[poniższy tekst stanowi reżyserską wersję tekstu, który pojawił się w ankiecie 10 numeru Templum Novum - tekst powstał w oparciu o pięć pytań redakcyjnych, później został przeredagowany na prośbę Redakcji do trzech pytań jakie znalazły się ostatecznie w druku. Prezentujemy pierwotny zapis tekstu]
1. Polacy zachowują się tak, jakby problem niepodległości był dla Polski najważniejszy. Tymczasem, wstępując do zjednoczonej Europy, Polska scedowała na federację europejską część swojej niepodległości. Oznacza to – zdaniem profesora Bronisława Łagowskiego (Kompleks Polski, „Newsweek POLSKA” z 7 marca 2010), że Polacy mają fałszywe wyobrażenie o tym, czym jest nasz naród i jaka jest jego historia. Przykładem fałszywego pojmowania historii Polski jest, według Łagowskiego, pozytywna ocena XIX-wiecznych powstań. Czy Pana/Pani zdaniem naprawdę istnieje kryzys polskiej świadomości narodowej i jaką rolę odgrywają w nim błędne oceny narodowej historii?
Na to pierwsze pytanie próbuję odpowiedzieć jako na ostatnie, ponieważ zawiera w sobie bardzo wiele wątków, które wymagałyby przeformułowania. Nie jestem pewien czy wszystkie je uda się rozstrzygnąć. Nie chcę się wdawać w ocenę wstąpienia Polski do UE, ponieważ wszystkie struktury europejskie znajdują się, być może, w przełomowym okresie swojego istnienia, więc trudno ocenić ich przyszłość i ostateczne konsekwencje dla Polski. Możemy próbować zrekonstruować motywacje polityczne, jakie kierowały polskimi decydentami i ich zrzeszeniowym oczekiwaniom. Pozwolę sobie jednak pominąć skrajne oczekiwania "modernizacji na skróty" opierające się na idei pełnej implementacji instytucji i kultury zza zachodniej części żelaznej kurtyny. Niestety takich "późnych wnuków" Tadeusza Krońskiego pragnących nowej kolonizacji Polski było dość. Po 1989 roku Polska znalazła się w sytuacji, w której, wedle powszechnego niemal przekonania, potrzebowała jednak pewnego instytucjonalnego wsparcia z zewnątrz. Przekonanie to stanowiło ciąg dalszy poszukiwań aparatu władzy schyłkowego okresu PRL - w latach osiemdziesiątych w korytarzach KC ostatecznie zrezygnowano z władzy totalitarnej po to by nabyć więcej władzy realnej. Drogą do tego było absorbowanie do istniejącego systemu elementów np. ustroju rynkowego (opis tej ciągłości zawdzięczamy prof. Staniszkis i jej książce "Postkomunizm"). Analogicznie, podjęcie pewnych zobowiązań unijnych miało realnie umocnić polski byt polityczny. Analogie mogą sięgać dalej co zresztą miało miejsce w przypadku dążeń akcesyjnych. Mam na myśli idee "powrotu do Europy" a także nawiązania do piastowskiej koncepcji orłów patrycjuszowskich dla władców Polski w XI stuleciu.
