Studia
2023.10.31 15:26

Rola świeckich w procesie synodalnym synodu o synodalności

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Tekst został wygłoszony jako wykład inauguracyjny rozpoczynający rok prac Dominikańskiego Studium Filozofii i Teologii im. Honoriusza Kowaczyka OP w Poznaniu 14 października 2023 roku.

 

Przeważnie, przynajmniej w naszych czasach, mamy skłonność do tego, by o świeckich w Kościele myśleć w perspektywie ich – naszej – aktywności i pewnego rodzaju oczekiwanej oraz domniemanej podmiotowości. Sądzę jednak, że każda emancypacja, jakkolwiek może zawierać i często zawiera elementy słusznie wymaganej sprawiedliwości, pozbawiona zasad innych niż sama żądza uznania, staje się, albo sama z siebie siłą niszczycielską i rewolucyjną, albo przekształca się w rodzaj mitu, czy też pochlebstwa, który pozwala instrumentalizować uzyskane poczucie suwerenności. Z tego rodzaju przypadkiem jak sądzę mamy do czynienia w forsowanej od kilku lat przez Stolicę Apostolską idei synodalności. Napisano o niej bardzo wiele dobrych słów i nie ma sensu tu do nich wracać, każdy może je z łatwością znaleźć na licznych katolickich portalach czy w katolickich periodykach. Nie zamierzam tych opinii dezawuować, jednak wolałbym zaproponować inną perspektywę, zawierającą mniej kościelnego i oficjalnego samozadowolenia.

 

Przyjrzyjmy się zatem problemom jakie wiążą się z proponowaną nam współcześnie ideą synodalności na przykładzie metodologii, którą znajdujemy w Vademecum trwającego synodu. Pozwoli nam to mam nadzieję uchwycić także specyficzną rolę świeckich w procesie wdrażania nowej idei „Kościoła permanentnie synodalnego”.

 

Lektura Vademecum będącego instrumentem przygotowawczym do synodu o synodalności to doświadczenie, które ugruntowuje wiedzę na temat tego, jak działa Kościół za czasów papieża Franciszka. Zasady zawarte w Vademecum odpowiadają temu, co można było zaobserwować podczas przebiegu wcześniejszych synodów tego pontyfikatu. W deklaracjach miały być one przestrzenią otwartości, ale w swoich mechanizmach okazywały się jednak procesami zwodniczymi i z góry zaplanowanymi. To, że plany te nie były realizowane z żelazną konsekwencją niczego tu nie zmienia, a wręcz wpisuje się w proponowane przez Papieża myślenie o wprowadzaniu zmian, jako o uruchamianiu procesów. Tak było przecież w roku 2014 czy 2015, gdy Papież forsował sprawę Komunii świętej dla rozwiedzionych w ponownych związkach. Opisano to wielokrotnie i nie ma potrzeby teraz robić tego po raz kolejny. Jeśli zaś chodzi o Vademecum dotyczące trwającego synodu, już w proponowanych mechanizmach widać było wiele niepokojących propozycji.

 

Po pierwsze, cały proces synodalny – widziany z perspektywy dokumentu, który jest czymś w rodzaju regulaminu działania i jednocześnie mapy drogowej – zapowiadał, i tak się faktyczne stało, znaczące co do skali marnotrawienie ludzkiego czasu i pracy. W przygotowanie stanowisk na poziomie lokalnym zostało włożone naprawdę wiele wysiłku i energii, szczególnie że Papież dał na te działania, jak pamiętamy, bardzo niewiele czasu. Efekty tych prac miał zostać i zostały zsyntetyzowane najpierw na poziomie krajowych episkopatów, a potem na poziomie kontynentalnych gremiów. W przypadku Europy wiceprzewodniczącym w Radzie Konferencji Episkopatów Europy i rzeczywistym synodalnym rozgrywającym został w 2021 roku doświadczony arcybiskup Luksemburga kard. Jean-Claude Hollerich, jezuita, reprezentujący jednoznacznie frakcję relatywistyczną w Kościele.

 

Poziom kontynentalny nie był jednak ostatnim zaplanowanym etapem odfiltrowywania materiału z procesu przygotowawczego. Ostateczne treści dokumentów roboczych podsumowań przygotowywał Sekretariat Synodu Biskupów, który w czasie poprzednich synodów zawsze miał pod ręką syntezy zgodne z oczekiwaniami Papieża.

 

Wobec tego czemu zatem służy tego rodzaju proces przygotowawczy, który po raz pierwszy zobaczyliśmy w formie tzw. „ankiety papieża Franciszka” na jesieni w roku 2013? W ogromnej masie materiału, jaki został przygotowany w Kościołach lokalnych całego świata – zarówno przed dekadą, a jeszcze bardziej teraz – bez trudności można znaleźć podkładkę pod dowolne postulaty, które mogą być forsowane podczas niejawnych obrad synodu tej i przyszłej jesieni. A przecież próby zaprzeczania temu czy innemu elementowi nauki katolickiej wywiedzionej z Objawienia, w imię mandatu demokratycznego, dla niepoznaki nazwanego synodalnym, trwają nieustannie. Tu wystarczy wymienić bardzo liczne wypowiedzi wspomnianego kard. Hollericha, wielu niemieckich biskupów, ale także odpowiedź papieża na ostatnie dubia kardynałów. Propozycje, które nie znajdują uzasadnienia w Objawieniu wciąż są forsowane – błogosławienie związków homoseksualnych, Komunia dla rozwiedzionych pozostających w nowych związkach, jakaś forma święcenia kobiet, etc.

 

Choć Vademecum retorycznie składa oczywiście hołd idei walki z klerykalizmem, to praktyczny mechanizm działania synodu, jego, tak to nazwijmy: konstytucja, którą tam zaproponowano, dość jasno wskazuje, że synod o synodalności zaplanowano jako wydarzenie z dominującym komponentem klerykalno-aktywistycznym. Aktywiści – grupy zorganizowanych katolików, trudno w tak krótkim czasie było o inną metodę – mieli napisać lokalnym Kościołom listy ze swoimi opiniami, a wytypowani przez papieża hierarchowie mieli zdecydować, jaka część z tych treści może być wzięta i uznana za efekt wspólnego rozeznawania synodalnego. Fakt, że wielu świeckich katolików wzięło jednak udział w procesie przygotowawczym do synodu by przeciwstawić się pomysłom dekompozycji katolickiego nauczania trzeba uznać za przykład wielkiej odpowiedzialności. To, że w gruncie rzeczy zaangażowanie to pozostało bezowocne, co widać ma poziomie tekstów syntez, ale i dyskutowanych przy okazji synodu tematów – jeszcze raz przypominam ostatnie dubia kardynałów – pokazuje nam jakiego rodzaju mechanizmy rządzą synodem. Są to mechanizmy, w których opinie świeckich z całego świata stanowią rodzaj etnograficznego materiału dającego uzasadnienie przygotowanej wcześniej przez papieża i krąg jego współpracowników, linii synodalnej.

 

W podobny sposób działała wspomniana już słynna „ankieta Franciszka” uruchomiona jako proces kościelny w roku 2013, która miała, jak się zdaje, przede wszystkim osłabić stanowisko obrońców ortodoksji katolickiej, dając papieską legitymizację dla ekspresji rozmaitych, także heterodoksyjnych doktrynalnie perspektyw. Tymczasem do procesu synodalnego przed trwającym synodem o synodalności zostali zaproszeni także niewierzący. Trudno tego rodzaju decyzję potraktować inaczej niż jako próbę marginalizacji głosów, które chciałby się przeciwstawić dekompozycji katolickiego nauczania.

