbolem nadużywania emocji w polityce i nikt racjonalny temu nie zaprzeczy. Nawet pobieżny przegląd ulotki Nowoczesnej Polski nasuwa na myśl jedno słowo "populizm" i to w dodatku agresywny. Nie mogą przemawiać argumenty, że takie działania mają jedynie prowokować debatę. Dla sprowokowania debaty nie wydaje się książek ludzi, którzy działają na szkodę postulatów, które się głosi (czyli racjonalność dyskursu). Jeśli chodzi o debatę wewnątrzredakcyjną to wystarczy czytanie rękopisów. Wydanie książki jest innym komunikatem - komunikatem środowiskowym - czytajcie, to wam polecamy, to nasz głos. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę charakter takiej książki, nie naukowej rozprawy, ale jasno sprecyzowanego listu - "mesydżu". Jeśli się nie rozumie tych prostych mechanizmów grzeszy się naiwnością, jeśli się je rozumie, a mimo to praktykuje grzeszy się poważniej - mówiąc łagodnie - brakiem roztropności. Jeśli poważne pismo idzie drogą "robienia zamieszania" to jak można je traktować poważnie, jak odróżnić "zamieszanie" od szczerego namysłu. Czy postulaty zawarte w tekstach o naszych politycznych emocjach faktycznie są jakąś wizją, czy tylko "wzbudzaniem debaty"?
Potraktujmy sprawę poważnie. Wydaje się raczej, że doświadczenie polityczności jest głębiej wpisane w pewne naturalne aspekty człowieczeństwa niż widzą to publicyści Res Publiki Nowej. Lepiej je opisują: cnoty (rozumiane w sensie pozytywnym jak i negatywnym), nawyki serca, a także zasadnicza “religijność” sfery politycznej. Religare - czyli więź, ta naturalna pomiędzy ludźmi, wynikająca ze wspólnoty ziemi jaką się zamieszkuje, wspólnie wykonywanej pracy (niekoniecznie w jednym zawodzie, raczej chodzi o pewną wspólnotę wysiłku), języka, tradycji historycznych (doświadczeń), ciągłości pokoleń, ale też interesów i ideologii. Jest też ten drugi aspekt religijności - więzi z transcendencją, z Bogiem, który poprzez nasz rozum udziela nam wiedzy choćby o prawie moralnym. Oczywiście wymiar relacji z Bogiem ma też głębszy wymiar niż moralny - jest to wypełnianie (lub nie, oczywiście) wezwania do sprawiedliwości jaką powinny realizować narody. W tym kontekście pytanie "Cóż nam po polityce jeśli nie ma się różnić od Mszy?" jest nietrafne. Msza, to “źródło i szczyt” życia religijnego nie jest tylko akumulatorem emocji, podobnie, jak polityka zresztą (może nawet w mniejszym stopniu). Na nic nam technokracja jeśli nie będziemy pracować nad uzdrowieniem zasad polityki. Bez tego racjonalność będzie jedynie zarządzaniem masą spadkową postkomunizmu lub pośredniczeniem w upodmiatawiających się rządach niedemokratycznych struktur unijnych wobec różnych "małych ojczyzn" - regionalnych, środowiskowych, ideowych, ze strefy "kapitalizmu publicznego". Dziś wydaje się to wygodne, ale w rzeczywistości te małe ojczyzny nie przetrwają bez tych większych. Rozwiązania tych problemów w dwuwymiarowym emo/racjonalnym opisie nie widać. Emo-racjonalizm prowadzi jedynie do "technologii" sterowania emocjami. Może to się ma na myśli, gdy wydaje się książkę wspierające Janusza Palikota.
Dalszy ciąg namysłu mógłby polegać na rozważeniu, czy jako wspólnota narodowa, obywatele swojego państwa potrafimy przekazywać i umacniać w sobie, ale i w kolejnych pokoleniach te aspekty naszej "genezy", które pozawalały nam przetrwać opresję, ale i budować państwa. Cóż, myślę o tradycji naszych przekonań - w których są i emocje i racjonalność, ale bardziej żywe, wcielone - zjednoczone, a nie przeciwstawione.
Tomasz Rowiński
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.