Pontyfikat Benedykta XVI od początku dawał nadzieje na nowy impuls w ruchu ekumenicznym. Oczywiście u wielu budził także niepokój. Zastanawiano się, jak będzie postępował „pancerny kardynał”, czy nie zacznie powstrzymywać dotychczasowych działań? Chodziło przede wszystkim o te działania, które z indywidualnej inicjatywy biskupów, księży czy świeckich wychodziły nieraz przed kościelny szereg, niekoniecznie w mądry i prawdziwy sposób. Jednocześnie wiedza o zaangażowaniu Josepha Ratzingera w dialog z prawosławiem skłaniała ku nadziei, że dojdzie do faktycznego zbliżenia Wschodu, szczególnie tego rosyjskiego, i Zachodu. Jan Paweł II budził wiele kontrowersji wśród prawosławnych, choćby ze względu na swoją narodowość, czy zaangażowanie polityczne przeciw imperium radzieckiemu. Najwięcej sprzeciwu wzbudziło jednak powołanie przez papieża z Polski katolickich struktur diecezjalnych na terenach będących matecznikiem rosyjskiego prawosławia.
Dlatego też wybór na papieża kardynała z Niemiec wiele zmienił w psychologii pomiędzy Kościołem katolickim a prawosławiem. Także nowy patriarcha moskiewski, Cyryl, wyraźnie zasygnalizował otwartość na podjęcie symbolicznego gestu, jakim mogłoby się stać jego spotkanie z biskupem Rzymu. W książce „Światłość świata” Benedykt XVI na pytanie Petera Seewalda o „strategiczne przedsięwzięcie” ekumenizmu za jego pontyfikatu, odpowiedział:
„Katolicy i prawosławni mają tę samą starożytną podstawową kościelną strukturę; stąd było łatwo zrozumiałe, że szczególnie zależy mi na tym spotkaniu. Stopniowo powstały prawdziwe przyjaźnie. Jestem bardzo wdzięczny za serdeczność, z którą odnosi się do mnie ekumeniczny patriarcha Bartolomeusz, nie ograniczając się tylko do konwencjonalnego ekumenizmu. Miedzy nami jest prawdziwa przyjaźń, braterstwo. Także jestem wdzięczny za przyjaźń i wielką serdeczność okazywaną mi przez patriarchę Cyryla” (s. 99).
Pomimo zbliżenia, także w kwestiach teologicznych, czy na polu współpracy w sprawach moralności etyki, wciąż pozostaje podstawowy problem. Tym problemem dla prawosławnych jest sam papież.
Trudności papieża z papiestwem
Teologiczną kością niezgody pomiędzy Kościołem katolickim a odłączonymi od niego patriarchatami wschodu jest „jurysdykcyjny prymat” papieża, który oznacza faktyczny, także prawny prymat biskupa Rzymu nad wszystkimi Kościołami partykularnymi czyli lokalnymi. Z katolickiej perspektywy zalicza się do nich także Moskwa czy Konstantynopol. Opisuje ten prymat formuła Pierwszego Soboru Watykańskiego iurisdictio in omnes ecclesias.Dla kogoś nieobeznanego z problematyką teologiczną może wydać się oburzające, że papież uzurpuje sobie władzę nad innymi Kościołami, które przecież mają swoje odrębne tradycje i są, przynajmniej na pierwszy rzut oka, odrębnymi organizmami. A jednak sprawa nie jest tak oczywista i ten resentyment, który wielu prawosławnych, a także katolików odczuwa w stosunku to „centralistycznego” i „zaborczego” Rzymu, trudny jest w uzasadnieniu.
Kiedy w roku 1965 Paweł VI i patriarcha Atenagoras cofnęli anatemy z roku 1054 rzucone wzajemnie przez Wschód i Zachód, Atenagoras przytoczył słowa pochodzące z epoki Ojców określające papieża jako „pierwszego w czci” i „przewodzącego w miłości”. Te mocne określenia jednak z perspektywy Kościoła katolickiego wydają się w ustach prawosławnych jedynie frazesami, za którymi nie idą zasadnicze czyny. Ratzinger pisał do swojego przyjaciela Metropolity Szwajcarii Damaskinosa, komentując powyższe określenia prymatu, w takich słowach:
„Myślę, że z pomocą tych słów dałoby się wypracować odpowiednią definicję jurysdykcji nad całym Kościołem. […] Papież nie jest monarchą absolutnym, którego wola stanowi prawo; przeciwnie, on zawsze musi się przeciwstawiać samowoli, a Kościół poddawać regule posłuszeństwa i dlatego sam ma być pierwszym wśród posłusznych.”