 

Innym zabezpieczeniem, mającym prawdopodobnie pomóc w przeprowadzaniu planu, jaki ma na trwający, a także przyszłoroczny, synod ma papież, było wprowadzenie mechanizmów ograniczania dyskusji. Takie wskazówki Vademecum podaje wprost. Jeśli kiedyś mówiono, że synody po prostu powtarzają prawdy katechizmowe, to dziś ewidentnie służą one papieżowi do wzmocnienia jego władzy w zakresach, gdzie jej stosowanie staje się problematyczne, a może nawet jest nadużyciem. Na przykład wtedy, gdy Papież chce zmienić czy choćby uczynić mniej wyraźnym nauczanie opierające się na mocnych podstawach Objawienia. Argumentowi teologicznemu przeciwstawia się wtedy argument socjologiczny, a tam, gdzie dokonuje się zmiany doktrynalnej, mówi się tylko o korekcie duszpasterskiej. W tekście Kardynał na manowcach z  2015 roku, w którym razem z Piotrem Chrzanowskich pisaliśmy o książkach kard. Waltera Kaspera, zanotowaliśmy taką uwagę dotyczącą tomu Papież Franciszek. Rewolucja czułości i miłości:

 

Nie jest jednak jasne – pisaliśmy – co kard. Kasper ma na myśli, pisząc: „uznanie miłosierdzia za główną zasadę hermeneutyczną można określić również mianem zmiany paradygmatu, polegającej na przejściu od metody dedukcyjnej do metody w duchu widzieć – osądzać – działać, która ma początkowo charakter indukcyjny i dopiero w drugim etapie wprowadza kryteria teologiczne” (s. 60). Mimo bardzo długich i niejasnych dalszych wywodów, próbujących uzasadnić, że „zmiana paradygmatu nie podważa jednak wiążących dotychczas prawd”, trudno opędzić się od wątpliwości, że owa indukcja i drugi element wspomnianej triady, czyli osąd, niekoniecznie muszą się już dokonywać według niezmiennej nauki Kościoła, co staje się wyraźne, zwłaszcza jeżeli powrócimy do wcześniejszego (s. 34) przywołania tej triady jako konstytutywnego elementu teologii wyzwolenia.

 

Obecnie, po kilku synodach papieża Franciszka nie ma już niejasności co do „nowego paradygmatu w teologii”, który okazał się metodą pozwalającą na dowolne manipulowanie zarówno nauczaniem, jak i praktyką Kościoła. Służy on jako narzędzie przełamywania ograniczeń, które – wbrew pozorom – wiążą się z wykonywaniem urzędu papieskiego.

 

Z kolei zawarty w Vademcum postulat „rozeznawania”, obostrzony ostrzeżeniami przed wzajemnym przekonywaniem się uczestników synodu i procesu przedsynodalnego, wygląda na bezceremonialne ograniczenie prawa używania rozumu i woli do kręgu osób sprawujących władzę nad procesem synodalnym. Być może chodzi o to, by „kryteria teologiczne”, o których pisał Kasper, nie zanieczyściły „indukcji”, czyli bezpośredniej transmisji treści tego, co się komu wydaje w sprawach religii. Tą drogą, już w bazowej metodologii synodalnego dzielenia się zasugerowana została równość pomiędzy treściami niezmiennego nauczania Kościoła, a wielością opinii, zabobonu religijnego i moralnego.

 

Wobec powyżej zarysowanej perspektywy nie dziwi, że autorzy Vademecum w całym dokumencie posługują się korporacyjno-coachingowym językiem, a wręcz mechanizmami psychologicznej manipulacji. Metody te miały ograniczyć psychologiczną zdolność uczestników synodu, a szczególnie świeckich biorących udział w procesie przygotowawczym, do reakcji na treści proponowane przez innych uczestników, które być może mogłyby budzić ich sprzeciw, np. jako nieortodoksyjne. Tak zresztą właśnie metodologia synodalna została odebrana w komentarzach jakie pojawiły się po publikacji Vademecum. Ważnym elementem manipulacyjnym jest sugerowanie przez tekst Vademecum, że proponowane zabiegi psychologiczne mają pomóc Ludowi Bożemu „bardziej słuchać Ducha Świętego”. Można sądzić, że jest dokładnie przeciwnie. Większość rad zawartych w Vademecum wygląda na służące rozbrojeniu w Kościele zdrowych odruchów oporu wobec lekceważenia Pisma Świętego i unieważniania Magisterium, wobec mieszania socjologii i Objawienia, czy wskazań dyscyplinarnych z niezmienną doktryną.

 

Gdyby nie prawie że sekciarski – oparty na psychologicznej presji – styl urabiania czytelnika – przede wszystkim świeckiego – jaki znaleźć można w Vademecum, należałoby ten tekst uznać za efektowny pokaz demencji intelektualnej jego twórców. Jednak po doświadczeniach z synodami z lat 2014–2015, po doświadczeniach z przeinaczaniem w przypisach adhortacji Amoris laetitia sensu tekstów Tomasza z Akwinu, po atakach ludzi z otoczenia papieża na Benedykta XVI i kard. Roberta Saraha po tym jak opublikowali książkę w obronie celibatu kapłańskiego, czy po lekturze Traditionis custodes – motu proprio wymierzonego przeciwko tradycyjnej liturgii –który to tekst w uzasadnieniach operuje wprost nieprawdziwymi informacjami, bez wielkiej ostrożności można powiedzieć, że w przypadku Vademecum synodalnego mamy do czynienia z działaniem przemyślanym, którego celem było psychologiczne wykorzystanie religijnej zależności świeckich uczestników procesu przygotowawczego synodu od władzy kościelnej, do osłabienia ich woli i katolickiej suwerenności duchowej.

 

Ostatnie dubia kardynałów pokazują, że w sprawie tego co dla synodu o synodalności okaże się zestawem kwestii najważniejszych można było „prorokować” już po pierwszej lekturze Vademecum jesienią 2021 roku. Po intensywnym, dla wielu zaangażowanych osób wyczerpującym, okresie roboczym dowiedzieliśmy się w ostatnich tygodniach, że najpilniejszym problemem Kościoła jest „przyjęcie” mniejszości seksualnych, w sensie normalizacji zachowań grzesznych, jakaś forma święceń dla kobiet nie znajdująca teologicznego uzasadnienia i inne jeszcze sprawy z katalogu tych, na których zależy choćby przenikniętemu relatywizmem Kościołowi katolickiemu w Niemczech. Gdy przed dwoma laty zajmowałem, że tekstem Vademecum miałem jeszcze nadzieję, że mogę się mylić co do swoich przewidywań, dziś nic nie wskazuje, by sprawy miały wyglądać inaczej.

 

Zerknijmy teraz do interesujących fragmentów Vademecum:

 

Fragment pierwszy:

 

Pokora w słuchaniu musi odpowiadać odwadze w mówieniu: Każdy ma prawo do bycia wysłuchanym, tak jak każdy ma prawo do wypowiedzi. Dialog synodalny zależy od odwagi zarówno w mówieniu, jak i w słuchaniu. Nie chodzi o angażowanie się w debatę po to, by przekonać innych. Jest to raczej przyjmowanie tego, co mówią inni, jako sposobu, w jaki objawia się Duch dla wspólnego dobra (1 Kor 12, 7).

 

Trudno ten fragment podsumować inaczej: namawianie do zaniechania prawdziwej debaty, to działanie przeciwko rozumnemu katolicyzmowi. Niezależnie od intencji, mechanizm synodalny, który znajdujemy w Vademecum wygląda tak, jakby jego autorzy mieli zamiar w wymiarze kościelnym odtworzyć zjawiska i reguły panujące w liberalnym społeczeństwie cywilnym, które zostały określone mianem polityki tożsamości. Każdy, kto ma rozeznanie w konsekwencjach, jakie ona powoduje, wie, że polityka tożsamości przyczynia się do podsycania nieustannej wojny rozmaitych frakcji w społeczeństwie świeckim. Jeśli bowiem nie można dyskutować, to znaczy, że propozycją Papieża dla Kościoła jest faktyczny „ekumenizm stylów życia” jaki pisał swego czasu, wcale nie konserwatywny watykanista Johna Allena. Ten „ekumenizm stylów życia” miałby jak się zdaje zastąpić nawrócenie, rozumiane jako wybór, mającej swoje określone reguły, katolickiej formy życia. Sądząc jednak po takich zjawiskach jak bezwzględne ataki na tradycjonalistów – poczynając od zniszczenia zgromadzenia Franciszkanów Niepokalanej po promulgowanie tekstu motu proprio Traditionis custodes – to tylko przejściowa forma przed wprowadzeniem kościelnej liberalnej dyktatury – a może, mówiąc słowami Benedykta XVI: dyktatury relatywizmu. Coraz bardziej jawne sugestie, np. prefekta Dyskasterii Nauki Wiary, kard. Fernandeza, mówiące o konieczności odrzucenia nauczania zawartego w encyklice Jana Pawła II Veritatis splendor czy Humanae vitae Pawła VI, coraz wyraźniej pokazują, że dziś mianem tradycjonalistów mogą zostać objęci w zasadzie wszyscy katolicy, dla których nowy paradygmat w teologii jest faktycznie niszczeniem, jak się zdaje nierozerwalnego związku pomiędzy nauczaniem Kościoła, Pismem i tradycją, czyli Objawieniem.