Jednak nawet zreferowana powyżej wizja u swoich założeń widziała w UE sposób na umocnienie polskiej suwerenności - prof. Łagowski tymczasem sugeruje całkowity zwrot w stronę europejskiego federacjonizmu. Oczywisty kłopot polega na tym, że nie istnieje coś takiego jak naród europejski, który byłby suwerenem europejskiego państwa, w praktyce suwerenem mógłby być jeden z dwóch czynników - Niemcy i Francja, bądź brukselska biurokracja. Łagowski postuluje porzucenie problemów tożsamościowych, wiążących nas z przeszłością, gdy tymczasem polityka europejska się "renacjonalizuje" (mówią o tym nie tylko praktycy polityki, ale także poważni teoretycy - choćby Pierre Manent). Jeśli i my nie pójdziemy tą drogą, przestaniemy cokolwiek znaczyć w miejscach, w których uciera się realne interesy. Wszyscy teraz w Europie myślą o przeszłości, na co wskazują liczne projekty muzealnicze, tymczasem Polacy mają o tej przeszłości zupełnie zapomnieć. Skąd te pomysły? Postulaty prof. Łagowskiego w prosty sposób wpisują się w liczne interesy tych, którym podmiotowo działająca Polska zdecydowanie mogłaby przeszkadzać. Dotyczy to zarówno czynników zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Nie chodzi wcale o postawę wrogości wobec sąsiadów. Liczy się formułowanie swoich interesów, a nie poddawanie się nurtom sterowanym przez siły niezainteresowane bezpośrednio dobrem Polski. Podobne braki doprowadziły do upadku I Rzeczpospolitej - gdy pozostałe potęgi europejskie konsolidowały swoje siły narodowe, instytucjonalne i militarne, szlachta Rzeczpospolitej oddawała się kontemplacji sielankowych wizji nierządu ustrojowego, wywoływaniu rokoszów i najazdów, zrywaniu Sejmów, kolaboracji z obcymi władcami (często w przekonaniu służenia interesom Rzeczpospolitej). Różnica jest tylko taka, że dziś w żadnym sensie my sami nie jesteśmy mocarstwem i powinniśmy łatwiej pozbyć się różnych złudzeń.
Co do kryzysu tożsamości narodowej to wynika ona, moim zdaniem, z doświadczeń Polaków w ostatnich 200 - 300 latach. Utrata państwa, wyniszczanie warstw inteligenckich o etosie patriotycznym (Katyń!) - szczególnie przez komunistów, ale także utrata praktycznie całej spuścizny materialnej naszej kultury. To bardzo charakterystyczne, kiedy odwiedza się polski dom i przegląda biblioteczkę - dominują książki powojenne - przedwojenne druki stanowią rarytas i świadczą o jakimś szczególnym, opatrznościowym biegu dziejów rodziny. We francuskim domostwie obok siebie stoją książki nowe, ale i takie, które pamiętają pierwsze lata wieku XX, a nawet starsze. Ten drobny przykład może być obrazem, jak słabo w swojej tradycji zakorzenieni są Polacy. Tożsamości bowiem nie nabywa się tylko na lekcjach historii, ale także przez obcowanie z widzialnymi formami przez nią ukształtowanymi. Nasza historia i tradycja jest nam obca - w jakimś sensie egzotyczna, ponieważ nie przekazały nam jej podstawowe instytucje ciągłości pamięci - rodzinna, czy trwałość biblioteki w domu przodków, ale też mury miast itp. Polska pamięć przypomina rozbitą szybę. To smutne, że jedyną instytucją trwająca nieprzerwanie na polskich ziemiach jest Kościół (smutno nie dlatego, że "Kościół", ale dlatego że "tylko"...). Jeśli brak instytucji, większa część pamięci ulega rozpadowi. Jeśli przypomnimy sobie historyczne nauczanie Jana Pawła II, a szczególnie jego homilię z roku 1979 z Placu Zwycięstwa, zobaczymy, że jest to próba wielkiej rekonstrukcji polskiego samorozumienia i przypominania. To przypominanie jednak jest trudne dla większości z nas - to jest prawdziwy wysiłek, ponieważ zerwanie tradycji jest w nas.
Muszę też się odnieść do antypowstańczych tez prof. Łagowskiego - nie możemy zapominać, że powstania były aktualizacją polskich dążeń do niezawisłości. Ich negatywna ocena byłaby odrzuceniem poświęcenia i wysiłków Polaków, którzy w walce zbrojnej widzieli często jedyną drogę by przypomnieć o niesprawiedliwości jaka wydarzyła się wobec państwa i narodu polskiego. Równocześnie stanowiłaby apologię różnej maści karierowiczostwa, oportunizmu i rusyfikacji. Taka postawa w sam raz pasuje do obrony dzisiejszych układów ubeckich i postkomunistycznych, przeciwko całej niepodległościowej opozycji powojennej. Już choćby z tego względu trzeba odrzucić aberracje o niestosowności XIX wiecznych powstań.Powstania były ogniwami w łańcuchu wysiłków, zakończonych sukcesem niepodległej II RP, której duch był ożywiany pamięcią tych wydarzeń.
