Komentarze
2011.08.13 17:55

Gorzka religia z Brideshead

Trzy samotne dni w domu. Rodzina wyjechała odetchnąć na wsi, a ja czas poza pracą spędzam miedzy innymi na lekturze "Znowu w Brideshead" i oglądaniu serialowej ekranizacji tej znakomitej powieści. Sam Evelyn Waugh określił jej materię jako opis

działania łaski Bożej na grupę kilku zupełnie odmiennych, ale ściśle z sobą powiązanych, osób.

Myśl ta, podobnie jak zawartość fabularna i intelektualna powieści niemal w konieczny sposób wiąże się z uwagą Tolkiena zawarta w jednym z jego listów, określającą katolicyzm mianem "gorzkiej religii". Oczywięcie nie chodzi o katolicyzm, który pokazuje sie u innych palcem, ale chodzi Tolkienowi o "naszą gorzką religię". Jak wiadomo był katolikiem. I jak wiadomo, choćby z korespondencji życie jego było właśnie dość gorzkie - zarówno jeśli chodzi o relacje z ukochaną żoną, jak i dziećmi, do tego trudne materialnie. Słowa "nasza gorzka religia" bardzo wspołbrzmią z zasadnicza goryczą powieści Evelyna Waugh. Wiele by pewnie o tym można pisać odnosząc się do perypetii poszczegolnych bohaterów. Zasadniczym jednak obrazem "Znowu w Brideshead" jest jak sądzę to, że "działnie łaski" nie sprawia, że życie ich przestaje byc gorzkie. W znamiennym fragmencie IV rozdziału Sebatian charakteryzuje swoją katolicką rodzinę:

jak widzisz pod względem wyznaniowym jesteśmy rodziną mieszaną. Brideshead i Kordelia oboje są żarliwymi katolikami, on jest z tego powodu nieszczęśliwy, ona wesolutka jak ptaszek; Julia i ja jesteśmy na wpół poganami; ja jestem szczęśliwy, ale Julia chyba nie; mamę powszechnie uważa się za świętą, a ojciec jest ekskomunikowany i sam nie wiem, które z nich bylo szczęśliwe. W każdym razie, jakiekolwiek by się na to nie patrzyło, szczęście nie ma z tym wiele wspólnego, a ja szczęścia pragnę najbardziej...

Gorzkie prawda? Może nawet zbyt gorzkie nam się to dziś wydaje. Mamy często zbyt wiele nadziei na jakiegoś rodzaju skuteczność "naszej gorzkiej religii". Może faktycznie świat katolików w Anglii był gorzki ze względów, których dziś nie potrafimy uchwycić. Mam jednak wrażenie, że Tolkiem mówi o jakiegoś rodzaju "prawdziwej goryczy", którą zaprawiona jest religia katolicka. Lub przynajmniej była. Tego rodzaju gorycz oczyszczająca duszę, pozbawiająca ją naleciałości melancholii, odsłaniająca jakiś korzeń "twardości" ludzkiego życia, w tej kondycji jaka nam przypadła w udziale w czasach po wypędzeniu Adam i Ewy z ogrodu Eden.

Czy to faktycznie zbyt gorzkie? Czy warto udawać, że przemijanie tego świata nie jest dla nas gorzkie, albo nie następuje z tak nieubłaganą nieuchronnością jak to ma niejsce faktycznie. Sam bym z tych goryczy, które pozbawiają mnie melancholii nie ważył się rezygnować choć to codzienna pokusa. Bo melancholia to lepki nalot na ludzkim życiu, który daje wrażenie, że można gorycz przemijania powstrzymać smutkiem.