 

Choć tekst Vademecum głosi wewnątrzkościelne pojednanie, zaproponowana w nim metoda działania przyniosła raczej zgorszenia i podziały, ale także osłabiła pozycję samego papieża. Czyli spowodowała to samo, co wcześniejsze próby sterowania przez Franciszka poprzednimi synodami. Różnica polega tylko na tym, że polityczna pozycja relatywistów w Kościele jest znacznie silniejsza niż w przeszłości, a synody o synodalności z lat 2023 i 2024 zostały zapowiedziane niemal jako quasi sobór i apogeum dotychczasowych papieskich wysiłków mających zrelatywizować katolickie nauczanie.

 

Na naszych oczach kończy się życie na kredyt epoki potrydenckiej z jej wyczuciem misji urzędu kościelnego. Gdyby ktoś miał wątpliwości, jak będzie w nadchodzących czasach w Kościele wyglądało słuchanie, pokora, łagodność i czułość, odpowiedź znajdzie w przywoływanym już motu proprio Traditionis custodes, ale i w licznych papieskich homiliach, w których na różne sposoby gromieni są „miłośnicy przeszłości”, „faryzeusze” itd., czyli, unikając papieskiej nowomowy, prawowierni katolicy.

 

Weźmy Vademecum za słowo – skoro uczestnicy synodu mają unikać dyskusji, to znaczy, że po prostu nie będzie żadnego dialogu. Będziemy świadkami wsłuchiwania się w głos tylko tych, którym prawo do mówienia zostanie przyznane. Krytyczny wgląd w prezentowane zasady, podawanie rzeczowych argumentów, weryfikowanie propozycji teologicznych w świetle Pisma i Tradycji będzie źle widziane. Już dziś, po składzie hierarchów zaproszonych na obrady synodu możemy powiedzieć, że przyszłość, przynajmniej ta, którą obejmować będzie władza papieża Franciszka, prawdopodobnie okaże się długą serią incydentów sprowadzających się prób uciszania tzw. „konserwatystów”. Zaś głos świeckich, ich – nasza – potrzeba zaangażowania, złudne poczucie rodzącej się sprawczości i podmiotowości – emancypacja - będzie wykorzystywany instrumentalnie dla skuteczniejszego kształtowania wewnątrzkościelnej polityki.

 

Poprzednie synody trwającego pontyfikatu pokazały, że katolicy przywiązani do tradycji – bardzo różni w swoich eklezjalnych afiliacjach – mają mocniejsze argumenty od relatywistów, ponieważ odwołują się do słów Chrystusa, do tradycji apostolskiej, tradycji ojców i doktorów Kościoła, do dziedzictwa świętych, a nie mglistych teorii, których sens sprowadza się do osłabienia więzi pomiędzy ludzkim życiem a wymogami Ewangelii.

 

Dlatego można się spodziewać, że na naszych oczach znaczenie uzyskiwać będzie coraz bardziej naga, dyktatorska władza pozornie „zdemokratyzowanego papiestwa”, w którego ideologii coraz większą rolę będzie odgrywała figura ludzi świeckich rozpoznawanych jako Lud – w domyśle Boży – ale realnie, po prostu lud i jego potrzeby, bolączki, etc. Za przykład rozwijania się takiej dynamiki niech posłuży to, jak Papież zignorował, najpierw w roku 2016 a ostatnio przed kilkoma miesiącami twarde argumenty wytoczone przeciwko dziurawej koncepcji kard. Kaspera w sprawie Komunii świętej dla rozwodników w ponownych związkach. To prawda, że obrońcy integralności Objawienia zdołali przynajmniej częściowo wygrać poprzednie synody, ale nie zapobiegli rozmywaniu doktryny, którego Papież dokonał osobiście, publikując adhortację Amoris laetitia i otwierając liberalnym duchownym możliwość dopuszczania rozwodników żyjących w nowych związkach do Komunii. Wtedy zrobił to w nimbie niejasności, dziś, gdy temat zostało w pewien sposób oswojony coraz jaśniej potwierdza, to co istniało tylko w mocnych sugestiach.

 

Zajrzyjmy do jeszcze innego fragmentu Vademecum:

 

Wszyscy ochrzczeni wspólnie stanowią podmiot sensus fidelium, żywego głosu Ludu Bożego. Jednocześnie w pełnym uczestnictwie w akcie rozeznawania ważne jest usłyszenie przez ochrzczonych głosów innych ludzi w ich lokalnym środowisku, w tym osób, które porzuciły praktykowanie wiary, osób innych tradycji wiary, ludzi niereligijnych itd.

 

Znów widzimy tu niezbędną, ale i wtórną rolę świeckich. Należałoby podkreślić, że decydujące jest tu ideowe i religijne rozproszenie owego ludu, do którego odwołuje się poprzez tekst Vademecum papież. Niemal całkowita horyzontalność ujęcia synodalności w Vademecum każe zapytać, czy ów podmiot sensus fidelium tworzą ochrzczeni wszystkich czasów, jak było to uznawane w tradycji katolickiej, czy tylko współcześnie żyjący? Jeśli tylko żyjący, czym ów zmysł wiary różni się od zwykłego demokratyzmu przegłosowującego elementy doktryny? Czy w tym samym stopniu głos należy do tych którzy, przyjmują katechizm, i do tych, którzy go odrzucają?

 

I wreszcie pytanie zasadnicze: Czy Papież Franciszek i jego drużyna są już gotowi do odcumowania Kościoła, będącego Łodzią Zbawienia od prawdy Bożej, od Objawienia, by pożeglować za nowym bożkiem, jakim jest duchowo zdezorientowany świecki lud? Świecki nie tylko w sensie odróżnienia od stanu duchownego, ale świecki, jako nierozumiejący sposobów, w których Bóg przejawia się w świecie.

 

Spójrzmy na kolejne fragmenty Vademecum:

 

Musimy być gotowi do zmiany naszych opinii w oparciu o to, co usłyszeliśmy od innych.

Często możemy mieć opór przed natchnieniami Ducha Świętego, który próbuje pobudzić nas do działania. Jesteśmy wezwani do porzucenia postawy samozadowolenia i komfortu, które prowadzą do podejmowania decyzji wyłącznie na podstawie tego, jak sprawy miały się w przeszłości.

 

Kogo nie należy słuchać, już zostało określone w licznych papieskich krytykach skierowanych do tzw. „konserwatystów”. Swego rodzaju apogeum tego ostracyzmu była bez wątpienia publikacja 16 lipca 2021 roku motu proprio Traditionis custodes. Ale dziś sprawy idą już dalej. Kto jednak zechce sobie przypomnieć, jak wyglądał pierwszy synod o rodzinie z 2014 roku, ten łatwo może dostrzec mechanizm działania realizowany i obecnie. Spod płaszcza postulatu całkowicie otwartej i niekrytycznej rozmowy – parezji – wyglądają metody mające krępować katolików sprzeciwiających się relatywizmowi w ich zastrzeżeniach. Nowe posunięcia ze strony Papieża w stylu politykierskim, tak jak to robił w przeszłości, nie będą już zaskoczeniem.

 

Niestety – wiele na to wskazuje – by wprowadzić w naszych czasach zepsucie do nauczania Kościoła, wystarczy, by odpowiedni autorytet, najlepiej papież lub ktoś przemawiający w jego imieniu, potwierdził, że to, czego chcą ludzie – oczywiście odpowiednio wyselekcjonowani – jest tym samym, co mówi Kościołowi głos Ducha Świętego. I takie właśnie utożsamienie podpowiada synodalne Vademecum.

 

Co mogą zrobić katolicy nie zgadzający się na dominację w wierze, życiu religijnym i teologii na panowanie relatywizmu, intelektualnego ewolucjonizmu? Nie zgadzający się by wolę świeckiego ludu mylić z wolą Boga? Jeśli, jak mówi Vademecum „jesteśmy wezwani do porzucenia postawy samozadowolenia i komfortu, które prowadzą do podejmowania decyzji wyłącznie na podstawie tego, jak sprawy miały się w przeszłości", zróbmy to. Zamknijmy etap mentalności lata 70. XX wieku, która za sprawą papieża i jego drużyny wróciła do Kościoła. Synodalność, rozumiana na sposób świeckiej emancypacji ludu Bożego, doświadczyła już społeczność katolicką w sposób bardzo bolesny w czasie posoborowej zimy. Paradoks, w którym bierzemy udział, polega na tym, że utrzymana w politycznym duchu emancypacja świeckich w Kościele, której skrajnym duchem jest dopuszczenie do procesu synodalnego niewierzących, nie przynosi wcale wyczekiwanej deklerykalizacji, ale dodaje jeszcze siły swoistej dyktaturze duchowieństwa, dyktaturze papieża. I jest to dyktatura najgorszego rodzaju jakiej Kościół może doświadczyć oznaczająca panowanie nad prawdami wiary.