2. W ramach organizowanej przez państwo polityki historycznej wiele mówi się o eksterminacji Narodu Polskiego przez ZSRS. Natomiast ludobójstwo Polaków na Wołyniu w 1943 r. wydaje się planowo przemilczana. Profesor Łagowski sugeruje, że jest to skutek naszej polityki zagranicznej – polityki zbliżenia do Ukrainy. Czy Pana/Pani zdaniem takie polityczne sterowanie pamięcią Narodu jest słuszne w dalszej perspektywie?Po pierwsze nie mogę zgodzić z tym przekonaniem, jakoby w szczególny sposób sterowano pamięcią o zbrodniach dokonanych przez Rosjan i Ukraińców na Polakach. Co więcej, żeby miało miejsce jakieś wygrywanie jednej pamięci przeciwko drugiej. Sądzę, że w Polsce największy wpływ na kształt dyskursu o pamięci mają bieżące wydarzenia i zapotrzebowania polityczne - zarówno te wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Polska, jako państwo, w bardzo nikłym stopniu prowadzi jakąś konsekwentną i niezależną politykę kulturalną, nawet na skalę krajową - nie mówiąc o kręgu międzynarodowym. Króluje u nas reaktywność. Klasa polityczna/rządząca lub inaczej, grupy ludzi znajdujących się w orbicie władzy, płyną całkowicie z prądem wydarzeń, faktów medialnych i nacisków, jakie są w stanie wywierać różne zainteresowane środowiska.
O niesterowności polskiej polityki świadczą wydarzenia jakie nastąpiły po katastrofie w Smoleńsku - mało istotne gesty władz rosyjskich (jak choćby przekazanie dobrze już znanych kserokopii niektórych dokumentów katyńskich) urosły w oczach polityków obozu władzy i towarzyszących im mediów do rangi przełomowych aktów w stosunkach pomiędzy oboma krajami. Tymczasem, jeśli przyjrzymy się logice proponowanego nam przez rząd myślenia, łatwo zauważymy, że nawoływanie do pojednania nie jest efektem realnego zwrotu politycznego, ale wynika z rytualnego przekonywania Polaków by "wreszcie" poddali się metanoi, czyli nawróceniu ze swojej rusofobii i innych "mitów" narodowych (które przecież są efektem działania w nas "demona patriotyzmu", jak wyraził się, całkowicie bez ogródek, Grzegorz Miecugów na jednej z najpopularniejszych anten telewizyjnych). A nie chodzi tu przecież o jakąś polską "wolę mocy" odrzucającą pokojowe współistnienie, ale realistyczne przekonanie, że mamy podstawy do obaw w relacjach z sąsiednimi narodami - tego nauczyła nas historia, a nie piarowe mgły.
W przestrzeni twardych politycznych działań strona rosyjska nie zmieniła nic w swoim postępowaniu, to znaczy dalej realizuje konsekwentną politykę odzyskiwania wpływu i odbudowywania imperium. Tzw. pojednanie, ze strony rosyjskiej jest po prostu zmianą taktyki informacyjnej, emocjonalnym oswajaniem Polski, która bywała dla władz rosyjskich przeszkodą w realizacji interesów z UE i Niemcami. Nasze władze i liczne środowiska połknęły ten haczyk w całości i zadowoliły się tak postawioną sprawą. Na użytek wewnętrzny, krajowy, przekuły ją na działania psychoterapeutyczne - destruujące narodową tożsamość wytrychem jakim jest mit pojednania. Nie chodzi jednak tylko o tożsamość, ale o szkodliwość owego pojednania dla naszych interesów.
