Czas mija szybko i wielkimi krokami zbliża się rok 2018, który to będzie przecież setną rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Wiadomo, że będą do wydania państwowe pieniądze i to znaczne. Chciałoby się powiedzieć, że trzeba je dobrze wydać, bo przecież dawno już nie mieliśmy w Polsce tak ważnej rocznicy. Otóż nie jest to prawda. Mieliśmy ją dopiero co. Przecież 1050 lecie chrztu Mieszka - chrztu Polski bez wątpienia było czymś znaczącym szczególnie w kontekście tego, że w roku 1966 władze państwowe postanowiły programowo skonfliktować się z narodem oraz Kościołem i obchodzić zamiast rocznicy zaczątków Polski chrześcijańskiej rocznicę tysiąclecia polskiej państwowości. Kontra pozostała tylko kontrą, ponieważ trudno powiedzieć, co by miało być tą cezurą dla zaistnienia polskiej państwowości akurat w roku 966. Państwo Mieszka istniało i przed rokiem 966, zatem w tej rocznicy chodziło o coś innego - lub o coś więcej - niż o państwo.
A jednak kiedy myślę o roku 2018 to mam poczucie, że dawno nie było takiej rocznicy. Pierwszy powód zapewne jest taki, że faktycznie 1050-lecie to tylko cień prawdziwego tysiąclecia i bardziej było czymś w rodzaju 50-lecia millenium, przez które przeprowadził Polaków kardynał Stefan Wyszyński. Drugi powód jest bardziej prozaiczny, ale i w wymowie pesymistyczny. Obchody 1050-lecia chrztu Polski zamiast stać się znaczącą narodowo “ewaluacją” choćby Ślubów Jasnogórskich i przyrzeczeń tam złożonych, zamiast być anamnezą, przypomnieniem sensu naszych dziejów zakończoną aktem intronizacyjnym, jaki został ostatecznie wypowiedziany w sanktuarium na krakowskich Łagiewnikach, stał się słabo zorganizowanym nurtem rozproszonych wydarzeń kulturalnych, po których niewiele pozostało. Ot, jakby chodziło o odfajkowanie tematu.
Ponieważ w 2013 przez pewien czas roku byłem blisko osób, które w porozumieniu z abp Jędraszewskim i Narodowym Centrum Kultury dążyły do zintegrowania wysiłków Kościoła i państwa w pracy nad dobrym przygotowaniem tej rocznicy, mogę bez poczucia przesady powiedzieć, że państwo Polskie zachowało się tylko trochę lepiej niż w roku 1966. Jeszcze za ministra Zdrojewskiego doszło do klinczu i współpraca utknęła, rozmyła się. Liczne projekty miały tylko charakter historyczny tak jakby chrzest już nic nie znaczył. W wielu przypadkach trudno wręcz było się zorientować, że to czy inne wydarzenie ma jakiś związek z programem obchodów milenijnych. Nawet poznańskie przemówienie Prezydenta Andrzeja Dudy wypowiedziane przed Zgromadzeniem narodowym nie miało takiej wymowy, że oto w Polsce trwa cywilizacja chrześcijańska i jej budowa wymaga jeszcze wiele wysiłku, ale sprowadziło się do wzruszających wspomnień. Aktualność chrześcijaństwa i katolickości Polski jest trudna do pojęcia nawet dla tych, którzy deklarują się jako jej polityczni reprezentanci. Chrześcijańskość zdaje się ograniczać do osobistego związku z Kościołem, wymiaru estetycznego religii, który w szerokim sensie oznacza także uczestnictwo przedstawicieli władz w niektórych wydarzeniach kościelnych. Do tego dochodzi niezobowiązujący autorytet moralny katolicyzmu. Ale już na tym poziomie sprawa jest trudna.
Przecież to właśnie w roku 2016 rządzący polską dali wyraźnie znać jak obca im jest cywilizacja chrześcijańska, gdy najpierw zignorowali postulat ograniczenia dzieciobójstwa prenatalnego, a potem - poza Prezydentem - nie byli obecni podczas liturgii oddania Polski Jezusowi Chrystusowi, jako Królowi i Zbawicielowi. To nie są oczywiście wszystkie tematy agendy chrześcijańskiej w Polsce. Jeśli jednak naprawdę chce się wprowadzać zasady sprawiedliwości społecznej w naszym kraju, jeśli chce się uleczyć rany jakie naszemu narodowi zadali komuniści a potem lata III RP, gdy rósł poziom ubóstwa i społecznej atomizacji oraz rozwarstwienie trzeba zacząć od początku. A początkiem jest niezgoda na zabijanie nienarodzonych. Bez skupienia na każdym członku naszej powiększonej rodziny, czyli narodu - także tym najmniejszym - państwo nastawione na solidaryzm stanie się wylęgarnią społecznego egoizmu. Tak właśnie na to należy spojrzeć - egoizm wynika nie z samej redystrybucji będącej próbą sprawiedliwego dzielenia renty rozwojowej, która w Polsce niewątpliwie się pojawiła, a omijała choćby rodziny biorące na siebie wysiłek pracy wychowawczej czy choćby opiekuńczej. Egoizm pojawia się wtedy, gdy grant idzie w parze z przymykaniem oka na niesprawiedliwość wobec jeszcze słabszych.