 

Początek synodu potwierdza wątpliwości

Inauguracyjne przemówienie Papieża Franciszka, wygłoszone jesienią 2021 roku podczas otwarcia XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów rozpoczynającego proces refleksji poświęcony synodalności w zasadzie potwierdziło – i to nawet bardziej wprost, niż można się było spodziewać – niepokoje, które przedstawiłem w krytycznej analizie  Vademecum synodalnego. Ducha papieskiej zachęty do podjęcia prac dobrze oddały także słowaz niedzielnej, było to 10 października 2021 roku, Mszy w Bazylice św. Piotra:

 

Czy jesteśmy gotowi na wyzwania, które podejmiemy podczas tej podróży? A może boimy się nieznanego i znów ratujemy się ucieczką, tłumacząc, że «tak było od zawsze»? – mówił Franciszek.

 

Papież wzywał katolików by nie pozostawali zabarykadowani w swoich przekonaniach i otwierali się na dialog.

 

Przyjrzyjmy się jednak bliżej niektórym słowom nie homilii, ale przemówienia inauguracyjnego.

 

Franciszek zaapelował w nim, by synod nie był czasem jałowych dyskusji. Zdanie to wyrwane z kontekstu może wydawać się bardzo rzeczowe – jałowe dyskusje są stratą czasu. Jak jednak odróżnić jałowe dyskusje od dyskusji niejałowych, kto ma dokonywać tego rodzaju rozróżnień i decydować o przebiegu synodu? Skoro Vademecum synodalne przestrzega nas, że w procesie synodalnym „nie chodzi o angażowanie się w debatę po to, by przekonać innych”, to być może każda dyskusja bez wyjątku jest jałowa?

 

Jeśli dodamy do tego, że jednym z zagrożeń dla przebiegu synodu, spośród tych, które Papież wymienił w swoim wystąpieniu, jest intelektualizm, zrozumienie zwrotu o „jałowych dyskusjach” staje się jeszcze łatwiejsze. Franciszek wspomniał w tym również kontekście, że uczone dyskusje mogłyby zamienić synod w „grupę studyjną” i odrywać go „od rzeczywistości Świętego Ludu Bożego, od konkretnego życia wspólnot rozproszonych po całym świecie”. Można zatem sądzić, że pojawiające się regularnie w wypowiedziach Papieża deprecjonowanie intelektualistów to uderzenie w głos teologów, szczególnie tych przywiązanych do powagi kościelnego nauczania.

 

Kontekst tych słów jest jednak szerszy. Przypomnijmy, że choćby w przemówieniu kończącym synod z roku 2014 Papież zestawił intelektualizm z rygoryzmem. Zaś obie te kategorie składają się na jeden z głównych – zdaniem Franciszka – problemów współczesnego Kościoła, czyli faryzeizm. Ten znów jest wiązany przez papieża ze „sztywnością”wyznających go ludzi, a ludzie sztywni to oczywiście „konserwatyści” i tradycjonaliści. Mówiąc językiem Vademecum – ludzie „zapatrzeni w przeszłość”. Oskarżenie o zapatrzenie w przeszłość to jedno z najsurowszych określeń Papieża w ostatnim czasie. Biskup Rzymu zdaje się po prostu mówić – nie pozwólmy, by „konserwatyści” i tradycjonaliści, ci, którzy bronią nauczania Kościoła, mieli przewagę na synodzie. W tym miejscu jeszcze warto podkreślić, że idee, które promuje Franciszek, czy to te dotyczące nieograniczonej synodalności, czy rozmontowywania prawa moralnego, czy kwestionowania celibatu oraz walki z dawną liturgią, mogły wydawać się Kościołowi świeżym powiewem, ale nie mniej niż pięćdziesiąt lat temu. Dziś wyglądają raczej jak wyciągnięte z muzeum i bez wątpienia należą do przeszłości. Podobnie jak papieski autorytaryzm skryty pod synodalnym demokratyzmem.

 

Gdy analizowałem Vademecum synodalne po raz pierwszy rzeczywiście miałem gorącą, choć niezbyt wielka nadzieję, że w tym wszystkim co odczytuję z dokumentu po prostu się mylę. Gdyby Papież wydobył w swoim przemówieniu inne akcenty zawarte w tym dokumencie, niż zrobiłem to w swoim komentarzu, zachwiałby moją podejrzliwością. Jednak tak się nie stało i Biskup Rzymu za najważniejsze elementy Vademecum uznał te same aspekty, co mówiący tu do państwa autor. A to niestety zwiastuje, że synod o synodalności nie pójdzie, z katolickiego punktu widzenia, w dobrym kierunku. Dlaczego? Ponieważ wiele wskazuje na to, że Papież kontynuuje – a nawet wzmacnia – swoją metodę postępowania, która tylko deklaratywnie jest otwarta na głos wszystkich. Poprzednie lata i poprzednie synody pokazały, że obrońcy katolickiej ortodoksji mieli w debacie przewagę intelektualną nad zwolennikami zmian. Również dzięki temu udało się w znacznej mierze spacyfikować radykalizm postulatów zmiany. Co zatem zrobił Papież w tekstach formatujących kolejny synod? Podjął jawną próbę przygotowaniu gruntu pod wyciszanie krytyki i polityczne przeforsowanie wiszących na agendzie przez cały pontyfikat doktrynalnych i duszpasterskich „nowości”. Jesteśmy w Kościele tylko krok od narracji, w której usłyszymy, że „kto dyskutuje, nie jest przyjacielem Papieża”.

 

Zerknijmy do konkretnych słów jakie znalazły się w przemówieniu Franciszka, wedle tego, jak podał je tygodnik „Niedziela”:

 

[Papież] Apelował, by Synod był „czasem pełnym Ducha Świętego”, który „prowadzi nas tam, gdzie Bóg chce, abyśmy poszli, a nie tam, gdzie zaprowadziłyby nas nasze osobiste idee i upodobania”.

 

Nieuchronne w tej sytuacji jest pytanie, kto będzie decydował, na tym synodzie, ale i podczas przyszłych tego rodzaju zgromadzeń, a szerzej w ogóle w rzeczywistości Kościoła, o tym, które „idee i upodobania” są osobiste, a które nie? Jeśli brać naukę z doświadczenia poprzednich synodów papieża Franciszka, to „rozeznawać” i decydować o tym będzie Papież razem z sekretariatem synodu. Można nieśmiało dodać, że zapewne i w sprawie synodu o synodalności już nawet coś zdecydował. I znów widzimy, że rola świeckich sprowadzona została do bycia narzędziem upolityczniania procesów decyzyjnych w Kościele, tak by najwyższa władza mogła uwolnić się, przynajmniej częściowo, od uwarunkowań Objawienia. Tymczasem to właśnie stabilność depozytu wiary jest źródłem katolickiej wolności i bronią wobec religijnej despocji – szczególnie właśnie dla świeckich.

 

Można dostrzec w tych słowach Franciszka o niekierowaniu się swoimi ideami nawiązanie do zdania Papieża Benedykta, które ten wypowiedział na inaugurację swojego pontyfikatu. Problem leży jednak w tym, że obecne doświadczenia skłaniają do opinii, że dla Franciszka „nie trzymanie się swoich idei” oznacza coś zupełnie innego niż dla Benedykta, który w homilii inauguracyjnej swoje pontyfikatu chciał wyrazić przede wszystkim własną pokorę wobec Objawienia, ciągłości tradycji i szczególnego charyzmatu jaki wiąże się z urzędem papieskim i który z pewnością nie polega na wymyślaniu Kościoła na nowo. Papież Ratzinger mówił w 2006 roku:

 

Moim prawdziwym programem jest to, by nie realizować swojej własnej woli, nie kierować się swoimi ideami, ale wsłuchiwać się z całym Kościołem w słowo i w wolę Pana oraz pozwolić się Jemu kierować, aby On sam prowadził Kościół w tej godzinie naszej historii.