Sądzę, że kierunek zewnętrznej polityki, jaki obrało państwo polskie po 10 kwietnia (a wcześniej jeszcze po upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego), jest zwykłą wypadkową oddziaływania różnych sił politycznych, sił interesu, być może sił innych państw i narodów, a także, w pewnej mierze, samych Polaków. Niestety celem tej polityki są partykularyzmy, które przeważają nad dobrem wspólnym. Tak wygląda polityka post- czy neo- komunistyczna - brak jej właściwych nawyków politycznych, do tego dochodzą słaba etyka i bezsilne struktury kierowane przez pozbawionych podmiotowej i suwerennej wizji polityków.
Jeśli sprawy mają się, jak zarysowałem powyżej, to większe zainteresowanie zbrodniami sowieckimi wynika z proporcji, które w naszej emocjonalnej świadomości politycznej zajmuje dziś Rosja i Ukraina.
3. Zdaniem Łagowskiego przypominanie Rosjanom „Katynia 1940” ma na celu, po prostu zaistnienie Polski w świadomości współczesnej Rosji. Co więcej, w ten sposób domagamy się, by Rosja miała o Polsce taką opinię, jaką o Polsce mają… sami Polacy. Jaka jest Pana/Pani zdaniem pozycja Polski w Europie? Czy rzeczywiście, gdybyśmy nie krzyczeli na cały świat o naszych narodowych nieszczęściach, to by nas… nie zauważono?W sprawie zbrodni katyńskiej nie chodzi o to by nas zauważono, ale o oddanie sprawiedliwości pomordowanym, ich rodzinom, a także Polsce i Polakom - wydaje mi się, że na poziomie fundamentalnym nie chodzi o opinię, ale o prawdę i właśnie sprawiedliwość. W szerszym kontekście wysiłki wszystkich tych, którzy domagają się właściwej oceny tych wydarzeń mają sens uniwersalny a nie tylko lokalny, polski. Sprawa katyńska ma wiele wątków i płaszczyzn - pamięć reprodukuje się nie tylko w naszych emocjach, ale przede wszystkim w formach instytucjonalnych, czyli choćby orzeczeniach prawnych, w nauczaniu szkolnym i akademickim etc. Nie sądzę by warto było walczyć o sprawy wynikające jedynie z polskiego "ego" - to zmaganie jest znacznie poważniejsze. Nie powinniśmy relatywizować historii jedynie do zbioru wzajemnych opinii - rosyjskie postępowanie w sprawie Katynia (ale nie tylko) to od samego początku budowanie świata na opak, ontologii kłamstwa, a nie rosyjskiej "odmiennej opinii". Nie wystarczy jedna czy druga deklaracja Putina, ponieważ kłamstwo powraca w innym miejscu - w całej rozbudowanej strukturze. To zmaganie przypomina walkę z Gorgoną i jej odrastającymi wężowymi włosami. Trzeba odrzucić samą zasadę relatywizacji dziejów jaką proponuje postsowieckie ciało. Od tego czy nam się to uda w pewnej mierze zależą nasze stosunki nie tylko z Rosją. W kwestii rozumienia historii toczymy z Putinem, na katyńskim polu, zmaganie o europejska duszę. Jeśli przeważy rosyjska ontologia kłamstwa, wtedy historia w kulturze naszego kontynentu przejdzie całkowicie pod władanie polityki, rozumianej jako zmaganie o władzę w kluczu pragmatycznego agonu. Dla słabych państw - takich jak Polska, pozbawionych skutecznych narzędzi polityki, będzie to oznaczało utratę ostatniego szańca chroniącego ich suwerenność, czyli sprawiedliwości. Będzie to oznaczało całkowity powrót do brutalnej polityki Ateńczyków - takiej jaką znamy z kart "Wojny peloponeskiej" Tukidydesa.
