Komentarze
2010.07.09 09:18

Mistyka i praca

Pewien popularny bloger, raczej niesympatyczny ateusz i lewak, niechętny Kościołowi, ale jednak wnikliwy obserwator rzeczywistości i dość zabawny w swoich komentarzach pisał niedawno:

"Miałem okazję poznać osobiście niewielu publicystów prawicowych, ale ci, których poznałem, jeździli zdezelowanymi sztruclami i prosili żonę o pieniądze na jedną puszkę piwa. Nie piszę tego z pogardą, lecz z podziwem: ci ludzie chcą żyć z idei, która, powiedzmy, trawi ich dusze apokaliptycznym ogniem. Nie pójdą na etat jak żona, bo będą mieć mniej czasu na Sprawę. Jeśli walka o Sprawę nie przynosi kasy, trudno, będą biedować."

Czytając te słowa pomyślałem sobie, że to nieodkrywcza prawda i zapewne w wielu przypadkach dość gorzka. Poza tym zwykła złośliwość. Zapomniałem o tym komentarzu dość szybko i zapewne nie wróciłby do moich myśli gdyby nie pewna rozmowa w gronie, nie tyle "prawicowych", co katolickich przyjaciół. W pewnym momencie padło smutne pytanie: "Czy naprawdę nie da się żyć z pracy dla Idei?" Oczywiście chodziło o możliwość utrzymania siebie i swojej rodziny, z pracy która równocześnie będzie zaangażowaniem na rzecz ewangelizacji, kultury chrześcijańskiej, ważnych spraw społecznych i tym podobnych. Pierwszą, raczej smutną refleksją było to, że praca ideowa jest raczej dla młodych ludzi, zaraz po studiach, że stanowi przetarcie przed wejściem w prace bezideową, z której będzie można utrzymać rodzinę, żyć w pewnego rodzaju bezpieczeństwie materialnym. Wniosek ten wydał mi się raczej dość smutny, szczególnie, że jego wypowiedzenie zasiało w nas pesymistyczną ciszę.

Ponieważ smutek w życiu chrześcijańskim zawsze jest związany z jakąś "nieprawidłowością" będącą wynikiem skażenia ludzkiej natury grzechem pierworodnym, sprawa wydała mi się konieczna do ponownego przemyślenia. Jak to jest? Przecież trudno sobie wyobrazić by wszyscy mogli pracować dla Idei i czerpać z tego duże korzyści. Czy praca musi być udręką?

Jeśli spojrzeć na współczesna kulturę medialną uformowaną na gruncie dawnej kultury europejskiej możemy zauważyć pewne tendencje, które pozwolą nam lepiej zrozumieć to nastawienie na pracę dla Idei. "Praca dla Sprawy" silnie łączy się z lansowanym modelem pracy jako formy samorealizacji, wartości w społeczeństwie, czy określonym środowisku. Jeśli praca jest głównym punktem odniesienia dla życia człowieka to staje się ona także najważniejszym źródłem, z którego człowiek czerpie siły dla podtrzymywania swojej tożsamości. Te tożsamości mogą być oczywiście najprzeróżniejsze, ale pośród może znaleźć swoje miejsce także tożsamość religijna, katolicka, kościelna. W taki oto sposób z łatwością tworzy się zamknięty tandem - praca/tożsamość. Jeśli praca nie wspiera tożsamości doświadczamy frustracji, smutku. Taki stan psychiki i duszy jest jednak świadectwem, że chrześcijańskie życie w nas kuleje.

Zupełnie upraszczając powinno ono być otwartą na istniejący, boży świat, relacją Bóg/dusza. Oczywiście nie znaczy to, że należy ulec jakiejś dezintegracji! Nie znaczy to, że teraz praca, czy inne obszary życia nie muszą, a nawet nie powinny spotykać naszej religijności. To oczywiste, że możliwość pracy ideowej jest czymś znakomitym, ale tylko wtedy, gdy wspiera rzeczywiste dobra, a nie sztucznie podtrzymuje poczucie wartości osoby przez zewnętrznie otrzymaną tożsamość. Ostatecznie praca jest czymś zewnętrznym. Jeśli religijność, czy szerzej poczucie wartości opiera się na wykonywanym zawodzie to jest to pewnego rodzaju iluzja.