 

Benedykt odniósł się w dalszej części homilii do sformułowanego przez Chrystusa zadania, które stanęło przed św. Piotrem, pierwszym papieżem. To zaś, jak wiemy, polegało nade wszystko na umacnianiu braci w wierze.

 

W jaki sposób to powołanie realizuje Papież Franciszek? Mówiąc w pewnym uproszczeniu, według nowego paradygmatu w teologii i wcześniejszej praktyki z lat trwającego pontyfikatu, za głos Boga, w osobie Ducha Świętego, powinniśmy zdaniem papieża uważać miks opinii opinii postępowych ekspertów, a także kwestionujących tradycję katolicką grup świeckich. Tak wygląda elita, a może po prostu przyszłość, Kościoła synodalnego. Zatem pewnie niewarte słuchania „idee i upodobania” to te, które nie są zgodne z linią „sekretariatu Ducha Świętego”, w której to roli jak zawsze występuje pieczołowicie dobrany pod względem składu osobowego sekretariat synodu.

 

Znakomicie przyjmowaną przez Papieża perspektywę widać było choćby podczas przemówienia zamykającego synod z roku 2015. Franciszek użył wtedy licznych niewybrednych określeń, by poniżyć tych, którzy mu nie przyklasnęli. Przypomnijmy zatem słowa Papieża. Franciszek porównał wtedy wiernych katolików do starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym. Mówił o „płytkim powtarzaniu tego, co jest oczywiste i co już powiedziano”, o chowaniu „głowy w piasek”, języku zakazów, „który jest archaiczny lub po prostu niezrozumiały”, o wykorzystywaniu przesłania Jezusa niczym „martwych kamieni do rzucania w innych”, o „sadowieniu się na stołku Mojżesza i osądzaniu, czasem z wyższością i powierzchownie, trudnych przypadków poranionych rodzin”, o uleganiu „teoriom spiskowym i ciasnym poglądom”, o „strachu przed miłością”. Cóż, chciałby się powiedzieć: „Sędzio, sam osądź swoją postawę”.

 

Franciszek inaugurując synod o synodalności, wspomniał też słowa dominikanina, kard. Yves Congara: „Nie trzeba zmieniać Kościoła, natomiast trzeba zmienić coś w Kościele”. Chodzi o to – kontynuował Papież – „aby Kościół był inny, otwarty na nowość, którą chce zaproponować mu Bóg”. „Przyzywajmy z większą mocą i częściej Ducha Świętego i pokornie Go słuchajmy, idąc razem” – dodał Papież.

 

Jak można podsumować tę wypowiedź w świetle papieskich zastrzeżeń i gestów ostracyzmu skierowanych do rozmaitych grup katolików i reprezentowanych przez nich postaw? „Razem” „w Duchu Świętym” idą tylko ci, którzy – tak jak Papież – chcą wprowadzania nowości, nad którymi nie będzie się jałowo dyskutować językiem patrzących w przeszłość rygorystów, intelektualistów i faryzeuszy.

 

Niestety taki jest wydźwięk papieskiego głosu.

 

Papież, zamiast strzec wiary, zajmuje się segregacją ludzi na tych, przez których w jego opinii Duch Święty mówi, i tych, do których nie mówi. Dlaczego nie mówi? Bo nie i już. Roma locuta.

 

Kolejne teksty autoryzowane przez Franciszka i związane z synodem odsłaniają nam projekt prawdziwej turbosynodalności, która – jak się zdaje – ma dodawać Papieżowi autorytetu potrzebnego do działania. Także, jeśli uzna to za stosowne, poza granicami wyznaczonymi wierze przez Objawienie.

 

Kołysanka dla polskich katolików, czyli o liście biskupów na początek synodu

 

W kontekście tematu, który dziś tu rozważamy warto przyjrzeć się jeszcze lisowi, który był czytany w kościołach 17 października 2021 roku, a podpisany został przez biskupów 8 października tego samego roku. Choć bardzo często wypowiedzi polskich biskupów są traktowane dość lekceważąco tekst listu przygotowanego z okazji rozpoczęcie procesu synodalnego wydaje się być warty uwagi zarówno ze względu na temat synodalności, jak i sytuacji świeckich w tym procesie.

 

List w pierwszych akapitach wzywa m. in. do rachunku sumienia, który jest elementem nawrócenia, do przemyślenia tego jakie świadectwo dajemy światu swoim chrześcijańskim życiem. Wydaje się, że pod względem duchowym jest to najbardziej wartościowa część tego dokumentu, szczególnie jeśli biskupi formułując zawarte w nich słowa myśleli także o swoim własnym gronie.

 

List na temat nawrócenia mówi w taki sposób:

Cierpliwość w słuchaniu i gotowość do nawrócenia, czyli nie tylko do zmiany własnych przekonań, ale do przemiany serca, są w takiej wspólnej drodze nieodzowne.

 

Można odnieść wrażenie, gdy list mówi, że „nawrócenie oznacza nie tylko gotowość do zmiany poglądów”, mamy do czynienia ze zdaniem polemicznym. I rzeczywiście. Vademecum synodalne kilkukrotnie wspomina o nawróceniu, ale wydaje się, że jest ono w tym dokumencie powiązane z szczególny sposób właśnie z wezwaniem do zmiany poglądów. Punktem odniesienia tej postulowanej zmiany, według Vademecum ma być Duch Święty. Zresztą jest On traktowany przez autorów Vademecum właśnie przede wszystkim jako duch zmiany, mówiący przez uczestników synodu.

Przyjrzyjmy się dwom sąsiadujące ze sobą fragmentom Vademecum:

 

Dialog prowadzi nas do nowości: Musimy być gotowi do zmiany naszych opinii w oparciu o to, co usłyszeliśmy od innych.

Otwartość na nawrócenie i zmianę: Często możemy mieć opór przed natchnieniami Ducha Świętego, który próbuje pobudzić nas do działania. Jesteśmy wezwani do porzucenia postawy samozadowolenia i komfortu, które prowadzą do podejmowania decyzji wyłącznie na podstawie tego, jak sprawy miały się w przeszłości.

Znamy już nieco sposób mówienia i działania Papieża Franciszka, a także kręgu jego współpracowników. Gdy mówią o zmianie, mają na myśli zmianę jakieś ważnego punktu nauczania katolickiego czy aspektu Kościoła z zakresu duchowej formy. Gdy mówią o nawróceniu, mają przeważnie na myśli “nawrócenie duszpasterskie”, którego symbolem jest mniej jak mówią “sztywne”, czyli bardziej relatywistyczne podejście do katolickich zasad. Jeśli mówią, że Duch będzie ich zdaniem działać poprzez uczestników synodu, to należy odczytywać te słowa bez dodatkowych interpretacji. Kościół potrzebuje zdaniem Papieża jakiegoś rodzaju nowej konstytucji duchowej, która powstanie bez zbytniego oglądania się na “przeszłość”. To szerokie pojęcie utrudnia nam zrozumienie czy chodzi o jakiś rodzaj anachronicznej części spuścizny dawnych epok w życiu katolików czy także o nadprzyrodzoną tradycję Kościoła. Druga odpowiedź jest tu niestety bardziej prawdopodobna.

 

Tradycji – często dało się to niejednokrotnie zauważyć - Papież nie traktuje jak dziedzictwa, zobowiązania, ale jest ona przyjmowana najwyżej jako zbiornik kulturowych nawiązań, które w dowolny sposób można wykorzystywać w przypisach do nowych zarządzeń.

 

Skoro powiedzieliśmy, że podczas Synodu o synodalności to jego uczestnicy mieli być swego rodzaju medium Ducha Świętego, zobaczmy co pisali na ten temat polscy biskupi, a co Papież Franciszek poprzez tekst Vademecum:

 

[Papież] Do pójścia wspólną drogą rozeznania woli Bożej zaprasza wszystkich – bo wszyscy przez chrzest i bierzmowanie otrzymali Ducha Świętego, a w Eucharystii karmią się jednym Ciałem Żyjącego Pana - piszą polscy biskupi.

 

To prawda, jednak Vademecum synodalne mówi coś więcej w znanym już nam fragmencie.

 

Jednocześnie w pełnym uczestnictwie w akcie rozeznawania ważne jest usłyszenie przez ochrzczonych głosów innych ludzi w ich lokalnym środowisku, w tym osób które porzuciły praktykowanie wiary, osób innych tradycji wiary, ludzi niereligijnych itd.