W powyższym zawiera się wiec odpowiedź, choć wyprowadzona z innych pryncypiów, czy "by nas zauważono", gdybyśmy nie krzyczeli i, jaka jest nasza pozycja w Europie. Oczywiście zmagając się z Rosją podejmujemy pewne ryzyko, ale alternatywą dla nas jest jedynie poddanie się kolonizacji przez sąsiednie narody. To jednak musiałoby się stać kosztem zaprzeczenia całej polskiej myśli politycznej i tradycji, a więc kosztem wysiłku włożonego w stłumienie dysonansu poznawczego pomiędzy znanym nam "my" idącym z przeszłości, a tym "my", którym mielibyśmy się stać - niemiecką lub rosyjską peryferią. Być może temu właśnie służy obecna propaganda pojednania z Rosją wbrew faktom określającym nasze prawdziwe stosunki.
4. Oparty na historii „system psychologicznej przemocy” (określenie Łagowskiego), jaki stosujemy wybiórczo wobec naszych sąsiadów, wywodzi się – nolens volens – z ideologii „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Łagowski twierdzi, że takie wybaczanie jest psychologiczną kontynuacją konfliktu – rozpamiętywaniem z pozycji rzekomej moralnej wyższości. Z drugiej strony nie przeszkadza to Polakom w zwracaniu się do Niemiec o materialne odszkodowania za straty poniesione ponad 65 lat temu. Czy Pana/Pani zdaniem stosowanie przez Polskę „systemu psychologicznej przemocy” może być reakcją na dualizm stanowiska Niemców wobec Polski – rozbicie na oficjalną politykę rządu, w której poczucie winy za II wojnę światową jest „widomie obecne” a stanowiskiem opinii publicznej, która sama ma ogromne poczucie… krzywdy?
Uważam, że prof. Łagowski nietrafine ocenia rzeczywistość - już szczególnie jego przekonanie o jakimś "systematycznym" stosowaniu psychologicznej przemocy wobec Rosjan uważam całkowite zachwianie proporcji. Cechą polskiego państwa jest raczej brak systematyczności w podejmowanych działaniach i ograniczanie się do gestów symbolicznych - z tej perspektywy przeważnie ocenia się polską politykę. Jednak polityka to coś więcej niż gra symboli. I z pewnością władze rosyjskie bez trudu przyjmują na siebie tę nasza "przemoc" widząc realne korzyści, jakie osiągają przez niesystematyczność polskiej polityki - nawet w zakresie spraw fundamentalnych, w których chodzi o sprawiedliwość.
Co do relacji z Niemcami, to sądzę, że podobnie, jak w każdym innym przypadku, trzeba określić właściwe podejście do rozwiązywania problemów z przeszłości na rożnych poziomach. Pojednanie będące wyrazem wzajemnej chęci uregulowania stosunków na stopie współpracy, to jedna sprawa, a rekompensata, można powiedzieć zadośćuczynienie - druga. Miłosierdzie ma także swoje wymogi sprawiedliwości. Pamiętajmy, że polskie zmagania o uznanie Katynia przez sądy europejskie za zbrodnię ma także ten wymiar sprawiedliwościowy - perspektywę konieczności wypłacenia przez Rosję odszkodowań rodzinom pomordowanych.
5. Łagowski określa naszą postawę w następujący sposób: „przyjąć niemiecki (lub jakikolwiek inny) punkt widzenia (…) pod warunkiem, że będzie to poza, która do niczego nie zobowiązuje w świecie realiów”. Taka postawa to nie wymysł Łagowskiego lecz fakt. Jest jej pełno w wypowiedziach naszych oficjeli. Jakie szanse widzi Pan/Pani przed naszą polityka zagraniczną, która opiera się m.in. na takich podstawach?