Integralność wiary będzie polegała raczej na zachowywaniu przekazu wiary we wszystkich jego aspektach nie zależnie od okoliczności, w jakich przychodzi nam spełniać nasze zawodowe i życiowe obowiązki. Czasem będzie wymagała naszego sprzeciwu i porzucenia wykonywanego zawodu, ale te gesty muszą wynikać z uprzedniej postawy - zaufaniu Bogu, łasce, prawu bożemu.

W ten sposób widzimy, że stoimy wobec problemu egoizmu, który pracę dla Idei, czy Sprawy czyni, tak naprawdę, sposobem realizacji własnego "ja" - słabego, pogubionego, niedowartościowanego przez oparcie się na Bogu. Co pozostaje? Pewien mój znajomy zauważył, że w czasach chrześcijańskich jedynym zasadniczym wymogiem dla chrześcijańskiego polityka było to by wyznawał wiarę chrześcijańską. Nie musiał należeć do partii chrześcijańskiej, chadeckiej etc. Realizował swoje zadania zwyczajnie wypełniając obowiązki chrześcijanina - od udziału w liturgii po wypełnianie przykazań moralnych (także dbając o ich ochronę w ustawodawstwie). Czasem popełniał błędy, grzechy i za nie potem pokutował. Jak choćby cesarz Teodozjusz. Dopuścił się on poważnego przewinienia, na jego rozkaz dokonano masakry mieszkańców Thessalonik. Wywołało to ostrą rekcję biskupa Ambrożego, który wykluczył samego cesarza ze wspólnoty wiernych do czasu odpokutowania. Władca początkowo opierał się wyrokowi świętego biskupa, jednak ostatecznie poddał się karze i ekskomunika została cofnięta. Zresztą, co wydaje się niezwykle znamienne, że ten uważany za najbardziej z chrześcijańskich cesarzy znajdował się wielokrotnie w sytuacji konieczności podjęcia pokuty z powodu swoich politycznych poczynań. Coś takiego powinno przyświecać dzisiejszym świeckim katolikom. Jaka jest ich główna Idea/Sprawa? To powołanie realizujące się w podstawowym wymiarze w dbałości o dobro ich rodzin. Trzeba więc przenieść siły duchowe z realizacji Idei, która skrywa nasze niedowartościowane "ja" na zadania rzeczywiste, w których realizacji będzie nas wspierał Bóg. Wtedy każda wykonywana praca, nieingerująca w różne aspekty życia chrześcijanina będzie satysfakcjonująca, ponieważ znajdzie swoje właściwe miejsce. To jednak wymaga by osoba pozwoliła umrzeć dotychczasowemu sposobowi "samorealizacji" przez doczesność i oddała tę "realizację" w ręce Boga. Będzie bolało, spotkanie z Bogiem boli - tu zaczyna się droga mistyczna życia rodzinnego, oczyszczenie.

Czy jest jakaś kategoria w chrześcijańskiej duchowości, która pozwoli nam opisać przedstawiony powyżej stan frustracji? Najlepiej pasuje tu acedia - stan ten łączy niecierpliwe poszukiwanie nowych wrażeń (także duchowych, emocjonalnych), które podtrzymają dobre samopoczucie naszej tożsamości, z nienawiścią do rzeczywistego stanu naszego życia (np. konieczności porzucenia myślenia idealistycznego o życiu zawodowym, a skupienia się na utrzymaniu swojej rodziny, zapewnienia wykształcenia dzieciom, etc.). Stan acedii dotyka w rożnym stopniu prawie każdego, również wielu rzeczywistości kościelnych. Doświadczyło tego wiele wspólnot katolickich powstałych po Soborze Watykańskim II, które pragnęły wyspirytualizować życie świeckich na podobieństwo duchowieństwa zakonnego, kontemplacyjnego. Ich zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne - problemy wychowawcze z dziećmi, uświadamianie sobie innego statusu świeckich w stosunku do duchowieństwa w strukturze Kościoła, niesamodzielności z powodu braku doświadczenia zawodowego, jeszcze większe zagubienie w świecie.

Jak zwykle, w życiu człowieka, do zrozumienia różnych, nękających szczególnie młodych ludzi kwestii potrzeba otwarcia na nieraz trudną, obecność Boga. Gdzie ją można znaleźć? Choćby w tradycji Kościoła, której realizm dotyczący dostosowania sposobu życia do stanu powołania niejednokrotnie był powodem zgorszenia tych, którzy szukali radykalnej gorliwości. Jednak bez tego realizmu nie ma rzeczywistego życia duchowego i prawdziwej mistyki.

 

Tomasz Rowiński


Tomasz Rowiński

(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.