Tym wątkiem list czytany w naszych Kościołach już się nie zajmował. Być może dlatego, że biskupom nie wydało się pewne jak powinni taką zachętę rozumieć. Oczywiście możemy tu sformułować pewien rodzaj poprawnej interpretacji, w której głosy ludzi niepraktykujących, czy w ogóle niewierzących, stanowią przede wszystkim rodzaj materiału poznawczego do pracy duszpasterskiej. A jednak polscy biskupi chyba nie byli pewni, że właśnie o to chodzi. Czy bowiem Papież zbudował z wiernymi świeckimi katolikami taki rodzaj porozumienia, w którym mogą oni mieć pewność, że głosy z przedsionka Kościoła, głosy apostatów, wyznawców innych religii, agnostyków czy ateistów nie okażą się ważniejsze w rozeznawaniu synodalnym niż głos wiary Kościoła, której przez wieki i tysiąclecia towarzyszył opiekuńczo Duch Święty?

 

List biskupów nie podejmuje w tym względzie próby przeanalizowania złożoności tekstu Vademecum. Możliwa wątpliwość została pominięta.

 

Przejdźmy do kolejnych trzech cytatów z listu biskupów, tym razem tych poświęconych rozmowie:

 

W czasie synodu mamy przyjrzeć się temu, w jaki sposób razem, duchowni i świeccy, budujemy wspólnotę Kościoła, począwszy od najmniejszej parafii. Czy i jak w Kościele ze sobą rozmawiamy?

[...]

Synodalne podejście musi zachowywać wrażliwość na włączenie do rozmowy wszystkich, nie wiadomo bowiem, przez kogo Duch Święty zechce przemówić.

[...]

Nie trzeba jednak czekać na wytyczne organizacyjne, by zacząć rozmawiać. Można zacząć od wspólnot rodzinnych i dialogu małżeńskiego. Można porozmawiać z sąsiadami, czy koleżankami i kolegami z pracy. Można już włączyć pytanie o to, jak wspólnie szukamy woli Bożej, w tematy spotkań wspólnot parafialnych, zakonnych, diecezjalnych.

Vademecum kilkakrotnie mówi o dyskusjach w procesie synodalnym, a kilkadziesiąt razy o dialogu. Jednak nie za każdym razem te słowa są używane w taki sam sposób. Np. w poniższym fragmencie widzimy, że dyskusja jest przedstawiona jako możliwa przeszkoda dla rozeznawania synodalnego.

 

Podążając drogą Synodu, musimy być ostrożni: podczas gdy dyskusje mogą być zakrojone szeroko, sam proces synodalny musi utrzymać cel rozeznawania, do jakiego podążania razem wzywa nas Bóg. Żaden pojedynczy proces synodalny nie rozwiąże wszystkich trosk i problemów. Synodalność jest postawą i podejściem do podążania naprzód w sposób współodpowiedzialny, który jest otwarty na wspólne przyjmowanie Bożych owoców w czasie.

 

W innym miejscu kwestia dyskusji jest postawiona bardzo stanowczo:

Nie chodzi o angażowanie się w debatę po to, by przekonać innych. Jest to raczej przyjmowanie tego, co mówią inni jako sposobu, w jaki objawia się Duch dla wspólnego dobra.

Zatem tam gdzie w Vademcum jest mowa o dialogu chodzi raczej o wspólnotowe monologowanie, które ma pozwolić na pozadyskursywną zmianę poglądów - zapewne ze “sztywnych” na “otwarte”. W Vademecum czytamy, że 

 

celem Synodu nie jest tworzenie dokumentów, ale to, by "zrodziły się marzenia, powstały proroctwa i wizje, rozkwitły nadzieje, umocniła się ufność, zostały opatrzone rany, nawiązały się relacje, wstał świt nadziei, by uczono się od siebie nawzajem i budowano pozytywną wyobraźnię, która oświeci umysły, rozpali serca, przywróci rękom siły". 

W teorii każdy ma zatem swobodnie mówić co czuje, ma być wysłuchany, a jego głos ma być wzięty pod uwagę. Czy jednak możemy się spodziewać, że po synodzie nie powstanie żaden dokument, żadne podsumowanie, żadna propozycja konkretnych zmian, które papież zadekretuje? Można w tym dostrzec fałszywy ton. Może zatem synod ma się zakończyć kościelną rewolucją uwolnionych marzeń? Rozpadem katolicyzmu na wielość kongregacji różnych nadziei? A może, jak powiedział niedawno kard. Duka, ogłoszeniem otwarcia nowego Soboru?

 

Wróćmy do metody monologowania, o którym wspomniałem. Vademecum formułuje jego zasady dość precyzyjnie choćby w opisie tzw. Rozmowy Duchowej:

 

Można zastosować odpowiednią metodę dialogu w grupie, która będzie zgodna z zasadami synodalności. Na przykład, metoda Rozmowy Duchowej promuje aktywne uczestnictwo, uważne słuchanie, refleksyjne mówienie i rozeznawanie duchowe. Uczestnicy tworzą małe grupy składające się z około 6-7 osób z różnych środowisk. Metoda ta zajmuje co najmniej godzinę i składa się z trzech rund. W pierwszej rundzie każdy po kolei dzieli się owocami swojej modlitwy w odniesieniu do pytań i refleksji, które zostały wcześniej rozdane [...]. W tej rundzie nie ma dyskusji, a wszyscy uczestnicy po prostu słuchają w skupieniu każdej osoby i zwracają uwagę na to, jak Duch Święty działa w nich samych, w osobie mówiącej i w całej grupie. Po tym następuje czas ciszy, aby zanotować swoje wewnętrzne poruszenia. W drugiej rundzie uczestnicy dzielą się tym, co najbardziej uderzyło ich w pierwszej rundzie i co poruszyło ich w czasie ciszy. Może pojawić się również dialog, przy zachowaniu tej samej duchowej uważności. Ponownie po tym następuje czas ciszy. Wreszcie w trzeciej rundzie uczestnicy zastanawiają się nad tym, co wydaje się mieć oddźwięk w rozmowie i co ich najbardziej poruszyło. Odnotowuje się również nowe spostrzeżenia, a także nierozwiązane kwestie. Spontaniczne modlitwy wdzięczności mogą zakończyć rozmowę. Zazwyczaj każda mała grupa będzie miała moderatora i osobę sporządzającą notatki.

Metoda ta bardziej przypomina warsztat psychologiczny niż chrześcijańskie rozeznawanie duchowe. Poza tym ma ona silnie antyintelektualny akcent, tak jakby logos miał wyparować z chrześcijaństwa proponowanego przez Franciszka. Skonfrontujmy się z konkretnymi pytaniami wobec powyżej zarysowanej metody.

 

Czym są wspomniane w cytowanym fragmencie “poruszenia”? Czy jest to intuicja? Co gwarantuje, że te poruszenia pochodzą od Ducha Świętego? Jakie jest odniesienie tych poruszeń do łaski i stanu osobistej wiary uczestników rozeznawania?

 

Nie trzeba być psychologiem by wiedzieć, że “poruszenia” jakich doświadcza człowiek mogą mieć rozmaity charakter: emocjonalny, związany z wyznawanymi ideami, czy rozmaitymi uprzedzeniami. Bardzo często są po prostu głosem “ducha tego świata”, który przelewa się przez nasze umysły, i któremu musi przeciwstawić się rozumne sumienie oparte o fundament wiary w jej konkrecie doktrynalnym i praktycznym.

 

Warto dodać dodać w tym miejscu, że źródło wiary - Objawienie - ma charakter, po pierwsze: zewnętrzny wobec człowieka, a po drugie jest poznawalne i przekazywalne rozumowo. Wiara jest dyskursywna, jej formuły rodziły się w sporach, a nie psychologicznym oswajaniu odmienności. Wiara katolicka nie kryje się w zakamarkach quasi-mistycyzmu, a i prawdziwy mistycyzm zawsze w Kościele podlegał zewnętrznej, intelektualnej weryfikacji.

 

Dodajmy kolejne pytania.

 

Czy jeśli w rozeznaniu biorą udział ludzie świeccy, dalecy od Kościoła, kwestionujący nauczanie katolickie to w ich poruszeniach w równym stopniu będzie działał Duch Święty? Czy jeśli kobieta marzy by być księdzem i przedstawi to na dzieleniu mamy uznać tę sytuację za wyraźny znak Ducha Świętego? Czy jeśli żonaty mężczyzna marzy o poślubieniu innej kobiety, to jego ‘poruszenie’ by zmienić naukę moralną pochodzącą z Dekalogu, od Chrystusa i św. Pawła też przypiszemy Duchowi Bożego? Czy taki rodzaj psychologizowania procesu rozeznania nie spowoduje, że przy podejmowaniu decyzji rzeczywiste źródła wiary - Pismo i Tradycja -  zastąpione zostaną przez proces badania stanów emocjonalnych we wspólnocie synodalnej?