Wróćmy jednak do roku 2018. Podobnego rozgardiaszu co przy okazji 1050-lecia można się spodziewać także w projekcie obchodów stulecia naszej nowoczesnej niepodległości. Również spodziewam się wiele niepotrzebnego i źle ukierunkowanego radykalizmu tak charakterystycznego dla rządu PiS, czy to w sprawie Trybunału Konstytucyjnego czy sądów. A bierności tam tam gdzie potrzebna jest rzeczywiście odwaga - dobrym przykładem była uległość wobec czarnych marszy. Nie mam telewizora w domu, ale w czasie wakacji zdarza mi się coś obejrzeć w gościnie i oto zobaczyłem jakoś w lipcu reklamę społeczną będącą propozycją by Polacy zaprojektowali nowy, rocznicowy, paszport. W dokumencie mają być umieszczone ważne miejsca Polskiej historii. Zaproponowano w tym swoistym plebiscycie choćby cmentarz Orląt - dziś znajdujący się na Ukrainie, czy Ostrą Bramę znajdującą się przecież na Litwie. Wydaje się, że te miejsca są naprawdę bliskie Polakom, a po roku 1918 znalazły się w granicach ówczesnej Rzeczypospolitej. Trzeba zapytać jednak czy to mądre posunięcie dzisiaj, gdy nasza niepodległość jest jednak nieco inna niż ta z roku - powiedzmy 1921. A przynajmniej znajduje się w innych granicach Trafnie napisał o tym Jerzy Haszczyński w “Rzeczpospolitej”:
“Oba miejsca są mi bliskie. W kaplicy Ostrobramskiej w stolicy Litwy brałem ślub. Mój dziadek po mieczu był lwowskim orlęciem. Tym bardziej czuję się uprawniony do stwierdzenia, że pomysł, aby obywatele Polski jeździli po świecie z oficjalnym dokumentem, w którym są fotografie z miast nienależących do Polski, jest prowokacją. Niezależnie od tego, że miejsca te kojarzą się z odzyskiwaniem przez nasz kraj niepodległości. Nietrudno sobie wyobrazić, jaki krzyk (i słusznie) podniósłby się w Polsce, gdyby w niemieckich dokumentach pojawiły się zdjęcia ratusza w Poznaniu czy Hali Stulecia we Wrocławiu. Oczekując wrażliwości od innych, wymagajmy jej od siebie.”
Niezależnie od naszych sentymentów, Polska - ta niepodległa - jest właśnie taka jaka jest dzisiaj, w granicach jakie mamy od roku 1945. Nie byłoby jej bez jesieni roku 1918 - to oczywiste. Nie daje nam to jednak prawa do quasi-rewizjonizmu historycznego, który podniesie jeszcze poziom irytacji naszych sąsiadów. Warto pamiętać, że racją naszej niepodległości nie są interesy polityczne Polski międzywojennej, ale Polski dzisiejszej, która potrzebuje przyjaznego środowiska politycznego w regionie. Jest jasne, że polityka - nawet ta prowadzona wobec sojuszników lub potencjalnych sojuszników - nie zawsze może sprowadzać się do głaskania. Jednak wydaje się, że nasze konflikty z Litwą czy Ukrainą lepiej jest rozgrywać na poziomie organizacji pozarządowych, które jednak przecież zwykle są przybudówką jakiejś polityki a to już zależy w dużej mierze od pieniędzy i tego gdzie są kierowane.
Na tym polega jednak trudność z polityką PiS, który lubi prężyć symboliczne muskuły swojego radykalizmu. Nie wynika z tego ani żadna większa sprawiedliwość, ani pełniejsza realizacja polskich interesów - jedynie kumulacja emocji zapewniających brak społecznego zainteresowania analizą rzeczywistych pożytków lub strat. Kumulacja emocji sprawia, że diagnozy polityczne obywateli słabo odnoszą się do rzeczywistych spraw, a to zapewnia dalszy podział społeczny na bazie partykularnych ideologii partyjnych. Oby stulecie niepodległości nie zamieniło się w kolejną rocznicę polskich wojen domowych.
Tomasz Rowiński
Artykuł jest rozszerzoną wersją felietonu, który ukazał się na łamach Tygodnika Bydgoskiego.
(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.