Lektura "Znowu w Brideshead" zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę - "gorycz naszej religii" dzisiaj bardziej jest współodczuwana chyba w codziennym katolickim życiu niż w "życiu kościelnym" gdzie tej goryczy się unika. Nie wierzy się, że to gorycz odsłania Boga, udostępnia łaskę, ale "gorące emocje", "działanie", "aktywność". Tak się rzeczy mają przecież także z katolicką liturgią. Nie ma goryczy większej niż adoracja Najświętszego Sakramentu, nie ma modlitwy bardziej wysuszającej (pomijając adoracje zamkniętych drzwi tabernakulum) i oczyszczającej, a przecież cała klasyczna liturgia rzymska - liturgia Tolkiena i Waugh polega na adoracji i patrzeniu. Dziś wciąż mówienie o liturgii jako patrzeniu jest największą obelgą wobec Mszy trydenckiej. Może to obawa przed gorycza jaką człowieka dopada gdy zbliża się do Boga i nie zasłania go swoją krzątaniną, jak ewangeliczna Marta. Tak jakby patrzenie to mógł być tylko teatr, przesłony, symulakry. Skoro teatr to czmu sami nie mamy wchodzić na scenę. Tyle, że scena to nie rzeczywistość, to mit, to coś osłodzonego, jakieś szczęście tutejsze, jakiś sen. ale

nasza gorzka religia [...] nie ma z tym wiele wspólnego.

Tomasz Rowiński

zobacz także:

"Brideshead revisited" - czyli katolicka "Identity"

Znowu o "Znowu w Brideshead"

Brideshead betrayed


Tomasz Rowiński

(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.

Komentarze

Ela, : Z pewnością przeczytam, zwłaszcza po tej dyskusji :) (2011.08.14 18:06)

 

Tomasz Rowiński, http://pismo.christianitas.pl: @Ela Za uściślenia biblijne bardzo dziękuję - komentowałem już dość późno wczoraj i nie miałem siły weryfikować skojarzeń. Jedna tylko sprawa jeszcze mi się nasuwa - póki co jeden spośród nas tylko zmartwychwstał co w pewnym sensie sprawia, że perspektywa krzyża jest bardziej powszechna. Wolno parafrazując - mała Tereska napisała gdzieś, że owoców łaski możemy nie oglądać całe życie. To są pytania, czy świętość jest możliwa bez cierpienia? Bez trudnych decyzji i wyborów? Gdy jednak piszę o zbliżaniu się do Boga - myślę w duchu karmelu - to zbliżanie się jest gorzkie ze względu na nas i świat w którym żyjemy, ale oczywiście chcemy się zbliżać ze względu na światło. Zachęcam do lektury lub relektury powieści i komentarza na swoim blogu - z chęcią przeczytam bo to świetna książka po prostu. (2011.08.14 10:14)

 

Ela, : A, jeszcze pytal pan o melancholiczność: melancholik to typ osobowości skłonny do ukochania goryczy i stawiania się na pozycji cierpiącego za miliony. W najgorszej postaci to osoba, która zawsze sobie najdzie powód do płaczu i czarnowidztwa, a na wszelkie próby wskazania światła w tunelu mawia, że to pociąg. Po lekturze tego felietonu miała wrażenie, że nie chodzi panu o pozostawienie w chrześcijaństwie krzyża, tylko o zawieszenie na etapie krzyża - odsyłam do tekstu na moim blogu. To taka melancholiczna postawa, cos jak apostoł (nomen omen) Tomasz mówiący: "A więc i my idźmy, aby z Nim umrzeć". Błogosławionej niedzieli! (2011.08.13 23:26)

 

Ela, : Gwoli ścisłości, to rózga żelazna jest dla wrogów (por. Ps 2,9), a o kochanych jest tylko mowa, że Bóg kogo kocha, tego "karci i ćwiczy" (por. Prz 3,12). Nie ma mowy czym. Zresztą ćwicenia rózgą żelazna kończy się śmiercią ćwiczonego - nie podejrzewam Boga o takie zapędy. Dziękuję za odpowiedź, juz wiem o co chodzi - zgadzam się, że nie wolno "kastrować" chrześcijaństwa/katolicyzmu. Krzyż jest w nie wpisany a współczesna "duchowość" bywa lukrowana, odmawia prawa do cierpienia. Jedyny zarzut, jaki bym dała, to taki, że w tekście nie jest to wystarczająco jasno ujęte. (2011.08.13 23:18)

 

