Recenzje
2025.04.09 17:11

Romantyczna gęba

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Jan Maciejewski, Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.

 

Czy idee obleczone w słowa przez romantyków aż tak bardzo zaważyły na naszych losach? Nie chce mi się wierzyć w tę historię.

Odkąd się pojawiły, są obecne niczym jeden z głównych motywów naszej dziejowej ścieżki dźwiękowej. Na pewno bywały natchnieniem i pociechą. Ale czy planem? Czy dążeniem?

Los losem. Opowieści o nim rozpinają się jednak pomiędzy wyobrażeniem zamkniętym w micie a sumiennym sprawozdaniem. Mesjanizm to była często iskra, jeszcze częściej - retrospekcja. Jakiś rodzaj kantowskiej formy naoczności, która z chaosu przeszłości potrafiła wydobywać sensowne fenomeny. Piłsudski zakochany w Słowackim nie prowadził przecież swojej polityki w oparciu o Kordiana czy Beniowskiego. Romantycy rozpalali serca, lecz gdy przychodziło do działania istotne były mniej lub bardziej racjonalne kalkulacje. Dlatego że racjonalne. Nawet powstanie listopadowe, tak często kojarzone z młodzieńczym, nierozważnym porywem, rozpoczęło się pod naporem szybko zmieniającej się sytuacji międzynarodowej i realnej groźby kompletnego rozbicia sprzysiężenia Wysockiego. Polska oddająca się na ofiarę poprzez krew swoich obrońców na pewno stawała przed oczami chwytających za broń na początku walki, a jeszcze bardziej wtedy, gdy walka kończyła się klęską. Na początku - dodając odwagi i potęgując męstwo, bo idea ofiary obiecywała wygraną niezależnie od wyniku, po klęsce - tłumacząc sens porażki. To ułatwiało zdobywanie się na nadludzkie wysiłki i przetrwanie w ciężkiej niewoli.

Natchnienia i wyjaśnienia - to nie wszystko. Między jednym a drugim są jeszcze rozważania nad wyborem drogi i pragnienia. Nie wierzę więc Janowi Maciejewskiemu.

"Nic to!" zapiera dech. Naprawdę trudno nie ulec opowieści, którą autor składa z najbardziej newralgicznych obrazów naszych ostatnich 300 lat. Sam także jej ulega. Chociaż w zamyśle to książka dekonstruująca "romantyczne kłamstwo", dawno nie czytałam tak romantycznego tekstu. I myślę sobie, że jeśli romantyzm był zwiedzeniem, to przypisywanie mu zbyt wielkiej mocy jest zwiedzeniem zwielokrotnionym. Czy to girardowski mechanizm kozła ofiarnego popchnął konfederatów barskich do podjęcia próby ratowania ojczyzny? Z jakim marzeniem szli do walki powstańcy? Co napędzało niespotykaną wprost mobilizację młodego, dopiero co odrodzonego państwa, by przeciwstawić się bolszewickim hordom? Problem polega na tym, że tego nie umiemy sobie opowiedzieć. Fakty przelatujące przez wielkie oka sieci naszej pamięci.

Piękna to książka, zgrabnie przyprawiająca piękną gębę. Nie pamiętam już, czy Gombrowicz wpadł na to, że zabieg taki może być nad wyraz przyjemny dla tego, kto jest mu poddawany. Może jest też tak, że nie sposób myśleć o romantycznych ideach i pozostać nietkniętym. Teoria Girarda przyłożona przez autora do naszych dziejów rzeczywiście pozwala wiele zrozumieć, ale jednocześnie jest jak urzędowa pieczątka zatwierdzająca architektoniczny projekt, jak pozytywna ocena na wypracowaniu, jak podbicie tezy. Myliliście się co do tego, że byliście wolni, wybierając ofiarę, ale reszta się zgadza. Ach, mieliście nas za szaleńców, a teraz mamy na to papiery!