W oczywisty sposób ostania kampania wyborcza potwierdziła postkomunistyczny charakter polskiego państwa – główne jego formacje, nawet ta z nich, która otwarcie wyznaje “anachroniczny” patriotyzm, nie potrafią myśleć w kategoriach Całości państwa i narodu. Oto bowiem na nowo został wpuszczamy w tryby najbardziej klikowy i partykularyzujący czynnik naszej polityki, czyli formacja postkomunistyczna. Formacja ta przecież zbudowała swoją siłę po 1989 roku uwłaszczając znaczną część majątku narodowego, nie mówiąc o profitach z zarządzania nim przez czterdzieści pięć powojennych lat.
Bakcyl postkomunizmu wyraża się przekonaniem, że najważniejsza we wszystkim jest władza i wpływ dla własnej grupy politycznej i środowiska. Marszałek Komorowski dawał temu wyraz jeszcze nad trumnami zmarłych tragicznie uczestników lotu do Smoleńska. Prawo i Sprawiedliwość dało temu wyraz dzieląc się łupem mediów publicznych z partią, która wyrosła w zupełnie chorej koncepcji życia politycznego Polski (koncepcji niesuwerenności i podległości, a więc w zaprzeczeniu tego co pozostawiły nam poprzednie pokolenia) i w dalszym ciągu to życie zatruwa.
Wydarzenia ostatnich lat dobrze pokazały, że w nikłym stopniu chodzi dziś o scalenie suwerenności Polski – raczej o nieustanne uwłaszczanie się na majątku, mitach politycznych, wpływach, na czym się tylko da. Być może braciom Kaczyńskim chodziło (Jarosławowi może nadal chodzi) o scalanie, ale woleli wybrać drogę na skróty, przez postkomunizm, odrzucenie cywilizacji chrześcijańskiej – drogę, na której cel uświęca środki. Niestety zostawili po sobie gruzowisko zamiast nowych kształtów polityki. Przedłużyli tymczasowość jaką zbudowano przy Okrągłym Stole. W efekcie pozwalają na dalsze kolonizowanie Polski przez sieci układów osłabiających sens istnienia państwa i jego wewnętrzną siłę. Jeśli bowiem wchodzi się w logikę postkomunizmu to wzmacnia się tylko postkomunizm, jako rozkład, rozczłonkowywanie instytucji, środków pomiędzy partykularyzmy. Właściwą drogą byłoby takie działanie, które wzmacnia zasadniczy cel poprzez wykorzystanie partykularyzmów. To jednak można uzyskać przez transparentność zasad, czyli obecnie rzecz zupełnie obcą polskiej polityce przysłoniętej piarowymi mgłami.
Słabość polityki w silnych krajach europejskich wzmacnia silna sieć instytucji państwowych pozostających poza dyspozycją czysto polityczną – u nas i tego brak – nie było w interesie postkomunizmu budowanie takiej sieci. Realizowane przez takie instytucje (choćby instytucje kultury etc) cele zastępowano emocjonalnymi wrażeniami, które jednak pozostają bez śladu. W tej logice znajduje się, może nieświadomie, może nieco nawet wbrew swojej woli większość prawicy. Pokusa postkomunizmu jest silna, ponieważ opiera się na złudzeniu skuteczności. Jednak skuteczność ta polega tylko na partykularyzacji i umacnianiu partykularyzmów – nie wystarcza do umacniania narzędzia jakim jest państwo. Ta dezintegracja będzie skutecznie rozgrywana przez inne państwa
Nawet intencje stanowczej postawy na arenie europejskiej, choćby w stosunkach z Rosją, nie wystarczą wobec słabości wewnętrznej i braku argumentów, z których najważniejszym powinno być uporządkowane na maksymalnie wielu płaszczyznach państwo (od etyki po struktury). Wypadek tupolewa pod Smoleńskiem był pewnego rodzaju nauczką i niemal metaforą naszej polityki, która, nomen omen, rozbija się o to państwo – trudno coś innego powiedzieć – upadłe.
Tomasz Rowiński
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
Komentarze