 

By pokazać, że powyższy sposób rekonstrukcji zasad synodalnych nie jest oderwany od rzeczywistości warto przywołać słowa abp. Józefa Kupnego z wywiadu opublikowanego swego czasu na portalu Katolickiej Agencji Informacyjnej. Arcybiskup tłumaczył w czasie tej rozmowy jak Papież rozumie działanie Ducha Świętego w czasie synodu:

 

Franciszek wyjaśnił to na przykładzie poprzedniego synodu, poświęconego Kościołowi w Amazonii. Przyznał, że większość uczestników tego spotkania przyjechała z gotowym planem, w którym między innymi znajdowało się dopuszczenie do święceń prezbiteratu żonatych mężczyzn. W czasie obrad jednak zaczęły pojawiać się takie kwestie jak obecność katechistów w Kościele w Amazonii, a właściwie ich brak. Następnie padło pytanie o działalność stałych diakonów. Znowu okazało się, że takowych nie ma. W kolejnych dniach podjęto problem powołań kapłańskich z tzw. miejscowej ludności i funkcjonowania seminarium duchownego, które by ich przygotowywało. Na każdym z tych etapów – mówił papież – Duch Święty podpowiadał nam, że mamy wiele do nadrobienia i trzeba inaczej rozłożyć akcenty: położyć nacisk na przygotowanie świeckich katechistów, posyłać do posługi diakonów czy w końcu założyć seminarium dla kandydatów z terenów samej Amazonii. Później – podkreślił Franciszek – jakby Duch Święty zamilkł, bo o ile wcześniej rozwiązania wyłaniały się w toku spotkań i rozmów o tyle, kiedy podjęto temat święcenia żonatych mężczyzn – powiedział papież – nie otrzymał żadnej wskazówki. Stąd, pomimo dużych nacisków, ostatecznie Franciszek tego tematu nie zaakceptował.

Najważniejsze w tym cytacie są ostatnie fragmenty, z których wynika, że Papież kieruje się jakiegoś rodzaju intuicjami w sprawach o utrwalonej tradycji, a nawet więcej - opierających się na Objawieniu. Czy podstawą do tych intuicji są znane z jezuickiej praktyki medytacje wyobrażeniowe? Jeśli tak to jaki jest fundament tych medytacji, czy są to teksty Ewangelii, Ojców, Doktorów, Katechizmu, czy może - według “nowego paradygmatu teologii” - opinie amorficznie rozumianego Ludu Bożego?

 

Niezależnie od tego jaka jest odpowiedź na te pytania trzeba zasygnalizować jedną rzecz - powołaniem Papieża nie jest tworzenie nowego objawienia, które miałoby się opierać na osobistych przesłankach, ani nawet potwierdzanie tego prawdziwego Objawienia, według tak określonych zasad.

 

To jednak jeszcze nie wszystkie problemy związane z - tak je nazwijmy - neojezuickim rozeznawaniem, którego program znajdziemy w Vademecum synodalnym. Zwróćmy uwagę, że Rozmowa Duchowa nie jest po prostu ankietowaniem tych wszystkich osób zaproszonych do udziału w procesie synodalnym, a np. kwestionujących katolickie obowiązki czy w ogóle nauczanie. Czy włączenie ich “poruszeń” w nurt synodalnej świadomości nie jest zaproszeniem do tworzenia jakiegoś rodzaju synkretycznej formy religii, w której mieszczą się wszyscy chętni? I to niezależnie od przyjmowanego światopoglądu i - mówiąc kolokwialnie - stylu życia? Jeśli tak jest, to może się okazać, że źródłem “poruszeń” w umyśle Papieża są nawet nie opinie często zdezorientowanego dziś Ludu Bożego, ale po prostu ludu i ducha tego świata. Znakiem potwierdzającym - przynajmniej w pewnym stopniu - powyższe niepokoje był udział w watykańskiej inauguracji synodu protestanckiej teolog Cristiny Inogés Sanz, która jak podawały media wspiera ordynację kapłańską kobiet.

 

Znów mamy zatem pytanie:

 

Czy budowanie bardziej ewangelicznego katolicyzmu ma się obywać bez katolickiego odczytania Ewangelii, ale za to poprzez koncesje wobec kolejnych, niekoniecznie czystych, świeckich “marzeń” i “proroctw” na temat tego czym ta Ewangelia powinna być, snutych często przez tych, którzy Kościół porzucili lub go po prostu nie rozumieją?

 

Dodajmy jeszcze jedną fundamentalną sprawę - przeprowadzenie w krótkim czasie złożonego procesu synodalnego, z zachowaniem neojezuickiej metodologii, było od początku utopią. W praktyce episkopaty otrzymały głównie stanowiska zaktywizowanych inteligenckich i akademickich środowisk, które zastąpiły w procesie synodalnym głos Ludu Bożego. Zestaw tych głosów na pewno nie był reprezentatywny, a co jeszcze gorsze, niejednokrotnie został zdominowany przez opinie rewolucyjne. Czy dalsze rozeznawanie, na poziomie episkopatów i kongregacji kontynentalnych sprowadziło się do syntetyzowania zebranych opinii, pochodzących z poszczególnych krajów, przez ludzi Papieża w kluczu ich własnych “poruszeń”? A skoro te, dziwnym trafem odpowiadały agendzie zmiany proponowanej przez relatywistyczną części kleru, to znaczy, że już na pewno mieliśmy do czynienia z działaniem Ducha Świętego? Tam gdzie za bardzo - zamiast roztropności - akcentuje się mistycyzm zwykle wygrywa polityka cynicznych rozgrywających. Pomaga w tym zresztą bardzo “nowy paradygmat teologii”, który jest przede wszystkim furtką otworzoną ideologom tylko czekającym by zainfekować Kościół swoimi koncepcjami. O tym trafnie pisał 7 października 2021. Marek Jurek w felietonie dla “Gościa Niedzielnego”:

 

[...] trzeba mieć świadomość, że zasadę słuchania wszystkich w Kościele można też rozumieć [...] w sposób populistyczny, jako podążanie za większością, jako „towarzyszenie” ewolucji opinii i obyczajów. To drugie podejście znane jest właśnie ze wspomnianej historii reformacji. To wtedy Luter i Kalwin sformułowali wizję Kościoła ludu, choć ten pierwszy szybko przestraszył się konsekwencji swoich poglądów i – zgodnie z tradycją rzymskiego cezaryzmu – uznał, że w osobie władcy lud ma wystarczającego reprezentanta i trybuna. Reformacja zaczynała się od fundamentalizmu sola Scriptura, od zaufania do gorliwości indywidualnej lektury Pisma Świętego, a potem, towarzysząc ewolucji nowożytnej kultury – przynajmniej w swych najstarszych, oficjalnych wspólnotach – zaczęła kolejno kwestionować nawet te prawdy chrześcijańskie, które wcześniej zachowała.

W podejściu populistycznym to nie głos „każdego” się liczy, ale przeciwnie – głos każdego może łatwo zginąć w kreowanym przez media zgiełku, uznawanym za głos „wszystkich”. Doświadczenie zaś owych oficjalnych „wszystkich” może bardzo łatwo stać się motywem do zakwestionowania ważności (jako przestarzałych, niepraktycznych, „abstrakcyjnych”) prawd i zasad. Tym większa więc waga indywidualnej odpowiedzialności i – głosu każdego z nas.

Powyższy cytat podsumuję innym. Pochodzi on z tekstu pt. Nawet Papież powinien być posłuszny, który opublikowałem w styczniu 2018 roku na portalu Christianitas.org:

 

[...]Pokusa papiestwa jest dziś przede wszystkim pokusą władzy nad Ewangelią, nad Słowem Bożym, nad tradycją, którą tu rozumiemy jako udział w realizacji dziejów zbawienia, przekazywanie i wypełnianie nauczania Pana Jezusa. Okazuje się – możemy wyobrazić sobie taką sytuację domykając konsekwentnie szkicowany tu model kryzysy władzy duchowej – że całe nauczanie Kościoła opiera się na wyczuciu jednej osoby – Papieża. Byłby to prawdziwy horror teologiczny.

Wygląda, że ten horror ukazuje się naszym oczom.