Tomasz Rowiński, http://trowinski.blogspot.com: @ Wędrowiec do świtu "niekoniecznie musimy od razu wyciągać z tego wniosek, że tutaj czeka nas tylko cierpienie." Oczywiście niczego takiego nie twierdzę - po prostu uważam, że najgeneralniej rzecz ujmując - dobre samopoczucie i powodzenie w doczesności nie są świadectwem łaski i odwrotnie. "Poczucie szczęścia" - hm... w swoim felietonie zasadniczo nie odwołuję się do poczucia - bo przecież można być szczęśliwym doznając cierpień etc. Gorycz to także oschłość. etc Jednak Tolkiem mówi że to nie katolicy są czy mają być gorzcy, ale, że ich religia jest gorzka. Moim zdaniem Znowu w Brideshead w jakimś sensie potwierdza tę intuicję. Katolicyzm wymaga ciągłego nonkonformizmu - prowadzenia, ba nawet uciszania, swojego serca, a nie odwrotnie, nie pozwala na ciepełko, na zadomowienie się w tym świecie, na łatwe wybory. Oczywiście różnie ludzie to praktykują (lub nie) - dziś wydaje mi się że bardziej Kościół nastawia się na tworzenie "ciepełka" niż na ćwiczenie duszy do wolności Bożej. Kończąc - jak wiadomo Bóg tych co miłuje ćwiczy żelazną rózgą :-) (2011.08.13 21:48)

 

Tomasz Rowiński, http://trowinski.blogspot.com: @ Ela a na czym miałaby polegać moja melancholiczność? Pytam z ciekawości ponieważ nie rozumiem. Pytam też jako ktoś kto głęboko kocha Najświętszy Sakrament. No i pytam jako czytelnik Znowu w Brideshead - ponieważ powyższy felietonik przede wszystkim dotyczy tej książki. A tak swoją drogą - jeśli Adoracja nie ogałaca naszej duszy to coś jest z nią nie tak - przynajmniej na dłuższą metę. To co jest w niej cudowne nie polega na niwelowaniu goryczy. Bardzo zapadło mi w głowę doświadczenie pewnej karmelitanki, która mówiła, że adoracja NS ma pewną dynamikę, która prowadzi tez do momentu, w którym dusza staje przed świadomością, że poświęca życie na patrzenie na kawałek chleba. "Zasadniczym obrazem “Znowu w Brideshead” jest to, że “działnie łaski” nie sprawia, że życie przestaje byc gorzkie." Oczywiście każdy ma swoją dawkę goryczy, ale zwyczajnie nie wydaje mi się, żeby działanie łaski polegało na niwelowaniu cierpienia. To co napisałem też nie oznacza, że religia nie przynosi pocieszeń, np. w modlitwie. Sądzę jednak, że droga duchowa wymaga doświadczania goryczy, rozczarowań. I fakt że ktoś w oczach świata źle skończył nie jest świadectwem braku łaski. (2011.08.13 21:33)

 

Wędrowiec do świtu, : Artykuł dla mnie dość kontrowersyjny - nie do końca się z nim zgadzam. Katolicyzm jest jak życie - mieni się wszelkimi emocjami. Owszem jest tu też gorycz, ale to tylko jeden ze smaków życia - i katolicyzmu. Choć wiemy, że obietnica szczęścia nie dotyczy tego świata, to uważam, że niekoniecznie musimy od razu wyciągać z tego wniosek, że tutaj czeka nas tylko cierpienie. Szczęście może być nam czasem dane i tutaj. Katolicyzm stara się nas przybliżyć do Mądrości Bożej - więc nie powinien nas wbijać w głupie poczucie szczęścia. Ale w mądre? Czemu nie? ;) (2011.08.13 21:16)

 

Ela, : Adoracja gorzka? Przecięz to oksymoron! Owszem bywa gorzka, kiedy Pan z sobie znanych powodów sie ukrywa, ale niewiele miałam w życiu tak dobych i słodkich chwil, jak te spędzone na adoracji. Coś mnie się zdaje, że autor pod przykrywką sławienia "goszkości religii" pielęgnuje własnie swoją melancholiczność... (2011.08.13 20:18)