W innym miejscu Ratzinger przytacza słowa Pawła VI:
„Prymat stanowi w pewnym sensiegłówną przeszkodę na drodze przywracania pełnej wspólnoty. Ale jest on też głównym czynnikiem ją umożliwiającym, ponieważ bez niego Kościół już dawno byłby się rozpadł na Kościoły narodowe i obrzędowe, które stałyby się nieprzejrzanym wprost terenem ekumenicznym; także ponieważ umożliwia dokonywanie wiążących kroków prowadzących ku jedności.”
Wszystko to przyszły papież pisał zachowując kontekst ważnej wypowiedzi Jana Pawła II z encykliki Ut unum sint zachęcającej do nowego przemyślenia zasady urzędu papieskiego w służbie większej jedności Kościoła powszechnego.
Niestety w wielu dyskusjach te silne argumenty odnoszące się do wspólnych tradycji Ojców, czy cenionych przez Wschód wypowiedzi współczesnych papieży i teologów nie prowadzą do przełomu. Główne problemy pomiędzy Wschodem a Zachodem tkwią bowiem w kwestiach historycznych, które uniemożliwiają decyzje teologiczne i praktyczne.
Historia kością niezgody
Powraca w dyskusjach wątek krzywd wyrządzonych przez chrześcijaństwo zachodnie prawosławiu. Krzywdy te mają tworzyć nieprzekraczalny, także w teologii, próg porozumienia i sprowadzają się do pytania, w jaki sposób prawosławie może podlegać krzywdzicielowi i uznać jego jurysdykcję. Rezygnując z polemicznego tonu wobec tej obolałej pamięci warto z pewną wzajemną pokorą spojrzeć na relacje głównego, w pierwszych dziesięciu, czy nawet dwunastu wiekach patriarchatu Wschodu i papiestwa.
Sens roli papieża jako sługi wiary w wymiarze całego Kościoła możemy obejrzeć w co najmniej trzech przypadkach. Chodzi o te momenty, kiedy papież stawał w opozycji do znacznej części Wschodu, także wobec cesarza Bizancjum reprezentującego niemal boski autorytet w całym postarożytnym świecie. Steven Runciman, wybitny znawca bizantyjskiego wschodu, opisując w swojej książce „Teokracja bizantyjska” spór teologiczny Kościoła z monofizytami (doktryna mówiąca o tym, że Chrystus posiadał tylko jedną naturę, a nie dwie, jak wyznaje prawowierne wiara katolicka i prawosławna) przytacza przykłady dwóch papieży porwanych i więzionych, a także torturowanych przez cesarza przy wsparciu patriarchy Konstantynopola popierającego herezję. Chodzi o papieży z VI wieku, Sylweriusza i Wigiliusza. Tych dwóch biskupów swoją postawą ratowało prawowierność Wschodu rozrywanego przez spory doktrynalne uwikłane w zmagania o władzę w Cesarstwie. Podobny los spotkał świętego papieża Marcina, który tym razem przeciwstawił się monoteletyzmowi (odmiana monofizytyzmu – zamiast jednej natury postulowano uznanie jednej woli w Chrystusie), jaki ogarnął Wschód. Ratować próbował go patriarcha Paweł wstrząśnięty okrucieństwem cesarza. Nie przeszkadzało mu to jednak popierać herezji.
Przez całe pierwsze tysiąclecie prawosławne Cesarstwo Bizantyjskie prowadziło ekspansywną politykę, niejednokrotnie zagrażającą stabilności wiary Kościoła. Poza przytoczonymi jest też wiele innych, w których to głos papieża stawał w opozycji do większości biskupów Wschodu ratując ich przed błędnymi twierdzeniami. Wszystko to działo się w czasach, gdy przewodnictwo papieża nie podlegało zasadniczej dyskusji, choć z pewnością samo papiestwo funkcjonowało nieco inaczej niż dziś. Była to raczej jednak różnica nie dotycząca zasady, a skuteczności. Do zerwania z faktycznym przewodnictwem Rzymu doszło dopiero podczas Wielkiej Schizmy w roku 1054. Czy jednak jej podstawy były w pełni teologiczne? To pytanie jeszcze bardziej każe powątpiewać o istnieniu silnych teologicznych problemów pozwalających kwestionować prymat papieski – uznawany przecież wcześniej i nieraz traktowany z powagą jako głos rozstrzygający.