 

Wróćmy jeszcze do polskich biskupów i przyjrzyjmy się zauważalnym konsekwencjom metody synodalnej.

 

I jeszcze jedno pytanie, które Ojciec Święty podkreśla szczególnie: czy z naszej rozmowy o Kościele nie wykluczamy tych, których głos łatwo zignorować, bo są z jakiegoś powodu słabsi, zmarginalizowani i mniej obecni w „głównym nurcie” życia Kościoła? - pisali polscy biskupi.

Jak rozumieć to wezwanie, które z pewnością jest bardzo w duchu Papieża Franciszka? Dotychczasowe doświadczenia niestety przekonują, że tego typu deklaracje służyły - niekoniecznie jeszcze w Polsce - do rozmywania granic pomiędzy prawdziwą religią, a jej podróbkami oraz kościelnym relatywizmem. Dla zobrazowania sytuacji warto przywołać dwie wypowiedzi biskupów warszawskich, które pojawiły się w krótkim czasie po watykańskiej inauguracji synodu. W wywiadzie z 16 października 2021 roku kardynał Kazimierz Nycz mówił o sytuacji tradycjonalistów po dokonanym przez Papieża w motu proprio Traditionis custodes geście deprecjacji.

 

Niewątpliwie, w każdej z kongregacji takie ważne tematy będą. Na przykład, żeby to zilustrować, w kongregacji “ds. liturgii” na pewno będzie, bo musi być, omawiana sytuacja po motu proprio papieża Franciszka Traditionis custodes o rycie trydenckim. Ten list apostolski przyszedł do nas, do diecezji, jako pewna dyspozycja, wydana po konsultacji z biskupami, ale to motu proprio budzi czasem pytania, czasem wątpliwości i o nich będziemy rozmawiać.

I chwilę dalej kardynał dodał:

 

Papież Franciszek dostrzegł w Kościele problem i chce, żeby rzeczywiście, jeszcze bardziej upodmiotowić katolików świeckich. Żeby wierni świeccy nie tylko mówili, byli słuchani, ale zostali usłyszani w Kościele i żeby ich głos był uwzględniany przy podejmowaniu decyzji. Bez tego Kościół będzie uboższy.

Pomijając fakt, że uderzenie przez Papieża w tradycjonalistów tuż przed - jak się zdaje - najważniejszym synodem tego pontyfikatu, jest bardzo wymowne znakiem wykluczenia ich stanowiska - to głos kardynała można potraktować jako zaproszenie do rzeczywistej pracy na rzecz komunii kościelnej.

 

Dzień później jednak, biskup pomocniczy warszawski Piotr Jarecki powiedział:

 

Jeżeli środowiska LGBT wyrażą wolę zaangażowania w synod, nie wykluczymy ich. Niech przepracują te tematy i niech prześlą wyniki dyskusji do nas. Nikogo nie wykluczamy.

Czy tu także mamy do czynienia z zaproszeniem do komunii kościelnej? Środowiska określające się mianem LGBT - w odróżnieniu od licznych katolików o skłonnościach homoseksualnych żyjących pośród nas - co do zasady przecież dążą do wprowadzenia w Kościele własnych reguł etycznych sprzecznych z Pismem Świętym, Tradycją i prawem naturalnym.

 

Gdybyśmy mieli się w sprawach wiary i moralności kierować się poruszeniami, gestami i słowami Papieża Franciszka, być może musielibyśmy przyjąć, że polityczny ruch homoseksualny powinien mieć znacznie więcej do powiedzenia na synodzie niż katolicy przywiązani tradycji. Dziś to tęczowi aktywiści, w zgodzie z duchem tego świata są namaszczonymi “zmarginalizowanymi”, a ich kościelni reprezentanci, jak ks. James Martin regularnie goszczą w papieskich pokojach.

 

Czy list polskich biskupów pomagał polskim świeckim katolikom wyjść z tych trudności? Przeczytajmy kolejny jego fragment.

 

Synodalne podejmowanie decyzji nie jest łatwe, bo zakłada, że głos Ducha wychodzący od jednego członka wspólnoty zostanie potem rozpoznany przez pozostałych, w których działa przecież ten sam Duch. Cierpliwość w słuchaniu i gotowość do nawrócenia, czyli nie tylko do zmiany własnych przekonań, ale do przemiany serca, są w takiej wspólnej drodze nieodzowne. Tym właśnie synodalny styl podejmowania decyzji różni się zarówno od władzy absolutnej, gdzie rację ma sprawujący władzę, jak i od demokracji, gdzie zwycięża ten, kto jest w stanie zdobyć choćby minimalną większość. W Kościele rację ma Duch Święty, a wszystkie ludzkie struktury władzy muszą służyć temu, by rozpoznać Jego tchnienie i mu się poddać.

List, który można było usłyszeć w kościołach na jesieni 2021 roku, niemal wbrew tekstowi Vademecum synodalnego odwołuje się do dość klasycznego pojęcia synodu. Ogranicza jego uczestników do tych, którzy “przez chrzest i bierzmowanie otrzymali Ducha Świętego, a w Eucharystii karmią się jednym Ciałem Żyjącego Pana.” Można zatem sądzić, że gdy list mówi o nawróceniu wskazuje na nawrócenie jakim jest odwrócenie się od grzechu. Raczej nie chodzi o tzw. “nawrócenie duszpasterskie” , które - jak w przypadku Komunii dla cudzołożników - oznacza relatywizację zasad moralności katolickiej. Gdy jest mowa o Duchu Świętym, można przyjąć, że chodzi o Trzecią Osobę Trójcy Świętej, o Tego, który ma przekonywać świat o grzechu, a nie go błogosławić. Wygląda, że również w sprawie moralnej oceny homoseksualizmu moglibyśmy przyjąć, że polscy biskupi są po stronie Objawienia, choć oczywiście głos bp. Jareckiego musi powodować ostrożność. Jeśli jednak taka jest wymowa listu polskich biskupów na synod o synodalności, to na pytanie czy “trafnie przybliża on polskim katolikom model synodalności proponowany przez Papieża Franciszka”, trzeba odpowiedzieć, że nie. Można powiedzieć, że autor - lub autorzy - listu starali się psychologiczno-coachingowej metodzie zawartej w Vademecum nadać bardziej katolicki rys.

 

Czy to dobrze? Wydawać by się mogło że tak, skoro biskupi w Polsce są odpowiedzialni za formę wiary swoich Kościołów partykularnych. Ale można też taką ocenę podważyć.

 

Ocena negatywna mogłaby być uzasadniona opinią mówiącą, że biskupi podsuwają nam złudzenie, a list jest kołysanką śpiewaną polskim katolikom w chwili prawdziwej mobilizacji sił destrukcyjnych w Kościele. Jak trafnie zanotował Marek Jurek w cytowanym już tekście

 

“[...]zwycięstwo [reformacji] miało najczęściej charakter ‘klerykalny’: katolikom odgórnie zmieniano religię, zanim wielu z nich zdołało się zorientować.”

 

Synod o synodalności, a w zasadzie dwa synody, także mogą okazać się aktem zamachu na wiarę przez kontrolujący proces synodalny najwyższy kler. Jeśli tak się stanie, to problemy Kościoła dopiero się zaczną.

 

Rola świeckich w procesie synodalnym jest nieustannie i rozmaicie instrumentalizowana. Jesteśmy świadkami ciągłego uwodzenia świeckich za pomocą takich narzędzi jak kooptacja do procesu synodalnego czy wykluczanie z kościelnych debat. W sytuacji trwającego zorganizowanego chaosu wyzwaniem jakie zdaje się szczególnie stać przed świeckimi katolikami jest unikanie łatwych pocieszeń jakie mogą wynikać z przyłączania się do niebezpiecznego kursu, który przyjął sam papież, ale także pocieszenia, które daje pełnoskalowy bunt. Zdaje się, że pozostał nam powrót do pełni katolickiej wiary, która zawsze pozostaje skałą przeciw huraganom konformizmu. Jednak również na tej skale konieczna jest ciągła praca. Czas, a zatem i dzieje zbawienia nie stoją w miejscu, a zatem i od nas Duch wymaga byśmy dawali innym odpowiedzi w zgodzie z prawdą jaka została nam przekazana i którą mamy podać dalej. Nie chodzi bowiem, by szukać tego co było lub zdaje nam się, że być powinno, ale by wspinać się ku temu co trwa.

 

 

Tomasz Rowiński

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Tomasz Rowiński

(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.