"Słodka bowiem iest: za oyczyznę umierać". "Chciałbym synowi mojemu dać jedno: śmierć ojca na polu bitwy". Czy takie zdania wypowiadało się nad mapami, planami, ustawami? Nie. Wyrywały się z piersi, gdy już nic innego nie zostawało lub gdy trzeba było dać wyraz własnej determinacji. Kiedy Reytan deklarował gotowość oddania życia, próbując odwieść posłów zdrajców od przypieczętowania rozbioru Rzeczypospolitej, nie kierował się emocjonalnym porywem. Jarosław Marek Rymkiewicz, który w książce pojawia się jako ostatni prawdziwy piewca pogańskiego romantyzmu, żądającego krwi, w "Reytanie" bardzo przytomnie zauważa, że wszystkie działania posła ziemi nowogródzkiej wynikały z dobrze obmyślonego planu, by sejm zerwać, lub uczynić go nielegalnym przez zablokowanie wyboru marszałka. Więcej, Reytan nie kierował się w tym postępowaniu swoją fantazją, lecz wiernie realizował instrukcje sejmiku. To, rzecz jasna, tylko jeden przykład, ale dobrze pokazujący, że pod warstwą efektownych gestów, które łatwo zapadają w pamięć, kryją się czyny ludzi, którzy ani nie byli tak łatwowierni, ani tak histeryczni, ani tak mało świadomi własnych poruszeń.

Rzeczpospolita chwiała się i upadała, a potem tonęła w polskiej krwi przez zdradę i przywary, z których pierwszą jest chyba szukanie próżnej chwały. Bo jeśli już Polacy ulegali złym podszeptom, to wcale nie było to narodowe bałwochwalstwo i ofiarowywanie się na całopalenie, ale nieustanne upewnianie się, że patrzą na nas obce oczy lub historia. Pisze zresztą o tym autor przywołując szarżę spod Somosierry i uważam, że to jest najmocniejsza partia tekstu, dotykająca samej istoty naszej słabości. "Czy widzisz, drogi cesarzu, jak giniemy? Panie historii, boże wojny, przyjrzyj się dobrze". Tak, patrz na nas, Napoleonie. Patrzcie na nas Niemcy, patrzcie Francuzi i Amerykanie. Jak już jesteśmy gotowi i godni, by to czy tamto. Z tego powodu nie byliśmy w stanie nie tyle zdobywać się na rzeczy straszne, co słuszne. Myślę np., że z tego powodu AK nie potrafiła poradzić sobie z radzieckimi szpiegami i zdrajcami przed powstaniem i później, gdy śmiertelny wróg stał się sojusznikiem naszych sojuszników. Że z tego powodu Mikołajczyk nie przeciwstawiał się planom aliantów. Że z tego powodu wciąż nie otrzymaliśmy żadnego, godziwego zadośćuczynienia. Miara wg której dokonujemy ocen zawsze jest gdzieś na zewnątrz. I to niestety widać w planach, ustawach, negocjacjach. A rewersem jest lekceważenie dla tych, od których nie oczekujemy potwierdzenia. Czechy są tutaj dobrym przykładem (poczynając od zajęcia Zaolzia w 1938 roku, co Lech Kaczyński słusznie nazwał grzechem, a kończąc na sporze o Turów), ale to sprawa na inny wątek. I zgadzam się z autorem, że ci, którzy nie życzą nam najlepiej, bardzo dobrze orientują się w tych naszych słabościach.

Potrzebny jest nam inny mit. Może sprzed 500 lub 600 lat. Z czasów, gdy udawało nam się trzymać Wierchowieńskiego z dala od Stawrogina. Gdy potrafiliśmy poskramiać biesy.

Tymczasem czytajcie Maciejewskiego. Nie wiem, czy ktoś inny dzisiaj zdołałby to wszystko tak wspaniale opowiedzieć.

Alicja Straszecka

 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Alicja Straszecka

(1985), polonistka i filozof, na co dzień programistka.