O co ta schizma?
Jedną z przyczyn, dla których doszło ostatecznie do Schizmy, było lekceważenie, z jakim wciąż potężny Wschód pod wodzą cesarza darzył w XI wieku Kościół na Zachodzie. Postawę tę w pewnej mierze można zrozumieć, jednak nie ma ona wartości teologicznej. Bizancjum w XI wieku wciąż było Cesarstwem Rzymskim, tyle tylko, że nad Bosforem, jednak swoją kulturą, sztuką, obyczajami, ciągłością instytucjonalną stało wyżej niż Zachód tamtej epoki, który dopiero odbudowywał się po upadku dawnych form. Jednak trzeba pamiętać, że wysoka kultura nie gwarantuje zawsze słuszności perspektywy i potrafi zaciemnić właściwy obraz spraw. Niewątpliwie „szlachetniejsza” kultura amerykańskiego Południa nie miała racji w sporze z „nieokrzesaną”, ale abolicjonistyczną Północą. Runciman pisze:
„Przeciętny Bizantyjczyk uważał obecnie Rzym za małe miasto prowincjonalne, z wielką przeszłością, ale mało znaczącą teraźniejszością, a Kościół rzymski za wielką niegdyś instytucję, która obecnie znalazła się pod władzą barbarzyńców”.
Z tego też powodu, jak dalej pisze brytyjski historyk,
„wystąpienie przeciw pretensjom Rzymu byłoby w Konstantynopolu mile widziane”.
Do jedności pchały cesarza jego interesy polityczne, ponieważ relacje braterskie z Rzymem zastąpiła już pycha – trudno było mówić o „czci”, czy „miłości” - pojęciach zawartych w przywołanej w 1965 roku, w obecności Pawła VI, starożytnej formule.
W krytycznym momencie patriarcha Cerulariusz obawiając się rosnącego wpływu Rzymu i jego przymierza z cesarzem na Wschodzie, nakazał zamknięcie wszystkich łacińskich Kościołów w swoim patriarchacie – decyzja ta została podjęta jedynie na mocy woli patriarchy bez uzyskania zgody cesarza. Dalszym zamiarem było zamknięcie kościołów katolickich także na ziemiach Italii – pamiętajmy, że południe dzisiejszych Włoch należało do Cesarstwa. Cesarz Konstantyn IX zamierzał sytuację szybko załagodzić, jednak na drodze do tego celu stanęło uwięzienie papieża przez Normanów. Papież pertraktujący swoje uwolnienie nie mógł bezpośrednio reagować na wydarzenia. Z misją pojednawczą do Konstantynopola pojechał niechętny Wschodowi kardynał Humbert. Gdy spotkał się z otwartą wrogością zarówno patriarchatu, jak i ludności Konstantynopola, który zupełnie w duchu dzisiejszych niesnasek, a przecież bez znacznie większych problemów narosłych przez tysiąc lat odłączenia, przedstawiał misję papieską „jako podjętą przez nieokrzesanych cudzoziemców próbę wydawania rozkazów Bizantyjczykom w sprawach ich wiary i liturgii”, obłożył Cerulariusza klątwą. Ten zaś odwdzięczył się tym samym. Prawosławie odłączyło się od Kościoła katolickiego.
Kiedyś razem?
Jak pisał kardynał Ratzinger, nie ma jego zdaniem problemów teologicznych pomiędzy katolikami i prawosławnymi, których nie można rozwiązać. Nawet prymat jurysdycyjny, który z pewnością wymagałby odważnych decyzji szczególnie od Wschodu, mógłby znaleźć swoją właściwą formułę. Natomiast bardzo potrzebne jest uleczenie pamięci. Pamięć o prawdziwych, wyolbrzymionych, czy wyobrażonych krzywdach, urażona duma patriarchów, złość za utraconą potęgą, także polityczną, Drugiego, ale i Trzeciego Rzymu. To wszystko przeszkadza uznać Stary Rzym – w historii wykoślawiany przez nie zawsze świętych papieży – za znak jedności Chrystusa i Kościoła, którym jest od czasów apostolskich.
Tomasz Rowiński
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.
Komentarze